Kolejne dni mijały jak wystrzelone z procy. Ze świstem przelatywały mi koło uszu, z błyskiem koło oczu, gubiłem je i chyba wcale nie byłem ich częścią. Balansowałem na krawędziach, co jakiś tylko czas zahaczając o wydarzenia tych decydujących tygodni.
Rozmijaliśmy się z Cindy coraz częściej. Ona miała na głowie wszystko: ślub, wesele, gości. A ja miałem na głowie ją i podtrzymywanie tego, czego jeszcze nie wchłonął przedślubny stres. Widywaliśmy się przelotem w kuchni: ja chodziłem, ona pędziła lotem błyskawicy. Chwytaliśmy się również od czasu do czasu na wieczór, w łóżku, kiedy ja zasypiałem zmęczony równie mocno co rankiem, bo całe moje dnie to zmiana cienia, którym się stałem, w stałą ludzką konstrukcję. Padała na pościel, splatała swoje ciało z moim i rozpromieniona zasypiała w moich objęciach. Co jakiś czas wyskrobała z napiętego harmonogramu parę minut na seks, ale obyło się bez szaleństw. Zupełnie jakbyśmy byli małżeństwem z dwudziestoletnim stażem. Ale oboje wiedzieliśmy, o czym nie wstydziliśmy się rozmawiać na głos, że po ślubie, po całej lawinie stresu i pośpiechu zalewającej nasze głowy przez całe dni, wszystko wróci do poprzedniego tempa.
Na parę dni przed uroczystością, podczas codziennej, pełnej rozentuzjazmowania rozmowy z Jazzy, Cindy wykrzyknęła:
-Mój Boże! - Jej dłonie podskoczyły i wpełzły we włosy. - Zapomniałam o sukni ślubnej!
I tak oto w sobotę z rana, kiedy jedynym, czego pragnąłem, była gorąca kawa zbożowa wypita w blasku ogrodowego słońca, wiozłem je obie w skowronkach do salonu sukni ślubnych w centrum, by tam więdnąć na masywnym fotelu, ziewać razem z rytmem radiowej muzyki i przytrzymywać za kolano niecierpliwie wiercącą się Rosie.
-Nie miej do mnie pretensji, szkrabie - mruknąłem półgębkiem. - Jak dla mnie twoja mama może iść do ślubu w dresach i wyciągniętym swetrze.
-Mamusia chyba uważa inaczej - stwierdziła Rosie, szukając dogodnej pozycji na moich kolanach. Znalazła ją po całych latach świetlnych: jej pupa ugrzęzła pomiędzy, a stopy w białych adidasach zwisały z kolan. Czubek jej głowy był podporą dla mojego podbródka. - Cieszę się, że zostanie twoją żoną.
-Ja też się cieszę - powiedziałem automatycznie. - Tak sądzę.
Z przymierzalni, znacznie bardziej obszernej niż te wszystkie w butikach, dochodziły stłumione okrzyki zachwytu, głosy Cindy i Jazzy krążyły po salonie, a ekspedientka gorączkowo przekopywała się przez wieszaki zakryte szeleszczącą folią. Najmniej entuzjazmu dostrzegałem w sobie. Kwitłem na tym fotelu, zapuszczałem w niego korzenie i nerwowo spoglądałem na zegarek, bo choć nigdzie się nie spieszyłem, w salonie za wiele było bzów a za mało lawendy i klimatyzator huczał tuż nad naszymi głowami.
W końcu kotara zaczęła falować i wkrótce wyłoniła się zza niej postać. W porę przykryłem oczy dłonią i kiedy obcasy na kaflach ucichły, spytałem:
-Czy nie istnieje ta sztywna tradycja, że pan młody nie powinien oglądać panny młodej w sukni ślubnej przed ślubem?
-Czy nie istnieje ta sztywna tradycja - powtórzyła po mnie Cindy - która zezwala na seks dopiero po ślubie?
-I wspólne mieszkanie dopiero po ślubie - dodała Jazzy. - A wy, z drobnymi przerwami, mieszkacie razem, odkąd ona skończyła szesnaście lat, tak dla przypomnienia. Więc teraz nie marudź, tylko podziwiaj, jaką będziesz miał piękną żonę.
