piątek, 25 marca 2016

Rozdział 20 - Love you, goodbye


Następnego ranka, tuż po przebudzeniu, zalała mnie traumatyczna myśl, którą postanowiłem natychmiast podzielić się z Nell. Jednakże to natychmiast nie mogło zaistnieć aż tak natychmiastowo, gdyż Nell przebywała jeszcze gdzieś w równoległym, choć odległym świecie, gdzie jednorożce produkują różową watę cukrową bez kalorii, a po niebie latają święte krowy puszczające pachnące bąki. Przyglądałem się jej przez następne dziesięć minut, a że Nell stawała się niebywale poirytowana, gdy ktoś przypatrywał jej się dłużej niż powinien, obudziła się niedługo po tym pod samym naciskiem mojego spojrzenia.

-Wiesz, co sobie przed chwilą uświadomiłem?

-Że trzymasz mi łapę między nogami i czuję się odrobinę niekomfortowo? - zaryzykowała sennie.

-Nie uwierzę, że ci się to nie podoba - zaśmiałem się, bo w istocie dotykałem jej małą księżniczkę jeszcze podczas snu.

-Nie powiedziałam, że mi się nie podoba - stwierdziła. - Powiedziałam tylko, że nie czuję się w stu procentach komfortowo. 

Z tego wszystkiego na chwilę lub dwie wypadłem z rytmu i kompletnie zapomniałem, do czego w istocie zmierzałem. Aż kiedy Nell przewróciła się na bok, a dłoń opadła jej na moje podbrzusze i to w dodatku tę część podbrzusza, gdzie rozkwita pasek włosów, które z jakiś względów podniecają każdą kobietę, czyli na tę najniższą z najniższych partii podbrzusza, doznałem oświecenia.

-Miałem zamiar powiedzieć, że przez ciebie, oczywiście do wczoraj, nie uprawiałem seksu ponad miesiąc. MIESIĄC, rozumiesz?

-Ja nie uprawiałam seksu przez ponad piętnaście lat. Naprawdę uważasz, że grasz tu pokrzywdzonego?

Zaśmiałem się raz jeszcze. Nell zaistniała w moim życiu jako jedyna osoba, która na jedno moje zdanie umiejętnie i z polotem odpowiada dwoma. A to nie lada wyzwanie.

-Która godzina? - spytała po chwili. Spytała, ale jakby wcale nie chciała pytać. A ja wcale nie chciałem odpowiadać, bo wtedy będę aż nadto świadomy, ile godzin, minut i sekund zostało do końca czegoś społecznie interesującego.

Mimo to sięgnąłem po komórkę i sprawdziłem godzinę.

-Dziewiąta piętnaście.

-O której masz samolot?

Ścisnęło mnie w gardle.

-O dwunastej. 

-Jesteś już spakowany?

-Tak - odrzekłem. - Mam niedużą torbę w bagażniku. I pół materialnego życia za oceanem.

-A mentalne życie masz gdzie? - spytała z uśmiechem. - Wiesz, to głębsze.

-A mam w ogóle coś takiego?

-Sądzę, że gdzieś by się znalazło.

-Pomyślę nad tym w samolocie - obiecałem. - Nigdy nie lubiłem latać. Potwornie mi się nudzi. 

-Zbajerujesz jakąś młodą stewardessę i przestanie ci się nudzić. 

Pocałowałem Nell krótko w czoło i odparłem:

-Wiesz, chyba dziś nie mam na to przesadniej ochoty. 

-Justin Bieber nie ma ochoty na seks? Masz gorączkę, czy po prostu się starzejesz?

-Po prostu - stwierdziłem - dzisiaj w nocy zrobiłem zapasy na najbliższy tydzień. 

Jeszcze niemal godzinę leżeliśmy w łóżku, ramię w ramię, ale wcale nieprzytuleni, wcale nieobjęci i wcale niewyglądający tak, jakbyśmy przed paroma godzinami uprawiali coś na kształt miłości. Znów byliśmy kumplami, tymi od błahych sporów, od przekomarzania się i od odmiennych zdań na temat pośladków gorących nastolatek. Znów było tak jak dawniej, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Pomyślałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga, w szczególności dla Nell, bo ostatnią rzeczą jakiej bym sobie życzył, byłaby mała, roztrzęsiona dziewczynka licząca na dozgonną miłość zapoczątkowaną w łóżku. 

Po jakimś czasie zatrważająco cichej ciszy, szmer wzniósł się za ścianą: w salonie, albo w sypialni ojca Nell. Był coraz głośniejszy. I coraz bliżej. Aż w końcu dał upust w momencie naciśnięcia na klamkę i wkrótce ujrzeliśmy ojca Nell w jej przytulnym pokoiku. Pozwolił mi poczuć się jak beztroski gówniarz przyłapany z dziewczyną w łóżku. W dodatku zupełnie nago i pewnie na stojąco, przynajmniej w tych dolnych partiach.

-Co tu się, kurwa, dzieje? - warknął głośno. Tym samym ściągnął do pokoju jednego ze swoich kolegów; tego, którego kiedyś spotkaliśmy na nocnych wyścigach na obrzeżach.

-No ładnie - stwierdził. - Wychodzi na to, że Chanell ma zaskakująco niewiele wspólnego ze świętością.

Postanowiłem się ubrać, przynajmniej od pasa w dół, zanim ojciec Nell wyszarpie mnie z łóżka córki za włosy i nago wypchnie za próg. Bo dla każdego ojca, nawet niepraktykującego, ten jeden element stanowi igłę w wysokim ego. Mam nieodparte wrażenie, że gdybym ja za te dziesięć lat znalazł swoją córkę w łóżku z dorosłym facetem, bynajmniej nie pałałbym do niego sympatią, mimo że względem córki też nie odczuwałem szczypty sympatii.

-Wiesz, ile ona ma lat? - warknął oczywistym, bowiem spodziewałem się tego pytania odkąd w istocie poznałem wiek Nell. - Ale nie, ja z nią nie sypiam, to jeszcze dziecko - ironizował moje słowa zawarte w jednej z pierwszych rozmów. - Więc uświadomię ci, synku, że ona doprawdy jest jeszcze dzieckiem.

-A ja nie jestem twoim synkiem - rzuciłem bezczelnie. Co innego, gdyby ojciec Nell był przed pięćdziesiątką i reprezentował sobą coś więcej niż dowód pijaństwa i moralnego upadku. Ale że był ledwie starszy ode mnie i że nie miał prawa schować Nell pod kloszem akurat dziś, mój stosunek do niego był dosłowną oczywistością. - Poza tym wszystko jest dla ludzi, prawda? Zluzuj majtki, stary. Nie zostaniesz przecież najmłodszym dziadkiem na... Nell, używaliśmy gumek?

-Czy ty chcesz powiedzieć, że nie wiesz nawet, czy się zabezpieczyliście!? - krzyknął. Bez wątpienia był to wyraz jego niezadowolenia na myśl o ewentualnej ciąży.

Wtedy i mnie przeszedł zimny dreszcz. Rozejrzałem się po pokoju, ale nie znalazłem żadnej zużytej gumki, co z jednej strony było bardzo niepokojące, bo Nell bez wątpienia nie łyka żadnych tabletek, a z drugiej strony wypadało mi odetchnąć z ulgą, bo sam nagi kutas przed ojcem Nell był wystarczającym stopniem upokorzenia.

Niespodziewanie Nell owinęła się kołdrą, doskoczyła do mojego boku, szarpnęła mnie za ramię i szepnęła na ucho:

-Nie mam jeszcze okresu. Ale siedź cicho, to intymna sprawa.

Więc cały rozpromieniony, bo to przecież najlepsza metoda antykoncepcji, ale również jasny dowód na to, że faktycznie bzyknąłem dziecko, odpowiedziałem:

-W każdym razie nie zostaniesz dziadkiem, więc daj dziewczynie trochę pożyć.

Mimo że sytuacja nie została niewiarygodnie rozdmuchana i nie przypłacę za seks z byłą anielską dziewicą głową, postanowiłem chwycić koszulkę i jak najszybciej wymknąć się z pokoju przez okno, nim ojcu Nell odwidziałoby się pokojowe nastawienie. Bez jedynek mógłbym nie wyglądać tak dobrze. Rzuciłem krótko do Nell, że czekam w samochodzie, a później znalazłem się po jednym skoku na trawniku wokół mnóstwa niedopałków papierosów i odłamków kolorowego szkła. Zastanowiło mnie, czy zostało rozbite na czyjejś czaszce, czy może uległo niewyjaśnionej samodestrukcji. W marszu założyłem koszulkę, co o mały włos nie skończyłoby się stłuczką, w której niewątpliwie ucierpiałbym bardziej i moja podróż do Stanów zostałaby odłożona w czasie. Niedługo po tym siedziałem już w samochodzie z podpalonym papierosem w wargach i czekałem na Nell, dając jej krótką chwilę na majtki, jeansy, skarpetki, trampki, stanik, koszulkę, jeansową kurtkę i siusiu.

Spodziewałem się, że wyjdzie kulturalnie drzwiami, później po schodach i wypadnie z klatki schodowej. Ale ona poszła w moje ślady i chwilę później wyskoczyła przez okno, a za zasłoną błysnęła twarz jej ojca z puszką piwa przy ustach. Po chwili Nell siedziała już w samochodzie i wiązała buty, bo przez rozplątane sznurowadła potknęła się trzykrotnie na prostej drodze mierzącej około pięćdziesięciu metrów.

-Na lotnisko - zarządziła. - Bo ci życie ucieknie.

-Odnoszę wrażenie - odparłem - że już mi uciekło.

-Nie przesadzaj. W końcu nie jesteś aż tak stary.

Ale tym razem Nell nie pojęła istotnego przekazu.

Trzymając dłoń na jej kolanie, ruszyłem spod krawężnika wprost na lotnisko, które chętnie ominąłbym szerokim łukiem i wrócił do mieszkania. Walczyliśmy z czerwonymi światłami, walczyliśmy z korkami ulicznymi, walczyliśmy z uporczywymi klaksonami i w końcu walczyliśmy też, by na siebie nie patrzeć. Po co sprawiać sobie niepotrzebny ból? Dziś wyjątkowo przestrzegałem przepisów i dzięki temu jechaliśmy dłużej, a co za tym idzie, później dotarliśmy na parking przed lotniskiem. Nell chwyciła moją torbę i uparła się, że ten jeden raz to ona zrobi coś pożytecznego dla świata, ale widząc, jak wlecze ją za sobą ostatkami sił, ulżyłem jej w cierpieniu. Gdy wjeżdżaliśmy do hali odlotów ruchomymi schodami, ilekroć przemieściliśmy się około metra w górę, schodziliśmy dwa stopnie i tak na okrągło, aż nasza dziecinna niewinność nie została odebrana przez resztę pasażerów jako utrudnianie swobodnego przepływu mas ludzkich przez nieskończone schody terminalu lotniczego. Tak bowiem nazwał to ochroniarz, zatrzymując nas już na górze.

Pomyślałem, że gdyby moje życie byłoby filmem, wyciąłbym scenę przyszłych paru minut, kiedy już staliśmy po środku przepełnionej hali, w której jednak nie dostrzegaliśmy ani człowieka, ani jednego. Nell stanęła na murku ogradzającym kępkę egzotycznych roślin po środku i dzięki temu byliśmy na jednej wysokości. Postawiłem torbę na kaflach i odetchnąłem głęboko, zastanawiając się, co chciałbym powiedzieć w tych ostatnich chwilach. Ale doszedłem do wniosku, że czegokolwiek bym nie zaplanował, i tak w paplaninie wyjdzie całkiem inny kształt przekazu.

-Więc to koniec - powiedziała Nell ze smutnym uśmiechem.

-Będę dzwonił - obiecałem. - I pisał. I ty też masz dzwonić. O każdej porze dnia i nocy. 

-Ale ty dzwoń tylko wtedy, gdy u mnie będzie dzień. Nie lubię, gdy ktoś mnie budzi.

-Zdążyłem się o tym przekonać - zażartowałem. - Raz skopałaś mnie po kostkach. Do dziś odczuwam spory dyskomfort.

-Dyskomfort odczuwałam ja, dziś rano, kiedy trzymałeś mi łapę w mojej małej księżniczce.

-To są zupełnie różne rodzaje dyskomfortu. Ja od kopania w kostkę nie mam szans dojść.

Jeszcze chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, uśmiechając się. Bezgłośnie wspominaliśmy wszystkie wspólne chwile. Na koniec objąłem Nell jedną ręką i zmierzwiłem jej włosy, a potem pocałowałem w czoło. Ona również przytuliła mnie krótko, ale treściwie. Takie pożegnania niewątpliwie preferuję. Zgodne z normą, ale nie przesadnie ekstatyczne. 

-Dzięki za te wspólne pół roku. Dowiedziałam się, co oznacza mieć przyjaciela.

-Mam coś dla ciebie - oznajmiłem, później włożyłem dłonie do kieszeni, a po chwili zaciśnięte w pięści wystawiłem przed siebie. - Wybieraj: prawa czy lewa?

-Lewa.

Otworzyłem dłoń, a pomiędzy palcami zabłyszczały klucze od apartamentu na szczycie drapacza chmur. 

-Jest twoje - oznajmiłem, wciskając jej w dłoń klucze.

-Nie żartuj. - Przewróciła oczami.

-Jestem śmiertelnie poważny. Jest twoje. Zrobisz z nim, co zechcesz. Niebawem będziesz dorosła, będziesz chciała zamieszkać sama, a może będziesz tam zaliczać dupy poznane w klubie. Jak mówię, zrobisz z nim, co zechcesz. Jest twoje - powtórzyłem dobitnie. - Ale to jeszcze nie wszystko. Na twoje barki spada obowiązek karmienia Gordona. Nie zaniedbaj go. W jego naturze leży bycie pulchniutkim. A nade wszystko - ująłem jej drugą dłoń i tam wsunąłem kolejne świecidełko - powierzam ci miłość swojego życia. Chroń ją jak oka w głowie od wszystkiego co złe. 

-Czy ty... Czy ty właśnie dałeś mi kluczyki do swojego samochodu?

-Sam się sobie dziwię.

Przyłożyła mi dłoń do czoła i spytała:

-Masz gorączkę? A może coś brałeś?

-Co jak co, ale narkotyki nigdy nie szły ze mną w parze. Może parę razy coś zapaliłem, to wszystko.

-Więc dlaczego oddajesz mi na dobrą sprawę całe swoje życie?

-Bo szkoda, żeby to moje londyńskie życie zgniło na parkingu przed lotniskiem. Trochę prowadzić umiesz, niebawem zrobisz prawo jazdy i wyobraź sobie, gdy podjedziesz tym cackiem pod szkołę.

