niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 43 - Black, not blond


Jednak się pomyliłem, a wszystkie moje obawy zawędrowały z wiatrem gdzieś daleko, daleko stąd.
Bo kiedy wszedłem późnym wieczorem do sypialni, od progu przywitał mnie zapach aromatycznych świec i ta woń odprężała mi wszystkie mięśnie. Płatki czerwonych róż podrywały się z posadzki, gdy wpuściłem do pokoju powiew świeżości, były też na białej satynowej pościeli. Ale płatki róż i ta pościel, i kolor ścian, i zapach świec - to wszystko zostało za mgłą, bo po środku łóżka leżała ona, ubrana w skąpą czerwoną bieliznę. Włosy miękko okalały jej policzki, usta podkreślone czerwoną pomadką chwytały łagodnie kryształowe szkło kieliszka i sączyły jeszcze bardziej czerwone wino. Jej ciało połyskiwało, odbijał się w nim tylko ogień płonących świec. Wkrótce i ja zapłonąłem.
-Czekałam na ciebie - powiedziała cicho, podając mi drugi kieliszek. - Uznałam, że przyjęcie niespodzianka z balonami i serpentynami nie byłoby spełnieniem twoich marzeń. Jednocześnie chciałam, żebyśmy mieli dla siebie dużo, dużo czasu. Przepraszam, że zwlekałam z tym do wieczora.
Posadziła mnie na krawędzi łóżka i usiadła na moim prawym kolanie. Zagarnąłem jej biodra ramieniem, drugą dłonią poznawałem jej policzek. Zawsze miała hipnotyzujące oczy, ale dziś te dwie perły przeszły same siebie.
-Chciałam ci życzyć wszystkiego, ale to naprawdę wszystkiego najlepszego, kochanie. - Musnęła moje usta, smakowała wytrawnym winem, którym wkrótce smakowałem i ja. - Życzę ci w pierwszej kolejności końskiego zdrowia, które cię nie opuszcza. Nie pamiętam nawet, żebyś choć raz miał zwykły katar. Życzę ci, żebyś zawsze był taki czuły i troskliwy jak w ostatnich dniach. Nie wiem, jakie są twoje marzenia, bo nigdy mi o nich nie opowiadałeś, ale bez względu czy jestem ich częścią, czy też nie, chciałabym, żebyś je wszystkie spełnił. Chciałabym również, żebyś wpuścił do swojego serca naszą córeczkę. I życzę ci jeszcze, żeby nasza miłość nigdy nie stała w miejscu. - Pocałowała mnie głęboko. Tak głęboko, że scałowała ze mnie wszystkie niepokoje. - Wszystkiego najlepszego, słońce.
-Kocham cię - wyszeptałem poruszony. Tylko tyle wyrwało mi się przez gardło, bo cała reszta pociągnęłaby za sobą łzy. Wstydziłem się przed nią płakać, dlatego trzymałem wszystko w sobie, czując, jak przypływ domaga się rzeki, którym mógłby ze mnie ujść. - Kocham cię tak cholernie mocno.
A potem jej palce, mnóstwo smukłych palców, mierzwiło moje włosy, gdy zatonęliśmy wraz z pocałunkiem, który nas połączył. Przy niej byłem taki słaby, tak koszmarnie obdarty ze wszystkich sił. Każdy łyk powietrza był wysiłkiem, każde mrugnięcie katorgą dla oczu, które tracą ją na ułamek sekundy. Ale w tej słabości była moja siła, której nie potrafiłem z siebie wydobyć. Każdy jej ruch niósł za sobą anielską delikatność; gdy mnie dotykała, to jej skrzydła uderzały w moje ramiona. Zakochanie było zaawansowaną ślepotą. Szedłem po omacku korytarzami stworzonymi wyłącznie z powietrza.