Jaz podbiegła do mnie i rozchyliła moje ramiona, więc natychmiast dłoń spłynęła mi z oczu i ujrzałem ją całą, od czubków białych szpilek ledwie przykrytych rozkloszowaną suknią, po blond włosy spływające po nagich ramionach; sukienka bowiem nie miała ramiączek i tylko jej biust podtrzymywał całą królewską konstrukcję. Ujrzałem wszystko to, co kocham i bez ceremonii, i bez ślubów, i bez przyrzeczeń. Ujrzałem to, co kocham miłością tak wielką, że jestem w stanie potwierdzić ją i w urzędzie, i przed ołtarzem. I przed samym sobą.
Długo nie mogłem wydusić z siebie słowa, a gdy w końcu głos związał w moim gardle jakieś sensowne zdanie, powiedziałem:
-Moja piękna księżniczka.
I już byłem przy niej. I już całowałem ją z dystansem, ale i pożądliwą pasją. I już byliśmy za kotarą, a Rosie, Jazmyn i podejrzliwa ekspedientka zostały poza bańką mydlaną naszej miłości.
-Jak się odpina to cholerstwo? - przekląłem zamek sukni, drażniąc go niecierpliwymi palcami.
-Hej, nie zapędzaj się - zachichotała. - Nie jesteśmy tu sami.
-W tym tkwi istota adrenaliny.
-Nie, kiedy za zwykłą zasłoną czeka nasze dziecko. I twoja siostra. I pracownica salonu, która i bez tego patrzy na nas, jakbyśmy pieprzyli się wzrokiem.
-Bo pieprzymy - przyznałem nieskromnie. - Ale nic jej do tego.
Jeszcze parę razy próbowałem zabłądzić dłońmi tam, gdzie Cindy kategorycznie ich nie potrzebowała, aż w końcu wypchnęła mnie z przymierzalni i wciągnęła z powrotem Jazzy, która zachwiała się na swoich kosmicznie wysokich szpilkach i omal na mnie nie wpadła.
I znów wylądowałem na fotelu u boku Rosie memłającej landrynkę. Zlizała wierzchnią warstwę i oznajmiła, że nie ma ochoty na więcej, a wtedy schwytała cukierka między dwa palce i wetknęła mi go do buzi. W następnej kolejności to ja zajmowałem się landrynką. I śliną Rosie, która ją opływała. To jedna z tych prawdziwie obrzydliwych rzeczy, które robią rodzice, wcale nie zastanawiając się nad tym, że to rzeczywiście aż tak obrzydliwe.
Cindy była zdecydowana, więc i ja byłem zdecydowany, by wyciągnąć w przestrzeń przed sobą kartę kredytową i opuścić zdrętwiałą rękę dopiero, gdy zwinnie przejęła ją Jazzy. Sukienka wylądowała w wielkim pudle okalanym białą koronkową wstążką na wieku, a ekscytacja w szeptach nie zgasła. Rosie dołączyła do mamy i ciotki, gdy te wychwalały zalety bieli i jej kontrastu z oprószoną słońcem karnacją w świetle aparatów. Tak sądziłem, że ominą mnie niewzruszone, że wyjdą i że jedna zderzy dłoń z czołem dopiero przed samochodem, gdy wszystkie na raz zorientują się, w czyjej kieszeni mieszkają kluczyki. Obserwowałem ich poczynania przez szybę i prześwitującą poświatę firany.
-Nie pamięta o mnie - rzuciłem niedbale do ekspedientki. - Żadna nowość. Jestem ciekaw, czy nie zapomni, że jestem jej potrzebny przy ołtarzu.
-Nie zapomni - zapewniła nieśmiało kobieta. - Jest po prostu bardzo podekscytowana ślubem. I wcale jej się nie dziwię. Taka okazja zdarza się raz w życiu.
-Ona raz już miała okazję wystąpić w sukni ślubnej - przypomniałem i jej, i samemu sobie. Cindy ma dwadzieścia dwa lata i rozwód na koncie.