Nell uderzyła się z otwartej dłoni w czoło:

-Boże, szkoła. 

-Skończ ją, młoda. Mimo wszystko.

Pomyślałem, że miło byłoby widzieć ją na rozdaniu dyplomów w ostatniej klasie, miło byłoby odebrać razem z nią jej prawo jazdy i miło by też było oficjalnie przeprowadzić ją do siebie.

-Nie zdajesz sobie sprawy, Justin, jak wiele dla mnie zrobiłeś. I wcale nie mam tu na myśli twoich pieniędzy, z których najpewniej i tak nie skorzystam.

-Jeśli ty twierdzisz, że zrobiłem dużo dla ciebie, chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wiele ty zrobiłaś dla mnie. - Założyłem kosmyk włosów za jej ucho. Była taka śliczna. Postanowiłem, że ustawię jej zdjęcie na tapetę telefonu, jak tylko wsiądę do samolotu.

Ostatni raz przytuliłem ją po przyjacielsku, a wtedy ruszyłem, na dobrą sprawę oboje ruszyliśmy, bo póki ja się nie odwrócę, Nell bez wątpienia tego nie zrobi. Oboje uznawaliśmy zasadę, że gdy człowiek zdecydował się odejść, to rzeczywiście odchodzi. Szedłem przez lotnisko ze spuszczoną głową, włócząc nogę za nogę, torba odbijała mi się od biodra, a ja cały czułem się jak dziwka po bardzo pracowitej nocy i zdałem sobie sprawę, że bycie dziwką ma też swoje wady.

I nagle doznałem olśnienia. Stanąłem wpół kroku, jak przez mgłę widząc ludzi przede mną, widząc kasy i monitory z licznymi miastami a to w Nowym Jorku, a to w Michigan, a to w końcu w Kalifornii. Cały obraz zasnuła mi smuga wspomnień, a każde wspomnienie było ściśle związane z Nell. Pierwszy moment po ujrzeniu jej małej buzi zakopanej w pościel. Pierwsze wspólne frytki. Pierwsza grubsza akcja z równie grubą kasą. Liczne posiedzenia w kinach i obrzucanie popcornem każdego, kto wydawał się krzywo na nas patrzeć. Wspólne poczucie humoru, wspólne obiekty roztrząsające głęboką irytację całym tym fałszywym światem. I łóżko mieliśmy wspólne. I czasem skarpetki. I nawet jednostronnie, bowiem korzystała na tym tylko Nell, majtki. I całe minione półrocze przeżyliśmy wspólnie. I najwyraźniej mentalną sferę również posiadaliśmy wspólną.

Gwałtownie obróciłem się na pięcie, pasek torby zsunął mi się po ramieniu, a bagaż uderzył w kafle. Dbanie o pozory nigdy nie było moim priorytetem. Dziś w szczególności.

-Nell! - krzyknąłem, bo w istocie nie zamierzała obracać się przez ramię. Odeszła już spory kawał, kiedy na dźwięk mojego głosu wykonała pół piruetu na pięcie. - Nell, kocham cię!

Stałem tak ze wzrokiem gapiów na każdym skrawku ciała, z ramionami opuszczonymi bezwładnie, jakbym nie miał nad nimi żadnej kontroli, a Nell wyglądała podobnie, tylko ją jakby ktoś zatrzymał podczas startu. I zaraz jakby ta sama osoba przywróciła jej postać do gry, bo Nell puściła się biegiem przez halę odlotów, ludzie ustępowali jej miejsca, była coraz bliżej i bliżej, a ja otworzyłem tylko ramiona i zamknąłem oczy, by po chwili poczuć, jak wskakuje mi w ramiona, oplata mnie w pasie nogami i całuje namiętnie w usta. Usłyszałem głośne brawa pasażerów i chciałem krzyknąć, by zajęli się czubkiem własnego nosa, bo swoim wariackim zaciekawieniem każdą mijaną postacią, być może właśnie psują jedną z najpiękniejszych chwil mojego życia. Ale nie mogłem nic powiedzieć, bo byłem zajęty całowaniem, a gdy w grę wchodziły usta Nell, ona sama nie dopuściłaby choćby myśli, że nasz pocałunek mógłby zostać przerwany.

-Naprawdę nie musiałam o tym wiedzieć - wyszeptała przez łzy, a mnie zastanowiło, czy zalała się łzami po moim wyznaniu, czy płakała już przed.

-Dlaczego?

-Bo teraz będzie mi trudniej.

Nie miała cholernego pojęcia, jak ciężko jest mi samemu, zmuszonemu do wyjazdu, zmuszonemu do czegoś, na co nie ma najmniejszej ochoty. Patrzyłem w jej zapłakane oczy i czułem, jak na te ostatnie pięć minut coś we mnie pęka, jakby wzrasta poziom wody w organizmie, aby na sam koniec ta nieokiełznana fala dotarła pod sam mózg i następnie poczułem, że oczy mam wybitnie wilgotne, aż w końcu wilgotne miałem też policzki i moim usprawiedliwieniem nie mogła być już fala nieznanego pochodzenia. Płakałem, bo było mi cholernie smutno. Łzy płynęły przez policzki do ust, gdzie część z nich ginęła, by powrócić szlakiem z powrotem do oczu, a druga połowa spływała przez lekki zarost do brody i tam odrywała się, by popełnić samobójstwo na brudnych kaflach podłogowych.

-Kocham cię, Nell - wychlipałem łamiącym się głosem i trzymałem ją stanowczo pod udami. - Bardzo cię kocham.

-Ciii - położyła na moich ustach opuszki palców - już nic nie mów. Tylko ostatni raz mnie pocałuj.

Więc pocałowałem ją i był to pocałunek tak krótki i tak delikatny, że niemal nie poczułem jej warg. A jednak to ten pocałunek zapamiętam po ostatni dzień życia.

-Wiesz, z czego jestem najbardziej dumna? - spytała, głaszcząc mnie po policzkach i włosach.

-Z czego?

-Że udało mi się doprowadzić cię do łez.

Uszczypnąłem ją drapieżnie w pośladek.

-Suka.

Zaśmiała się radośnie.

-Też cię kocham, Justin.

Po tym mogłem odejść, nie dodając już nic więcej. Postawiłem Nell na prostych nogach, ostatni raz dotknąłem czubka jej nosa, a potem każde odeszło w swoją stronę, bez słowa, bez uścisku. Pożegnaliśmy się w najbardziej naturalny sposób: kiedy powiedzieliśmy, co mieliśmy w zamiarze powiedzieć, po prostu ruszyliśmy dalej, tak jak powinno się ruszyć po na przełomie dwóch życiowych etapów.

Gdy ostatni raz widziałem skrawek jej podeszwy, pomyślałem, że gdyby to zależało od mojego serca, zamiast od męskiej dumy, zostałbym w Londynie, bo do Los Angeles ciągnie mnie tylko złożona obietnica. Ale z jakiś względów nie powiedziałem tego Nell. I nie byłem pewien, czy kiedykolwiek powiem.

Niewątpliwie proces pożegnań wkroczył do grona tych najbardziej znienawidzonych procesów życiowych, w którym to kluczową rolę pełni jakiś rodzaj bólu, jakiś rodzaj łez i jakiś nieokiełznany, głęboki smutek, który wczepia się w serce korzeniami i wyplenić jest go trudniej niż rabatkę najbardziej uporczywych chwastów. Ogólnie rzecz biorąc nie było przyjemnie rozstawać się z kimś, z kim przebywało się przez bite pół roku niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę. To tak jakby wyrwać rękę czy nogę, bo przecież ona również stanowi teoretycznie nieodłączną część.

Tak samo Nell zdawała się być teoretycznie nieodłączną partią mnie. Oderwanie jej przebiegło nawet bardziej gwałtownie i boleśnie niż zerwanie ze skóry plastra. I bez niej to jak bez ręki czy bez nogi - da się żyć, ale bez wątpienia to już nie to samo życie. Dopóki dziury po oderwanej kończynie nie zastąpi pomocna, czasem bardzo seksowna proteza.

Jeszcze w korytarzu odczekałem swoje, by dojść do siebie w większej niż pełnej pełni i dopiero wtedy wsiadłem na pokład samolotu droższych, ale za to niewątpliwie bardziej komfortowych linii lotniczych, zabierających moje zwiotczałe ciało tam, gdzie wcale nie ma przesadniej ochoty urzędować. Życie wymaga niełatwych decyzji, a definicja niełatwości bezspornie nie niesie za sobą żadnego pozytywu. Dlatego też nie odnalazłem, oczywiście z początku, żadnego pozytywu czekającego na mnie za oceanem, ani też nie dostrzegałem go w kremowych, skórzanych fotelach tych ekskluzywnych linii lotniczych, w których podają tylko whisky z lodem i zatrudniają stewardessy z rozmiarem od C w górę.

Rozsiadłem się przy oknie, mając pod ręką wyłącznie komórkę i parę londyńskich wspomnień, które jednak chętnie sprzedałbym na jakimś zapyziałym targowisku, by więcej się z nimi nie użerać. Wkrótce na fotelu obok mnie usiadł chłopaczek koło siedmiu lat, z czapką z daszkiem odwróconym w tył, skórzanej kurtce z podwiniętymi rękawami i w jeansach, którymi nawet ja bym nie pogardził. Wróżyłem mu bujną, imprezową przyszłość. A obok niego, jak sądzę, matka w moim wieku, ale ze świętością godną zakonnicy wymalowaną w oczach.

Już koło drugiej godziny lotu doszedłem do wniosku, że być może moje rodzicielskie instynkty zostałyby pokierowane inaczej, gdybym tryskał męskimi plemnikami, albo gdyby te męskie miały w sobie odrobinę więcej wytrwałości w drodze do jajeczka. Bowiem gdy matka młodego kawalera usnęła z rozdziawioną paszczą, wdaliśmy się w niezobowiązującą pogawędkę.

-Jak masz na imię, stary? - spytał pierwszy, a mnie naszła myśl, czy rzeczywiście zaczynam już siwieć, czy może siedmioletni chłopcy są dziś prowadzeni drogą bezstresowego wychowania.

-Justin, mały przystojniaku. A ty?

-Podrywasz mnie? - spytał. Omal nie zakrztusiłem się śliną.

-Gdzieżbym śmiał.

-To dobrze. Moja dziewczyna by ci tego nie wybaczyła. A na imię mam Alex.

-Dziewczyna, powiadasz. Starsza, młodsza?

-Młode są najlepsze - powiedział pewnie. - Tak mówi tata, ale według mamy on nie wie, co mówi.

-Mam niepokojące wrażenie, że gładko dogadałbym się z twoim ojcem - zaśmiałem się.

-Ty też lubisz młode?

-Aż nazbyt młode - mruknąłem. - Jakby się nad tym zastanowić, między nami była większa różnica wieku, niż między nią a tobą. Śmiechu warte.

-Ale ja się nie śmieję - odrzekł poważnie. Pomyślałem, że ten dzieciak zawojuje kiedyś światem.

-Dobra, młody. Powiedz lepiej coś o tej swojej dziewczynie. Fajne ma warkoczyki? Albo sukieneczki w kropki?

-Jestem facetem, nie dzieckiem. - Zgromił mnie spojrzeniem. To niewątpliwie najbardziej błyskotliwy siedmiolatek, z jakim przyszło mi się zmierzyć. I na dobrą sprawę jeden z dwóch.

-Ależ oczywiście. W takim razie macie już dzieci? Planujecie ślub?

-W jakim świecie ty żyjesz? - Uderzył się z otwartej dłoni w czoło. - Nie zamierzam się hajtać. Tata mówi, że to skraca życie.

-Twój tata to mądry facet.

-Wiem. Ale mam twierdzi inaczej. - Chwilę milczał, dotykając nosa mamy, która spała w najlepsze, jakby łyknęła garść środków nasennych i liczyła na to, że któryś z pasażerów, a los chciał, że padło na mnie, wcieli się w rolę niańki na pełen etat. - A dzieci niedługo będziemy mieli. Są w drodze.

-Więc poruchałeś?

-Rozmawiałem z jednym bocianem - odrzekł śmiertelnie poważnie. - Obiecał, że przyniesie nam dzieciaka. Będę musiał znaleźć sobie jakąś robotę, żeby wyżywić całe to plemię.

Byłem święcie przekonany, że mały wcale nie ma tak wielkich jaj. Po prostu na szczycie jego wartości stoi ojciec; ojciec Bogiem, ojciec królem. I słowa ojca Biblią, którą należy powtarzać i powtarzać, aż będzie gotowa, by przekazywać ją kolejnym pokoleniom.

-Odwołaj tego bociana, póki jeszcze możesz. Mówię ci, dzieci jak najpóźniej.

-Masz dziecko? - spytał. Walił na "ty" jak do kumpla z collage'u.

-Mam. Córkę. Jest mniej więcej w twoim wieku. Jeśli chcesz, dam ci na nią namiary, to może w nieodległej przyszłości zostanę dziadkiem.

-Ładna jest? 

-Jako ojciec i facet dwadzieścia jeden lat starszy nie jestem upoważniony do udzielania tego typu informacji.

Malec zamyślił się, by po chwili odrzec:

-Nie, nie mogę zdradzić swojej dziewczyny. Masz na komórce jakieś gry?

-Pewnie coś by się znalazło.

Wydobyłem z kieszeni komórkę, a Alex doskonale wiedział, jak się nią zająć. Sprawnie znalazł folder z grami, a było ich całkiem sporo, gdyż sam byłem fanem tych wszystkich prymitywnych gierek, które wraz z pobraniem ściągają paskudne stworzenia spowalniające system kilkukrotnie. Oparłem się wygodnie o fotel i przez resztę podróży wypoczywałem, co jakiś czas zerkając w ekran. Mały pobił każdy z moich rekordów, co do jednego, o co byłem szczerze powiedziawszy zazdrosny, bo podczas kiedy ja męczę się z podbicie wyniku o punkt czy dwa przez długie miesiące, on radzi sobie z rekordem w trakcie połowy lotu do Stanów. 

Około godziny przed lądowaniem obudziła się mama Alexa i była mi dozgonnie wdzięczna za zajęcie się jej dzieciakiem, co swoją drogą nie było wyjątkową katorgą, bo chłopak z chłopakiem dogaduje się o niebo lepiej, co z kolei utwierdziło mnie w przekonaniu, że gdybym któregoś dnia jakimś cudem zdecydował się własnowolnie zostać ojcem, poproszę bociana o syna.

