poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 38 - Worlds war


-Lecę do Londynu.
Tymi słowami pożegnałem Cindy i tak unicestwiłem noc ubraną w płaszcze szyte romantycznymi nićmi. Z prędkością błyskawicy rozdzierającej niebo wskoczyłem w przetarte jeansy, zaplątując się w podwinięte nogawki. Wiatr ochłodził moją dotąd rozpaloną skórę i zapomniałem, że przed chwilą kochałem się namiętnie z kobietą, która przyćmiewa mi księżyc. Siedząc już w kokpicie samolotu, wygodnie rozpostarty na fotelu pod oknem, wpatrzony w bulaj, w którym odbijały się wszystkie moje tatuaże, wspominałem rozszalały w przestworzach piach rozpoczynający karczemną awanturę, a krzyki Cindy słyszeli na przeciwnym wybrzeżu.
-Nigdzie nie lecisz - warknęła, łapiąc mnie za przedramię. Trzymała mocno i uściskiem miażdżyła mi wszystkie kości.
-Nie pytam o pozwolenie, tylko informuję.
-Ja też cię tylko informuję. 
-Jestem dorosły.
-Nie będziesz biegał na skinienie palca jakiejś...
-Nie kończ, kurwa, nie kończ - warknąłem, chwytając ją za barki. Potrząsnąłem i wtedy chmura przykryła łysy księżyc.
-Justin, proszę cię - załkała. - W końcu, po tylu miesiącach, mamy chwilę tylko i wyłącznie dla siebie, a ty zostawiasz mnie jak małolatę po seksie w klubie, żeby rozwiązywać życiowe problemy ludzi z drugiego końca świata!
-Od tego jestem.
-Od czego? Od wchodzenia z butami w sprawy, które cię nie dotyczą?
Obróciłem się gwałtownie, pot ciekł mi po czole.
-Chcę chronić osoby, na których mi zależy.
-W takim razie zostań ze mną!
-Ciebie zjeść mogą co najwyżej mrówki! Albo przeklęte żółwie! A ją twój jeszcze bardziej przeklęty brat!
Dopiero w samolocie dotarło do mnie, że zostawiłem ją na tej plaży rzeczywiście samą, z dala od miejskiego zgiełku, nagą, rozpaloną od środka i smaganą wiatrem po bladej skórze. Nie wybaczy mi tego, choćbym do trzydziestki klęczał przed nią ukryty w bukiecie czerwonych róż bez kolców. Wysłałem jej krótkiego sms'a z przeprosinami. Nie odpisała. Zdziwiłbym się, gdyby odpisała. Zdziwiłbym się, gdyby wciąż miała mój numer w kontaktach.
Przemierzałem niebo nad Ameryką ubrany w strzępki nerwów. Cały byłem niespokojny, nawet moje włosy stawały na baczność przed wydaniem komendy. Goniłem dzień, cały piękny wschód słońca, który mieliśmy obejrzeć wraz z Cindy. Ale wschodów słońca będzie jeszcze na potęgę, a Nell życie ma jedno. Tak jak ludzie wystawiają pułapki na myszy, tak Zayn zastawił pułapkę na małą głupiutką dziewczynkę, która chce być kochana. A ona w nią wpadła. Też bym wpadł. Wpadłby każdy, kto chce być kochany. Wpadłby każdy, kropka.
Nie zmrużyłem oka, nie schyliłem nawet powieki, bo wciąż zastanawiałem się, czy zdążę na czas i czy ziemia nie zadrży przedwcześnie. Jedyne co drżało to samolot, który chwiejnie podchodził do lądowania na środkowym pasie lotniska. Jedynie z komórką i portfelem w kieszeni, nie dbając o bagaż, biegłem przez miasto, przez mróz usztywniający moje mięśnie, przez spaliny, które w chłodzie gęstniały, przez wszystkie myśli, których było we mnie tak wiele, że wyprzedzały mnie w gonitwie i zapowiadały moje nadejście. 
Po raz pierwszy przemierzałem Londyn o własnych nogach i po tej jednej dłużącej się wędrówce w serpentynach dróg i zaułków wkoło kamienic, moje podeszwy były zdarte do samych stóp. Ale w końcu stanąłem przed apartamentowcem, który zamknął w sobie moje istnienie na trzy długie lata i choć wychodziłem z niego codziennie, otaczała mnie bańka ochronna - izolacja przed ludźmi. Recepcjonistka wydała stłumiony okrzyk, gdy ujrzała mnie w progu. Wyjaśniłem jej pokrótce, że numer telefonu, który dostałem od niej całe tysiąclecia temu, podarła moja dziewczyna, a potem połknęła mnie winda i udzielił mi się ten spokój, który zawsze w niej odnajdowałem, choć nigdy nie szukałem.
Wkrótce byłem u szczytu, tak wysoko, że gdybym wyciągnął rękę, dotknąłby chmur. Od drzwi na końcu korytarza dzieliło mnie kilkadziesiąt metrów, które były jak lata świetlne. Nie potrafiłem ich przebyć, nie potrafiłem zmniejszyć tej odległości między mną i drzwiami, między mną i klamką, między mną i moją Nell, która wcale nie jest moja. Między mną a tą koszmarną świadomością, że byłem głupi, myśląc, że będzie do końca tęczowych dni czekać w rezerwie jako opcja zapasowa, na wypadek gdyby Cindy kopnęła mnie w dupę.
W końcu wyciągnąłem ramiona i przedarłem się przez szlam wszystkich nieporozumień, jakie krążyły nad moją głową, kurczowo uczepiłem się klamki i naparłem na nią całym ciężarem, aż zamek puścił i zalała mnie fala tsunami mojego własnego absurdu.
Ale gdy już wszedłem, odkryłem, że każda powierzchnia: podłogi, ściany, sufity, drzwiczki szafek i zaokrąglenia kubków, że one wszystkie zmieniły się w głośniki śpiewające jękami, posapywaniem i w tych pieśniach tekst spleciony był z samych przekleństw.
-Nie przestawaj, maleńka - wydyszał męski głos.
Jad Zayna Pieprzonego Blake'a wylał się z sypialni jak morze, pełzł do mnie po panelach i oplótł moje kostki.
Niewiara w zbiegi okoliczności przybiła ze mną żółwika.
Jak tornado latem wpadłem do sypialni, której drzwi były uchylone. Zobaczyłem Nell ujeżdżającą Zayna, który przebijał palcami jej biodra na wylot, i natychmiast obraz ten przeniosłem na płótno, a płótno zawiesiłem przed oczami i odtąd gdzie nie spojrzałem, widziałem tylko ich. Trochę jakby ktoś wbił mi w serce szpikulec do grilla i dla zabawy kręcił nim wkoło. Wezbrał we mnie przypływ wszystkich niewypowiedzianych słów, a potem zamarzł i nie mogąc uciec, rozsadził mnie od wewnątrz. Po pokoju latały moje porozdzierane szczątki.
Nie wiedzieć czemu, naraz na czubku głowy wyrosły mi rogi. Nell przyprawiła mi rogi. Nagle byłem bardziej wściekły na nią niż na Zayna. Z pełną świadomością słów chciałem krzyczeć wniebogłosy, że zdradziła mnie dziewczyna. Moja dziewczyna. Choć oczywiście moja była tak, jak mój był księżyc i wszystkie otaczające go gwiazdy.
A potem, choć złość narastała i narastała, uderzył we mnie smutek. Smutek tak diaboliczny, że w mig połamał mi wszystkie kości, które jeszcze miałem; ukradł słońce oświetlające moje szczęście.
-Nie ma mowy, że będę na to patrzył - warknąłem, oszalałem, odebrano mi zmysły.
W jednej chwili byłem już przy Nell. Nagą i rozpaloną odciągnąłem ją od Zayna i postawiłem na posadzce za plecami. Między nimi wyczarowałem płot kolczasty, którego strzegły rozszalałe pnącza bluszczu.
-Hej, koleś, nie dałeś mi nawet dojść! - Dłonie Nell wystrzeliły w powietrze.
Ostatnie, co mógłbym zrobić, było pocałowanie jej w czoło. Dlatego pocałowałem ją w czoło. Mój sposób na przywitanie jej i dosadne oznajmienie, że szaleją we mnie rządne krwi piranie.
-Jesteś cholernym gnojem, Zayn. - Wściekłość wpisała się w moim dowodzie w miejscu drugiego imienia. - Miałeś zemścić się na mnie, nie na Bogu ducha winnej dziewczynie.
-Moment. - Pomiędzy nami stanęła Nell, ubrana w piękną bladą nagość. - Wy się znacie?
-Zaryzykowałbym stwierdzenie, że znaliśmy się, kiedy srałaś jeszcze w pieluchy.
Skonsternowana Nell założyła majtki i bluzę Zayna, ale wzrokiem świdrowała nas obu, bez wytchnienia, raz biegła na wschód, raz na zachód i tak nieustannie.
-Wsadziłeś nas wszystkich za kraty - warknął Zayn, okrywając się kołdrą. MOJĄ kołdrą. - Straciłem przez ciebie przeszło pięć lat z życia.