-Tak czy inaczej, proszę jej wybaczyć.
Wtedy Cindy wpadła z powrotem do salonu cała w skowronkach, zanosiła się śmiechem, ciągnąc mnie za rękę przez zawirowanie bzów i w końcu mojej upragnionej lawendy.
Wybaczę. Wybaczę jej wszystko. Wybaczę szaleństwo, za które tak ją pokochałem. Do szaleństwa.
***
Któregoś wieczoru na krótko przed ślubem, na ostatnie oddechy przed zaobrączkowaniem, oboje zwolniliśmy tempo, odetchnęliśmy głęboko sobą, przepędziliśmy wszystkie chmury. Chciałem cieszyć się nią, dopóki znów nie porwie jej czas. Zawsze przegrywałem z tym wirem obowiązków. Ja byłem jedynie przyjemnością. To co konieczne stoi powyżej tego, co wyłącznie możliwe. Dlatego gdy padła w moje ramiona za zamkniętymi drzwiami sypialni, gdy moje szorstkie dłonie weszły w kontakt z jej satynową koszulą nocną stapiającą się kolorem z karnacją, stapiającą się z jej gładkością, trzymałem ją, a jednak wciąż czułem, że umyka mi, że wyswobadza się z tego uścisku, którego nie chciałem rozluźnić nigdy. Uwięziłem ją pod swoją piersią w centrum łóżka i dopiero wtedy poczułem, że jest i że będzie, przynajmniej dopóki nie zwrócę jej urwanego oddechu
-Tak sobie myślę - powiedziała, krążąc opuszką palca wokół mojego ucha - że chciałabym mieć drugie dziecko.
Nagle jej dłonie zaczęły parzyć i poderwałem się z łóżka. Jej słowa pchnęły mnie na ścianę. Nie mogłem iść dalej - plecami muru nie przebiję.
-Dobrze się czujesz? - spytałem zapobiegawczo. - Czekaj, a może czymś się strułaś? Mówiłem, że ten jogurt wyglądał nieco niewyraźnie. Masz gorączkę? Zbiera ci się na mdłości? - Otoczyłem dłońmi jej twarz. Była chłodna. I wcale nie blada. Równomierne rumieńce rozbiegały się po jej policzkach.
-Na mdłości może mi się dopiero zbierać - szepnęła kusząco, wdrapała się na wschód łóżka - jeśli zrobimy sobie dzidziusia. Powiedz, nie chciałbyś chodzić na spacery z wózkiem, przytulać takie maleństwo, znacznie mniejsze niż Rosie, patrzeć, jak rośnie od pierwszego dnia?
-I zmieniać pampersy, zarywać nocki, nie mieć nawet pięciu minut na seks.
-Więc seks jest dla ciebie ważniejszy niż dziecko? - spytała z wyrzutem. I z zarzutem.
-Tak - wybuchnąłem. - Prawdę powiedziawszy tak.
Cindy zgarbiła się, potarła dłońmi nagie kolana wychylające się spod seksownej koszuli nocnej. Ale wyraźnie nie chciała się kłócić, bo nagle poderwała się z materaca i tymi samymi rozgrzanymi dłońmi przylgnęła do mojej piersi.
-Justin, proszę. - Musnęła moje usta. - Za dwa dni bierzemy ślub, wtedy nasza rodzina byłaby pełna. Tak naprawdę pełna.
-Przecież mamy jedną córkę. Mało ci?
Ale Cindy przeszła do działania. Byłem już po wieczornym prysznicu, tylko bokserki wspierały się na moich biodrach i to za ich gumkę wkradła się jej smukła dłoń. Chwyciła mnie pewnie, choć delikatnie. W jej dotyku było wszystko to, co o mnie wiedziała. Wszystko, czego nauczyła się z mojego zamkniętego słownika przez lata. Przytrzymałem się ściany i zamknąłem oczy, choć walczyłem z łamiącymi się zapałkami, które wetknąłem pod powieki, by za wszelką cenę nie dać Cindy tej cholernej satysfakcji. Choć ona satysfakcję odbierała sobie sama, trzymając mnie na smyczy wpiętej w obrożę. Pozwoliłem, by założyła mi tę obrożę, bo niegdyś uznałem, że jest mi z nią do twarzy.