Później rozmawiałem chwilę z matką Alexa, Aubree. Dowiedziałem się, że oboje mieszkają w Los Angeles i od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że chodziliśmy do jednego liceum, do równoległych klas, tylko ja byłem tym, który trząsł całą szkołą, a ona siedziała pod ścianą z książką i w spódnicy po kostki, więc pochodziliśmy z dwóch różnych światów. Pewnie dlatego niekoniecznie potrafię ją sobie przypomnieć. Gdy zeszliśmy z pokładu na lotnisku w Los Angeles, zaproponowałem, że podwiozę ją i Alexa, ale mieszkali rzut beretem od hali odlotów, więc pożegnałem się z malcem, który oddał mi komórkę, i ruszyłem w swoją stronę.

Stanąłem po środku zatłoczonej ulicy, spojrzałem w niebo i stwierdziłem, że w końcu wróciłem do domu. Co prawda powietrze było duszące, a koszulka kleiła się do torsu, ale tęskniłem nawet za tymi niedogodnościami. Skryłem się przed palącym porannym słońcem na parkingu podziemnym oddalonym od lotniska o pięć minut szybkim marszem. Wstrzymałem oddech, wijąc się pomiędzy filarami, aż w końcu je dostrzegłem: moje maleństwo, może już nie pierwszej młodości i dość mocno zakurzone, bo przecież stało tu koło sześciu lat, osamotnione i opuszczone, ale wierzyłem, że czekało na mnie i kiedy gwizdnę, wciąż będzie na chodzie.

Przejechałem dłonią po masce. Zły ruch. Cały ten kurz osadził mi się na wnętrzu ręki. Kluczyki zgubiłem przeszło trzy lata temu, dokumenty również i z tego względu planuję nie później niż za tydzień sprawić sobie nowe cacko. O ile stara maszyna w ogóle odpali. Wykorzystując wskazówki Nell, które wpoiła mi przed miesiącami, rozpracowałem zamek bez klucza i pilota, a później wykorzystując parę kolejnych istotnych sztuczek, odpaliłem silnik. Wiedziałem, że mnie nie zawiedzie. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że na przedmiotach martwych można polegać z większą ufnością niż na ludziach. 

Wkrótce wytoczyłem się z parkingu. Poczułem Kalifornijski asfalt pod oponami i choć prócz poziomu wilgotności od londyńskiego nie różniło go pewnie nic, zrobił na mnie wrażenie. Wpierw udałem się do myjni samochodowej i wypolerowałem auto na błysk. Znów wyglądało jak za czasów pierwszej młodości. Później podjechałem pod jeden z hoteli w centrum, by zameldować się w recepcji, wziąć prysznic i przebrać się. Otrzymałem klucze od pokoju na jednym z najwyższych pięter, przez co odniosłem wrażenie, że wjeżdżam windą do swojego mieszkania w Londynie. Ponownie powiało sentymentem. Pokój był całkiem spory, stało w nim łoże małżeńskie, szafa i komoda wraz z płaskim telewizorem, a po przeciwnej stronie otwierały się drzwi do przestronnej łazienki. 

Rzuciłem torbę na łóżko i wszedłem do łazienki, gdzie rozebrałem się do naga i zamknąłem w kabinie prysznicowej. Termometr w samochodzie wskazał niemal trzydzieści stopni i z tego względu opłukałem się prawdziwie lodowatą wodą, później umyłem żelem pod prysznic, którego zapach pozostał niezidentyfikowany do samego końca, a na koniec z ręcznikiem wokół bioder stanąłem przed lustrem. Wizyty na siłowni w ostatnich miesiącach, podczas których dopingowała mnie Nell, przyniosły oczekiwane skutki - sporo przypakowałem i na nowo wyglądałem jak młody Bóg. Tylko czułem się jak zbłąkana owca wysrana przez Boga.

Wróciłem do sypialni, gdzie czekał na mnie przygotowany garnitur. Jakimś cudem droga przesadnie go nie pogniotła. Ubrałem koszulę, spodnie, marynarkę i w ostatnim momencie przypomniałem sobie o krawacie, który zawsze wiązała Nell i do którego ja nie miałem cierpliwości. Jak to leciało? Rybka zatacza kółko wokół stawu, wskakuje do niego, a może wyskakuje, ciężko mi to sobie przypomnieć, zwłaszcza że nie mam najmniejszej ochoty nosić wokół szyi smyczy. Ostatecznie zostawiłem krawat na skraju łóżka i wyszedłem w kalifornijski skwar.

Nie miałem ani głowy do kwiatków i wiązanek, ani najmniejszej ochoty na jazdę po kwiaciarniach w centrum. A przede wszystkim brakowało mi czasu, bo droga przez całe miasto na cmentarz zajęła mi niemal godzinę i nieco spóźniony zatrzymałem się na parkingu. Pogoda była nadzwyczajnie ładna. Albo nie byłem przyzwyczajony do takiej po latach spędzonych w londyńskim klimacie, albo po prostu wydała mi się zbyt ładna, by móc naznaczyć pogrzeb Jasona.

Naraz ujrzałem skrawek papieru wyłaniający się spod fotela pasażera. Sięgnąłem po niego, bo minuta spóźnienia w tę czy w tę to w istocie niewielka różnica. Spojrzałem na nieduże zdjęcie zrobione przeszło sześć lat temu, zdjęcie Cindy siedzącej na kanapie i pałaszującej lody czekoladowe prosto z pudełka. Westchnąłem się pod nosem. Uwielbiałem, gdy się uśmiechała, bo wtedy i mnie chciało się uśmiechać. Złożyłem zdjęcie, schowałem je w kieszeni i szepnąłem, spoglądając na bramę cmentarza:

-Nadchodzę, ślicznotko.





~*~

Do wszystkich fanów Nell - to, że Justin wrócił do Stanów WCALE NIE OZNACZA że rola Nell w tym opowiadaniu dobiegła końca :)
Do wszystkich fanów Cindy - wiecie, kto czeka za bramą cmentarza, prawda?

Rozdział 19 - Won’t you stay ‘til the A.M.?


Spojrzałem w niebo, zajrzałem w oczy samemu Bogu i spytałem: czy ze wszystkich ludzi na całym świecie, a ma ich do dyspozycji kilka miliardów, z czego dobre kilka milionów to cholerni kryminaliści; czy biorąc pod uwagę sytuację rodzinną każdej pieprzonej istoty; czy mając na względzie każdy ich pojedynczy uczynek i choćby skrawek pomocnej dłoni wystawionej we właściwym miejscu o właściwym czasie, musiał zabrać akurat jego? Czy Bóg nie mógł pokusić się na kogoś, kogokolwiek, kto nie ma na imię Jason, nie ma na nazwisko Bieber i w efekcie końcowym nie tworzy złożonej, skomplikowanej całości nazwanej Jasonem Bieberem - moim bratem?

Wpadłem w furię. Uderzałem pięściami mur obskurnego baraku, chciałem wedrzeć się w niego paznokciami, chociaż jasnym było, że w starciu z betonem stoją na odgórnie przegranej pozycji. Niewątpliwie coś we mnie pękło. Nie żadne głębsze emocje, nie zerwana nić porozumienia z bliźniakiem, może pierwszym, może drugim, bo ta zagadka nigdy nie mogła zostać rozwiązana. Nie. Dotknęło mnie cholernie silne poczucie niesprawiedliwości.

-Justin, uspokój się - usłyszałem. - Zrobisz sobie krzywdę.

-Mam to w dupie - warknąłem. 

-Ale ja nie mam, do cholery. - Szarpnęła moim ramieniem. Jakby to miało cokolwiek dać. Jej nieco ponad czterdzieści kilo w starciu z moimi osiemdziesięcioma. 

Odepchnąłem ją raz a skutecznie, ale Nell była jak wielki owsik: raz się przypałęta, a nie sposób jej na dobre unicestwić.

-Justin, uspokój się, to nic nie da - mówiła, ale jej nie słyszałem. Byłem w amoku. Nie chciało mi się płakać, zgrzytać zębami czy wyrażać innych fizycznych form rozpaczy związanej z wrodzoną wrażliwością. Po prostu bardzo bardzo mocno chciałem coś rozwalić. - Justin, proszę, uspokój się. 

Chciałem krzyknąć, by mi nie rozkazywała, bo jestem dorosły i doskonale wiem, co należy robić, a od czego lepiej trzymać się z dala. Ale nawet w moich ustach brzmiałoby to żałośnie dziecinnie, więc tylko milczałem. 

-Jemu nie pomoże już twoja złość - dodała ciszej.

-Doskonale wiem, że moja złość mu nie pomoże - wysyczałem. - Ale jej, kurwa, brak, również.

-Więc uspokój się dla mnie.

-Nie będziesz mi mówić, co mam robić. - Stało się: usprawiedliwiłem się najbardziej infantylną wymówką, jaką poznał świat. 

Jednocześnie pchnąłem Nell na odrapaną ścianę rudery. Oddychałem szybciej, nierównomiernie, jak człowiek z silnym atakiem astmy, albo zawałowiec na chwilę przed sercowym spełnieniem. Nell wprawdzie powtarzała, żebym ją puścił, bo miażdżę jej ramię, a jeśli zmiażdżone ramię nie jest wystarczającym pretekstem, żebym ją puścił, by mogła dać mi w twarz i trochę mnie otrzeźwić. To lepsze niż kubeł zimnej wody, bo boli dłużej i zostaje kilkudniowy ślad, więc za każdym razem gdy spojrzałbym w lustro, dostrzegałbym namacalną oznakę równoznaczną ze słowami "Wrzuć na luz. Nie wskrzesisz trupa agresją". A to o niebo lepsze niż "Będzie dobrze. Wszystko się ułoży".

Nell przylgnęła do mojej piersi. Przytuliła mnie najpewniej z całą swoją siłą. Na starcie otrzymałem krótkiego, ale treściwego buziaka w tors. Pomyślałem, że gdybym mógł o coś prosić, poprosiłbym Jasona o wybaczenie, że jego śmierć zamiast minutą ciszy, uczciłem mocnym uściskiem, wcale niegłośnym. Z jakąś nieposkromioną agresją wplątałem palce prawej dłoni w rozwiane włosy Nell i przycisnąłem jej głowę do piersi. Zachwiałem się lekko i w efekcie oparłem się ramieniem naprężonym na jej plecach o ścianę. Uścisk był mocny; chyba zbyt mocny, by Nell mogła go nazwać przyjemnym. 

To taki rodzaj uścisków, które uzmysławiają kilka istotnych faktów: 1) ludzie dobrzy nie powinni ginąć pierwsi, 2) nawet jeśli wmawiasz sobie, że twój brat bliźniak, który obraca ci laskę, jest ci kompletnie obojętny, wiedz, że się mylisz, i 3) kurwa, Nell, co ja bym bez ciebie zrobił (a głos z tyłu głowy odpowiada: marnie byś skończył, bez grosza przy duszy, z HIV'em, kiłą, albo inną chorobą weneryczną).

-Zginął w wypadku samochodowym - wychrypiałem w jej włosy. - On, w wypadku samochodowym. Kurwa, Nell, ja w to nie wierzę, rozumiesz? Nie Jason, nie w wypadku. Był doskonałym kierowcą. Musiał być, skoro prowadził mój samochód.

-Przecież wiesz, że nawet lekarze chorują, nawet księża grzeszą, nawet nauczyciele nie wiedzą wszystkiego i nawet kierowcy rajdowi biorą czasem udział w wypadkach.

-Nie on - powtórzyłem w amoku. - Jason nie rozpierdoliłby się na pierwszym lepszym drzewie. Nie on.

Oszacowując prawdopodobieństwo spowodowania przez Jasona wypadku, wynik był bezsprzecznie bliski zera. Mogła poparzyć go upiorna, centymetrowa meduza w oceanie; mógł paść ofiarą czarnoskórych terrorystów; mógł umrzeć w wyniku zbyt wysokiej częstotliwości orgazmu w ciągu doby. Ale nie mógł dwóch rzeczy. Jako największy optymista tego świata nie mógłby popełnić samobójstwa. I jako kierowca bez zarzutu nie mógł spowodować wypadku samochodowego. To było dla mnie pewnym jak jutrzejszy wschód słońca, nawet jeśli miałby być przykryty zatrważająco grubą warstwą chmur; to pewne jak powolna, samoistna destrukcja naszej planety; pewne jak to, że jeśli stworzenie świata wywodzi się od Adama i Ewy, Nell jest moją siostrą, listonosz wujkiem, a sprzedawca w McDonaldzie kuzynem. Pewnym było, że Jason Bieber nie był sprawcą wypadku samochodowego na drodze międzystanowej biegnącej od Nevady po południową Kalifornię.

-Nell - odezwałem się po dobrych kilku minutach. - Chcę być teraz sam.

Oderwała policzek od mojej piersi. Odcisnął się na nim kawałek doklejanego napisu z koszulki. Widząc mnie spokojniejszego, sama była spokojniejsza. Podkręcaliśmy siebie nawzajem. Jej wrzenie potęgowało moje wrzenie, mój smutek udzielał się jej smutkowi, jej złość rodziła się wtedy, gdy na świat przychodziła moja złość. Czując więc to, co czułem ja, była już gotowa mnie zostawić.

-Odezwij się - szepnęła, jakby brała pod uwagę fakt, że mogę zniknąć bez słowa. - Proszę.

Gdy się oddalała, z przechyloną głową oglądałem jej małe pośladki. Zastanawiało mnie, czy się odwróci, ale w porę, zanim nabawiłbym się żalu, przypomniałem sobie, że gdy Nell odchodzi to nie po to, by ktoś za nią pobiegł. Nell odchodzi, by naprawdę odejść. Przez chwilę wahałem się jeszcze, by krzyknąć i zatrzymać ją, nim zniknie za horyzontem oślepianym przez słońce, ale uzmysłowiłem sobie, że ja również gdy każę komuś odejść, to nie po to, by za chwilę zmieniać zdanie. 

Siedziałem w baraku jeszcze chwilę lub dwie, aż gdy skończyły mi się papierosy, podniosłem się ospale z betonu i wróciłem do samochodu w nadziei, że tam ukryta czekała na mnie nikotynowa kochanka. Ale jej nie było. Przecież pragnąłem zostać zupełnie sam. Kiedy doszedłem do siebie, wyruszyłem spod ukruszonego krawężnika, który nie raz wziął udział w starciu przeciwko kołom, a potem włączyłem się do ruchu i precyzją za kółkiem udowodniłem, że bliźniacy Bieber nie są idealni, ale w samochodowych kwestiach jesteśmy, a teraz już tylko ja jestem nieomylny.

