środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 37 - There is no God


Zatrzymanie  Ziemi ugięło pode mną kolana, więc wsparłem się na ramieniu Cindy, z kolei ją zachwiał mój ciężar i polecielibyśmy na szereg krzeseł pod ścianą, rozpoczynając kilkunastometrowy ciąg domino, gdyby mój refleks nie obudził Ziemi i gdyby jej start nie postawił nas w pionie.
-Zdecydowanie pana pamiętam - powiedziałem, a głos biegnący poprzez suche gardło haratało je jak ostrzem noża. - Niezły z pana gnojek.
-Z ciebie też żaden anioł. Ona miała piętnaście lat.
-To tylko seks - zaoponowałem. - Przeżyła.
Nieznośne milczenie wdarło się w naszą telefoniczną przestrzeń. Cindy dekorowała pocałunkami moje ramię, przysłuchując się nie rozmowie, ale mojemu sercu, którego nie obowiązują żadne normy - albo galopowało niby koń wyścigowy, albo zatrzymało się. Jak Ziemia. Moje serce całym światem.
-Czy - zająknąłem się. - Czy coś się stało Nell?
Cindy ocknęła się z zimowego snu. Jej ucho powiększyło się i bliżej było słuchawki.
-Nie tyle się stało, ile wciąż się dzieje.
-Co się dzieje?
-Tego właśnie nie wiem - westchnął głosem zatroskanego ojca. Jeszcze bym mu uwierzył. - Powiesz, że jej nie znam, w porządku, zgodzę się. Ale widzę, że ostatnio jest inna, zmieniła się, coś dzieje się w jej życiu, a ja nie jestem osobą, której powiedziałaby co. Nie wiem, czy utrzymujecie jeszcze kontakt, ale jeśli tak, porozmawiaj z nią, proszę cię jak ojciec... ojca?
-Można tak powiedzieć.
-Chcę tylko wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku.
Gdzieś w głębi czaszki wyobraźnia przedstawiła mi druzgocącą projekcję: Nell otoczona hordą męskich świń, setki strzykawek poiły jej żyły, a ja stałem za prętami żelaznej klatki, w której była zamknięta, wgryzałem się w metal, który co rusz łamał mi nowe zęby, i każde pęknięcie było huraganem godzącym mnie w pierś, oddalającym od niej, aż byłem tak daleko, że puściły mnie objęcia żelaznej klatki i powróciłem w ramiona Cindy.
-Porozmawiam z nią - odparłem. - Oczywiście, że porozmawiam.
Rozłączył się, więc rozłączył i mnie, a cała jego troska wszczepiła się we mnie korzeniami.
-Z kim rozmawiałeś? - Ciekawość Cindy powoli wyjadała jej trzewia.
-Z kolejnym wspaniałym tatusiem. Obudził się po tylu latach. A sądziłem, że to ja chodzę uśpiony.
Wyrwałem do przodu, jakbym uciekał i przed Cindy, i przed jej pytaniami, które sypały mi się na głowę jak płatki śniegu. Uciekałem przed londyńską prawdą i uciekałem przed tym, co o londyńskiej prawdzie musiałbym opowiedzieć Cindy. Uciekałem też przed niepokojącymi piętnastoma wiosnami Nell i uciekałem przed wszystkim, co pozwala mi myśleć, bo stan bez myśli to podniebna nirwana, a ja jestem obłokiem, który pod tym niebem wciąż krąży.
A gdy w końcu uciekłem, palące słońce oślepiło mnie w drzwiach komisariatu, odbiło mnie jak tarcza, choć sądziłem, że już dawno zaszło, a wprost w moje plecy wbiła się Cindy rozpędzona inercją po biegu po schodach. Wsiedliśmy do samochodu z jaśniejącą błyszczącą maską, ale nie ruszyłem od razu. Telefonu nie schowałem jeszcze do kieszeni po minionej rozmowie z ojcem Nell, więc od razu wystukałem wygrawerowany w nieśmiertelnej pamięci numer i pozwoliłem, by irytował mnie dźwięk oczekiwania na połączenie. Po tym dźwięku nie nadeszło nic bardziej oczekiwanego. Nell albo spała, albo imprezowała, albo bzykała się, albo siedziała uwięziona w podziemiach, skrępowana sznurem  i żebrząca o łyk wody.
Próbowałem pięć razy, dziesięć, po piętnastym Cindy wyrwała mi z ręki komórkę i schowała w skrytce nieopodal popielniczki.
-Jedna zasada, skarbie: jeśli ktoś nie odbiera telefonu, najwyraźniej nie może odebrać, albo nie chce z tobą rozmawiać.