Dziś jednak chwyciłem ją za ramiona i posadziłem na skraju łóżka. Zagrożenie zostało ode mnie odizolowane, ale tylko bardzo, bardzo cienką płachtą.
-Nie odpychaj mnie - powiedziała z wyrzutem. - Chcę się z tobą kochać.
-O nie - wykrzyknąłem. - Nie ma mowy. Ryzyko jest za duże.
-Przecież nadal biorę tabletki. - Przewróciła oczami.
-Skąd mam mieć pewność?
-Więc użyjmy gumek. - Zagłębiła dłoń w szufladzie, potem rzuciła we mnie prezerwatywą.
-Przedziurawiłaś wszystkie pinezkami? - Podstawiłem opakowanie pod oczy, obróciłem kilkakrotnie w dłoniach, przyglądałem się od prawej, od lewej, od spodu i wierzchu.
-Jesteś głupi, Justin. Ja jedynie powiedziałam ci, że chciałabym mieć drugie dziecko. Takie akcje to nie mój poziom. - Kiedy sądziłem już, że odpuściła, ona znów przylgnęła do mojej piersi. - Ale zastanów się nad tym, proszę. Taki mały aniołek jeszcze bardziej by nas połączył.
-Po pierwsze, jak już mówiłem, jesteśmy w posiadaniu jednego małego aniołka. A po drugie, taki bobas mógłby nas co najwyżej rozłączyć. Przecież doskonale wiesz, ile jest przy nim roboty.
-Więc nie ma dla ciebie znaczenia moje szczęście? - spytała, krzyżując ręce na piersi. Okrążyła sypialnię wolnym marszem i to zwiastowało awanturę, przed którą osłaniałem się przeźroczystymi parasolami. - Ważne jest tylko to, czego ty chcesz? Ze mną wcale się nie liczysz?
Przez chwilę miałem ochotę złapać ją za włosy i wyrwać wszystkie wraz z cebulkami.
-Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Od kilku tygodni robię wszystko, bylebyś tylko była szczęśliwa. Kosztem własnego szczęścia, do cholery. - I ja zacząłem krążyć od ściany do ściany. Mijaliśmy się w nogach łóżka. - Kurwa, Cindy, doskonale wiesz, że nigdy, przenigdy nie chciałem mieć dzieci. Rosie była wpadką, w porządku, zaakceptowałem ją. Ale musiałbym upaść na głowę, żeby z własnej nieprzymuszonej woli godzić się na drugie dziecko. W tej kwestii nic się nie zmieniło: nie chcę mieć dzieci, nie nadaję się na ojca. Nie skazuj na mnie drugiego dzieciaka, bo tylko zniszczysz mu życie.
Ale oczekiwana odpowiedź Cindy nie nadeszła. Zamiast tego rozpętał się przeciąg między uchylonym oknem a rozpostartymi drzwiami, które nagle otworzyły się na całą szerokość. I tylko oczy Rosie świeciły w ciemności korytarza.
-Jak to nie chcesz mieć dzieci? - spytała roztrzęsiona, jej głos podskakiwał jak na trampolinie, a wrzące łzy wypalały dziury w panelach. - To znaczy, że nie chcesz też mnie?
Zerknąłem na Cindy. Szukałem w niej jakiegoś wsparcia, tego czegoś, co z natury posiadają matki. Tego czegoś, co wysusza dziecięce łzy i wszystkie ślady po nich. Ona jedynie uderzyła we mnie piorunem i warknęła półgębkiem:
-Widzisz, co narobiłeś?
Ale nie musiała przypominać. Skutki wszystkich występków miałem przed sobą, tonące w tych słonych falach rozżalenia. I nim nasze stopy, moje i Cindy, odkleiły się od posadzki, Rosie już pędziła z powrotem korytarzem do swojego pokoju. I jeszcze zanim chwyciłem ją za ramiona, zatrzasnęła za sobą drzwi. Ułamki sekund trwało przekręcenie w zamku klucza, a potem już na daremno mogłem szarpać klamką - metal pomiędzy płachtami drewna okazał się silniejszy.