-Nie mówiłeś, że siedziałeś w pierdlu - wtrąciła Nell.
-I to za co. - Zły byłem jak Lord Vader. Albo jeszcze bardziej. - Zmuszał swoją siostrę do prostytucji i zbijał na tym interesie niezłą kasę. 
-Masz siostrę, Zayn?
-Ma - wszedłem mu w słowo. - Moją dziewczynę. Cindy to jego siostra.
-Słucham? - Na ciele Nell sterczały wszystkie włoski. Pokłułbym się, gdybym ją dotknął.
-To nie ma nic do rzeczy - tłumaczył się Zayn. O dziwo, jego twarz nie płonęła satysfakcją. Nie była nawet zadowolona. Przenikało ją coś na kształt... strachu?
-Ależ ma. Obiecałeś, że się na mnie zemścisz. I zemściłeś. Nie rozumiem tylko, dlaczego wciągnąłeś w to ją. - Dźgnąłem Nell palcem między piersi. - Ma tylko szesnaście lat i...
-Mówiłaś, że masz osiemnaście. - Wszystko w sypialni było bardziej ciekawe, a ja jak na złość patrzyłem tylko na jego cholerny wzwód.
-Ja przynajmniej coś mówiłam - odrzekła, a coś w niej narastało. Nie złość i nie smutek. Raczej balon, który pęknie z ogłuszającym wrzaskiem. - Oszukałeś mnie, wykorzystałeś.
Zayn wskoczył w bokserki i wyrwał w przód, do Nell.
-Maleńka, to nie tak.
-Czyli nie masz siostry, nie znasz Biebera i wcale nie zbliżyłeś się do mnie tylko i wyłącznie po to, by zemścić się na nim, tak? - Zayn chwycił się za włosy, ciągnął je i chyba połowę wyrwał, choć żaden nie spadł na panele. - Jesteś cholernym gnojem Zayn. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię, słyszysz!? 
Nell wpadła w szał, tornado wezbrało w jej sercu, które zostało zadźgane tym samym szpikulcem, wciąż tkwiącym we mnie. Rzuciła się na Zayna z pazurami, smagała go po twarzy, aż z jego policzka krzyczały czerwone pręgi, prawie tak wyraziste, jak te na moich plecach. Choć gdy się przyjrzałem, plecy Zayna zdobiło to samo co moje. Świeże rany podpisane imieniem Nell. Uderzyła go w tors, później w twarz, później gdzie padła pięść, a później, gdy się zachwiał, pchnęła go. Poleciał bezwładnie, uderzył głową w kant łóżka, głuche tąpnięcie było tak głośne, że mnie samemu stanęły przed oczami gwiazdy. 
Nie poruszał się. Leżał jak ryba, która wody nie czuła już od niepamiętnych czasów. Kopnąłem go lekko w bok, ale ten wciąż udawał dechę. Powiedziałbym, że stanęło mi serce, gdyby w ogóle biło. Ale ono zatrzymało się całe lata świetlne temu. Żyłem na oparach benzyny, na oparach uczuć.
-Boże - szepnęła Nell, padła na kościste kolana. - Zabiłam go. Justin, ja go zabiłam.
-Nie powiem, że jest mi nie wiem jak przykro - mruknąłem, ale szybko się zreflektowałem. - Wstawaj, maleńka. Wstawaj. - Podniosłem ją za ramiona i wciąż trzymałem, jej kolana nigdy jeszcze nie były tak wiotkie. - Musimy zastanowić się, co dalej.
Rozdarłem w połowie koszulkę Zayna, nie stawiała oporu. Zaplątałem w materiale dłonie, jak w bandaże przed walką bokserską, teraz z uwzględnieniem wszystkich palców, których opuszki posiadały niezwykłą zdolność współpracy z policją. Złapałem Zayna za szczękę i odwróciłem jego głowę raz na lewo, raz na prawo, by przekonać się, że panele zaszły szczyptą krwistej czerwieni. Nell do utraty tchu powtarzała, że go zabiła, że nie chciała i że Bóg jej tego nie wybaczy; że jest za młoda na więzienie, że więzienne jedzenie wyszczupli ją o połowę i że jest za słaba, by bronić się przed współwięźniami. Ślina zaległa mi w ustach i tylko rozpacz Nell powstrzymała mnie od splunięcia Zaynowi między zamknięte oczy, ku mojemu szczęściu zamknięte na całe tysiąclecia, do czasu wcielenia się w kolejną gnidę po reinkarnacji.
-Nie histeryzuj, Nell.
-Nie histeryzuj - powtórzyła pogardliwie. - Łatwo ci mówić. Zabiłeś kiedyś kogoś?
-Tak. Przyjaciela, swoje nienarodzone dziecko i osobę, która zniszczyła mi życie. Poproszę inny zestaw pytań.
Od tamtej pory Nell milczała jak zaklęta, przycupnęła w rogu łóżka i gryząc poduszkę, w której topiły się jej paniczne jęki, oddała mi mój spokój. Oparty na posiniaczonych kolanach myślałem, co zrobić z Zaynem, z jego wątłymi kończynami i krótko ostrzyżoną głową. Nie zostawię go w foliowym worku pod łóżkiem; zacznie gnić na dniach i jego martwy smród weżre się w tapicerkę, a potem odór zgnilizny rozsadzi pod ciśnieniem wszystkie okna, rozsypie je w drobny mak. Nie zrzucę go też z balkonu. Przy moim szczęściu padłby plecami na policyjny radiowóz, a panowie w czarnych rękawiczkach nie trudziliby się ze zwożeniem go windą przez długie metry pięter. W końcu zapaliła się we mnie żarówka, poparzyła ciepłem, poraziła światłem i wyprostowała nici, na których wiszą myśli.
-Nell? - zagaiłem, obejmując dużą dłonią jej kolano. Podniosła głowę, oczy miała opuchnięte. - Czy w ostatniej sypialni nadal zalega ten wielki turecki dywan?
-Oczywiście - odparła, kosmyk włosów nurkował w kąciku jej ust. - Co miałabym z nim niby zrobić?
-Doskonale - mruknąłem półgębkiem. - Chodź, pomożesz mi.
Wyszliśmy z sypialni do salonu, który nagle wydał się niepokojąco zaciemniony, jakby panowała w nim śmierć, która przyszła po Zayna. Otworzyłem jej szerzej drzwi, by zabrała go jak najszybciej, by nie cisnęła się w nieobszernym salonie i żeby przypadkiem nie miała chrapki na mnie i na Nell. Weszliśmy do ostatniego pokoju, w którym cały rok uchylone było okno. Zimą, a więc obecnie, różnica temperatur między sypialnianym odludziem a resztą mieszkania była kolosalna. Nell szczękała zębami, ale w tych okolicznościach szczękałaby nawet w afrykańskim buszu, więc tylko pogładziłem ją po włosach.
-Oglądałeś za dużo filmów akcji - powiedziała niemrawo, gdy wyciągaliśmy spod łóżka dywan, mocno zakurzony, ale przez ten kurz przedzierał się jeszcze zapach sklepowej nowości i myśli potencjalnych kupców. - Zawijanie zwłok w dywan wygląda dobrze tylko w amerykańskim kinie.
-Więc pomyśl, że moim priorytetem nie jest pozbycie się zwłok, tylko tego cholernego dywanu, który wzbudzał we mnie mdłości, odkąd ojciec upchnął mi go w sypialni. Trochę jakbym miał siedemdziesiąt lat, albo gustował w przedwojennych klimatach. Dla jasności: nie gustuję. I nie cierpię dywanów.
-Nic już nie mów - jęknęła Nell. - Wciąż oswajam się z myślą, że, do cholery, zabiłam człowieka.
-Z tym człowiekiem bym się kłócił. Bardziej bydlaka. Albo flądrę.
-Zamknij się. - Zgięła się w pół, prawie jakby życie ulatywało również z niej. - Proszę.
Pełni skupienia przenieśliśmy dywan do pierwszej z trzech sypialni, rzuciliśmy nim pod szafę, a krawędź z milionem krótkich frędzli musnęła bezwładne ramię Zayna. Jedno pchało barki, drugie nogi i biodra i tak wkrótce wtoczyliśmy go na środek dywanu, później owinęliśmy dwoma przeciwnymi krańcami. Dywan był naleśnikiem, a Zayn martwą konfiturą wewnątrz. Przygarbiona Nell usiadła w połowie dywanu, gdzieś w okolicach śledziony Zayna, Jej palce szukały czegoś we włosach, przeczesując wte i wewte, ale nie znalazły i poddały się, trzaskając z impetem w nagie kolana.
-Ubierz spodnie - zarządziłem. - Szykuje nam się wyprawa do lasu.
Niemały kłopot pojawił się w chwili wznoszenia stutonowego dywanu na wyżyny naszych ramion. Siły mi nie brakuje i udowadniałem to przed Nell po tysiąckroć, podrzucając ją w podniebne przestworza, widząc w niej gęsie piórko. Ale Zayn nie był ani gęsim piórkiem, ani kaczym piórkiem, ani w ogóle żadnym piórkiem, do którego było mu bardzo, bardzo daleko. Niby uszło z niego życie, a ciężar pozostał ten sam. Nie uwierzę, że dusza nic nie waży. Uwierzę za to, że Zayn duszy nie miał. I uwierzę też, że po mojej śmierci mój ciężar unicestwi czyjąś wyprawę do lasu. 