Snułem się po ulicach Londynu bez większego celu. Po trzeciej godzinie w porywach paniki sprawdziłem pojemność baku, ale dzięki Bogu niedawno tankowałem i nie istniała obawa, bym zatrzymał się gdzieś, po środku dwupasmówki, żebym i ja skończył marnie jak Jason. W końcu dostrzegłem zapyziały pub w zaciszu jednej ze starszych alejek i pomyślałem, że chętnie napiłbym się zwykłego piwa z kija w przybrudzonym kuflu. Zatrzymałem się na parkingu za kamienicą, a później okrążyłem budynek i wszedłem przez niewypolerowane drzwi do baru w podziemiach. Stoły były drewniane i zalane piwem, przeważającą większość stanowili faceci, za barem stał brodacz z podkręconym wąsem, w którego życiu umarł już etap imprez i kobiet, a ja pomyślałem, że wścieknę się nie na żarty, jeśli jeszcze raz spotkam ojca Nell.

Zamówiłem duże jasne i piłem, piłem godzinami, piłem niebywale powoli i bezustannie myślałem. Miałem wiele do przemyślenia i najpewniej poświęcę temu cały dzisiejszy dzień, choć wcale mi się to nie uśmiechało. Piłem na tyle wolno, by nie było szans na bezzwłoczne upicie się. Ale na trzeźwo nie przełknąłbym nawet jednej myśli spośród tych, które powinienem łykać garściami. 


-Możesz mi coś obiecać? - spytał niespodziewanie Jason, postawił puszkę pod stopą i zgniótł ją w niekształtne, płaskie kółko. - Gdyby coś mi się stało, zaopiekuj się Cindy i moją małą Rosie.

-O zbyt wiele mnie prosisz - zażartowałem.

-Zdaję sobie z tego sprawę. Ale w zamian mogę cię zapewnić, że gdybyś ty skończył z nożem w brzuchu, zadbam o dziewictwo Nell.

-W takim razie umowa stoi.


Powtarzałem to wspomnienie. Gdy dobiegało końca, przewijałem do początku i odpalałem od nowa, by dołować się nim i dołować, i coraz bardziej pamiętać, i coraz szybciej pić. 

Ja, Justin Bieber, obiecałem jemu, swojemu bratu, Jasonowi Bieberowi, że w razie gdyby włos spadł mu z głowy, przejmę część jego obowiązków. Ale teraz, gdybym tylko mógł, jakimś cudem wskrzesiłbym go do życia tylko i wyłącznie po to, by wycofać się z umowy, bo nawet obiecana ochrona dziewictwa Nell nie jest tego warta. Nie jest warta zostawienia jej na pastwę losu. 

Na dobrą sprawę mógłbym zalać się piwem i udać, że przecież żadnej obietnicy nie było, żadnego słowa nie złożyłem i nie ma świadków na potwierdzenie lub zaprzeczenie obiecanek, bo z jednej strony do niczego się nie przyznam, a drugi element umowy niedługo powącha od spodu kwiatki. W tym wszystkim przeszkadzał mi tylko jeden impuls nerwowy, który wgryzał mi się w mózg. Ktoś mądry nazwał go kiedyś męską dumą, która wykazuje oznaki istnienia nawet w skrajnych przypadkach facetów. Tej męskiej dumy miałem aż w nadmiarze i to w głównej mierze ona nie pozwoliła mi zareagować na śmierć brata słowami: "przecież trzeba na coś umrzeć".

Pomyślałem, że może to najwyższa pora, krótko przed dwudziestką siódemką na liczniku życia, by stać się prawdziwym facetem. Według definicji słownikowej prawdziwy facet to nie ruchacz z klubu z półmetrowym fiutem i minimum trzema kobietami w łóżku każdej nocy. Prawdziwy facet ma jakiś tam związek z honorem, z szacunkiem, z rodziną i z całym wianuszkiem innych bzdet. W każdym razie swoją dumę miałem i z bólem serca zamierzałem dotrzymać obietnicy złożonej komuś, kto w ogóle zatrzymał cel, dla którego żal mi opuszczać Londyn.

Zawsze ukierunkowywałem swoje życie na proste tory, których końca nie widać. Wstawałem bez planów, kładłem się bez planów, nie szukałem stałej pracy i nie szukałem kobiety na dłuższą metę. Wszystko po to, by któregoś dnia móc odejść z myślą, że nie zostawiam za sobą niczego wartościowego. Po prostu nie chciałem, by coś trzymało mnie w jednym miejscu i żebym w razie konieczności mógł spakować małą podręczną torbę, zarezerwować bilet lotniczy na drugi koniec świata i wyjechać wraz z pilnie strzeżoną, złotą kartą kredytową. Ale nie nad każdym aspektem życia mam kontrolę Utraciłem ją na przykład w sferze emocjonalnej na płaszczyźnie przywiązywania się do ludzi.

Dopiłem piwo jednym haustem, bo miałem go już serdecznie dość. Zostawiłem parę funtów na ladzie i wyszedłem ze śmierdzącego pub'u. Upadłem tak nisko i wcale nie miałem na myśli podziemi, w których skryty był bar. Na dworze było już zupełnie ciemno i ledwie trafiłem na parking za kamienicą, gdzie ostatnim razem widziany był mój samochód. Z ulgą stwierdziłem, że stoi tam nadal. Usiadłem na miejscu kierowcy i siedziałem tak jeszcze około godziny: alkohol zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, a decyzja została okrzyknięta pewną i nieodwołalną - wracam do Stanów. Gdy uświadomiłem sobie, że to koniec mojego londyńskiego urzędowania, miałem ochotę poprosić o drugie piwo i kolejne godziny na wnikliwe przemyślenia dotyczące bycia książkową definicją prawdziwego faceta.

Ruszyłem niebezpiecznie raptownie i szybko. Pub umiejscowiony był nieopodal mieszkania Nell, toteż zdziwiło mnie, że w środku nie spotkałem najdroższego kumpla o tym samym nazwisku, z koszmarnym zarostem i sporym problemem alkoholowym. A co za tym idzie, musi być w domu; skoro siedzi w domu, jest przy nim zgraja hałaśliwych kolegów; podążając tym tropem, Nell jest skazana na ich towarzystwo tuż za ścianą. Przyspieszyłem na ostatniej prostej. Pomyślałem, że to już któryś z kolei raz, kiedy ryzykuję życiem, wsiadając po alkoholu za kierownicę, dla Nell. Przez kilka godzin podejmowałem decyzję - ze względu na nią. Wahałem się do samego końca - dla Nell. Ściskało mnie serce i byłem w strefie zwiększonego ryzyka przedzawałowego - wszystko przez nią.

Wkrótce stałem już przed jej blokiem, przed jej klatką, ale nie od razu zdecydowałem się wysiąść. Jeszcze długo siedziałem z czołem wbitym w kierownicę, oceniając ryzykowność, ale i słuszność podjętej decyzji. W końcu jednak uznałem, że prawdziwy facet nie ma z ciotą wspólnej nawet jednej pary chromosomów i wysiadłem, nerwowo trzaskając drzwiami. Przeciąłem ulicę wszerz, uliczne latarnie nie działały i całą dzielnicę zalewał bezwarunkowy mrok. Nawet księżyc zdecydował się dziś spierdolić. Podniosłem garść małych kamieni i kolejno rzucałem nimi w okno Nell. Do szyby dolatywał już szósty z kolei kamyk i dopiero wtedy pojawiła się Nell. Otworzyła okno na oścież, później odsunęła się, a ja wpierw chwyciłem się skrawka parapetu w podskoku, a później przypominając mięśniom, że są mi jeszcze do czegoś potrzebne, podciągnąłem się, aż wylądowałem na dwóch nogach w niedużym pokoju, teraz oświetlonym tylko lampką nocną. Ona jednak w zupełności wystarczała. Zasilony żyrandol wydałby się zbyt jasny, a co za tym idzie, niósłby zbyt wiele jakiejś nieusprawiedliwionej, przesadzonej radości.

Nell siedziała na skraju nisko osadzonego łóżka. Ubrana była w za dużą, flanelową koszulę w czerwono-niebieską kratę i obstawiałbym, że pod nią miała tylko majtki w kropki. Ściskała dłonie kolanami, a włosy przykrywały jej policzki. Pomyślałem, że albo wie już o wszystkim, o czym zamierzam jej powiedzieć, albo wyglądam tak paskudnie, że aż żal na mnie patrzeć.

-Jak się czujesz? - spytała zachrypniętym głosem. Bezspornie wiele dziś płakała.

-Bywało lepiej - odparłem zgodnie z prawdą. Nie bardzo chciałbym dziś skakać w porywach euforii.

-Gdy dowiedziałam się, że moja mama nie żyje, przez dwa dni nie wychyliłam nosa z pokoju, a następnego pierwszy raz się upiłam.

-I jak się to skończyło?

-Wylądowałam w samochodzie jakiegoś trzydziestolatka, skąd podobnież zabrał mnie ojciec, a tamtego faceta przymknęły psy, bo trzymał mi łapę w majtkach, a wiesz, miałam wtedy trzynaście lat.

-Czemu nigdy mi o tym nie powiedziałaś? 

-Bo nie pytałeś - odparła spokojnie.

Pomyślałem, że nie spytałem jej o wiele istotnych i mniej istotnych kwestii i że najpewniej już nigdy nie będę miał okazji.

Zbliżyłem się do Nell, ująłem jej twarz w dłonie i wtedy spostrzegłem, że wygląda jak bardzo uroczy miś panda z resztkami makijażu rozmazanymi w dół od skroni. Wziąłem chusteczkę higieniczną, umoczyłem w kubku z miętową herbatą stojącym na parapecie i delikatnie starłem te ślady. A dodatkowo trzymałem jej małą buzię i poczułem się tak, jakbym trzymał jakiś niewiarygodnie cenny skarb.

-Nie musisz się malować - powiedziałem, gdy unicestwiłem małego misia pandę. - I bez tego wyglądasz pięknie.

Chociaż po makijażu nie było już śladu, ja trzymałem jej policzki w dalszym ciągu, przebiegałem kciukiem po kości policzkowej, chyba próbując zapamiętać układ nosa, kolor oczu i dokładne wymiary czoła, wszerz i wzdłuż. 

-Będę z tobą szczery, Nell - westchnąłem z nieokiełznanym bólem w sercu. - Wracam na stałe do Stanów. Jutro w południe mam samolot, zdążę jeszcze na pogrzeb.

-Przyszedłeś się pożegnać? - spytała niewiarygodnie cicho, a z jej oczu popłynęły łzy; bardzo dużo dużych łez.

Miała dziś wyjątkowo smutne oczy. Zupełnie jakby to jej umarł ktoś bliski. A może wiedziała już, że w pewnym sensie dla niej umrę.

-Tak - przyznałem.

Niespodziewanie stało się coś nieplanowanego i nieprzewidywalnego, tak jak cała Nell była nieprzewidywalna. Chwyciła moje policzki swoimi małymi dłońmi i wpiła się w moje usta z takim bólem, z taką tęsknotą i w końcu z takim pragnieniem, jakby całowała kogoś pierwszy i ostatni raz w życiu, jakby przerwanie tego pocałunku równało się z jej śmiercią. Z tego względu nie mógłbym go zakończyć nawet pomimo własnej woli, która w tej chwili krzyczała "korzystaj, idioto, i powiedz Nell bezgłośnie, że jej usta w ostatnich miesiącach były jedynymi, które pragnąłeś całować".

Więc przez najbliższe mijające sekundy całowaliśmy się powoli i delikatnie. Tak spokojne pocałunki mógłbym w swoim życiu wyliczyć na palcach jednej ręki. Ale z jakiś względów mógłbym go również wyliczyć na palcach jednej ręki w gronie tych najlepszych. Najśmieszniejsza w tym wszystkim była chyba moja postawa, bo pozostawałem w stanie tak głębokiego szoku, że stałem jak ten kołek, ręce spływały mi po bokach ciała, umysł został wyłączony, nogi ledwie trzymały się proste. I całowałem. Tylko i wyłącznie całowałem, w odwecie poddając się tym słodkim, powolnym torturom.

-Justin - sapnęła, odrywając nas od siebie. Wtedy czegoś mi zabrakło. Obstawiałbym, że jej śliny o smaku truskawkowych landrynek - Kochaj się ze mną.

To prawdopodobnie pierwszy raz, gdy dziewczyna zaproponowała mi seks, a ja nie mam w zanadrzu niczego rozsądnego, czym mógłbym odpowiedzieć. Stwierdziłem więc krótko:

-Nigdy nie spałem z dziewicą.

-Tak nigdy nigdy?

-Nigdy nigdy.

-Więc to nie tylko dla mnie będzie pierwszy raz. 

Jeszcze chwilę pamiętałem o roczniku 00' na legitymacji szkolnej Nell. Ale ludzie mądrzy mawiają, że wiek to tylko liczba i tak też ją potraktowałem - jak liczbę, a nie jak wiek kogoś bardzo bardzo młodego; kogoś, kto w świetle prawa powinien trzymać się z dala od seksu. Złapałem ją za uda i podniosłem do bioder. Po sekundzie czułem, jak zaplątała nogi przy moich pośladkach i całowaliśmy się od nowa. Przyparłem jej plecy do najbliższej ściany i wspólnie nabieraliśmy tempa. Aż naraz Nell przyłożyła opuszki palców do moich warg i szepnęła:

-Łóżko jest tam. - Machnęła podbródkiem. - Nie wyrażam zgody, żebyś brał mnie przy ścianie. - A po chwili zastanowienia dodała: - Nie za pierwszym razem.

Dlatego wróciliśmy do łóżka, na którym usiadłem, natomiast Nell posadziłem sobie na kolanach w rozkroku. Powoli odpinałem kolejno guziki koszuli Nell i wkrótce flanelowy materiał spłynął po jej ramionach. Jak przypuszczałem, obecne były wyłącznie majtki w kropki na małych pośladkach, za które chwyciłem w nieokiełznanym przypływie innego niż w przeważającej większości podniecenia. Nell ugryzła mnie w płatek ucha, a potem jej dłonie wpełzły niczym dwa wyjątkowo urodziwe węże pod moją koszulkę i wkrótce wylądowała gdzieś w nogach łóżka, wycierając spod niego kurze. Znów ją pocałowałem, bo zapomniałem już nie tylko wieku, ale również o tym, że jest wyłącznie liczbą. A usta Nell w istocie były w ostatnich miesiącach jedynymi, które pragnąłem całować i których na dobrą sprawę nie pocałowałem nigdy, nie licząc próby w samochodzie w czasach, w których niewiele dla mnie znaczyła.

-W skali od jeden do dziesięciu, jak wściekły będzie twój ojciec, jeśli wejdzie do twojego pokoju i zobaczy nas w łóżku? - spytałem.