Następnego dnia podjąłem ważną, rzekłbym nawet przełomową decyzję. Po obfitym śniadaniu i całej rozmaitości obfitych skradzionych pocałunków, starszy o rok i dojrzalszy o dziesięć, z piskiem opon pożegnałem wciąż jeszcze pamiętający ulewne deszcze podjazd. Dzień był pochmurny i wietrzny, odgłos fal silnie rozbijających się na skałach i piętrzących pod niebo dobiegał do samego centrum, przez które przebijałem się jak przez betonowy mur. Pływałem w stawie gęstym od wodorostów pod prąd. Zakorkowana trasa przez śródmieście dawała mi takie wrażenie, więc nim się spostrzegłem, na straty poszła cała godzina, którą mógłbym spędzić z nią. Ale nie zawróciłem w połowie, mimo że tę pierwszą już znałem.
Stanąłem przed salonem fryzjerskim. Manewrując kierownicą, wcisnąłem się w jedno z wąskich miejsc parkingowych. Los mi dziś sprzyjał, nie potykałem się o kłody, które rzucał mi pod nogi, a w salonie nie było nikogo. Gdy wszedłem, dzwonek przy drzwiach zaśpiewał radośnie, zaczytana w jednym z czasopism młoda fryzjerka uniosła wzrok znad brukowca, wychynęła do mnie zza lady. Fryzurę, na którą chciałem się skazać, nazwałem nad wyraz bezpośrednio: "nie mylić z Jasonem".
-Więc czego pan sobie życzy na głowie? - Błysnęła przede mną w uśmiechu, kierując mnie na pierwszy z foteli, by wpierw zająć się namoczeniem każdego pasma.
-Czerni - zadecydowałem. - Krótszej czerni.
-Załatwione.
Odchyliła ostrożnie moją głowę, stojąc za mną i za porcelanowym zlewem, do którego łagodnym strumieniem lała się letnia woda. Krople osadziły się na krawędziach mojego czoła, gdy zwiedzała smukłymi palcami korytarze między kosmykami. Miała delikatne dłonie i gdy tak mnie dotykała i dotykała, a robiła to gorliwiej niż przypuszczam, że powinna robić, wstrząsał mną dreszcz. Tłumiłem go w napiętych mięśniach i relaksowałem się przy opuszczonych powiekach, gdy opuszki jej palców i krańce paznokci średniej długości wdrapywały się na czubek mojej głowy i na powrót spływały wraz z wodą. Cindy byłaby zazdrosna, gdyby wiedziała, że jęk kotłuje mi się w krtani na fotelu u fryzjera.
Później przesiadłem się na właściwy fotel, na przeciw ogromnego lustra rozciągającego się wraz z długością całej ściany. Dziewczyna ocierała ręcznikiem wszystkie krople, które atakowały mój kark, a ja przyglądałem się w lustrze, jak pracują jej pełne usta, gdy żuje gumę.
-Skąd taka zmiana, jeśli mogę spytać? - Srebrne nożyczki zakręciły się na jej palcu, nagły blask odbił się od nich i ugodził w lustro. - Mam na myśli, z jasnego brązu na czarny to dość spory przeskok.
-Teoretycznie ślub - powiedziałem, wygodnie opierając barki o fotel. - A w praktyce potrzebuję zmiany. 
-Twój ślub? - podchwyciła.
-Mój - przytaknąłem. - Ale jeszcze się z tym nie oswoiłem.
-Szczęściara z niej - mruknęła pod nosem, a nożyczki poszły w ruch. 
Cięła, nucąc cicho. Strzępy włosów krążyły po podłodze w przeciągu. A kiedy było ich wystarczająco mało i wystarczająco wiele zarazem, spędziłem całe lata świetlne z kleistą mazią na głowie, gawędząc z młodą fryzjerką, której czarne długie włosy, jakie widywałem jedynie na włoskich plażach, wędrowały prostą drogą do pośladków. Nie raz i nie dwa plątałem je ze swoimi palcami, by głośno zachwycać się niebywałą miękkością. Poza wodą były jak pod nią - rozpływały się w palcach. A gdy przyszła pora płukania i następnie suszenia, skleiłem powieki, nie podglądałem, czekałem na całkowite odseparowanie mnie od brata, który był bliźniakiem, ale nie syjamskim i mogłem dzielić się z nim domem, myślami, nawet dzieckiem. Ale nie dziewczyną. Nie tą jedyną.
Otworzyłem oczy, kiedy znów poczułem jej palce, tym razem w suchych włosach, sypkich jak pierze, błądzących między opuszkami i knykciami. I wyglądałem dobrze. Tak naprawdę, naprawdę dobrze. I daleko mi było do Jasona. Tak daleko, że już nikt nie ujrzy we mnie jego cienia.
-I jak? - zagaiła długowłosa. - Narzeczonej się spodoba?
-Narzeczonej nie. Ale mi owszem. - Nachyliłem się nad lustrem, przekładałem grzywkę, tarmosiłem ją, unosiłem, a potem opuszczałem. Bruneci mają większe branie, choć mnie to branie ominie. Mimo to czułem się jak w nowej skórze, nowy ja w drodze na nową drogę życia. - Doskonale - dodałem szeptem.
-Będzie ci niezwykle ciężko być wiernym swojej żonie - skomentowała brunetka o czerni jeszcze bardziej intensywnej niż moja, strosząc moje włosy na tyle głowy.
-Do tej pory nie miałem z tym większego problemu.
Rozliczyliśmy się przy kasie. Uznałem, że to prawdziwy los na loterii - parę dolarów i wszystko, czego od tak dawna pragnąłem. Wracałem do samochodu przy asyście nieodpartego wrażenia, że czerń moich nowych włosów onieśmiela nawet słońce, które znalazło cichy kąt za chmurą. Ale w końcu czułem się dobrze - osiągnąłem to, do czego dążyłem po omacku i na oślep, nie wiedząc, z której strony ugryźć własne wyrzuty i chęci. 
Droga powrotna do domu była jakby krótsza, choć powtarzałem trasę tymi samymi ulicami. Nie liczyłem na aprobatę Cindy, nie tym razem. Ta lekkość, która mnie pchała, te skrzydła, które wyrosły mi u zwieńczenia ramion - to wszystko sprawiało, że jej niezadowolenie będzie wbitą szpilką, nie całym mieczem. Odhaczyłem pierwszy punkt na liście kandydata do miana egoisty i zdawało mi się, że to przełom, choć nie wiedziałem jeszcze czego. Może przełom zasypiania z uśmiechem na ustach. A może przełom samotnych nocy na kanapie. W każdym razie krok - nie wiem czy na przód, czy w tył, ale nie pozwala stać w miejscu.
Ostatecznie przyszło mi się zmierzyć nie tylko z Cindy, ale również z matką i ze wszystkimi, których przywiozła swoją małą Toyotą, teraz zaparkowaną przy krawężniku po drugiej stronie ulicy. Zmierzwiłem w palcach grzywkę i wyszedłem pewnie na podjazd, stamtąd paroma susami przedostałem się pod drzwi i wszedłem, a zapach świeżych owoców przytulił mnie jak Cindy do snu. Przekroczyłem próg salonu i byli tam wszyscy: mama, przy niej Jazzy, a na tyłach ojciec, z którym rozmijały się moje tematy rozmów i najdłuższe zdanie od tygodni, jakie z nim wymieniłem, brzmiało: "Proszę, podaj mi ziemniaki".
-Justin, co... - zaczęła mama, ale jej głos umarł przedwcześnie, bo nie pchnęły go żadne kolejne słowa.
-Co się stało z twoimi włosami, skarbie? - Cindy podeszła do mnie, otulił mnie zapach jej perfum, a wkrótce i łagodne troskliwe dłonie, które powtórzyły ruchy fryzjerki w zawirowaniu kruczych kosmyków.
-Potrzebowałem zmian - zakomunikowałem. - Drastycznych zmian. 
-Trzeba było założyć różową koszulkę zamiast tych czarnych i białych - wtrąciła ironicznie Jazzy. - A nie farbować kłaki.
-Nie pytałem cię o zdanie, mała żmijo - syknąłem i sam byłem żmiją, jak mój głos.
Cindy ściągnęła moją głowę niżej i pocałowała mnie w czubek. Jej usta spowodowały samozapłon moich włosów i zdawało mi się, że znów są jasne, jaśniejsze nawet niż były. 
-To ze względu na to, co powiedziałam? - szepnęła cicho, słyszałem ją tylko ja. - Wiesz, o tym blondzie.
-Nie - skłamałem. - Po prostu potrzebowałem czegoś nowego.
-Przepraszam - powiedziała ze skruchą. - Nie powinnam była wtedy, no, wiesz.
-Daj spokój - rzuciłem. - Przecież mówię, to nie z twojego powodu.
Cindy popieściła mój policzek, potem zatoczyła trasę, zgodnie z którą pochylają się moje brwi, i szepnęła:
-Nie umiesz kłamać. - Odchodząc, ponętny ruch jej bioder odebrał mi tę część zmysłów, która odpowiada za radość nową czernią na głowie. Wtedy też dodała głośniej. - Dobrze ci w czarnym. Naprawdę dobrze.
I poczułem, że zrobiłem coś odpowiedniego dla nas. Przerwałem swoją nić, a jej nie pozwoliłem się scalić. Nie zlikwidowaliśmy Jasona i nigdy tego nie zrobimy. Ale wystawiliśmy go za szklane drzwi i przez to szkło możemy go jedynie oglądać. Ona zerka często, ja nie zerkam wcale.