-Podniesiemy go na trzy - postanowiłem, a Nell nic nie mówiła. - Chwyć za nogi, ja stanę od przodu. Raz, dwa...
Poderwała jego niemalże wystające kostki jeszcze przed sygnałem, więc i ja wybiłem się z falstartu. Wkrótce jego niewyraźne żebra uciskały mój obojczyk, a tchu zabrakło mi w połowie pierwszego kroku. Zacisnąłem zęby i wyszliśmy na korytarz, prosiłem nogi, by nie chwiały się i nie uginały, by pamiętały, że dźwigają dywan, nie zwłoki, by były przekonane, że to sam dywan, by i mnie o tym przekonały. Pozieleniałem na twarzy, byłem tego pewien, bladą zieleń wywołał wysiłek, a mdłą zieleń mdły przed zapach trupa. Nell, która miała mnie wspomóc, ledwie dotykała strzępy dywanu na przodzie, łzy ciekły jej po brodzie, a jej wąskie oczy, które wąskie były z natury, teraz przekroczyły moje wyobrażenia o wąskości - takie były opuchnięte.
Zjechaliśmy w windzie, cisza uciskała nam wszystkie nerwy, wiązała mnie w krtani i nie mogłem oddychać. Chciałem być najbardziej niezauważaną osobą pośród wszystkich innych osób, ale trzepanie dywanu w centrum Londynu jest jak różowe bikini w kościele - nie sposób przejść obojętnie. Sam bym się za sobą rozglądał. Łudziłem się, że jeśli wbiję wzrok w podłogę i nie będę widział tych wszystkich ludzi, oni nie zobaczą zzieleniałego mnie.
-Błagam - szepnąłem do Nell - powiedz, że gdzieś tu zaparkowałaś. Nie doniosę go nawet do krawężnika.
-Zadaszony parking, sektor C. - Głos miała otępiały, przepuszczony przez filtr wszystkich emocji.
Na parkingu żywy duch nie kradł powietrza, byliśmy tylko my: trzy ciała, dwie istoty, jeden problem. Nell wyrwała naprzód, otworzyła bagażnik, który strzepnął z grzbietu resztki rozpuszczonego śniegu. Nowa porcja kłopotów pojawiła się w chwili, gdy Zayn ze swoimi 180 centymetrami nie mieścił się w bagażniku. Nell wygięła mu nogi pod niewiarygodnie nienaturalnym kątem, tak że kolana zgięły mu się chyba do wewnątrz. Pomyślałem, że taki zabieg musiał zaboleć nawet trupa. Trzasnąłem klapą bagażnika i nerwowo obiegliśmy wzrokiem parking. Na koniec spotkały się nasze spojrzenia i zniknął Zayn, zniknęła plama krwi na sypialnianej posadzce, zniknął chłód powietrza i wilgoć parkingowych filarów. Zobaczyłem ją i spojrzałem w lustro jej rozwartych oczu. Nic, co było we mnie kiedyś, nie odeszło.
-Jedźmy - stwierdziła krótko przez zamgloną chrypę.
-Jedźmy - powtórzyłem. Bo jadąc, jej obraz znów będzie daleko. I nastaną bezpieczne czasy.
Jechaliśmy długo, poza granice miasta i dalej na północ. Trup z bagażnika trzymał rękę na kierownicy i nogę na hamulcu, a dzięki niemu nie szarżowałem na oblodzonej nawierzchni. To doprawdy niewiarygodne, że jeszcze wczoraj kochałem się z Cindy pod rozgwieżdżonym niebem w słonej bryzie morskich fal, a dziś mijam Londyn i obrzeża, by kopać dół tak głęboki, ażeby zmieścić w nim Zayna z worem jego grzechów. Nigdy jeszcze nie miałem tak wszechstronnego pojęcia o jednej dobie z jednym wschodem słońca i jednym zachodem.
-Nie chcę iść do więzienia - szepnęła Nell, jej kolana drżąc, postukiwały o siebie i wkrótce ozdobiły się wzajemnie śliwkowymi siniakami.
-Nie pójdziesz - zapewniłem ją, stoicki spokój grał w moim głosie. - Po pierwsze, nie jest powiedziane, że ktoś znajdzie ciało. Po drugie, jeśli je nawet znajdą, niekoniecznie dojdą do sprawcy. Po trzecie, jeśli by doszli, zawsze możesz powiedzieć, że Zayn cię zgwałcił, pewnie nadal masz w sobie jego plemniki, i działałaś w obronie własnej. Ale tak naprawdę - przygniotłem dłonią jej udo - i tak wziąłbym winę na siebie.
-Poszedłbyś za mnie siedzieć?
-To chyba oczywiste.
Dla mnie było oczywiste: ja byłem żołnierzem, a Nell polem bitwy. Prawdziwy żołnierz nie opuszcza pola bitwy. Nigdy.
Wkrótce rozpostarły się przed nami lasy sięgające nieba. Wjechaliśmy w centrum puszczy, kępy śniegu walały się gdzieniegdzie pośród zmarzniętych mchów. Szutrowa droga prowadziła nas wgłąb i wgłąb, coraz dalej i dalej, aż zdecydowałem, że nie ma co brnąć przez opary brytyjskiej mgły. Zgasiłem silnik już po tym, jak Nell wysiadła i zajrzała do bagażnika. Po jej zduszonym westchnieniu wiedziałem, że Zayn nie wrócił cudownie do żywych, że walka o oddech przestała być jego problemem i prawdopodobnie Cindy odziedziczy sporą nieruchomość pod kalifornijskim słońcem. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. 
-Tym razem mi pomagasz - zarządziłem. - Inaczej będziesz miała dwa trupy na głowie.
-Co mam robić?
-Weź chociaż łopatę. I poszukaj skrawka najbardziej niezmrożonej ziemi. Tam możesz wykopać swojemu przydupasowi grób.
-Nie bądź zazdrosny - odezwała się szorstko.
-Nie jestem.
Jestem.
Krążyliśmy chwilę pośród drzew, Nell na przodzie, ja byłem jej ogonem. Dotarliśmy pod wiekowe drzewo z dala od ścieżki, tam też zrzuciłem z barków ciężar Zayna. Z głuchym tąpnięciem wylądował na stercie zmrożonych gałęzi, roztrzaskał je wszystkie. Nell wbiła szpadel w ziemię, wszedł do połowy. Z wyjęciem go z torfowisk walczyła dwie minuty, aż kazałem jej pilnować trupa, by nie wybrał się w podróż w zaświaty, a sam piąłem mięśnie na pokaźnych litrach czarnej gleby. Pot połyskiwał na moim czole po którymś z kolei zamachu drewnianym kijem szpadla, z wykopanej ziemi utworzył się już wysoki na dwadzieścia centymetrów stos za moją piętą.
Nagle leśny spokój przerwał przeraźliwy pisk Nell. Jak oparzona podskoczyła na setki metrów w górę, pod samo niebo, spadając, przebyła rów i uwiesiła się na moim ramieniu, gniotąc je tak mocno, że moje wyobrażenie o żelaznych mięśniach uciekło gdzie pieprz rośnie.
-Co jest? - spytałem zasapany i poirytowany. Nie tak to sobie wyobrażałem.
-Poruszył się - wyszeptała. - On się poruszył.
-Masz urojenia, Chanell - odparłem surowo.
-Nie mam żadnych pieprzonych urojeń. - Zagnieździła palce w moim łokciu. - I nie mów do mnie Chanell!
Ale nagle i ja postradałem zmysły, gdy dywan, albo jego wnętrze, rzeczywiście ożył na naszych oczach, wrócił z zaświatów i stwierdził, że tu mu było lepiej. Prawie narobiłem w portki, ale mięśnie, którymi tak się szczyciłem, kazały mi pchnąć dywan i rozwinąć go całego, by dławiący się kurzem Zayn wdrapał się na kolana, oparł na łokciach i wypluwał płuca razem z mnóstwem roztoczy.
-Jezu Chryste. - Głos miałem jak zamknięty w szklanym słoju. - On żyje.
Nagle dotarło do mnie, co chcieliśmy zrobić - zakopać żywcem człowieka (z czym nadal bym się kłócił), który na dobrą sprawę zasługuje na zakopanie żywcem. Wtedy zacząłem żałować, że ocknął się, zanim oprószyliśmy go grudkami zmrożonej ziemi.
Przeklął parę razy pod nosem, otrząsnął się z deszczu kurzu, jaki go osiadł. Wyglądał jak pies, który po ulewie wywija korpusem serpentyny i maluje sierścią po ścianach. Stanął na chwiejnych stopach, odbił się rękoma od dywanu i wyprostował się. Bokserki opinały mu tyłek, gęsia skórka wżerała się w niego, a nastroszone brwi falowały, dopóki nie zmarszczył ich i nie złączył.
-Czy wy, kurwa, chcieliście mnie zakopać? - Nie był świadomy wysokości głosu, ale zapiszczał jak flet piccolo. - Żywcem?