-W skali od jeden do dziesięciu istnieje ujemna szansa, że mój ojciec w ogóle wejdzie do mojego pokoju, zwłaszcza kiedy są u niego koledzy.

Rzeczywiście z salonu dobiegały głośne odgłosy rozmów, jakby w tym niewielkim pokoju tuż za drzwiami zalęgła się przynajmniej piątka chłopów.

-Czyli nie złamie mi nosa i tak dalej?

-Nie martw się - odparła. - Nadal będziesz śliczny.

Z ust dojrzałej kobiety komplement 'śliczny' niekoniecznie byłby komplementem, ale uznałem, że piętnastolatka ma prawo określić faceta mianem ślicznego.

Przez dłuższy czas patrzyliśmy na siebie. Nell dotykała mnie nieustannie. Chyba chciała jak niewidomy zapamiętać dotykiem moją twarz. Ja też chciałem ją dotknąć, ale byłem w dziwny sposób przestraszony. Nie przestraszony jej młodym wiekiem, jak dotychczas, ale przestraszony faktem, że jeśli dotknę ją chociaż raz, będzie trudniej nam obojgu i jutro, na lotnisku, nie wystarczy przyjacielski uścisk, by każde ruszyło w swoją stronę.

Ostrożnie położyłem Nell na pościeli, wspominając, że preferuję seks na kołdrze, a nie pod nią. Złapała pasek moich spodni, mocowała się z nim całkiem długo i klęła pod nosem za małe dziurki, krzywą szlufkę i nawet tę metalową klamrę. Na koniec stwierdziła, że to trudniejsze niż zapięcie stanika, z czym akurat się nie zgodziłem, bo żeby sprawnie nauczyć się odpinać stanik, potrzeba nie lada cierpliwości i opanowania. Z guzikiem i rozporkiem nie miała większych problemów, a moje spodnie wkrótce dołączyły do koszulki i koszuli Nell pod łóżkiem. 

-Jesteś grzeczną czy niegrzeczną dziewczynką? - spytałem, odchylając rąbek jej majtek. Uniosła lekko biodra i dość szybko straciła ostatni skrawek materiału. Co prawda widziałem ją już nago, ale dopiero teraz podnieciłem się tak naprawdę naprawdę mocno.

-Pozostawienie takiej opinii należy do ciebie.

-Więc ja na godzinkę czy dwie zrobię z ciebie niegrzeczną dziewczynkę, ale - zastrzegłem - później na powrót zmienisz się w grzeczną dziewczyneczkę w warkoczykach.

-Zgoda.

Zniżyłem się na łóżku, choć odrobinę niewygodnie było trzymać zwierzę uwięzione w bokserkach. Pocałowałem wewnętrzną część ud Nell, a później tchnąłem głęboko gorącym oddechem w jej uśmiechającą się do mnie księżniczkę. Naprzemiennie całowałem i pieściłem językiem i moje doświadczenie okazało się w tym przypadku wybitnie niezbędne. Choć z drugiej strony pomyślałem, że gdy Nell przeżyje swój pierwszy raz ze mną, ukształtuje sobie bardzo wygórowane wymagania dotyczące facetów i seksu i z tego względu przyszłe numerki mogą nie przynieść jej wysokiego stopnia usatysfakcjonowania.

-Nie waż się przestawać - wymamrotała, ściskając lewą dłonią kołdrę, a prawą tworząc istny burdel pośród moich włosów.

-Nie miałbym odwagi sprzeciwić się podnieconej kobie... przepraszam, dziewczynce.

-Przypominam, że to ciebie stawia w świetle pedofila.

-Dobrze więc, dziś wieczorem będziesz moją małą kobietką.

Precyzyjnie pracowałem krańcem języka wokół jej czułych punktów, a Nell nie trzeba było wiele, by dojść z jękiem stłumionym w poduszce. Kiedy Nell powracała do siebie, ściągnąłem bokserki i chwilę głaskałem się po kroczu, a gdy Nell wydawała się gotowa, choć rzecz jasna nie była i w tym miejscu znów wspomniałem jej młody wiek, rozsunąłem delikatnie jej gładkie nogi i uklęknąłem pomiędzy nimi. Naraz naszła mnie paraliżująca myśl.

-A co jeśli będzie cię bolało? Nie wiem, jak to jest, gdy zabiera się coś takiego dziewczynie. Zrobię ci krzywdę.

A ona oznajmiła:

-Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

Cała Nell.

Splątałem palce obu naszych dłoni nieco ponad głową Nell. Odetchnęła głęboko, odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie spodobało mi się to. Jakby całe jej ciało mówiło, że pragnie mnie fizycznie, ale mentalna strefa najchętniej nie dopuściłaby niczego do wiadomości. Gdybym jutro nie wyjeżdżał i być może opuszczał ją na wieki wieków amen, nie zdobyłbym się na seks z Nell, bo Nell zawsze była kumplem, takim od piwa, od rozmów o dziewczynach, od tych poważniejszych kwestii również, bo to w końcu jej ufałem bezgranicznie i przed nią otworzyłem całe swoje życie. Ale gdy tylko pomyślałem, że mogę już nigdy w życiu jej nie zobaczyć, że mogę już nigdy nie usłyszeć jej porannego chrapania i że mogę już nigdy nie mieć szansy, by w istocie się z nią przespać, pękłem. Do tej pory powstrzymywaliśmy się oboje, ponieważ wtedy ja wiedziałem, że Nell naprawdę zależy i ona wiedziała, że mi zależy również.

-Patrz mi w oczy, skarbie - szepnąłem, obracając delikatnie jej buzię.

Nell uśmiechnęła się i mruknęła:

-Wiesz, że powiedziałeś do mnie 'skarbie'?

A ja odparłem:

-Wiem. I zrobiłem to w stanie wysokiej poczytalności.

Przebiegłem dłońmi wzdłuż ciała Nell i ostatni raz pocałowałem ją głęboko. Według polecenia Nell nieustannie patrzyła mi w oczy. Wtedy naparłem na nią, płynnym ruchem wszedłem do samego końca i wyraźnie poczułem, kiedy odebrałem jej niewinność. Nell spięła się cała i poczułem to nie tylko w uścisku na dłoniach, ale również przyrodzenie odebrało przyjemny impuls jej braku odprężenia. Natomiast parę jej łez nie miało już żadnego związku z przyjemnością. Położyłem się na Nell ostrożnie i kciukiem otarłem jej kość policzkową. Wybaczyłem jej, że na chwilę zamknęła oczy, a gdy na powrót je otworzyła po pocałunku złożonym na czole, powiedziała:

-Już jest w porządku.

A skoro było w porządku, docisnąłem jej dłonie do pościeli i rytmicznie, ale delikatnie, aż nazbyt delikatnie, bym uwierzył, że to rzeczywiście ja, poruszałem biodrami. Nie wiem, co sprawiało, że było mi z Nell tak dobrze, bo przecież doświadczenia nie miała za grosz, a jednak aż pojękiwałem, gdy zagłębiałem się w niej do końca, a potem równie powoli wycofywałem się. Może zasługą były jej pocałunki na szczęce, za uchem i w ogóle wszędzie, gdzie dotarła, mając ograniczone pole manewru. A może jednak jest coś w tym starym powiedzeniu, że uprawiać seks można z każdym, ale kochać się już nie, a ja w rzeczy samej kochałem się z Nell, bo przecież o to mnie poprosiła.

-Justin, szybciej, proszę - jęknęła mi wprost do ucha, a później obcałowała linię mojej szczęki i dolną wargę. 

Nie lada wyzwaniem było utrzymanie kontroli przy dziewczynie takiej jak Nell. Ale skoro poprosiła, bym jakąś niedużą część z tej delikatności wsadził sobie za przeproszeniem w tyłek, nie musiała powtarzać dwukrotnie. Chwyciłem się ramy łóżka i uderzałem biodrami mocniej; nie na tyle jednak mocno, by ból Nell, który w mniejszym lub większym stopniu bez wątpienia jej towarzyszył, stał się nie do zniesienia. Całowałem też jej piersi i kilkukrotnie zassałem w ustach sutki. Nell objęła mnie nogami w pasie, a gdy nieznacznie unosiła biodra, potęgowała naszą wzajemną rozkosz. I choć nienawidziłem myśleć o tym w trakcie seksu, Nell, zgodnie z przewidywaniami, okazała się być bardzo bardzo bardzo ciasna.

-Tak mi dobrze, Justin - wyszeptała, drżąc na całym ciele.

Chciałem odpowiedzieć tym samym, ale głos uwiązł mi w gardle. Więc tylko pocałowałem ją i nawet gdy oboje dochodziliśmy już w spazmach rozkoszy, nadal przebywaliśmy w sidłach pocałunku. W tym kulminacyjnym momencie patrzyliśmy sobie w oczy, a twarz Nell przedstawiała chyba wszystkie dostępne na obecnym rynku emocje. Żałowałem, że skończyliśmy tak szybko, bo w tym szczególnym dniu wygraną w grze nie był orgazm, a cała ta wyjątkowa bliskość.

Po wszystkim opadłem ciężko na prześcieradło, wydostałem spod nóg kołdrę i przykryłem nią nas, choć w zasadzie mógłbym powiedzieć, że przykryłem samego siebie, bo Nell wtulona we mnie nie zajmowała odrębnego miejsca na łóżku. Głaskałem ją po kościstych plecach i notorycznie całowałem w czoło, jakby stało się to moim nagłym tikiem nerwowym czy czymś podobnym. Chciałem powiedzieć coś, cokolwiek, byleby dłużej nie milczeć, ale wtedy odezwała się Nell:

-Koniecznie muszę siusiu.

Na co odrzekłem:

-Załóż moją koszulkę, bo ci faceci cię zjedzą.

A ona dodała:

-Jeśli ty też musisz się odlać, pozostaje ci tylko okno, bo jeśli wyjdziesz stąd do salonu, zostaniesz zjedzony bardziej.

Ale nie o takie zjedzenie mi chodziło, a tymczasem pęcherz miałem pusty. Nell zgodnie z poleceniem ubrała koszulkę i wyszła z pokoju. Stanąłem przy drzwiach i nasłuchiwałem uważnie. Pierwsza droga minęła bez zastrzeżeń, proces sikania przebiegł szybko, a w powrotnej drodze zaczepił Nell jeden z kolegów jej ojca. Wcale nie ukrywał swojej wulgarności, ja natomiast nie ukrywałem przed samym sobą, że chętnie wybiłbym parę jedynek, ale Nell zdążyła już wrócić, a ja zamiast kruszenia kości postanowiłem pocałować ją krótko, ale treściwie.

-A to za co? - spytała.

-Sam nie wiem - odparłem.

Chwilę na siebie spoglądaliśmy, ja nagi, ona w mojej koszulce, aż w końcu spytała:

-Zostaniesz do rana?

-Nie widzę innej opcji - stwierdziłem otwarcie.

Wtedy Nell z powrotem ściągnęła moją koszulkę i nago skryła się pod kołdrą, zapraszając na miejsce tuż obok. Położyła się na mojej piersi, całowała moje sutki i płakała cicho, mając chyba nadzieję, że tego nie usłyszę. Ale nawet gdybym nie słyszał, doskonale czułem każdą ciepłą łzę na skórze. Nie pytałem, bo wiedziałem, że jestem ich przyczyną. A gdy nie pytałem, czułem się trochę mniej o tym uświadomiony.

-Nie chcę, żebyś gdziekolwiek wyjeżdżał - zapłakała. - Ja sobie bez ciebie nie poradzę.

-Co jak co, ale w to nigdy nie uwierzę. Jesteś jedną z najsilniejszych osób, jakie znam.

-Zostań - poprosiła błagalnym tonem.

-Leć ze mną - zaproponowałem.

-Zostań.

-Leć ze mną.

Ale ani ja nie mogłem zostać, ani ona nie mogła lecieć ze mną i mieliśmy bolesną świadomość, że to być może nasz ostatni wieczór, być może nasz pierwszy i ostatni seks, bo choć świat jest mały, nie jest znów aż tak mały, by przypadki na co dzień chodziły po ludziach.

Drżała przez pół nocy. Nawet wtedy, gdy wysoko na niebie królował już księżyc. Nawet wtedy, gdy wyszła przynajmniej połowa kolegów jej ojca i w salonie zrobiło się nienaturalnie cicho. Nawet wtedy, gdy użyłem możliwie największej perswazji, by przekonać ją, że płacz nic nie zmieni, a tak naprawdę ten płacz dobitnie uświadamiał mi, że zwykła ze mnie świnia. Ale ona się nie uspokoiła pomimo próśb, pomimo gróźb, pomimo dobrych chęci. Około północy poprosiła:

-Daj mi się sobą nacieszyć ten ostatni raz.

Doszła do siebie dopiero, gdy zrobiliśmy to drugi raz i ten drugi raz wcale nie był bardziej gwałtowny czy chaotyczny. Pierwszy raz kochałem się z dziewczyną, która notorycznie, bezustannie i spazmatycznie płakała. To był również pierwszy raz, gdy widziałem Nell w tak kiepskim stanie i najpewniej pierwszy raz, gdy ona widziała w tak słabej kondycji psychicznej mnie.

Około drugiej, gdy oboje byliśmy już wykończeni i marzyliśmy tylko o paru godzinach snu, Nell odezwała się przez łzy tak cicho, że ledwie ją usłyszałem, a jednak byłem wyczulony na każdy jej pomruk, bowiem wypowiedziała słowa, których nie słyszałem od feralnego wieczoru przeszło trzy miesiące temu:

-Bardzo cię kocham, Justin.

A ja pocałowałem ją w czoło i odparłem przez ściśnięte gardło:

-Wiem, księżniczko. Wiem.





~*~


Na pewno wielu z Was będzie zawiedzionych/zgorszonych i tak dalej, ale mimo wszystko to chyba mój ulubiony rozdział :)

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 18 - Fucking intuition


Przez bite dwa miesiące urabialiśmy babcię z każdej strony. Stara sklerotyczka w międzyczasie zdołała dopisać mi historię na miarę Hollywood. Nasz synek miał się dobrze. Był zdrowy, silny, zabójczo przystojny i nawet nie płakał. Mieliśmy z nim tylko jeden problem - jego istotny brak.

Zegar wybił dwudziestą drugą, co oznaczało, że spędziliśmy w samochodzie bite sześć godzin. Wrześniowa pogoda udzieliła się Londynowi, a jego ponury nastrój potęgowany sześciogodzinnym oczekiwaniem przeszedł na nas. Dla rozrywki wykonaliśmy szczegółowy remanent:

-Kominiarki: sztuk dwie?