Nazajutrz wieczorem wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Oprócz mnie. Skrzydła granatowej koszuli rozchodziły się na boki, walczyłem z nimi tak długo, aż guzik w okolicach pępka oderwał się od materiału.
-Przyda ci się wizyta na siłowni - parsknęła Cindy, poklepując mnie po brzuchu.
-Tak działa twoja kuchnia - powiedziałem z wyrzutem. - Ale, hej, tę koszulę miałem na sobie podczas balu na koniec szkoły średniej. Wiesz, ile czasu minęło? Od tamtej pory przybyło mi mięśni i tylko mięśni.
-Zostałeś królem balu?
-Oczywiście. Inny scenariusz nie wchodził w grę. - Na powrót rozpiąłem wszystkie guziki i wyswobodziłem się z pękających szwów. - A teraz pozwolisz, że znajdę coś nieco bardziej w moim rozmiarze. I, och, byłbym zapomniał. - Przytrzymałem ją w talii i szepnąłem na ucho. - Przepięknie wyglądasz.
Ubrana była w kusą granatową sukienkę zwężaną w talii, wysokie obcasy wysmuklały jej nogi, które sięgały już ponad niebo. Włosy delikatnymi falami otulały jej łopatki. A kiedy odchodziła, pocałowałem ją w kark.
Wkrótce harmider rozmów dobiegł mnie z dołu, nie chciałem nawet wiedzieć, ile osób, z którymi nie chcę zamieniać słowa, błąka się po moim salonie. Ubrałem inną, czarną koszulę i w tej się dopiąłem. Skórzany pasek podtrzymywał na moich biodrach spodnie od garnituru i tak odstawiony, tak oklejony koszmarnym brakiem naturalności, koszmarnym brakiem mnie, zszedłem schodami na parter, w paszczę wszystkich ludzi, których nie chciałem widzieć, w dźwięk ich głosu, przed którym chciałem uciec. Miałem jedno marzenie: trzymać Cindy w ramionach, tylko trzymać, i tak po kres wszystkich dni.
-Justin - zawołała moja matka z rogu salonu, pieściła w dłoniach kieliszek szampana, gestem nadgarstka przywołała mnie do siebie i do Cindy, której bark przykrywała z matczyną delikatnością. Podszedłem do nich, i tak nie miałem dokąd uciec. - Tak bardzo się cieszę, że się zaręczyliście - powiedziała łagodnie. - I z tego co słyszałam od dziewczyn, od Cindy i od Jazzy, nieświadomie oświadczyłeś się w bardzo romantycznym plenerze.
-Czy ja wiem - mruknąłem, drapiąc się po karku. - Środek autostrady nie powiewa przesadnym romantyzmem.
-Ale deszcz owszem - weszła mi w słowo i wymieniła z Cindy uśmiechy. Uśmiech matki był pospolity, każdy uśmiechał się w ten właśnie sposób. Uśmiech Cindy był wszystkim. Przypiąłbym jej agrafki do twarzy dla podtrzymania tego uśmiechu.
-Nie jestem znawcą w tych sprawach - brnąłem dalej w tę fałszywą skromność. 
-Bywasz romantyczny całkiem przez przypadek - oznajmiła Cindy, wieszając się na mojej szyi. - A ja to naprawdę doceniam. Jesteś taki... niedoświadczony w okazywaniu uczuć. To urocze. 
-Nazywać faceta uroczym to prawdziwa zbrodnia.
-Nic na to nie poradzę. - Pocałowała mnie w podbródek. - W ostatnim czasie twój urok osobisty okrada mnie z mojego.
Złapałem ją za kark, opuszki moich palców wpełzły w jej włosy.
-Dla mnie i tak jesteś najbardziej uroczym stworzeniem na świecie.
Potem omiotłem spojrzeniem salon. Byli wszyscy. Jazzy z chłopakiem, któremu całym sercem współczułem. Dziadkowie od strony mamy i dziadkowie od strony ojca. Paru znajomych Cindy i żadnych moich znajomych. Byłem w posiadaniu jednego znajomego i dziwnym trafem ten znajomy zamieszkuje wyspy oddalone o osiem stref czasowych.
Od tamtej pory atakowali nas z każdej strony. Zostało mi tylko świecić uśmiechem gdzie popadnie, a w głębi duszy prosić o przesunięcie wskazówek zegara, bym mógł wyprosić ich wszystkich z własnego salonu, położyć się do własnego łóżka i zasnąć z własną kobietą wtuloną we własną pierś.
-Ustaliliście już datę ślubu? - spytał ojciec, a jego głos niósł się grubym barytonem po parterze. 
Wszystko, co do tej pory było interesujące, nagle przestało być. Wszystko to zniknęło, by oświetlić reflektorem rozpromienioną Cindy i więdnącego przy niej mnie.
-Trzeci kwietnia - oznajmiła radośnie. - Dokładnie za miesiąc.
-Masz jeszcze tyle spraw do załatwienia. - Mgła za oczami mamy mówiła jedno: wspominała własny ślub, suknię, marsz weselny huczący w uszach i parę bliźniąt pod sercem. Potem z pary został singiel. 