-Justin, zrób coś - ponagliła Cindy. - To twoja wina.
-Moja? - zaatakowałem rozgoryczony. - To ty niepotrzebnie naciskałaś na drugie dziecko.
-Ale ty powiedziałeś przy niej, że nie chcesz i nie chciałeś mieć dzieci.
-Nie wiedziałem, że jest w pokoju. Przecież nie chciałem, żeby usłyszała.
-Ale usłyszała - podniosła głos. - A teraz zrób coś, do cholery.
Wbiłem się ramieniem w dyktę, ale tylko drgnęła. Przeklinałem w duchu Austina, który zadecydował o wstawieniu pancernych drzwi, zupełnie jakbyśmy przygotowywali się na wojnę. Uderzyłem barkiem raz jeszcze, siniak zakwitł mi na ramieniu. Uznałem, że dalsza walka z wiatrakami nie poruszy mnie nawet o krok, dlatego pocałowałem Cindy przelotnie w skroń, rzucając krótko, że dostanę się do niej drugą stroną i by niczym się nie martwiła, bo chociaż nie chcę mieć dzieci i ojciec ze mnie taki jak z żaby przekąska, mnie i Rosie połączyła nić sympatii.
Zbiegłem po zaciemnionych schodach, omal nie łamiąc sobie nóg. Wpadłem do ogrodu przez drzwi tarasowe. Wspiąłem się na drzewo, po którym moje stopy stąpały nie raz i nie dwa. Teraz jednak ominąłem prawą gałąź, odnogę prowadzącą do dawnego pokoju Cindy, wybierając lewą, która skierowała mnie wprost w otwarte okno graniczące z dziecięcym pokojem Rosie. Spłynąłem z parapetu na dywan i jeśli sądziłem, że na dworze ogarniają mnie egipskie ciemności, w jej pokoju było ich jeszcze więcej i jeszcze ciemniejsze.
-Rosie? - odezwałem się spokojnie, stąpając na palcach. Bałem się, że w tej ciemni nie zauważę jej wiotkiej rączki czy stopy. - Rosie, wiem, że tu jesteś.
Wszelkie poszukiwania nie miały sensu, dopóki Cindy z niepokojem dobijała się do drzwi. Otworzyłem je od wewnątrz, wpadła jak chmura gradowa i panika zalęgła się w jej oczach, gdy słaby snop światła z korytarza nie oświetlił jej księżniczki, którą chciała przy odrobinie mojej pomocy podwoić.
-Rosie, kochanie, nie ukrywaj się - powiedziała łagodnie.
Dźwięk jej głosu zadziałał jak opatrunek na zmielone dziecięce serduszko. Rosie wyczołgała się spod łóżka, odbiła się stopami w puchowych skarpetkach od paneli i wskoczyła w objęcia kucającej nieopodal mamy. Cindy przytuliła ją do piersi i gdy tak na nie patrzyłem, doszedłem do wniosku, że Cindy byłaby wspaniałą mamą i dla drugiego dziecka, i dla trzeciego, i czwartego, ale ja nie jestem tym, który mnożyłby jej szczęście.
-Dlaczego tatuś tak powiedział? - Połowa kopalni kataru z jej nosa rozmazała się na szyi Cindy, jestem tego pewien. Jej szloch uwydatnił we mnie wszystko to, co złe. - Nie kocha mnie?
Cindy spojrzała na mnie, pasma rzadkich i krótkich włosów Rosie łaskotały ją w nos. Moje serce radowało się na widok tej niebywałej słodyczy, z jaką zdmuchiwała z nosa kosmyki. Ale w jej oczach nie było niczego słodkiego. Niemo pytała z wyrzutem, czym ma skleić jej roztrzaskane serduszko.
-Księżniczko - ukucnąłem przed nimi - to nie tak.