-Obecne.

-Czarne wdzianko, w którym ja wyglądam jak szef mafii, a ty jak kocica?

-Obecne.

-Rękawiczki: par dwie?

-Obecne.

-Polarowy kocyk?

-Obecny.

-Gumowy gryzak: kolor północno-włoskiego nieba?

-Obecny.

-Paczka supercienkich prezerwatyw?

-Produkt wychodzi poza stan niezbędny do wykonania zadania.

-Słuszna uwaga.

Siedzieliśmy znużeni jeszcze pół godziny, aż wraz z wiadomościami połowicznymi między dziesiątą a jedenastą, na horyzoncie pojawiła się pochylona postać w łachmanach, trzymająca w rękach zawiniątko. Klepnąłem Nell w udo i oboje wysiedliśmy, a potem przyczailiśmy się za pobliską kamienicą, w śmierdzących nowością kominiarkach, obserwując poczynania owej zgarbionej postaci, bez wątpienia kobiecej, bo nogi miała chude jak gałęzie choinki po okresie świątecznym.

-Podejrzana zbliża się do celu - poinformowała Nell, która wyszła na prowadzenie, a ja dalej, tuż przy jej pośladkach, osłaniałem tyły, jakże cenne.

-A czy podejrzana ma pożądany obiekt?

Nell spojrzała na mnie z niesmakiem.

-Ze względu na wiek pożądanego obiektu w rękach podejrzanego obiektu, muszę cię okrzyknąć mianem najbardziej psychicznego pedofila ostatniej dekady.

-Zadaję się z tobą. To chyba z góry świadczy o moich zamiłowaniach względem dzieci, no nie? - odgryzłem się.

-Rozpraszasz wysokie natężenie mojego skupienia.

-A mnie rozprasza twój żargon techniczny.

Wychudzona kobieta z zawiniątkiem w rękach podeszła do tak zwanego okna życia, rozejrzała się niespokojnie w obie strony i za siebie, a nas, z racji doskonałego kamuflażu i godzin nocnych, nie dostrzegła pomiędzy ceglastymi ścianami. Położyła stare szmaty w wydrążonej półce, nachyliła się i patrzyła tak jeszcze chwilę lub dwie, a potem uciekła, jakby spłoszona, ale spłoszyć ją mógł co najwyżej wiatr, którego na dobrą sprawę wcale dzisiejszego wieczoru nie było.

-Podejrzany obiekt począł się oddalać. Pożądany obiekt do naszej dyspozycji.

Puściliśmy się z Nell biegiem przez wąski korytarz wydrążony w kamienicach. Przeskakiwaliśmy dotknięte rdzą studzienki kanalizacyjne i gdzieniegdzie wyłożone trutki na szczury, a gdy postraszyłem Nell, że większy okaz może odgryźć jej stopę, przyspieszyła. Biegała jak profesjonalistka. Może to zasługa długich nóg, może niewielkiej masy ciała, a może to moja kondycja zaliczyła upadek społeczny. W każdym razie dobiegliśmy w odpowiednie miejsce, ja zziajany, Nell tylko lekko obawiająca się armii szczurów. Spojrzałem na Nell. Później wyciągnąłem rękę i na odległość dotknąłem starych, brudnych szmat w półce pomiędzy cegłami. Były ciepłe. Zbyt ciepłe, by ich temperatura pochodziła od kobiecych ramion sprzed chwili. I miękkie. Nie tak miękkie, jak bywają zwinięte pęki szmat.

-Jest - szepnąłem. - To coś tam jest.

Natychmiast poczułem silne uderzenie w tył głowy.

-Dziecko, głupku. Nie coś, tylko dziecko.

Nell uklęknęła przed oknem, powoli rozwijała ręczniki, skrawki podartego koca, aż nie miała co rozwijać. Mały dzidziuś spał w tych stertach materiałów. Co prawda widziałem tylko skrawek czoła i jedno zamknięte oko, ale słyszałem cichy oddech przez zapchany nos. To żyło, to miało się dobrze i istniała nieprzyjemna obawa, że gdy to się obudzi, zakoduje nas na swoim twardym dysku w miejscu rzeczywistych przyszłych rodziców. 

-Justin, jest problem - stwierdziła Nell.

-Wiem, że jest problem. W końcu to dziecko. Małe dziecko. A one zawsze są problemem.

-Nie o tym mówię. Mamy problem natury technicznej, hormonalnej, okresowej, ogólnie rzecz biorąc płciowej. To dziewczynka. A my podobnież mamy syna.

Mocno zagryzłem wargi. Takiej ewentualności nie wziąłem pod uwagę. Mimo wszystko powiedziałem:

-Najwyżej wmówi się babci błąd lekarza. Zdarza się? Zdarza. - Stanąłem za Nell, by mieć lepszy wgląd na stworzenie rozumne, czterokończynowe, prawie dwadzieścia siedem lat młodsze i tyle razy mniejsze. - Bierzemy, co natura dała.

Nell zawinęła dzidzię z powrotem w szmaty, a ja wziąłem je całkiem ostrożnie na ręce i szybkim marszem wróciliśmy do samochodu, bo ponownie tego dnia zaczęło padać. Spojrzałem w dół, na tę boską istotę, i uświadomiłem sobie, że trzymam w rękach czyjeś istnienie, na razie bardzo kruche, ale przez ten krótki etap czasu może zależeć ode mnie. Nie zrobiło to na mnie przesadnie dużego wrażenia. Po prostu coś mi uzmysłowiło: albo odpowiedzialność, do której jednak bym się nie przyznał, albo nietrwałość i ulotność ludzkiego życia.

Wsiedliśmy do samochodu, ale zanim odjechaliśmy, Nell położyła sobie na kolanach polarowy kocyk, a potem powoli odwinęła szmaty, które w dalszym ciągu trzymałem, by na koniec przełożyć malucha i zawinąć go w koc. Wyrzuciłem sterty materiałów przez okno i wtedy odpaliłem silnik, by ruszyć wgłąb jednokierunkowej, zaciemnionej ulicy, między serpentynami sąsiednich. Dzidzia spała dalej, a Nell chyba powoli zakochiwała się w tej drobince, którą kołysała w ramionach. Jednocześnie modliłem się, by jednak się w niej zakochała, bo nie daj Boże może kazać mi ją zatrzymać. 

-Ile ona może mieć? Tak na oko.

-A czy ja ci wyglądam na eksperta w kwestii noworodków?

-Jesteś dziewczyną. One mają chyba jakieś pojęcie.

-Może inne mają - oznajmiła. - Dla mnie to po prostu bobas. Taki jak wszystkie, ciepły, lekko zasmarkany bobas. Gdybyś zajmował się swoim dzieckiem w tym okresie, wiedziałbyś więcej. 

-Kiedy moja córka była wielkości fasolki - spojrzałem wymownie na malucha - ja siedziałem w więzieniu, a stamtąd niełatwo jest być przykładnym ojcem.

-Którym i tak byś nie był.

-Słuszna uwaga - powtórzyłem.

Mknęliśmy przez nocny Londyn, daleko z tyłu zostawiliśmy dzielnicę ponurych kamienic, przed nami rozciągała się dwupasmówka i sygnalizacja świetlna za sygnalizacją, dosłownie na każdym kroku. Zauważyłem, że dzidziuś wydał mi się mniej obrzydliwy niż zazwyczaj, być może dlatego, że nadal spał i być może twierdziłbym inaczej, gdybym sam musiał go trzymać. Na odległość, w fazie snu, nie był zagrożeniem.

Łamiąc bardzo niewielką ilość przepisów drogowych, dotarłem pod apartamentowiec. Wysiadłem pierwszy i wziąłem od Nell dzidzię, bo, jak stwierdziła, boi się trzymać coś tak małego. Na dobrą sprawę musiałem przyznać, że ze mną będzie bezpieczniejsze, bo Nell i bez tego potyka się o własne podeszwy na prostej drodze. Chwyciłem bobasa jedną ręką, a drugą zamknąłem za Nell drzwi. Poleciłem jej, by wyjęła z bagażnika paczkę pampersów. Musiałem sobie przypomnieć, dlaczego się na to wszystko w ogóle godzę. Doszedłem do wniosku, że przecież w grę wchodzą grube pieniądze, a ta myśl sprawiła, że od razu zachciało mi się niańczyć cudzego bachora.

-Jeśli sprawdzimy się w roli rodziców - powiedziałem Nell, kiedy weszliśmy do windy - pomyślimy o spłodzeniu własnego dzidziusia. Do twarzy było ci z brzuchem.

-Proponuję, żebyśmy najpierw kupili sobie psa.

-Na dobrą sprawę - wtrąciłem - bardziej chodziło mi o proces płodzenia, a nie posiadania dziecka. Kupno psa może nie być tak przyjemne.

Wkrótce dotarliśmy do mieszkania, odszukałem klucz i otworzyłem drzwi jedną ręką. Obawiałem się, że przyciskam dzidzię do piersi byt mocno, ale z drugiej strony odnosiłem wrażenie, że wysuwa mi się spomiędzy skrzydeł polarowego koca. Położyłem zawiniątko na kanapie i dopiero wtedy mogliśmy w spokoju rozebrać się w przedpokoju, kończąc rozmowę o płodzeniu i kupowaniu. Ja byłem za płodzeniem, głównie ze względu na efekty psychofizyczne, ona za kupowaniem, bo twierdzi, że nie do twarzy jej z brzuchem, a później z rozstępami.

-Proponuję kompromis - odezwałem się. - Zacznijmy od chomika.

-I nazwiemy go Jason, dobrze?

-Ucieszy się.

Rozebrani, ale nie mniej spanikowani, podeszliśmy do kanapy. Nell odwinęła koc i dopiero wtedy ujrzeliśmy dziecko, nasze dziecko, w pełnej okazałości. Wciąż spało, więc wciąż byliśmy bezpieczni. Ale patrzyliśmy tak jeszcze chwilę lub dwie, kiedy nagle machnęło ręką, a zaraz po tym otworzyło brązowe ślepia. Ulżyło nam, że nie były niebieskie, bo moja wiedza biologiczna wyklucza obecność błękitnych oczu z dwóch par brązowych. 

-Nie, nie, nie - powiedziałem zawczasu, ale to nic nie dało. Dziecięcy ryk wzniósł się niedługo po tym, aż zabolało mnie w uszach. - Błagam, przestań płakać. Przestań. Przestań, proszę. - Po chwili spytałem Nell półgłosem: - W ostateczności możemy zamknąć dzidzię na tarasie, no nie?

A Nell odrzekła z nie mniejszym skrzywieniem na twarzy:

-W ostateczności pozwolę ci to zrobić. Oboje lubimy się wyspać.

Wkrótce poznaliśmy powód płaczu noworodka. Okazało się, że pieluchę ma tak pełną, że zaraz zacznie wylewać się poza dopuszczalne granice. Co za tym idzie, byłem bliski zwrotu całej treści żołądka. Nell już nawet nie zbliżała się do kanapy, tylko usiadła w metrowej odległości na dywanie i rozpracowywała skomplikowaną budowę czystej pieluchy.

-Trzeba ją przewinąć - oznajmiłem, drapiąc się w tył głowy.

-Więc na co czekasz?

-Chyba nie myślisz, że ja to zrobię - oburzyłem się.

-Mogę odpowiedzieć tym samym. Na mnie nie licz. Nie dotknę czegoś, co ma bezsprzecznie bliski kontakt z kupą.

-Ale ja nie wiem, do cholery, jak się zmienia pampersy! - uniosłem się.

-A ja mam wiedzieć? To ty jesteś ojcem!

-Powtarzam: niepraktykującym!

Oboje zasiedliśmy na dywanie, opierając się o krawędź stolika. Kanapa i dzidzia na kocu wydały nam się terenem zbyt skażonym, by móc się do niego zbliżyć.

-Ja jej nie przewinę, Justin, nie żartuję. Jeśli rzeczywiście nie wiesz, jak się do tego zabrać, bierz komórkę i dzwoń do Jasona. Albo do Lily. W każdym razie do kogoś, kto praktykuje rodzicielstwo.

Nie pozostało mi nic innego, niż podążyć wskazówkami Nell. Wybrałem numer Jasona. Przez chwilę na linii słychać było tylko urywany sygnał w regularnych odstępach, jakby dłuższe uderzenia serca rejestrowane na kardiomonitorze. Odebrał po kilku metaforycznych uderzeniach serca, a po drugiej stronie autentycznie rozpoczynała się trzecia wojna światowa.

-Jeśli kiedyś zdecydujesz się mieć dziecko i się nim zajmować - westchnął na powitanie - i jeśli to będzie dziewczynka, nie pozwól, żeby w jednym i tym samym momencie zaprosiła trójkę koleżanek. Nigdy do tego nie dopuść.

-Musisz na chwilę opuścić ten zwierzyniec - krzyknąłem, bo najwyraźniej nasza dzidzia i dzidzie Jasona postanowiły utrudniać nam rozmowę.

-Czy mi się wydaje, czy u ciebie też zaistniał jakiś zwierzyniec?

-I to gorszy, bo sra jeszcze w pieluchę. W zasadzie w tej właśnie sprawie dzwonię. Powiedz mi, dobry bracie, jak się zmienia noworodkowi pieluchę.

-Jak się robi co? - parsknął śmiechem.

-Pielucha - warknąłem. - Jak mam to założyć dzieciakowi na dupsko?

-Najpierw wstań. - Posłuchałem go. - Wstałeś?

-Tak.

-Teraz podejdź do najbliższej ściany. Podszedłeś?

-Tak.

-A teraz porządnie walnij w nią łbem, to może wytrzeźwiejesz.

Gdybym miał Jasona w zasięgu rąk i porządnie przyłożył jemu, wytrzeźwielibyśmy oboje.

-Stary, mówię poważnie. Muszę przewinąć niemowlaka i nie mam bladego pojęcia, jak się do tego zabrać. A ty wisisz mi przysługę.

-Ja? - zdziwił się. - Za to, że parę miesięcy temu zmarnowałem swój cenny czas, by ratować fundamenty twojego przyszłego związku? Czy może istnieje jeszcze jakiś powód, o którym nikt mnie nie poinformował?

-No wiesz - zająknąłem się - w końcu wspaniałomyślnie odstąpiłem ci dziewczynę. Coś mi się za to należy, nie sądzisz?