Niejednokrotnie zastanawiało mnie, kim bym był i gdzie bym był, gdybym to ja w nosidełku wybrał się w podróż do Londynu i nigdy z niego wrócił. Nie poznałbym Cindy, to pewne. Nie zakochałbym się w niej, to jeszcze bardziej pewne. Może Austin nie poznałby Jasona, może nie wybiegłby z rodzinnego domu w dniu osiemnastych urodzin. Może to wszystko, co spotykało Cindy przez lata, ominęłoby jej zamknięte drzwi. Może ta decyzja podjęta na chybił trafił dwadzieścia siedem lat temu zaważyła na życiu tylu osobnych jednostek. Może nie goniłbym za szczęściem, a po prostu czuł je między palcami.
-Racja - przyznała Cindy, a ja powróciłem do salonu z kalifornijskiej porodówki sprzed wielu, wielu lat; z miejsca, w którym razem z nami zrodziły się dwie odrębne historie przeplatane wspólnym wątkiem. - Ta kolosalna ilość mnie przytłacza. Zaproszenia, sala, suknia ślubna, dobór potraw, muzyki, wystroju i...
-Chcę zaprosić Nell - oznajmiłem, wchodząc jej w słowo; wzrok miałem nieprzytomny. Tak jak wszyscy wkoło. - Chcę, żeby na naszym weselu była Nell - powtórzyłem, bo zdawało mi się, że nie słyszeli, nie chcieli słyszeć, albo rozstawiali tarcze i głos wracał do mnie po odbiciu się od ich zasępionych twarzy.
-Justin - powiedziała mama łagodnie, choć z nutą dystansu.
-Nie pytam o pozwolenie, a jedynie informuję: chcę, żeby na moim weselu była moja przyjaciółka. Czy to kogokolwiek dziwi?
-Owszem, dziwi - wtrąciła się Jazzy; ta, której zdanie akurat najbardziej osiada mi na sercu.
-Z całym szacunkiem, ale gdyby nie Cindy, byłabyś ostatnią osobą, której z własnej woli dałbym zaproszenie na swój ślub.
-Gdyby nie Cindy, wcale bym na niego nie przyszła - odgryzła się.
-Czy wy nie potraficie wytrzymać choć dnia bez kłótni? - Między nami stanęła mama, jej kojący głos zażegnał wszelkie spory. Ale wkrótce spojrzała mi w oczy i to był ten wzrok, jedyny pośród wszystkich innych, który wiedział, że Nell ma wartość ponadczasową i jej nieobecność zrównałaby się z moją własną nieobecnością.
-Rób, co uważasz, Justin - rzuciła mimochodem Cindy, jednym łykiem przełknęła pół kieliszka szampana. Już nie byłem skarbem, kochaniem i słońcem; byłem po prostu Justinem.
-Zrobię - przyznałem spokojnie.
Chyba w tym miejscu prysł czar nadmiernej uprzejmości wieczoru. Cindy odeszła wraz z Jazzy, by przy stole wybierać krój zaproszeń, dziadkowie odpłynęli w swój świat rozmów i wspomnień wesel za ich czasów, a mama z ojcem nie mogli się nadziwić, że ja, ich syn, który stosunek do małżeństwa miał nie lepszy niż rasista do czarnego, za miesiąc zakończy żywot kawalera. 
-W całej ślubnej szopce tylko jedna rzecz przypadłaby mi do gustu - powtarzałem latami, kiedy jeszcze Austin popijał ze mną piwo. - Mianowicie noc poślubna.
Ale teraz i ta noc, choć nie mam wątpliwości, że spędzimy ją w emocjonującym napięciu, nie przyćmiewała całego zatrzęsienia przedślubnych i poślubnych wad. Oczywiście w konsternację nie wciągała mnie myśl, że po ślubie Cindy zacznie chodzić w rozciągniętym dresie, myć włosy raz w miesiącu, a nasz seks zacznie pochłaniać całe pięć minut w ciszy i ciemni co kwartał roku. Nie wiem, czego się bałem i ile z tego strachu byłem przyczyną, ale piłem kieliszek za kieliszkiem obrzydliwego rozcieńczonego szampana, po każdym przeglądałem się w lustrze i z bólem serca dochodziłem do wniosku, że skrzydła nie rosną mi u ramion.
Kiedy pogawędka zawiązała się między moimi rodzicami, Jazzy i Cindy, zbliżyłem się do nich, by nie stać samotnie jak kołek wbity w panele. Zatrzymałem się za plecami siedzącej Cindy, opuściłem dłonie na jej napięte barki, ta natychmiast przylgnęła policzkiem do mojego przedramienia, była kontynuacją tatuaży. Nachyliłem się i pocałowałem ją we włosy. Potem dwoma haustami wypiłem szampana z jej kieliszka, a wkrótce i z kieliszka Jazzy.
-Kto wie - ciągnęła rozpoczętą niedawno myśl mama. - Może wkrótce doczekam się kolejnego wnuka.
Nie zdawałem sobie sprawy, że gdzieś w głębi mojego przełyku wciąż kotłuje się szampan, dopóki nie wyplułem resztek na stół, wprost na torebkę do bólu zdegustowanej siostry.
-Nie zapędzajmy się - powiedziałem sztywno, mankiet mojego rękawa gorliwie pracował przy podbródku, by otrzeć z niego całego alkoholowego sikacza. - Ślub to pierwsza i ostatnia rozsądna decyzja, jaką udało mi się podjąć. Dopóki ja sprawuję władzę nad zabezpieczeniem, nie grozi ci ponowne zostanie babcią, mamo.