-Myśleliśmy, że nie żyjesz - usprawiedliwiłem nas. 
-Myślenie nie jest twoją mocną stroną, Bieber. 
-Trzeba było nie udawać trupa.
Zayn długo jeszcze dochodził do siebie, drżał, ale trząsł nim pewnie chłód. W każdym razie skutecznie obniżyliśmy jego wysoką formę ograniczonego umysłowo buraka. Chodził wte i wewte po dywanie, łapał powietrze przez sito płuc. Stopniowo uchodził z niego ten trupi lęk, a emocje wymalowane na jego twarzy jak makijaż wykraczały poza mój słownik emocji, dlatego przyglądałem mu się zaabsorbowany garścią nowych zjawisk. 
-Chan - odezwał się Zayn. Od razu stwierdziłem, że to zdrobnienie wymięka przy moim. - Proszę, porozmawiajmy.
-O czym? O twoim doskonałym w skutkach planie, jak upokorzyć biedną małą dziewczynkę, która najbardziej na świecie nie chciała być sama? Jeśli oczekujesz gratulacji, ode mnie je dostaniesz. Gratuluję życiowego hobby. 
-To nie tak - tłumaczył się, odmieniony. - Owszem, z początku chciałem tylko odegrać się na Bieberze. Ale gdy tylko cię zobaczyłem, gdy poznałem bliżej... Coś we mnie pękło.
-W tobie coś - weszła mu w słowo. - Mnie pękłeś całą.
-Chciałem ci powiedzieć - ciągnął, jakby głos Nell był tylko odległym echem. - Naprawdę chciałem przyznać się do wszystkiego i błagać na kolanach, żebyś mi wybaczyła. - Uszy mi więdły, a oczy przecierałem notorycznie, by zobaczyć, gdzie popełniłem błąd - to nie był Zayn; to był ktoś, kto wyglądał jak Zayn, miał to imię wpisane w dowód. Ale nie był nim. 
-Przestań się przede mną płaszczyć. Zrozumiałam, chciałeś się zemścić, ja byłam pierwszoplanową marionetką w twoim amatorskim przedstawieniu. Teraz pozwalam ci zniknąć, wyparować i w ramach zadośćuczynienia zostawić mi wszystkie swoje bluzy. - Jedną z nich miała na sobie. Wyglądała dobrze, ale wmawiałem sobie, że nie do twarzy jej w brązie, tak dla zasady, to przecież szmata Zayna. 
-Niczego nie zrozumiałaś! - podniósł głos, zszedł z dywanu, brnął przez suche spękane gałęzie bosymi stopami, a chłód podłoża kłuł go w podeszwy. Był już tak blisko niej, na wyciągnięcie dłoni, po chwili na wyciągnięcie ust. - Kocham cię, słyszysz? Zakochałem się w tobie.
-Rany, ale to było suche - skomentowałem, ale mój żołądek wsiadł na karuzelę łańcuchową i wykonał piętnaście pełnych obrotów. Może to ton jego głosu, może nacisk na kochanie, może intonacja i śnieg pod stopami - coś sprawiło, że nawet głuchy usłyszałby wyśpiewującą opery mydlane z centrum Zaynowego serca szczerość. Kochał ją. Nasza wspólna słabość do tych samych dziewcząt pięła się coraz wyżej i wyżej, aż dosięgnęła szczytu.
Nell, zamknięta w naelektryzowanej bańce, podniosła szyszkę i ścisnęła ją między palcem wskazującym a kciukiem tak mocno, jakby chciała wycisnąć z niej wszystkie soki.
-Wiesz, co to jest? - spytała Zayna, a ten, otępiały do granic możliwości, zaprzeczył. - To jesteś ty i twoja pieprzona miłość do mnie. - Rzuciła szyszkę pod nogi, by brutalnie wbić ją piętą w leśną ściółkę. - Właśnie tyle dla mnie znaczysz. Tyle, ile ta pieprzona szyszka. Nie dzwoń do mnie więcej, nie pisz, nie nachodź, w ogóle oddaj mi błogie wrażenie, że wyleciałeś w jednostronną misję na Marsa, albo że nigdy nie przekroczyłeś granicy Anglii. - Ugodziła go w bark. - Dotarło?
Zayn, zamiast błagać o litość czernią swych tęczówek, spojrzał na mnie. Miał tak zarysowaną tchawicę, że ledwie mogłem skupić się na czymkolwiek innym. A gdy już udało mi się tę tchawicę pożegnać, przypominałem sobie o ptaku szarpiącym jego bokserki. I tak w kółko.
-Wygrałeś, Bieber. - Poddał się aktowi bezwarunkowej kapitulacji. - Wygrałeś. Żebyś się tym pieprzonym zwycięstwem udławił.
Cały las zaśpiewał ku mojej chwale. Ptaki powróciły z ciepłych krajów specjalnie po to, by oddać mi cześć, a zaraz znów wróciły i leśna cisza zasiała się nam w uszach. Pociągnąłem Nell za szlufkę w spodniach, wyrwałem jej korzenie z okopów świeżej ziemi. Mijając niedoszłą świątynię nagiego Zaynowego ciała, połamaliśmy adidasami sterty gałęzi i ramiona szyszek. Holowałem ją za szlufkę i bałem się, że ją wyrwę, bo albo z kroku na krok przybywało jej ciałka, albo jej pięty postanowiły grać po przeciwnej stronie boiska i zakopywały się w leśnym runie, i ciągnąc ją, orałem całą ziemię. Wsiedliśmy do ciepłego samochodu, a stamtąd nie było już widać czerwonych bokserek Zayna ani jego połyskujących kolczyków w obu uszach.
-Zostawimy go tam w samych gaciach? Dziesiątki kilometrów od Londynu? Zimą?
-Co go nie zabije, to go wzmocni - rzuciłem, zapalając papierosa. To nie nałóg. To chęć podzielenia się z kimś myślami, które wylatywały z nas obu przez filtr papierosa jako dymna smuga. - Da radę. Za stary jest, żeby tirowcy brali go za chłopca do towarzystwa. No i ma dywan.
Jakby dywan był psychotropem, po którym słońce jest bardziej żółte, jaśniejsze i ma więcej promieni sięgających nawet za okulary słoneczne, za przyciemnione szyby samochodowe, za cierniste płoty wznoszące się wokół ludzi. Wszystkich.
Długo koczowaliśmy na poboczu wyboistej ścieżki. Gdyby ktoś spytał, dlaczego nie ruszyłem, sam bym się nad tym zastanowił. Wtedy też zastanowiłem się, dlaczego tych przemyśleń nie prowadziłem już teraz i boleśnie uderzyła we mnie pustka mojej głowy. Dla pozorów zostały same upchnięte trociny. Był to również prawdopodobnie najdłuższy czas, podczas którego nie plątały mnie i Nell żadne wymieniane słowa, i poczułem, że się oddalamy, choć szerokość samochodu mówiła co innego. Ale za to jej serce, by być dalej od mojego, wskoczyło do prawej komory. 
Naraz Nell poderwała się i przeskoczyła ze swojego fotela na mój. Wiedziałem, że to nastąpi, ale gwałtowność kolejnych wydarzeń mieszała mi w głowie trociny. Jej słone łzy zmyły ze mnie całą złość o nieznanym podłożu.
-Pamiętaj, że mam dziewczynę, kotuś - szepnąłem jej do ucha.
-Pamiętam - odrzekła. - Chcę się tylko przytulić. Nawet się z tobą nie przywitałam.
Objąłem ją ciasno, aż mnie zabolały żebra. Tak jak zawsze czułem od niej uosobione szczęście, tak teraz pachniała całym morzem niepowodzeń. Choć nadal słodkawo. Nadal tak, że z nosem w jej włosach mógłbym żegnać się z życiem. A i ona wychwyciła różnicę.
-Pachniesz lawendą - powiedziała. 
-Całe moje życie pachnie teraz lawendą. Nie umiem się jej pozbyć.
-I nie chcesz.
-I nie chcę.
Uścisk odprowadzający w zaświaty wszystkie troski skończył się niedługo po tym, nadal żadne z nas nie było fanatykiem przesadnych czułości. Przykleiła dłonie do mojej piersi, oparła o kierownicę plecy i tak witaliśmy się spojrzeniami, zaabsorbowani zmianami na naszych twarzach, innym układem brwi i długością włosów. Moje były krótsze, jej znacznie dłuższe, rozjaśnione, tak jak i ona była rozjaśniona, ale już nie słońcem, a samą sobą. Sama sobie była słońcem i to było piękne - samowystarczalność osiągnęła poziom szczytowy.
Spojrzałem na jej usta i ujrzałem wszystkie nasze pocałunki, które były i których już nie mogło być. Moje słońce zgasło i oświetlało mnie tylko jej. Dlatego trzymałem ją tak blisko - nie chciałem, nie mogłem zostać w cieniu. Ten cień okalecza. I unieszczęśliwia. Nie chciałem i znów nie mogłem tracić szczęścia, które dopiero co wyszło ze swojego cienia.