Choć przyklejona była do mamy jak glonojad do ściany akwarium, po dłuższych staraniach udało mi się oderwać ją od matczynych ramion i wpoić w swoje. Łzy i katar, i ślina - to wszystko spływało po moim obojczyku, w który wgryzała się Rosie, drżąc jeszcze dłuższą chwilę pod moimi dłońmi. Pierwszy raz chciałem, by to wszystko - łzy, ślina i histeryczny katar - spływało po mnie, by czyniło mnie normalnym, by czyniło mnie ojcem, który nie jest i nie będzie dobry, ale przynajmniej się stara.
-Byłaś niespodzianką, wiesz? - powiedziałem cicho, siadając na skraju niskiego łóżka. Cindy usiadła obok, a nasze ramiona przytuliły się do siebie. Kora drzewa wciąż kłuła mnie w bose stopy. - Dla mnie i dla mamy byłaś ogromną niespodzianką. Widziałaś kiedyś spadającą gwiazdę? - Jej czoło otarło się o mój bark, gdy skinęła głową. - Właśnie. I ty byłaś taką spadającą gwiazdką. Nie wiadomo kiedy i skąd, tak nagle pojawiłaś się na świecie. Nie byłem przygotowany, że z dnia na dzień zostanę tatą. Nie umiałem nim być. Nadal nie umiem. Widzisz, bardziej niż dzieci lubiłem sportowe samochody albo imprezy, albo frytki z McDonalda. Nigdy nie będę taki jak tata Jason. Nigdy nie będę, bo nie umiem być. Ale się staram. Staram się, bo chcę, żebyś któregoś dnia za wiele, wiele lat, mogła powiedzieć: "Hej, to mój tata. Był beznadziejnym ojcem, ale próbował. Próbował nie być lepszym od innych, ale próbował być lepszym od samego siebie." - Istniała obawa, że Rosie zasnęła w kołysce moich ramion. Ale Cindy nie spała. I nie wiedziałem już, do kogo lecą moje słowa i do kogo chcę, by leciały. - Nigdy nie planowałem mieć dzieci. Ale wiesz, Rosie, cieszę się, że cię mam. To trudna wędrówka, nieustannie pod górę. - Przytuliłem policzek Cindy do drugiego obojczyka i pocałowałem ją w czubek głowy. - Ale warto.
Wtedy po raz pierwszy poczułem, że ta nasza mała trzyosobowa społeczność to nie tylko kobieta którą kocham i dziecko, obie odrębne. Tworzymy rodzinę, może ze szkła, może z porcelany, może więcej na nas rys niż czegokolwiek innego, ale to chyba definicja rodziny.
Położyłem Rosie do łóżka, ale nie puściła nogawki moich bokserek, więc wkrótce byłem już pod jej kołdrą, przykryty od piersi po połowę ud, bo tylko ten obszar obejmowała długość kołdry. Moje ramię było jej poduszką, jeden z mięśni twardą maskotką. Szepnąłem do Cindy, że tej nocy zostanę z Rosie, a ona ucałowała nas oboje w szczyty nosów i podeszła na palcach do drzwi. Zanim jednak wyszła z pokoju, usłyszałem jej łagodny głos:
-I ty twierdzisz, że nie nadajesz się na ojca.
A wtedy, gdy spokój objął cały nasz dom, gdy moja kobieta pocałunkiem przelała na mnie dumę, wiedziałem, że zgodzę się na drugie dziecko, byleby tylko ją uszczęśliwić. Bo przypuszczam, że ona każdym swym oddechem uszczęśliwia mnie.
Przypuszczam.
Zbłądziłem na szlaku własnego życia. Zboczyłem ze swojego, by podążać jej.
~*~
Grr, nie jestem z tego rozdziału zadowolona głównie dlatego, że od kilku dni jestem obrzydliwie zabiegana, nie mam czasu usiąść na tyłku i wyskrobać czegoś porządnego :((((
ALE
Czy wiecie, że czeka nas już tylko ostatni rozdział i parę dni dzieli nas od końca historii, która ciągnie się przez DWA I PÓŁ ROKU?
Ostatni rozdział będzie lepszy (najlepszy), dłuższy (najdłuższy) i, ugh, wiem, że nie zrobię dobrze wszystkim, ale mam nadzieję, że samej sobie tak hahaha :)