-Nie używamy gumek - zaćwierkała Cindy, całując moje knykcie, wciąż tak bezwiednie opływające jej ramiona. 
-Ale bierzesz tabletki - mruknąłem półgębkiem. Metody antykoncepcji to nie było coś,  co chciałem dogłębnie roztrząsać przy rodzicach. 
-Właśnie: ja biorę. A to oznacza, że jak na razie to ja mam władzę.
-Nawet nie próbuj - burknąłem, szczypiąc ją lekko w kark pod kurtyną bujnych włosów.
Cindy nachyliła się nad moją mamą i szepnęła teatralnym głosem:
-Niech się pani nie martwi, może uda mi się go złamać.
Od wieków byłem złamany. Po prostu duma trzyma mnie prosto.
A potem byłem już cieniem, który ciągnął się za każdym, z kolei za mną nie ciągnął się już żaden cień. Snułem się z kąta w kąt, przysłuchiwałem rozmowom, niebezpiecznie wszystkie jeśli nie dotyczyły bezpośrednio mnie, to o mnie się ocierały. Cindy nie zwracała na mnie uwagi. Ilekroć całowałem ją w czoło, albo próbowałem wymóc odrobinę uwagi, zbywała mnie krótkim pomrukiem. W ciągu czterdziestu minut siedem razy zaglądałem do pokoju Rosie, spała zwinięta w kłębek, kołdra plątała się między jej podkurczonymi nóżkami. Spała w poprzek łóżka, choć miała do dyspozycji całą długość przekraczającą jej wzrost kilkakrotnie. Raz przyłapałem się na tym, że bezwiednie pochylony pocałowałem ją w czoło i owinąłem jej ramię wokół szyi pluszowego słonia. Małe dłonie miała chłodne, więc co rusz nakrywałem ją kołdrą pod szyję i tak spodobała mi się ta szczypta troski, jaką mogę na nią przelać, że później odkrywałem ją tylko po to, by znów móc przykryć.
Aż w końcu po godzinie, przybity brakiem uwagi ze strony Cindy i alkoholem, który choć słaby, zagościł we mnie w ilości 3/4 butelki, postanowiłem sprawdzić ją i sprawdzić siebie. Niezauważony - a jakżeby inaczej - przemknąłem schodami do zawilgoconej piwnicy i poprosiłem Boga, którego nie miałem prawa o cokolwiek prosić, by dziś naprawił żarówkę, którą ja naprawiam już od siedmiu lat. Naprawił. To być może spóźniony prezent urodzinowy. Przemierzyłem piwnicę dookoła, szukając zamontowanego alarmu przeciwpożarowego, a gdy go w końcu znalazłem, znów poprosiłem Boga, przy czym wyczerpałem limit tych próśb na całe lata świetlne w przyszłość, by ustawił za mnie życie tak, jakbym tego chciał, bo ja sam nie wiem, o co mi tak naprawdę chodzi.
Włączyłem. Syrena rozbiegła się po domu, wycie pulsowało mi w uszach, wzmożony tupot odzianych w buty stóp rozszalał się w salonie. Panika - to właśnie to, co ogarnęło cały dom. Tylko ja spokojnie, snując się po schodach, wróciłem na parter i bezwładnie przysiadłem na krześle w rogu pokoju. Cała reszta miotała się dziko po salonie, łapali portfele, torebki, klucze do samochodów i marynarki od Armaniego. Mieszkanie z wolna pustoszało, jeszcze tylko dotarł do mnie zaspany, pełen przerażenia głos małej Rosie. I zniknęła ramka ze zdjęciem Jasona. I zostałem sam. Cisza, piekielna i uporczywa cisza wypierała z uszu hałas zawodzącego alarmu. To tak jakby nadszedł ostatni dzień świata, a ona chciała mnie z niego wyeliminować. Nie zdała testu, który przed nią rozciągnąłem. Był pierwszy plan i mnie na nim zabrakło. A potem był drugi i trzeci. I ja gdzieś daleko, daleko za nimi.
Ale nagłe głuche uderzenia dobiegły do mnie spod dźwięcznego poszycia. Podniosłem wzrok znad swoich kolan i ujrzałem te nogi, te piękne nogi, na których osiadło całe mnóstwo moich pocałunków. A zaraz po nich ona rozświetliła wszystko przede mną. Słońce natarło na księżyc i razem z nim, z jego blaskiem, spłynęło do naszego salonu.
-Szukałam cię, skarbie - powiedziała łagodnie i gdyby to we mnie trwała zepsuta żarówka, jak ta piwniczna, teraz zostałaby naprawiona. Wtedy wyciągnęła do mnie obie ręce. - Chodź, musimy stąd wyjść.
Ruszyłem za nią, jej bliskość była niekwestionowana. A jednak wciąż czułem niedosyt, czułem jakiś zawód, a jeśli nie zawód, to jego przeszywający cień. Nie mogę jej przecież winić, że w pierwszej kolejności ratowała z wyimaginowanych płomieni swoje dziecko. Nasze dziecko. Popadam w paranoję.
Ale ja w pierwszej kolejności wyniósłbym ją. Całe swoje życie.