Jason co prawda sądził inaczej, ale nie zostawił mnie w potrzebie i krok po kroku tłumaczył, jak przewinąć noworodka, kiedy Nell trzymała moją komórkę ustawioną na zestaw głośnomówiący. Oboje zalewali się łzami, kiedy ja z oddali i z użyciem najmniejszej ilości kontaktu fizycznego, najpierw wytarłem dzidzi pupę, prawie przy tym wymiotując, a później zgodnie z poleceniami Jasona perfekcyjnie założyłem i zapiąłem pampersa. Spytałem, czy ta pielucha wystarczy do końca tygodnia, ale Jason mnie tylko wyśmiał. 

-Potrzebujemy pomocy w jeszcze jednej kwestii - odezwała się do słuchawki Nell. - Musisz nam powiedzieć, ile nasza dzidzia ma lat.

Podaliśmy dokładne wymiary niemowlaka: 58 centymetrów i 4 kilogramy. Jason najpewniej złapał się za głowę i powiedział:

-Boże, przecież wy tam przetrzymujecie kompletnego noworodka. Ten maluszek nie ma nawet miesiąca. Wy go zabijecie, choćby przez przypadek.

-Tak źle nie będzie - uspokoiłem go. - Powiedz mi jeszcze, czym tego szczeniaka karmić.

-Przykładasz do cycka i działa - parsknął Jason. - Dla lepszych widoków proponuję zostawić karmienie Nell. 

Pożegnaliśmy się krótko po tym. Los chciał, by to pożegnanie było naszym ostatnim.

Dzidzia leżała przed nami na dywanie, wpatrywała się w nas nieprzytomnie, raz na jakiś czas machnęła w powietrzu ręką czy nogą, albo ośliniła dolną wargę i kawałek brody. Wspólnie zdecydowaliśmy, że trzeba jej nadać nowe imię, bo Gordon niekoniecznie pasuje do tego, co dzidzia ma między nogami. 

-Proponuję Kate - powiedziała Nell.

-Nie ma opcji. Tak miała na imię moja pierwsza dziewczyna.

-Więc może Jazzy?

-To z kolei moja siostra, a tej laski nie trawię od jej narodzin. I to wcale nie dlatego, że ukradła mi pokój na parterze.

-No to nie wiem, Molly?

Parsknąłem śmiechem.

-Tak nazywa się moja rzeczywista córka.

-Więc idealnie! Przynajmniej zapamiętasz.

-Nie byłbym tego taki pewien - mruknąłem pod nosem, ale wybitnie cicho, bo Nell nie musiała tego słyszeć.

-W takim razie został nam ostatni problem natury technicznej. Jak przypuszczam, nie masz ochoty spać z naszą dzidzią, ja również, a samej jej na kanapie nie zostawimy. Jakieś pomysły?

Pomysł zrodził się natychmiast, choć żadna z pracownic opieki społecznej nie pochwaliłaby go. Jednakże musieliśmy korzystać z jedynych dostępnych środków. Podczas kiedy Nell bawiła Molly II, ja udałem się do trzeciej sypialni. Przekopałem szafę i wydobyłem ze środka stary, duży karton po jednym ze sprzętów kuchennych, albo po drukarce, w każdym razie po czymś, co było znacznie większe niż nasz dzidziuś. Szczęśliwy wróciłem do salonu, już z oddali zachwalając swój geniusz, czego jednak Nell nie nazwała geniuszem, a skutkiem ubocznym chwilowej paniki.

Wtedy zamieniliśmy się rolami. Ja wziąłem dzidzię na ręce i chodziłem z nią w tę i z powrotem od kanapy do drzwi i na nowo do kanapy, a Nell wykładała karton kocami i poduszkami. Na koniec włożyła w środek Bezfiutka, z którym z bólem serca musiała się pożegnać, a gdy prowizoryczne łóżko zostało zaakceptowane przez wyższą izbę kontroli, mnie, umieściłem w nim dzidzię i postawiłem pod stolikiem do kawy. Molly II okazała się nie być tak przerażająca jak przeważająca większość dzieci, bo całkiem szybko zasnęła i przesadnie długo nie płakała, tylko trochę łkała, a na ten czas zamknąłem wieko pudła i nieprzyjemne odgłosy zostały stłumione. Zanim sami położyliśmy się do łóżka, otworzyłem karton i przyjrzeliśmy się naszej dzidzi.

-Jest całkiem urocza - powiedziała Nell.

-Całkiem - przyznałem. - Byłaby bardziej, gdyby się nie śliniła i nie srała.

-Ty też kiedyś srałeś w pampersy.

-Ale mnie przewijała mama. Ja zostałem stworzony do wyższych celów.

Wzięliśmy kolejno prysznic i wtedy postanowiłem, że powinienem zainwestować w wannę, w której razem z Nell będziemy popijać drinki z palemką. Nell przez cały czas przyglądała mi się wcale niedyskretnie i to przyglądanie nie miało większego związku z moją nagością. Nawet myjąc zęby zapuszczała żurawia gdzieś w oddali, gdzie ja wycierałem prawą stopę. Ignorowałem wszelkie sygnały, ale w łóżku, kiedy Nell usiadła na mnie i nadal wyczekiwała jakiejś głębszej reakcji, tego wszystkiego było już za wiele. 

-No co jest, dziubas? Wpatrujesz się we mnie od pół godziny. Powód?

-Pytanie - odparła otwarcie.

-Zamieniam się w słuch.

-Bo Jason ma córkę, tak? - Przytaknąłem. - Ile ona ma lat?

-Z trzy i pół, tak sądzę.

-I w tym czasie ty też spałeś z tą całą Cindy, mam rację?

-Owszem.

-A nie pomyślałeś, że jego córka może być jednak twoją córką? - zaryzykowała ostrożnie.

-O czym ty mówisz? Nie ma takiej opcji. 

-Z tego co sam mówiłeś, masz całkiem szybkie plemniki. I produkują dziewczynki. Dlaczego więc nie ma opcji?

-Po prostu to jego dziecko, nie moje. Temat uważam za zamknięty.

-Ale...

-Zamknięty, Nell.

-Ale przecież...

Wcisnąłem jej w twarz poduszkę i przygniotłem swoim spasłym cielskiem do materaca. To nie pierwsze nasze zapasy, ale pierwsze, w których mam szansę wygrać, bo ten pierwszy raz Nell ma ograniczony dostęp do najbardziej wrażliwego miejsca - krocza, które zawsze padało jej ofiarą. Zblokowałem jej nogi swoimi, robiąc z nich pewnego rodzaju kleszcze, a całą dopchnąłem łokciem do pościeli.

-Zgniatasz mi cycki, przez ciebie będę jeszcze bardziej płaska.

Ta uwaga zatrważająco szybko odsunęła mnie od dalszego przypierania Nell do łóżka. Wróciłem na swoją połowę i zakopałem się w kołdrze. Tegoroczny wrzesień wykazywał się wyjątkowo niskimi temperaturami, zwłaszcza nocą, więc byłem zmuszony zamknąć okno, a mimo to gęsia skórka przebiegała przeze mnie regularnie. Długo nie mogłem zasnąć. Przyglądałem się Nell, która z kolei zawsze zasypiała jak żołnierz: gwałtownie i głęboko. Przewracała się przy tym z boku na bok, a z pleców na brzuch, i tak w kółko. Zastanawiało mnie, jak może się wysypiać, kiedy rzuca się po łóżku z prędkością dwa nagłe rzuty na minutę. Zrobiło mi się jej żal, że się tak rzuca i rzuca, i nie może się uspokoić, więc krótko przed snem zarzuciłem na nią ramię. Było na tyle ciężkie, by uniemożliwić Nell dalsze rozkopywanie łóżka. Zapewniłem jej więc spokojniejszy sen, a sobie jakikolwiek.

W porannych statystykach uwzględniliśmy pięć pobudek i w podsumowaniu spaliśmy zaledwie trzy godziny. Powód był jeden - nasz uprowadzony dzidziuś. Brak snu utwierdził nas w jednym - nawet nasz dzidziuś nie jest wystarczająco uroczy, by wybaczyć mu zarwaną nockę.


W południe następnego dnia, kiedy to do wizyty u babci zostały dwie godziny, a Nell pobiegła do pobliskiej kwiaciarni, by kupić babci niedużą, skromną wiązankę, postanowiłem wykąpać dzidzię. Miałem tylko zagwozdkę, jak to zrobić. Nie postawię jej pod prysznicem i nie puszczę strumienia wody. Nie położę jej nawet pod prysznicem, bo zachłyśnie się mydłem. Ale po dłuższej chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia i małego golaska położyłem ostrożnie w brodziku. To nie tak, żebym miał przesadnie dużą ochotę wcielać się w rolę tatusia zastępczego, ani żebym chciał zajmować się małym bąblem, podczas kiedy mógłbym robić mnóstwo ciekawszych rzeczy. Ale kiedy już zadecydowałem się przygarnąć na parę dni dzidzię i kiedy to na moje barki, oczywiście dla pieniędzy, spadł obowiązek chwilowej opieki, postanowiłem wykazać się szczyptą dobroduszności.

-Idziemy się kąpać, bobas - powiedziałem, biorąc Molly II na ręce. - To znaczy, ty idziesz się kąpać, a ja będę twoim ochroniarzem.

Rozebrałem ją ze śpioszków i pampersa i położyłem w brodziku głębokim na kilka centymetrów. Z każdą chwilą przekonywałem się, że zawód ojca nie jest dla mnie. Przynajmniej nie na pełen etat, tylko co najwyżej na ćwierć. Włączyłem wodę i czekałem, aż uniesie się na około centymetr wysokości. Ale nie pomyślałem, że nawet ten centymetr może przynieść fatalne skutki. Dlatego zachowałem ostrożność, zakasałem rękawy i wypucowałem rękę, nogę, czubek nosa i policzki. Trudniej było spłukać śladowe ilości piany z pominięciem zalania niepożądanych elementów tego małego, czterokilowego ciała. 

Po kąpieli położyłem dzidzię na ręczniku na kanapie, zawinąłem każdy z rogów i ponownie wziąłem na ręce, by w ten sposób przeschła. W pewnym momencie poczułem wilgotne dotknięcie. Odniosłem wrażenie, że dzidzia polizała mi ucho, a potem wydała z siebie coś na kształt chichotu, tylko jeszcze niewykształconego, bo uczyła się go raptem trzy czy cztery tygodnie.

Wtedy Nell wpadła do mieszkania z bukietem kwiatów i małą reklamówką nieznanego pochodzenia. Zatrzymała się wpół kroku po zamknięciu drzwi i oznajmiła:

-Wyglądacie autentycznie uroczo. Tatuś i jego dzidzia.

-To nie moja dzidzia. - Przewróciłem oczami. 

-Masz rację: to nasza dzidzia. I dziś mamusia jest wdzięczna tatusiowi, że wykąpał naszą dzidzię. - Wyrazem wdzięczności okazał się krótki buziak na policzku moim, później na policzku Molly II.

Pomyślałem, że za takiego buziaka mogę każdorazowo zajmować się kąpielą. Ale na dobrą sprawę nie miałbym innego wyjścia. Nell nie czuje i najpewniej nie poczuje instynktu macierzyńskiego.

-Co kupiłaś? - Machnąłem podbródkiem w stronę reklamówki na podłodze w przedpokoju.

-Prawie zapomniałam! - Podskoczyła w euforii. - Coś dla naszego dzidziusia, by u babci zaprezentował się doprawdy wspaniale!

Pokazała mi odzieżową zdobycz: maleńką czerwoną sukieneczkę wprost na Molly II, trochę w dawnym stylu, a więc przypomni babci młodzieńcze lata, kiedy to sama szyła podobne swoim dzieciom i dzieciom koleżanek. Ubranko pasowało na Molly doskonale, przynajmniej tak stwierdziła Nell, która odpowiadała za estetyczną sferę rodzicielstwa. Sami również ubraliśmy się odpowiednio, a nieduże sińce pod oczami Nell były dla nas niczym zbawienie, bo poród, bo nieprzespane noce, bo małe dziecko na głowie i wszystko co z nim związane, a to 'wszystko' ma bezpośredni kontakt z brakiem snu.

Jechaliśmy do babci skrótem. Nell siedziała z tyłu, a na fotelach leżała dzidzia. Guziki koszuli drażniły mnie w tors, ale czułem się mimo wszystko lepiej niż Nell, która w cielistych rajstopach dostawała prawdziwej histerii, bo co chwilę twierdziła, że po jej nogach chodzą mrówki, że karaluchy gryzą ją w kostki, albo że w tej teoretycznie przewiewnej folii poci jej się pupa. 

-Nie poci, a podnieca - wtrąciłem. - Przecież jestem gorący.

Za co Nell skarciła mnie słowami:

-Nie przy dziecku, Justin. Nasze bezstresowe wychowanie nie może równać się z podtekstem erotycznym od pierwszych tygodni życia dzidziusia.

Zaparkowałem na pustym podjeździe przed frontową ścianą białego, monumentalnego domu babci. Wysiadłem, a Nell podała mi dzidziusia i sama opuściła samochód. 

-Jeśli Molly II zesra się podczas wizyty - szepnąłem jej na ucho - zostawię ją u babci w szafce na zapasy.

Niedługo po tym babcia otworzyła drzwi. Ubrana była w skromną granatową sukienkę i miała piekielnie drogie perły na szyi. Przywitaliśmy ją tak, jak witaliśmy przez ostatnie miesiące niedzielnych obiadków: buziakiem w policzek i nieszczerą euforią. Babcia emanowała radością, była dosłownie jedną wielką działką amfetaminy: sama energia i pobudzenie. Pomyślałem, że świeżo upieczona wnuczka doda jej parę lat życia, a co za tym idzie, jej majątek jeszcze dłuższą chwilę będzie mnożyć się na jej, nie na moim koncie. 

Wkrótce przedstawiliśmy babci naszą córeczkę, wychwalając same jej zalety i tuszując wady, których na dobrą sprawę nie znaliśmy i których ciężko było się dopatrzeć u miesięcznego dziecka. Babcia nawet nie doszukiwała się podobieństw między mną a Molly II. Wystarczył jej sam fakt, że została prababcią i że ma kogo wypieścić za policzki, i że ma kogo dokarmiać, i że ktoś prócz nadgorliwych sąsiadek składa jej wizyty, i że w ogóle ma do kogo otworzyć gębę. 

Obiad był wyśmienity, jak co niedzielę, czyli jak co obiad. Jeszcze ani razu nas nie zawiodła. Sałatka znów była świeża, a ja zastanawiałem się, czy to babcia posiada ukryte talenty kulinarne, o których ojciec nigdy nie wspominał, czy może babcia, bo może sobie na to pozwolić, mając do dyspozycji coś więcej niż marną emeryturę, wynajmuje katering z najlepszej londyńskiej restauracji, bylebyśmy tylko ją odwiedzali. Przy obiedzie został poruszony istotny temat, bo przecież to właśnie na jego rozruch czekaliśmy od kilku miesięcy.