-Zabieram cię do siebie - oznajmiłem, głos wyprzedził myśli, które zdyszane wkrótce go dogoniły i zgodziły się.
-Gdzie do siebie? 
-Za ocean, do Los Angeles - wyjaśniłem. 
-Nie ma mowy. - Odepchnęła mnie, ale zapomniała, że kierownica nie ugnie się przed nią i tylko zahaczyła łopatką klakson, a ten ryknął zwierzęco, by uwypuklić jej sprzeciw.
-Nie przyjmuję odmowy, mała. Zabieram cię ze sobą, choćby na dwa tygodnie. 
-I mam się zmierzyć z twoją panną? Dziękuję serdecznie, taka kolej rzeczy zupełnie mnie nie zadowala.
-Ona nie gryzie.
-Nie gryzie, dopóki jesteś na jej smyczy. Zerwiesz się z niej na ułamek sekundy i wyraźnie poczuję jej zwierzęce kły.
-Przesadzasz - rzuciłem. - Jeszcze jej nawet nie poznałaś. 
-Jakoś mi się do tego nie spieszy. I wiem doskonale, że ona nie ma przesadniej ochoty na poznawanie mnie. Baby już takie są: zawistne i zaborcze, nawet te wszystkie potulne owieczki z mięciutką wełną.
Przesadziłem Nell na fotel pasażera i powiedziałem:
-Zapomniałaś, że ja nigdy nie pytam. Informuję, a potem siłą perswazji własnych pięści przekonuję do swoich racji.
A ona mruknęła niewyraźnie, jakby przez siatkę, która między nami wyrosła:
-Żebyś tylko nie mówił, że cię nie ostrzegałam.
Namawiałem, by żyłka wędki, na której byliśmy zahaczeni, ściągnęła nas prosto na lotnisko. Ale Nell upierała się przy swoim i podstawowym warunkiem, pod którym mogę wywieźć ją z kraju, był niezwłoczny powrót do mieszkania, gdzie tańczy jeszcze kałuża krwi, gdzie zamknięte są wszystkie nasze chwile nie z tego świata, gdzie Nell zamierzała upchnąć w jedną z moich sportowych toreb parę szmat na zmianę.
-Nosisz pewnie podobny do Cindy rozmiar - powiedziałem wtedy - więc...
-Nie kończ. I bez tego będę dla niej uciążliwym pasożytem. Jeszcze tego brakuje, żebym nosiła jej ciuchy.
-Co jest złego w noszeniu czyichś ubrań? - Kobiece zawirowania umysłowe nie były czymś, czego przyswajanie przychodzi z łatwością.
-Zupełnie nic - sprostowała pospiesznie. - Jeśli chcesz, oddam ci wszystkie ubrania Zayna, to przecież twój rozmiar.
Prędzej zaświecę gołym ptakiem przed brytyjską królową. Zrozumiałem aluzję, nakreśliło mi ją słońce ostatkami sił przedzierające się przez sito koron drzew. Powiedziałem tylko:
-O nic nie pytałem.
I ruszyliśmy w podróż powrotną przez koleiny i zbite nierówności asfaltu, a wschodzący księżyc prowadził nas za rękę. Był lepszym GPS'em niż Nell o kolanach przykrytych atlasem samochodowym. Nie, słońce, niebieska kręta nitka na mapie to nie trasa niebiańska, którą anioły wędrują pod niebiosa, a zwykła rzeka.
Jej ciepło rozgrzewało moje skostniałe knykcie. I nie swym metaforycznym czarem, a żarem dłoni. Przykrywała moje kostki na kierownicy, przepychaliśmy się palcami pośród ramion steru naszego zmotoryzowanego okrętu, aż linia odgradzająca pasy ruchu odgradzała także nas. Jakby zaschnięte bajoro farby mogło określać szczyt duchowego entuzjazmu. Komiczne. Powróciłem na lewy pas, burząc granice. Świat ocieka dziś wolnością. I my ociekamy razem z nim.
Do Londynu wjechaliśmy wraz z ciągnącym się od zachodniego wybrzeża po wschodnie korkiem. Przeniknęliśmy parę węższych uliczek, ogrodzonych salwą wiekowych kamienic, tym sposobem ominęliśmy miejską irytację i zaoszczędziliśmy złoty czas. Nie gasiłem silnika, gdy Nell wystrzelona z armaty popędziła do wejścia apartamentowca. Po paru minutach otrzymałem telefon z pytaniem, gdzie, u diabła, jest jakaś torba. Powiedziałem więc, że w ostatniej sypialni, na dnie szafy, w kartonie po ekspresie do kawy, w foliowym worku z etykietą starych ubrań. Jakby była w tym jakaś filozofia. Spakowała się szybciej, niż wypaliłem papierosa, dlatego dym z samochodu wyrzucałem za okna garściami. A i tak nic nie uszło jej uwadze.
-Znów palisz? - spytała. - Myślałam, że z tym skończyłeś.
-Ja też tak myślałem - odrzekłem spokojnie i gdybym miał, wypaliłbym jeszcze jednego papierosa, zarzekając się, że żaden nałóg nie gra w moim przedstawieniu.
-Więc czemu palisz? - naciskała.
-Pytaj mnie, a ja ciebie. Życie daje nam świadectwo wielu swoich tajemnic.
-Nie filozofuj, masz po prostu za słabą wolę. Albo za dużo kasy.
-Z racji tego, że na ogół nie jestem rozrzutny, uzbierałem co nieco przez życie. Inwestuję tylko w samochody i dobrą zabawę. - Kiedy ona mościła się w samochodzie, torbą, fakt że niewielką, okrywała tyły, ja przekopywałem internet, biegłem i goniłem za bezpośrednimi połączeniami międzykontynentalnymi. - Mamy samolot za trzy godziny.
-Nadal upieram się przy myśli, że moja wycieczka za ocean to kiepski pomysł. Właściwie po co ty mnie tam w ogóle ciągniesz? - Nim zaskoczyłem ją odpowiedzią, włączyłem się do ruchu, poprzedzając manewr kierunkowskazem. - Będę wam przeszkadzać. Macie jedno dziecko i jesteście za młodzi, żeby niańczyć drugie.
-Po pierwsze, jedziesz do mnie, nie do Cindy. Po drugie, nie potrzebujesz niańczenia, tylko towarzystwa. Mów, co chcesz mówić, ale twoje małe pokruszone serduszko zostało wystawione na ciężką próbę po starciu z Zaynem. 
-Nie naprawisz mi go, miziając się tuż pod moim nosem ze swoją laską.
-Postaramy się ograniczyć czułości.
-Prościej byłoby, gdybyś odwiózł mnie do domu. 
-Decyzja zapadła - przerwałem jej łzawe wywody. - Poznasz uroki Kalifornii.
-Nie widzę tam nic uroczego.
-Jak to nic? Czyż ja nie jestem uroczy? - zapytałem retorycznie, ale ruch głowy Nell podążający ze wschodu na zachód w poprzek samochodu uświadomił mi, że pytanie retoryczne również bywa kwestią względną.
Szarość spowiła Londyn, gdy zmierzaliśmy na lotnisko w kłębach oparów benzyny i ropy, w śpiewie klaksonów i piskach hamulców. Z minuty na minutę wracała między nas swoboda, plątała nas swoimi nićmi i znów czułem emocje Nell po samym zapuszczonym żurawiu na jej kolano pod dziurawymi jeansami. Lekko zarumieniło się w chłodzie, spodnie chyba przymarzły do jej patykowatych nóg. Ni stąd, ni zowąd trzepnęła mnie w udo, aż podskoczyłem, a lądowanie wbiło mnie w fotel, który nigdy jeszcze nie był do tego stopnia twardy. Tak, miałem do czynienia ze swoją Nell, a ona ze swoim londyńskim Justinem, którym nie zawładnęła kalifornijska gorycz.
Na lotnisko dotarliśmy dwie godziny przed czasem. Zaparkowałem samochód na parkingu nieopodal, całodobowym, strzeżonym, motoryzacyjne przedszkole z wykwalifikowaną obsługą. Przewiesiłem przez ramię torbę Nell, objąłem jej przygarbione barki i szliśmy dalej po schodach, coraz to wyższych i wyższych, aż nie miałem sił zadzierać kolan pod samą brodę. Hala odlotów nie była przepełniona, ale dawno nie pamiętała już pustek. Kupiłem bilety, otrzymaliśmy karty pokładowe i zalegliśmy na plastikowych siedzeniach z oparciem na betonowej rabatce z mnóstwem egzotycznych wybryków natury wewnątrz. Nell położyła mi nogi na kolanach, więc rozcierałem jej przemarznięte do szpiku kości kolana, nie rozmawialiśmy, a wymienialiśmy jedynie ciche uwagi i komentarze ingerujące w prywatność rozmówców dookoła. 
-Hala odlotów - powiedziała nagle Nell. - Cały świat zamknięty w jednym budynku. Tam - wskazała grupę ludzi pod tablicą informacyjną - masz skośnookich, a więc daleki wschód. Przy kasie stoi grupa Hiszpanów, może Włochów, kto ich tam wie. A przy bufecie sami czarni.
-To akurat o niczym nie świadczy. Na mojej ulicy stoi około stu domów. Dobre 30% właścicieli jest nieco... kolorowych.