~*~



Ta kolosalna miłość Justina boli aż mnie :-)

35 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze napisany, jak zwykle :) <3
    Ale treść, jak treść taka sama jak zawsze z Cindy, przewijam połowę opisów jej tak cudownej osoby, czekam na Nell xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Boli to mnie to że on jest z Cindy. Przecież ona go nie kocha! Jakby go kochała to by zaakceptowała jego wady a tak to kocha tylko złudzenie. Ja rozumiem że jest zazdrosna o Nell, ale i bez zazdrości zachowuje się jak suka. To ona rządzi w związku. Justin nie ma nic do powiedzenia. To niby jest miłość? Okej, on też popełniał błędy no ale HALO BĄDŹMY LUDŹMI! Zamiast mu pomóc i normalnie pogadać rzuca się o byle co. Cindy jest jak ja. Swoje błędy zrzuca na innych. Tyle że ja wiem że jestem suką a ona uważa się za panią idealną. Pieprzyła jak Justin ją niszczy a ona praktycznie już go ZNISZCZYŁA! Nell go alceptuje mimo wszystko. Ma całkiem inne podejście. Cindy martwi się tylko o swoje uczucia a Justin jest ślepy z miłości i robi wszystko. Tylko jeśli sam sobie nie pozwoli nawet na odrobinę szczęścia to nawet uszczęśliwianie na sile Cindy go nie uszczęśliwi bo nie jest sobą. Ona zabrała mu nawet jego dusze i osobowość. To niby jest miłość? A gdzie akceptacja i szacunek wzajemny? Dziewczyny które są za Cindy, gdzie wy macie oczy i serce? Ona jest samolubną egoistyczną suką! Wyżej się ma niżeli sra jak to moja babcia mówi. Ale żeby nie było że jestem anonimowa bo ponoć takim łatwiej się udzielać to się podpiszę nickiem z Twittera: patti_xox

    OdpowiedzUsuń
  3. nienawidze tego ze on kocha ja tak bardzo.. boli mnie to ze jest w nia tak zapatrzony a ona w niego nie:/ mógł byc z nell

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam przeczytac od 1 czesci ;)
    Zmienicie zdanie
    Nie ma miejsca dla nell
    Justin i cindy Sa od zawsze i na zawsze razem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam od pierwszej, i tak wolę Nell

      Usuń
    2. ja tak samo, a co najlepsze, nigdy cindy nie lubiłam:)) także no

      Usuń
    3. Zgadzam się Justin i Cindy na zawsze razem

      Usuń
  5. Poczułam się urażona przez komentarz wyżej ale nic z tym nie zrobię, a w sumie mogłabym ale nie chcę cię martwić bc zajrzałam na aska. 😂👌
    Powiem tylko:
    Dziewczyny które nazywają Cindy suką która na siłę chcę zmienić Justina, postawcie się na jej miejscu. :')
    Podoba mi się ta zmiana Justina, to, że na razie nie zapowiada się żeby mógł zrobić jej krzywdę. Idą na przód, Justin okazuje miłość Rosie i to jest piękne i mega mi się podoba! 🙈
    Też mnie boli tak wielka miłość Justina do Cindy ale go rozumiem, naprawdę ciężko z czymś takim walczyć. Mimo tego, że taki Justin mi się podoba mam nadzieję, że trochę jego osoby sprzed związku z Cindy wróci (tylko nie agresja) i wtedy będzie genialnie!
    Pozdrawiam! ❤😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, ja też tak uważam.

      Usuń
  6. Jeśli ktoś się pluje to może nie widzi ile tu różnych rzeczy jest ukazane...
    Moze nawet sama je wynajmuje xd
    Aż porównywalna do obłędu miłość Justina,chociaż wciąż jest w nim coś so mu mówi że stracił siebie ze musi coś zmienić, niby miłość Cindy ale nie jest to miłość taka normalna,ona wciąż myśli o Jasonie tak jakby byl...W miłości każdy powinien moc być sobą,oczywiście każdy się zmienia,jakoś go to uczucie kreuje ale nie w taki sposób ludzie... Wkurza mnie ro że wszyscy są tak cięci na nell bo cholera co ona niby takiego zrobiła

    OdpowiedzUsuń
  7. Zacznijmy tę moją wypowiedź od zapewnienia, że czytam to ff od pierwszej części i już od samego początku nie lubię Cindy (szczególnie po drugiej części, no wiecie, być z trzema facetami naraz to przecież całkiem duży krok do miana dwulicowej :'), ja wiem, ja wiem, że z Justinem to po prostu przez pomyłki, no ale cóż, dla mnie to to samo). Mówię o tym, żeby nie było oskarżeń, że przeczytałam po prostu tylko tą część i jestem po niej ślepo zapatrzona w Nell. Nie ukrywam,że jestem w nią ślepo zapatrzona, bo dla mnie Nell jest cudowną odmianą 'księżniczki' Cindy, a tej po prostu nie trawię. Nic nie poradzę, pierwszy raz zdarzyło mi się tak znienawidzić postać, naprawdę.
    Śmieszą mnie te komentarze, że kreujesz Cindy na 'sukę' i chcesz z niej zrobić tą najgorszą. Jeśli niektórzy ludzie tak uważają, to muszą uważać Cię za jakąś ałtoreczkę, która nagle wymyśliła nową postać do opowiadania (Nell) i strasznie ją pokochała, ale ludzie bardzo jej nie lubią i chcą Cindy, więc ona, żeby ludzie przestali w ogóle myśleć o Cindy, robi z dwudziestoparolatki specjalnie sukę.
    Błagam Was, Paula to nie ten poziom.
    Teraz czas na zazdrość Cindy. Ja ją w zupełności rozumiem, bo sama bym wydrapała oczy, jakiejś dziewczynie, która zabiera się za mojego chłopaka, ale problem w tym, że Nell nie zabiera się za Justina. Moim zdaniem, ona jest zazdrosna, dlatego, że wie jak dużym uczuciem Justin darzy Nell i czuje się zagrożona, że po prostu któregoś dnia Justin wybierze Londyn. Właśnie w tym działaniu jest samolubna. 'Miłość polega na tym, że jedna osobą dąży do szczęścia drugiej i na odwrót' jakoś tak mówią słowniki. Jeśli miłość na tym polega, jeśli Nell uszczęśliwia Justina, to dlaczego Cindy nie może jej zaakceptować? Gdyby ufała swojemu narzeczonemu, to pewnie by to zaakceptowała, ale ona za bardzo się boi samotności, nie tego, że go straci, samotności.
    Już nie zamierzam omawiać innych działań Cindy, które według prawa miłości powinny dążyć do szczęścia Justina, ale tego nie robią.
    Fajne są też komentarze typu (uwaga!: sarkazm): 'To opowiadanie o Justinie i Cindy, więc oni powinni być razem!'. Już nie komentując tego żałosnego argumentu, można dodać, że druga część tego ff też w sumie była o Cindy i Justinie, przynajmniej tak nam się zdawało, ale idąc rozumowaniem niektórych, była. A przecież tam Cindy skończyła z nagle pojawiającym się znikąd Jasonem. To jest coś. Więc no ten, tutaj chyba Justin też ma prawo nie skończyć z Cindy..?
    Paula, piszesz genialnie, jak zwykle, jak nawet Justin będzie z Cindy to będę to nadal czytać dla Twojego stylu, jest unikatowy i genialny ❤
    Oby tak dalej, weny;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autoreczka* jak coś:) próbujesz na siłę zabłysnąć inteligencją pisząc komentarz który ani trochę nie ma sensu więc jeżeli już tak nieudolnie starasz się to zrobić to chociaż naucz się pisać, nie pozdrawiam.