-Więc teraz planujecie pewnie razem zamieszkać? - spytała babcia, ale jej głos sugerował, że właśnie tak powinniśmy postąpić, bo inaczej zawiedziemy jej postarzałe serce.

-Bardzo byśmy chcieli. - Chwyciłem Nell za rękę i pocałowałem wierzch. - Planujemy wyjechać z Londynu, żeby nasza dzidzia wychowywała się w bardziej przyjaznym środowisku.

-Doskonała myśl - powiedziała babcia i przez kolejne piętnaście minut wspominała lata swojej młodości, kiedy to karmiła nad stawem kaczki czerstwym chlebem, a potem liczyła z siostrami gwiazdy na niebie i spierała się, że one nie obejmują wzrokiem wszystkich. Coraz bardziej odbiegała od istotnego tematu, co z kolei powodowało we mnie obawę, że babcia jako dyplomowana sklerotyczka zapomni, co mi obiecała, i cały skrupulatnie dopracowany plan będę mógł co najwyżej spuścić w toalecie. - Pewnie potrzebujecie na jakieś większe mieszkanie, żeby nie ściskać się razem z dzieckiem w kawalerce.

-Niewątpliwie byłoby to sporym odciążeniem dla nas obojga. 

Babcia złapała nas za dłonie i westchnęła:

-Przekażę ci sporą część moich oszczędności, Justin, jak obiecałam. W końcu założyłeś rodzinę, ustatkowałeś się, potrzebujesz środków na start w nowe życie. A przecież ja mam tylko ciebie. Na co mi te wszystkie pieniądze? Nie wybiorę się nagle w podróż dookoła świata, nie potrzebuję ich.

Później zapewniałem babcię, żeby wyjść z całej tej sytuacji z twarzą, że przecież nie musi, że jakoś dalibyśmy sobie radę, i że może jednak powinna odkładać na stare lata, ale zapewniałem ją o tym bardzo delikatnie, w zasadzie jedynie muskałem ją domysłami, by przypadkiem nie zmieniła zdania. Ostatecznie nie zmieniła. Razem z jej ostatnim słowem, gdy nie przyjęła odmowy, poczułem się koszmarnie, obrzydliwie bogaty.

Utwierdziłem się w przekonaniu, że w życiu nie liczy się to paskudne wykształcenie, bo po szkole średniej i studiach mógłbym co najwyżej sprzedawać i podkradać w McDonaldzie frytki. Najważniejsze to mieć plan na życie, wrodzoną kreatywność, pewność siebie i... bogatą, owdowiałą babcię.



Odwiedzaliśmy babcię jeszcze przez okrągły tydzień, dzień w dzień, pokazując wydrukowane, przypadkowe zdjęcia mieszkań, opowiadając o planach przeprowadzkowych i planowanej dacie ślubu, a potem weselu na sto osób, bo tylko takie uznawała babcia. Zawsze mawiała:

-Jak wesele, to tylko takie, by zazdrościł cały Londyn!

Więc takie jej wmówiliśmy, a ona stwierdziła, że możemy liczyć na jej pomoc finansową. Wtedy Nell jasno zastrzegła, oczywiście na ucho i oczywiście na obecności, że dla pieniędzy za mnie nie wyjdzie i nawet my powinniśmy znać umiar w ciągnięciu kasy od biednej staruszki. Nie dała się przekonać nawet niezapomnianą nocą poślubną, więc porzuciłem infantylną myśl o małżeństwie.

Pod koniec tygodnia, gdy siedziałem w salonie z laptopem na kolanach, a Nell w sypialni usypiała dzidziusia, postanowiłem sprawdzić stan konta i przekonać się, czy skleroza babci nie oddaliła ją od bardzo nierozsądnej myśli zatrzymania obiecanych pieniędzy dla siebie. Jednak mnie nie zawiodła, a ostatni przelew, 200 tysięcy funtów, rozciągnął mi uśmiech dalej niż od ucha do ucha. Chyba od samych drzwi wejściowych do końca korytarza.

-Nell! - krzyknąłem, podrywając się wraz z laptopem. - Mam doskonałe wieści!

Przemierzyłem pół salonu i wpadłem do sypialni, gdzie najwyraźniej Nell udało się już uśpić Molly II, a teraz ja na nowo ją rozbudziłem. Ale to nie miało istotnego znaczenia, bo przelew oznaczał koniec zabawy w rodziców. Pierwszy dzień był w porządku, drugi też, trzeci znośny, a później zabawa ta przestała być dla nas zabawna. Śmiech nawiedzał tylko Nell, każdorazowo gdy zmieniałem dzidzi pieluchę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

-Musisz się tak drzeć?

-Mam świetne wieści - powtórzyłem, rzucając się z tym biednym laptopem obok niej. - Patrz na to.

Nell przeskanowała wzrokiem ekran, wyraźnie zaintrygowała ją plama po czekoladzie na spacji i natychmiast chciała wiedzieć, czy żarłem ciastka, czy nutellę. Zaraz po tym skomentowała, wskazując ogólny stan konta:

-Jesteś obrzydliwie bogaty, Justin. Aż wstyd, że wykorzystujesz tak biedną babcię.

-Kto powiedział, że pierwszy milion trzeba zarobić? - odgryzłem się. - Ale nie o to chodzi. Patrz na ostatni przelew.

-Babcia dobrze się spisała.

-Biedna, naiwna staruszka - parsknąłem. - Szkoda tylko, że mi jej nie żal. - Chwilę jeszcze przypatrywałem się podniecającym cyfrom otwierającym doprawdy świetlaną przyszłość, a potem dodałem: - Wiesz, co to oznacza?

-Że teraz możesz postawić w klubie drinka wszystkim panienkom spełniającym niezbędne wymagania?

-To oznacza - ciągnąłem, ignorując jej zuchwałą uwagę - że połowa z tego jest twoja.

-Nie wygłupiaj się. - Przewróciła oczami, zabierając obśliniony kciuk z ust Molly II.

-Akurat tym razem jestem śmiertelnie poważny. Masz konto bankowe?

-A jak sądzisz?

Rzecz jasna, nie miała.

-Tak też myślałem. Dlatego - wtedy zerwałem się, przekopałem kilka szuflad, aż w końcu znalazłem, w tej z dokumentami dotyczącymi kupna apartamentu i mebli kuchennych, świeżo wyrobioną kartę kredytową - otrzymujesz nieograniczony dostęp do mojego konta.

-Przecież wiesz, że mi to nie potrzebne - westchnęła, próbując oddać mi kartę, ale ja się łatwo nie poddaję i na linii szef-asystent zachowuję pełną uczciwość. - Nie chcę twoich pieniędzy, Justin.

-Jesteś moją wspólniczką, młoda. Należą ci się.

-Ale ich nie potrzebuję - upierała się.

-Więc weź choćby kartę. To przecież nie są pieniądze. A w razie potrzeby zawsze będziesz mogła skorzystać. - Chyba ostatecznie ją przekonałem. Albo zwyczajnie nie chciała się kłócić. Albo niecierpliwiła się, bo opieka nad miesięczną dzidzią zaczęła ją przytłaczać i przyprawiać o migrenowe bóle głowy.

Wspólnie doszliśmy do porozumienia, by zawieść dzidziusia na pobliski komisariat, albo od razu do domu dziecka, by mieć pewność, że ktoś w lepszy lub gorszy sposób się nią zaopiekuje, ale również chcieliśmy uniknąć długich godzin formalności z serii: co, gdzie, jak, kiedy i dlaczego, do cholery, oddaje pan dziecko. Ostatnia partia pytań padłaby tylko na linii oko-oko. Postanowiliśmy podjechać pod dom dziecka i w prowizorycznym łóżku, wraz ze wszystkimi kocami wewnątrz, zostawić ją na schodach przed budynkiem. Taka ewentualność była obarczona dwoma plusami: 1) dzidzia, bez podawania z rąk do rąk, trafi tam, gdzie prędzej czy później i tak by trafiła; i 2) pozbędziemy się zbędnych formalności nie nadrywając oznak sumienia. 

Godzinę później podjeżdżaliśmy pod stary budynek, wyremontowany jedynie w części. Tego dnia, a zbliżał się już koniec września, dzięki Bogu nie padało. Stanąłem po drugiej stronie ulicy i wyłączyłem silnik, który jakby kichnął, co dla miłośnika samochodu było niebywale niepokojącym sygnałem. Jak mokry kaszel u ukochanego dzidziusia. Tak mokry, że sprawia wrażenie, jakby wraz z nim odrywały się kawałki płuc. Miałem taki raz, razem z zapaleniem oskrzeli, w podstawówce. Miesiąc bez szkoły, pełne wyżywienie podstawiane pod nos, całe popołudnia przegrane na konsoli z Austinem i listy od grona wielbicielek, które martwią się, czy mnie jeszcze zobaczą, czy będą musiały poświęcić kieszonkowe na wiązankę chryzantem na pogrzebie.

-Trochę się do niej przywiązałam - mruknęła Nell, ostatni raz głaszcząc dzidziusia po zarumienionym policzku. Molly II znów zasnęła. Pomyślałem, że jej przyszli rodzice będą mieli z nią raj na ziemi: mało płacze, nie sra przesadnie dużo i czasem zdarza jej się spać nawet do 6:30.

-Powiem szczerze: ja odrobinę też. 

Nell podała mi dzidzię, która pociągnęła bezustannie zakatarzonym nosem. Spojrzałem na nią, na tę anielską delikatność wypisaną na twarzy, i pomyślałem, że to najdłuższy czas spędzony z jakimkolwiek dzieckiem - okrągły tydzień przebywania z nią non stop, zmieniania pieluch, kąpieli, karmienia i wycierania nosa. To tylko uzmysłowiło mi, że naprawdę, ale to naprawdę nie dorosłem do roli ojca i nawet gdybym jakimś niezrozumiałym cudem polubił dzieci, z głosem rozsądku na plecach nie zdecydowałbym się własnowolnie na dziecko.

Przez chwilę pozwoliłem sobie pieprzyć odwieczną barierę odgradzającą mnie od nuty sentymentu. Przytuliłem dzidzię do piersi i ucałowałem w małą, pokrytą paroma włoskami na krzyż główkę. 

-Dobra, zabawę w rodziców uznaję za zakończoną.

Wkrótce po tym rozejrzeliśmy się po okolicy i kiedy okazała się wolna od wszelkiego rodzaju podejrzanych elementów, Nell zaniosła na schody dzielnicowej placówki domu dziecka karton, a ja w środek włożyłem dzidzię. Przed odejściem wsunąłem jej za śpiochy kartkę informującą, że jej imię to Molly i żeby przypadkiem nikt nie ośmielił się zmienić go na jakieś inne: Katy, Jazzy czy na przykład Cindy. Nie powiem, że po powrocie do samochodu poczułem dziwną, bezpowrotną pustkę. Niewątpliwie jednak kogoś brakowało. Z tego też względu postanowiliśmy zatrzymać się z Nell w pobliżu opuszczonych baraków i tam wypalić symbolicznego papierosa.

-Nie wiedziałem, że palisz, młoda - powiedziałem, gdy płomień zapalniczki zatańczył przy końcówce szluga Nell. 

-Ja też nie wiedziałam. Człowiek codziennie dowiaduje się czegoś nowego. Na przykład dziś przekonałam się, że nie nadaję się na matkę, ale od czasu do czasu mogłabym być dla kogoś starszą siostrą.

-Mnie jest dobrze tak, jak jest - odrzekłem, zaciągając się dymem, którego nie czułem już od tak dawna. Równie dawno nie zanurkowałem w żadnej pipce i kutas czasem boleśnie mi o tym przypominał. - Jestem bogaty, przystojny i gorący, a do tego mam rybkę i super kumpla. - Trąciłem Nell łokciem w bok, a ta udała, że umiera w bólach. Cała ta piątka kwestii mogła zostać zaliczona do pięciu prawd życiowych dotyczących mojego istnienia. 

Świeciło słońce, temperatura była całkiem wysoka, obskurny mur pod tyłkiem co prawda uwierał, ale dym działał znieczulająco. Przyglądałem się Nell z zaciekawieniem. Zaciągała się papierosem, co jakiś czas obtaczała kraniec językiem, co z kolei działało fantazyjnie na cały szereg moich zmysłów, potem zagłębiała daleko w ustach i dopiero na koniec uświadomiłem sobie, że to wszystko robi tylko i wyłącznie po to, by mnie sprowokować, a gdy już mnie sprowokowała, zaśmiewała się radośnie, wychylając twarz do jesiennego słońca. 

-Paliłaś kiedyś papierosa na dwóch? - spytałem niespodziewanie.

-A czy kiedykolwiek wcześniej paliłam papierosa? - Była to jednoznaczna odpowiedź przecząca. 

-W takim razie rozchyl usta. 

-Myślałam, że powiesz 'nogi'.

Zaśmiałem się.

-Nogi później. 

Zaciągnąłem się głęboko, a Nell podążyła za moim poleceniem i czekała, aż osłonię ją od słońca, z ponętnie rozchylonymi wargami, które zdawała się umyślnie i notorycznie zwilżać językiem. W najmniej oczekiwanym momencie zadzwonił mój telefon i początkowo chciałem go pieprzyć, tak jak chciałem pieprzyć wiele innych stworzeń, ale Nell powiedziała:

-Odbierz. Dziwnym trafem telefon dzwoni ci tak rzadko, że zawsze w grę wchodzi coś ważnego.

Wydostałem komórkę z kieszeni jeansów, a potem zerknąłem na Nell. Jej wrodzone zdolności przewidywania przyszłości pierwszy raz zasiały we mnie ziarno obawy.

-Nie zgadniesz, kto dzwoni. - Nie próbowała nawet strzelać. - Moja siostra, Jazzy, ta ze Stanów. A skoro ona dzwoni, niewątpliwie ktoś umarł. Do dyspozycji jest babcia i dziadek. Kogo obstawiasz?

-Dziadka - odparła. - Mężczyźni statystycznie żyją krócej. Zwłaszcza z kobietą u boku.

Odebrałem w ostatnim momencie, by usłyszeć wyraźnie spanikowany i przesiąknięty długotrwałym, monotonnym płaczem głos siostry.

-Justin? - wychlipała, później pociągnęła nosem i najpewniej otarła łzy. - Jason nie żyje.

A mnie natchnęło tylko jedno pytanie: czy cholerna intuicja nie mogła mylić się choć ten jeden raz?






~*~


Mocno przewidywalne? Bardzo możliwe. Ale bez tego nie poszlibyśmy dalej :)