-Co nie zmienia faktu - uszczypnęła mnie w ramię - że lotnisko to szklana kula, w której zamknięty jest cały świat. Albo lotnisko jest jak restauracja z orientalną kuchnią każdej strony kuli ziemskiej.
-Pisz poezję, zbijesz na tym fortunę.
-Wiem, to oczywiste. Jestem tylko nieco leniwa.
Gdy nadeszła wreszcie pora, kiedy to odprawa bagażowa przebiegła pomyślnie i zostaliśmy z niczym, trzymając zamiast pasków torby swoje jeszcze nieco chłodne dłonie, przeszliśmy korytarzem o niewysokim zadaszeniu. Niebawem snuliśmy się jak cienie po kokpicie samolotu w poszukiwaniu miejsc, a gdy je w końcu odnaleźliśmy, przyjaźnie zaskoczyła mnie miękkość skórzanych foteli. Startowaliśmy, gdy po słońcu nie było już śladu, nos samolotu dźgnął punkt połączony podniebnym szlakiem z Los Angeles i czułem, jakbyśmy otrzymali dodatkową parę skrzydeł, jakby nie leciał już tylko samolot, ale jakbyśmy my szybowali wraz z nim, niezależni, na własnych skrzydłach.
-Kochasz go? - spytałem tak nagle, że sam potrzebowałem czasu, by zrozumieć, co krąży mi po głowie. - Zayna. Kochasz go?
Nell mrugnęła ospale, dzikie świetliki wyleciały z jej oczu pod samolotowy sufit i kolor jej tęczówek opadł o porządne trzy odcienie.
-To nie miłość - odarła, a mi wyraźnie ulżyło. Zawieszona kropla potu na skroni wreszcie oderwała się i skapnęła na podłokietnik. - Raczej dość głębokie zauroczenie. Które minie tak szybko, jak się pojawiło - dodała, jakby tym chciała uśpić moje nerwy. I fakt faktem, nieco uśpiła. Zakleszczone w letargu, popijały drinki z palemką gdzieś z dala od moich mięśni, bo tym wraz z nerwami przybywało w obwodzie. - Nie bądź na mnie zły, zawrócił mi w głowie, kiedy...
-Kiedy ja nie mogłem zawracać - dokończyłem z lekkim uśmiechem plączącym się przez wargi jak sznurówki przez kółka w trampkach Nell. - Nie jestem na ciebie zły. Ja tylko chcę, żebyś była bezpieczna. Znam Zayna dłużej, niż chciałbym znać. Nie jesteś pierwszą osobą, na której mi zależy i której on uprzykrza życie.
-Właściwie nie uprzykrzał mi życia, a jakby je... kolorował?
-Kolorował - mruknąłem pogardliwie. - Dobre sobie. Chyba czarną kredką.
-Wyjeżdżając, zostawiłeś wszystkie swoje kredki, wiesz, Justin?
Zrozumiałem, zabolało, szklany wazon, który podtrzymywał we mnie wszystko, pękł i posypał się w okruchy.
-Wracając do sedna, zniszczył życie Cindy, nawet mojej siostrze, z którą spotykał się parę miesięcy. Nie żeby jej kondycja psychiczna przesadnie mnie obchodziła. Po prostu przedstawiam ci fakty.
-Nie musisz - wtrąciła. - Już mi przeszło. Całkiem szybko pożegnałam to zauroczenie. Nie to, a pojawi się następne.
Po moim trupie, chciałem dodać, ale milczałem jak zaklęty. 
I tak do samej Kalifornii, głowa Nell kołysała się na moim ramieniu unoszonym wdechem i opuszczanym wydechem. Gdy nikt nie patrzył, całowałem ją w blade czółko; zawsze było blade, ale dziś przeszło samo siebie. Kolorowana przez wielu całą gamą kredek, dziś zadziałała tylko gumka, zmyła z niej wszystkie te piękne kolory zostawiając równie piękną przeźroczystość. Chciałbym móc pochwycić ją w ramiona, nieść przez całe Los Angeles i opowiadać im, że ludzie zmieniają ludzi, ale Nell zmienia świat, połyka chmury i mruga słońcem. Chciałbym też w stylu panny młodej przenieść ją przez próg swojego domu, nie zahaczając jej głową o futrynę, postawić przed Cindy i powiedzieć, że choć bardzo ją kocham, to Nell otworzyła mi jedno oko, a z drugiego zdrapała mgłę i dzięki niej widzę wyraźnie, na przykład wyraźną miłość do Cindy.
Ale nie zrobię tego, póki nie wykryją u mnie raka mózgu, impotencji czy innej śmiertelnej zarazy, która tak czy owak zakończy moje życie w mojej własnej definicji końca. Otwierając się na życie, otwierając Nell na Cindy, naraziłbym się na przedwczesny koniec.
Z lądowaniem nie było problemów, koła bez komplikacji osiadły na pasie startowym, stonowane turbulencje rozbudziły Nell i niedługo po tym z oczami pełnymi śpiochów, które tarła mankietem rękawa, schodziliśmy z pokładu. Odebraliśmy bagaż i podziękowania stewardessy za skorzystanie z ich linii lotniczych, po czym wyszliśmy na ranne miasto, mocno rześkie, spowite kalifornijskim chłodem, znacznie odbiegającym od chłodu londyńskich zakamarków. Odnalazłem na parkingu samochód, zaprosiłem Nell do środka i uderzyła w nas lawenda - broń masowego rażenia swym czarem i subtelnością.
-Podoba mi się ten zapach - skomentowała Nell. - Ale nie wytrzymam psychicznie, jeśli przez dwa tygodnie będę miała wrażenie, że żyję na wrzosowiskach. 
-Przywykniesz - zaśmiałem się i ruszyliśmy.
Korków nie było jeszcze tak wiele, choć pierwsze dróżki zaczęły nas blokować. Nell otworzyła okno, wystawiła dłonie i łapała nowe powietrze pełnymi garściami, potem udawała, że chowa je w kieszeni i że zabierze je ze sobą do Londynu, by poczuć ten oceaniczny prąd powietrzny. Słońce świeciło na jej twarz, gdy wystawiała głowę i prześcigała swoje włosy, które pchane wiatrem uciekały pod tylną szybę. Była taka radosna: cięta róża, która wypuściła korzenie i wróciła do ziemi. Anioły szalały w jej oczach, a plecy kiełkowały skrzydłami, widziałem ich podnóża i dałbym sobie uciąć obie ręce i obie nogi, że pióra posypały się po fotelu.
Ale gdy zakomunikowałem, że wjechaliśmy we właściwą ulicę, coś w niej zgasło. Może złamała jeden promień swojego słońca, a może Chanell Maymac również praktykuje umiarkowane zawstydzenie i ludzki stres. W każdym razie jakaś mała cząstka niej zaszła za obłok o imieniu Cindy.
-Jesteśmy na miejscu - westchnąłem głośno, wyłączając silnik przed domem, klucz ze stacyjki wskoczył do mojej kieszeni.
-Wiesz, w zasadzie mogę przenocować w samochodzie. Dla mnie to żaden problem. Fotele są całkiem przyjemne, a i temperatura nocą mnie nie zje.
Zasłoniłem jej usta ręką i rzuciłem:
-Choć, głupku.
Szła i szła, i szła, i szła, i szła. W końcu zastanowiło mnie, czy ktoś pod moją nieobecność nie wyciągnął podjazdu. Ale gdy w końcu doszła i zakołysała się w progu, wyznała, że słońce roztopiło jej gumowe podeszwy i zatapiała się w asfalcie. Otworzyłem drzwi wejściowe kluczem, radosny gwar panował na obrzeżach kuchni i salonu. Nasze nadejście zwiastowały drzwi, które nigdy nie przyswoiły definicji słowa cisza. Jej antonim za to z całą stanowczością.
-Justin, to ty? - krzyknęła z kuchni Cindy, a Nell, myląc swoją rękę z moją, wpiła się paznokciami.
Wkrótce Cindy wyszła z kuchni, ubrana w letnią sukienkę w duże czerwone kwiaty, z dekoltem podnoszącym jej piersi. Zobaczyłem nas na plaży i natychmiast poczułem smak jej skóry, i zapach, i miękkość, i prąd przechodzący przez palce. 
Ona jednak stanęła jak sparaliżowana, a potem podeszła, ale już z dystansem, powoli, przeprosty w jej wyciągniętych nogach sprawiały wrażenie niebezpiecznie wygiętych. Aż stanęła na krok przed nami i nadeszło starcie dwóch światów - dwóch moich światów i dwóch całych światów.
-Cindy, poznaj Nell. Nell, to właśnie Cindy. - Uścisnęły sobie dłonie, ale jakby chwytały za ręce nosiciela trądu, zwłaszcza Cindy. - Mam nadzieję, że się polubicie - dorzuciłem, całkiem niepotrzebnie. 
Wojna światów zapowiada upadek jednego i zwycięstwo drugiego - i nigdy rozejm na neutralnej ziemi.