      Usuń
    2. Tak samo Cindy spała z innymi jak i Nell czy Justin nikt tu święty nie był a ty napisałaś tylko o Cindy czyżby Nell była święta bo ja uważam że nie.A po drugie Cindy ma prawo być zazdrosna wątpię żebyś ty sama akceptowała taką przyjażń u swojego faceta,uważasz że Cindy jest samolubna a co ty byś zrobiła w jej sytuacji.

      Usuń
    3. O jezu popieram w 1000%
      Co bedzie to bedzie ludzie, to jest tylko ff XD nie prawdziwe zycie tylko zwykle ff XD i Paula powinna zrobic tak jak ona chce, nie patrząc na to co jej powiedzą z lekka psychiczne dziewczynki z internetu, bo sorka, ale chuj to kogo obchodzi kogo wy tam wolicie z justinem
      to jej historia i nikt inny nie moze miec na nia wpływu, takie wzajemne obrażenie sie jest mega żałosne
      Nawet bardziej niz zalosne

      Usuń
    4. ^ nie do tego komentarza to miało byc, ale niewazne, dobrze i tak napisałam xd

      Usuń
    5. Może chciałam zabłysnąć:) Nie wyszło, trudno XD Następnym razem się uda dzięki Twoim świetnym radom Anonimowy z pierwszej odpowiedzi. Wyraziłam swoje zdanie i dobrze mi z tym.
      Przy kolejnym razie postaram się zabłyszczeć bardziej
      PS: 'Ałtoreczka' była specjalnie
      Pozdrawiam:*

      Usuń
  8. Czytając powyższe komentarze na wstępie powiem " tak czytałam od 1 części ", ludzie to co było kiedyś to przeszłość ludzie się zmieniają pod różnymi kątami. Kiedyś to Cindy była ślepo zakochana w Justinie że pozwalała się torturować, znęcać nad nią a co więcej zamiast uciec dla własnego dobra i dobra małej istotki została i przez to stracili pierwsze dziecko. Teraz akcja się odwraca, miłość Cindy i Jasona mogłabym rzec była silniejsza niż miłość Justina i Cindy na początku i ta miłość właśnie w dziewczynie została, Justin tak strasznie jest podobny do Jasona ( mimo farbowanych włosów ) i dla Cindy w dalszym ciągu jest kropla w krople Jason tym bardziej gdy zrobił się tak troskliwy. Wydaje mi się, że to co między nimi było tworzy nić przyzwyczajenia i dlatego Cindy chcę zatrzymać go przy sobie, doprowadzając do oświadczyn na środku autostrady. Wymusiła to co chciała, ale nie zauważyła, że po drodze zniszczyła Justina tym kim był, pozwolę sobie przypomnieć tutaj sytuację, gdy w londynie poznał Nell w swoim własnym łóżku potem ich relacje się zacieśniły tworząc promyczek nadziei wewnątrz nich, zalążek miłości, który został zniszczony prrzez obietnicę którą Juss złożył Jasonowi, ale nie do tego dąże, nawet wobec Nell, Justin podniósł rękę. Potem cierpiał i pomógł mu brat, że Nell wróciła, a zauważyliście, że Justin tego żałował? Zauważyliście, że to był jeden jedyny raz w którym podniósł rękę na tą małolatę? Zauważyliście, że nigdy więcej już tego nie zrobił? Dziwne prawda? A na Cindy mimo tych lat i tak potrafił podnieść rękę nie raz. Miłość zmienia, ale nie do takiego stopnia, Justin zgubił w tym przyzwyczajeniu po drodze siebie i mam nadzieję, że się odnajdzie. Miłość trzeba pielęgnować, dbać o nią a jak narazie robi to tylko on, sam fakt, żeby odciąć się od bliźniaka zmienił włosy, ale dla niej i tak pozostanie Jasonem. Dlaczego zamiast najpierw szukać go z domu zniknęło zdjęcie Jasona? Dziwne prawda.. Powinno to dać do myślenia nie tylko nam ale i samemu Justinowi. Nie rzucajcie "wyroku" na Nell bo ona potrafiła go wobec siebie "zmienić" tak, że nie podniósł na nią więcej ręki a broni jej murem. Zmienić na dobre, że zaczął patrzeć na nie które rzeczy i sytuacje innym spojrzeniem inną perspektywą przy tym zaczął żyć, zaczął się uśmiechać i nie zgubił samego siebie po drodze. A Cindy.. Hmm zmieniła go diametralnie. Zauważcie, że gdy on opowiada o Cindy i bla bla bla jaka to piękna nie jest i bla bla bla, on się nie uśmiecha, widzicie to?
    Usiądźcie sobie i żeby nie jechać tak po Nell na jaki chuj się wpieprzyła do tej historii weźcie kartkę i przestudiujcie całą historie i wypiszcie na kartce rzeczy które zrobiła na " + " w Justinie i Cindy tak samo. A wtedy stwierdźcie, jaka to Nell jest zła w tym opowiadaniu, tylko to właśnie Nell jest tym światełkiem w tej historii, tylko Nell jest światełkiem dla Justina, który sprawia uśmiech.
    Wybacz za tak długi komentarz, po prostu chciałam przedstawić kilka faktów, że Nell wcale taka zła nie jest jak nie którym się wydaje.
    Czekam na dalszy rozwój akcji między nimi.
    Pozdrawiam.
    Shwaty B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kocham Cie laska:))) popieram w stu pro

      Usuń
    2. Cieszę się, że jest ktoś kto ma podobne zdanie na ten temat jak ja :) wystarczą małe detale by zauważyć pewne istotne rzeczy :)
      Pozdrawiam gorąco Juju.
      Shwaty B.

      Usuń
    3. ❤️❤️❤️❤️❤️ Czysta prawda! A dodając przy okazji do swojego komentarza, zazdrość zazdrością ale czasami trzeba mieć trochę taktu, a Cindy zachowuje się jak dziecko któremu wszystko ma byc podporządkowane.

      Usuń
  9. Boze jak ta Cindy nim manipuluje...
    ja tu nie wytrzymie
    nie wytrzymie tu...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja już naprawdę nie mam pojęcia jak to wszystko się skończy... A tak bardzo boję się, że Jindy się rozpadnie 😳

    OdpowiedzUsuń
  11. Obrończynie Jell praktycznie w każdym swoim wpisie wypisują monologi, jak to kazdy jeździ po Nell, a czytając komentarze nie ma ich praktycznie wcale. To WY jeździcie po Cindy można tak powiedziec, chociaz w sumie waszym jedynym argumentem jest "Cindy to suka, nienawidze jej!!!!!1!1!1". Dobrym wyjściem byłoby zajrzeć na aska Pauli, gdzie jest jedno pytanie i odpowiedź, w ktorej napisane jest mniej wiecej to iż JUSTIN sam próbuje sie zmienić, a Cindy AŻ takiej zmiany od niego nie oczekuje, było napisane, ze chce jedynie czuć sie bezpieczna, to Justin ma juz jakies chore paranoje i wbił sobie do głowy rownież jak i wy, ze Blake widzi w nim tylko i wyłącznie Jasona.

    Buziaczki, czekam na następny i bez względu na to jakie bedzie zakończenie, wrócę do tej trylogii niejednokrotnie x

    OdpowiedzUsuń
  12. Obie to suki i Nell i Cindy.



    A ja jestem po stroie suki Nell 💞😘

    OdpowiedzUsuń
  13. Super rozdział! Mimo wszystko jestem po stronie Cindy, w koncu ona odgrywa tu znaczącą rolę od samego początku ♥
    Przy okazji tu link do świetnego opowiadania:
    http://night-dream-jb.blogspot.com/
    Dziewczyna pisze świetnie, robiła ostatnio spore przerwy czasem niezależne od niej i teraz coraz mniej osób ją czyta, dlatego myślę, że przydałoby się jej wsparcie w postaci nowych czytelników ♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiecie co, nie chce nikogo obrażać, ale jesteście zjebane no, bo ludzie to jest fanfiction, zmyslona historia a wy mało co sobie oczu nie wydrapiecie, wy się powinniście wszyscy leczyć, bo serio tu z każdym jest coraz gorzej:) robić gównoburze, bo WYMYSLONY Justin z WYMYŚLONA dziewczyną w WYNYSLONYM życiu postępuje tak a nie inaczej. No moim zdaniem jesteście chore psychicznie i powinnyscie iść do dobrego lekarza:)

    A co do Ciebie Paula to mam prośbę... nie twórz takiego końca jak każdy by chciał, zrob to tak jak Ty to widzisz i nikt ale to NIKT nie powinien wpływać na dalsze losy bohaterów:) JESTES NAJLEPSZA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko że nikt tu cię nie obraża i nie wyzywa od psychicznych. Pewnie nie wiesz co ty czytanie książki i tzw. wyczuwanie się. Tak jakby innych opinia się nie liczyła "bo jesteśmy psychiczne".

      Usuń
    2. Jeżeli już "inteligentna osobo" tak bardzo chcesz skomentować moją wypowiedz to chociaż napisz ją nie wiem... z sensem? :) chce zauważyć, że nie istnieje coś takiego jak "wyczuwanie", tylko wczuwanie się, ale no są ludzie i parapety, nie mi oceniać do której grupy się zaliczasz:) w zasadzie komentarz na Twoją osobę to strata mojego cennego czasu więc z fartem :*

      Usuń
    3. Masz zupełną rację, Twój czas jest bardzo cenny. Dlatego nie marnuj go na nas ani na to opowiadanie.
      Wczuwając się w opowieść przeżywamy najlepsze chwile, a opowiadania Pauli dostarczają najmocniejszych emocji. Za to ją kochamy <3
      Pozdrawiam wszystkich 'psychicznych'(przeżywającyh losy zmyślonych bohaterów), do których należę <3

      Usuń
  15. Rozdział świetny i tylko czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  16. Cudowny rozdział ❤❤
    W końcu Justin zaczął się zajmować Cindy. Jindy <333 mam nadzieje ze wezmą ślub i będę razem <33 nie wyobrazam sobie żeby na końcu Justin był z Nell... Czekam z niecierpliwością na next ! ❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  17. Milosc czasem naprawde boli. Milosc sprawia ze czlowiek czasem nie mysli logicznie i justin wlasnie taka wielka milosc czuje! Tak bardzo mi go szkoda ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  18. W sumie nie wiem co napisać.Zdaje mi sie,ze Justin nie jest szczęśliwy.Ja nadal czekam na Nell. Świetny rozdział 💕

    OdpowiedzUsuń
  19. A mnie nie obchodzi z kim skończy Justin, ważne, żeby koniec miał ręce i nogi (ale znając Ciebie Paula będzie miał też całkiem przystojną twarz i piękne ciało ��). Potrafisz fenomenalnie rozwijać akcję, kocham Cię za to �� Tworzysz ze zwykłego opowiadania poezję, naprawdę. A ten styl, oh, kc ��
    Jesteś wspaniała, oby tak dalej, skończ to jak tylko zechcesz- ja tu będę for eva��
    Weny ��
    Przepraszam za brak składni XD

    OdpowiedzUsuń