~*~



Pisząc ten rozdział, miałam wrażenie, że to psia kupa zmieszana ze zgniłą skoszoną trawą. A jednak po przeczytaniu całkiem mi się podoba hahahha, jak widzicie Zayn był tylko punktem zwrotnym, nie początkiem rzeczywistej akcji. No i mamy spotkanie tego stulecia. Wasza ostateczna pozycja - Cindy czy Nell???
DZIĘKUJĘ BARDZO ZA 100 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ :))))




73 komentarze:

  1. NELL, NELL, NELL, TYLKOOO NELL!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie wolę Nell mój słodki ptyś��

    OdpowiedzUsuń
  3. mogę wiedzieć,czemu cholera Zayn nie jest dalej z Nell? i czemu ta cała Cindy nie wpadnie pod ciężarówkę np,czy coś?

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech Justin będzie z Nell, blagam....
    Super rozdział 10/10 💕💞

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za chujek zostawił ją po tym na co tyle czekalismy dupek dupek dupek na miejscu Cindy nie wybaczyla bym mu tego A odpwiedzią na twoje pytanie jest Cindy! Bez sensu byłoby usmiercanie Jasona gdyby Cindy nie miała być z Justinem za dużo wycierpiala należy jej się trochę szczęścia w życiu A Justin stał się ta szczypta szczęścia

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście że moja kochana Cindy niech ta pieprzona nell spieprza tam gdzie pieprz rośnie i nie psuje tego co jest pomiędzy jindy!!! Precz z Chanell!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedź może być tylko jedna -Cindy. Nie wyobrażam sb Justina z Nell, od początku nie polubiłam jej i wszystko wskazuje na to, że Nell nie polubię. Szczęśliwej rodzinki razem w 4 nie stworzą, więc coś czuję, że ktoś zginie.
    Jedno jest pewne, Justin i Cindy są sb pisani od początku tego opowiadania. Zawsze odnajdą drogę, żeby do sb wrócić.💖

    OdpowiedzUsuń
  8. Nell kochana ����

    OdpowiedzUsuń
  9. Zdecydowanie Nell, Cindy juz nie pasuje do Justina, oczywiste, że gdyby nie śmierć Jasona to nawet nie byliby razem
    Według mnie ten związek Justina i Cindy jest już naciągany, a ona jest strasznie irytująca.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nell!
    Rzygam już tą głupiutkå Cindy

    OdpowiedzUsuń
  11. Team CINDY! Od zawsze. To nie tak, że nie lubię Nell, bo jest naprawdę uroczą i barwną postacią, ale jednak sympatia do Cindy nie przeminie. Mimo, że oni oboje są popieprzeni, to nie wyobrażam sobie ich osobno. Nawet kiedy było źle i pojawił się Jason, wciąż byłam za Jindy. Jest wiele dobrych postaci, z którymi potencjalnie mogliby być, ale jak dla mnie jedynie Cindy jest drugą połówką Justina, a Justin Cindy. Choćby nie wiem co. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nell to chory pojjeb

    OdpowiedzUsuń
  13. sto razy Nell, jejku

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiadomo że Nell!
    Przecież ona jest najlepsza postacia!!!
    Zajebiście dowalila Zaynowi 😂😂 moja krew!!! Bezkitosna tylko szkoda ze Justinowi nie umie sie postawić!
    .a justin ala dupek nie widzi że ją rani???
    Cindy raniła Justina, a Justin ranił Cindy i gdzie tu miłość??

    NELL nie raniła Justina a i tak go kocha, a Justin nie rani Nell on ją tylko odrzuca bo ma różowe okulary i patrzy przez pryzmat przeszłości!!

    A nie liczy sie co było tylko co jest teraz!!! A teraz jest Nell go dzięki niej jest szczęśliwy! 😍

    Wiem pierdole głupoty ale jest 3;32 wiec no bywa 😂😂


    Chce Nell z Justinem a jak nie bd ich naa końcu 😢😢

    To przynajmniej zrób rozdział specjalny dla fanów NELL i Justina i zakończ tam z nimi 😍
    Bo ja innego zakonczenia nie zaakacteptuje 😈

    OdpowiedzUsuń
  15. Nell! ❤️ Jakoś Cindy się dziwna zarobiła moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
  16. Cindy❤️��

    OdpowiedzUsuń
  17. TEAM NELL FOREVER!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Niech Nell będzie z Zayanem a Cindy z Justinem!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  19. Cindy! nie dość,że mają razem dziecko to trzeba być chyba nienormalnym,żeby go z szesnastoletnią gówniarą,która chce być na siłe wyluzowana shippować

    OdpowiedzUsuń
  20. Nell!!! ������

    OdpowiedzUsuń
  21. Nell ! Cindy i Justin to tak naprawdę piąta woda po kisielu..

    OdpowiedzUsuń
  22. ALE ON JEST GLUPIM PRZEGLUPIM I JESZCZE ARCYGLUPIM IDIOTA :O co po prostu to zdanie w stylu, że liczył na to, że Nell będzie czekać na niego, w razie jakby Cindy kopnela go w dupe, po prostu aghr! Być może reaguje tak że względów osobistych, ale kurde, która dziewczyna byłaby szczęśliwa w takiej sytuacji :o i jeszcze teraz zabrał ją tutaj :o jak ona się musi czuć :o nie ogarniam tego glupka :o ale i tak ja trzymam kciuki za Nell :3 ale myślę że mu to by chyba najbardziej chory trójkąt pasował :o :o :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym, nie oszukujmy się, Cindy, mimo wszystko nadal kocha Jasona i nie raz już widać było to, że jest z Justinem tylko dlatego, że Jason nie żyje, a Justin mocno jej go przypomina :o

      Usuń
  23. Nell ! ♥♥♥
    Proszę niech to będzie Nell.

    OdpowiedzUsuń
  24. Tylko i wyłącznie Cindy!

    OdpowiedzUsuń
  25. Cindy oczywiście!

    OdpowiedzUsuń
  26. Ale konfrontacja! Wciaz wole nell!

    OdpowiedzUsuń
  27. OMG nie wierzę, że ja spotkałaś! Kurka będzie się działo. Mam nadzieję, że teraz już Justin zrozumie, że to Nell jest jego drugą połówką i zostawi Cindy :) Ja pierniczę, ale jaram się tym rozdziałem i nie mogę doczekać się kolejnego <3 Tak bardzo liczę na Jell *-*

    OdpowiedzUsuń
  28. Że je ze sobą spotkałaś*

    OdpowiedzUsuń
  29. Cudowny rozdział!!!! Cindy!!! Cindy!!!! Tylko i wyłącznie Cindy! To w końcu opiwadanie o niej i Justinie :)))

    OdpowiedzUsuń
  30. O BOZE
    MAM NADZIEJE ZE NELL DA POPALIC CINDY
    I JUSTIN ZROZUMIE ZE JEST DLA NIEGO STWORZONA
    I W OGOLE
    BOZE
    AAAAAAAA
    KOCHAM WATKI GDY JUSTIN PRZYZNAJE SIE PRZED SOBA ZE KOCHA NELL
    A CINDY JEST MEGA SUKA MOIM ZDANIEM
    LOV

    OdpowiedzUsuń
  31. Jindy team :))) Mam szczerą nadzieję, że nie zboczysz z tej prawidłowej drogi i będzie dalej Cindy.

    OdpowiedzUsuń
  32. Justin i Cindy forever :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Team Nell !!! Jest bardziej naturalna i taka... Słodka? Sama nie wiem, ale od pierwszego momentu gdy sie pojawiła wprowadziła taki powiew świeżości? Przy niej wszystko jest takie łatwiejsze, beztroskie. A Justin wydaje sie być szczęśliwszy :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Pewnie ze Cindy!

    Wg mnie ta ich cala relacja z Nell jest zalosna...

    OdpowiedzUsuń
  35. Milion razy Nell!!! ♡

    OdpowiedzUsuń
  36. Nell!!! Tęakniłam za nią nasza kochana nellf
    Ciekawy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  37. Nell po wszystkie czasy lmao

    OdpowiedzUsuń
  38. O jejku co za emocje w komentarzach xd

    OdpowiedzUsuń
  39. Obie uwielbiam ale jednak to 3 czesc historii Cindy i Justina wiec wybieram Cindy

    OdpowiedzUsuń
  40. Zdecydowanie Cindy

    OdpowiedzUsuń
  41. Od samego początku bardzo lubiłam Cindy, bardzo jej współczułam i chciałam dla nie jak najlepiej. Bardzo polubiłam również Nell i ciężko jest mi wybierać pomiędzy nimi. Może gdyby Cindy zachowywała się nieco inaczej, nie była taka wredna i zimna (ale w sumie ma do tego prawo, tyle razy została skrzywdzona). Dlatego narazie uważam, że Justin powinien być z Nell choć ona tak naprawdę jest jeszcze dzieckiem i myślę, że jej rola kończy się na tym żeby otworzyć mu oczy.

    Rozdział jak zawsze cudowny ❤❤❤ czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  42. CINDY, CINDY, CINDY!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  43. Nell to jeszcze dziecko, niech zostanie z Cindy!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  44. Nell jest najlepsza! Musi z nią być ❤

    OdpowiedzUsuń
  45. Od początku jak tylko pojawiła się Nell chciałam żeby los ich ze sobą związał i potem ich pierwszy raz.. Cindy już nie pasuje do Justina jest zaborcza jest z nim dlatego, że on jest kopią Jasona a ona czuje pustkę i nim chcę ją wypełnić. Ich związek kiedyś miał sens teraz to naciągane, jak fikcja. A Nell to postać która jak nikt inny nie potrafi, rozumie Justina. Z jakiegoś powodu też zabrał ją do siebie do LA. Mam nadzieję, że Nell namiesza między nimi. Bo teraz jestem za Jell i tak powinno zostać, Cindy w tym momencie jest dla mnie postacią zbędną.
    Pozdrawiam.
    Shwaty B.

    OdpowiedzUsuń
  46. "Na koniec spotkały się nasze spojrzenia i zniknął Zayn, zniknęła plama krwi na sypialnianej posadzce, zniknął chłód powietrza i wilgoć parkingowych filarów. Zobaczyłem ją i spojrzałem w lustro jej rozwartych oczu. Nic, co było we mnie kiedyś, nie odeszło." Kiedyś ja kochał, czyli jego miłość do niej nie odeszła! ❤ Jell forever! ❤ ❤

    OdpowiedzUsuń
  47. Zdecydowanie Nell

    OdpowiedzUsuń
  48. Cindy! Ona i Justin od poczatku byli razem z tymi ,,przerwami,, i on ją kocha. Tak jak mówił ze myślał i śnił o niej nocami. Tak samo nie zgadzam sie ze dla Cindy Justin jest tym ,,zastępczym,, ponieważ ona jeszcze w Londynie prawie cały czas myslala ze to Justin i nie wiedziała ze to jego brat. Wiec sadze ze tak naprawdę ona go kocha najbardziej a on ją. Justin i nell to mi nie pasuje. Oni za bardzo są dla siebie tymi ,,ziomkami,, i dobrze na tym wychodzą a związek może zniszczyć te relacje. I jest miedzy nimi naprawdę dużą różnica wieku. Ona ma dopiero 16 lat i będzie mieć ten czas na znalezienie miłości. A justin juz ja znalazł dawno i sadze ze nell mu w tym pomoże. Blagam został cindy i Justina . kocham ich razem.

    OdpowiedzUsuń
  49. Justin i Cindy!!!

    OdpowiedzUsuń
  50. Cóż, rozumiem osoby które wolą jindy, no bo jednak dużo razem przeszli... jednak uważam,że to już było i powinno zostać w czasie przeszłym. Teraz jest Nell i powinien dać jej szansę. ❤ sprawa z Cindy moim zdaniem jest już taka naciągana... przy Nell, Justin jest tak na prawdę szczęśliwy ❤ on po prostu jeszcze tego nie widzi, patrzy przez pryzmat przeszłości...

    OdpowiedzUsuń
  51. To chyba oczywiste ze Cindy. Nell widzi w Justinie 'tatusia' i osobe ktora sie nia zainterrsowala bo zawsze byla w cieniu. A Justin sie poprostu do niej przywiązał

    OdpowiedzUsuń
  52. Oczywista oczywistość, że Nell. Czas Justina i Cindy już się skończył, to nie co kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  53. Cindy, Nell jest dzieckiem Justin potrzebuje kogoś kto sprawi że wydorosleje czyli Cindy :)

    OdpowiedzUsuń
  54. Nell to gówniara jeszcze,Cindy na zawsze:)mam nadzieję,że Nell wpadnie pod jakąś ciężarówkę czy pendolino

    OdpowiedzUsuń
  55. Yyy logiczne że CINDY HELLOŁ !?

    OdpowiedzUsuń
  56. Nell!!! Ludzie cindy to przeszłość było fajnie ale to już bylo... i nie wróci więcej ����

    Era Nell!!!

    Niech zniszczy ona Cindy ����

    OdpowiedzUsuń
  57. Cindy zawsze! ❤ Nell jest genialna ale sorry not sorry, pierwszej miłości się nie zapomina, a pierwsza miłość to Cindy, opowiadanie o Cindy i Justinie wiec musi być Cindy! 😭
    Nell jest taka troche wkurzająca ale trochę 🙈 niech Cindy zniszczy Nell najlepiej 😂

    OdpowiedzUsuń
  58. Moim zdaniem Cindy zrobiła się sukowata :( Nell jest the best <333

    OdpowiedzUsuń
  59. Oczywiście, że Nell, czytałam wszystkie części, ale to zdecydowanie w tej coś w Justinie pękło i to coś mi się podoba, więc zdecydowanie obstawiam Nell. ;)

    OdpowiedzUsuń
  60. Moim zdaniem Opowiadanie było od początku o Cindy i Justinie wiec nie bardzo wiem co ta cała Nell tam robi . Cindy oczywiście !

    OdpowiedzUsuń