-Ale musi odebrać.
-Kto?
Zagryzłem wargi.
-Ktoś.
-Dziękuję za zaufanie, kochanie - podkreśliła.
-Żaden problem, zawsze do usług.
Ruszyliśmy pod górę, droga pięła się i plątała. Widziałem przednią szybę, a ona widziała boczną szybę i tym sposobem nie dostrzegaliśmy siebie nawzajem. Próbowała włączyć radio, ale wycofywałem jej dłoń i wznosiłem ciernisty płot wokół przycisków na panelu. Cisza, choć czasem zabójcza, teraz pozwalała mi zebrać myśli i związać z nich warkocze, by samowolnie nie biegały rozpieszczone po głowie. Tylko jedna pośród myśli podniosła bunt i wymachiwała widłami, by zwrócić na siebie uwagę.
Co działo się z Nell, skoro z życiowego snu zbudziła nawet ojca?
Czy jej słońce zmieniło kolor? Czy była burzową chmurą, która rozdarta deszczem wciąż płacze? Czy jej tęcza wskoczyła do czarno-białego telewizora z lat pięćdziesiątych? Czy nie odbiera telefonu, bo wyjazd bez pożegnania wygląda dobrze tylko w brazylijskiej telenoweli?
Nim się spostrzegłem, znów umknął mi zjazd z dwupasmówki i pędziliśmy wielokrotnie łataną asfaltem kontynuacją drogi, na przeciw księżycowi, który wygrał pojedynek ze słońcem i raz a porządnie wciągnął je na kilka godzin za horyzont. Stopniowo zwalniałem, koła leniwie toczyły się po szosie, a szum oceanu wdzierał się poprzez zamknięte okna. Aż Cindy uchyliła jedno i zanurkowaliśmy w słonych falach, bo oto ocean krzyczał, a jego morski zapach wyparł moje perfumy i samochodowy odświeżacz powietrza o zapachu skwierczących w słońcu igieł sosen i świerków. I wyparł też myśl o Nell. Tylko lawenda spierała się z falami i wzniosła się na ich grzbiety. Była niepokonana.
-Mam ochotę na spacer po plaży - oznajmiła nagle, a szyba opadła do końca. - Byleby z dala od ludzi.
-W takim razie mamy ochotę na to samo. I koniecznie z dala od ludzi. Oni zatruwają powietrze. A ja chcę się tobą nacieszyć.
-Mało ci mnie?
-Nasze łóżko ma przeszło dwa metry szerokości. Masz dość miejsca, by uciec, a nocą kulisz się na samym skraju. Właśnie dlatego śpisz od wewnątrz.
-Żebym nie miała dokąd zwiać?
-Dokładnie. Kiedy już zasypiam z kobietą u boku, chcę budzić się z nią u boku.
-Nowa filozofia życiowa?
Pokręciłem głową.
-Efekt uboczny dojrzewania.
Jechaliśmy jeszcze kilkanaście minut, aż zniknęły latarnie i jedyną pochodnią na niebie pozostał księżyc w pełni, a wokół niego miliony żarzących się iskier. Zawisły nieruchomo w przestworzach i wskazywały nam drogę, wpierw do lasu, później przez wyschnięte i notorycznie smagane wiatrem stepy, aż wydmy rozciągały się przed nami po całej szerokości. Zaparkowałem na wzniesieniu. Wyłączając samochód, silnik westchnął, jakby i jego urzekły dwa księżyce - jeden oryginałem, drugi rozmytym jaśniejącym uśmiechem falującym wraz z oceanem. Wyjąłem z bagażnika duży koc i ująłem dłoń Cindy, ciepłą, a zarazem zimną - ciepłą, gdy zbliżałem do serca; zimną, gdy do ust. Zeszliśmy po wydmach na letni piasek, wierzchnia warstwa pamiętała jeszcze żar słońca, a głębsza nigdy go nie poznała. Ściągnęliśmy buty i dalej maszerowaliśmy wolno o bosych stopach, ziarna piachu wędrowały razem z nami, plącząc się między palcami i szczypiąc nas w podeszwy. Obejmowaliśmy się, zakochani, chcieliśmy wspiąć się na sam księżyc, a on wciąż oddalał się, jakby zamierzał ciągnąć naszą miłość, ciągnąć i tak ją rozciągnąć, by nigdy jej nie zabrakło. Od tamtej pory przestałem marzyć o dotarciu na księżyc. Niekiedy nie jest ważny cel, a sama wędrówka.
-Jest dziś chyba dwa razy większy - stwierdziła Cindy. - Chciałabym go dotknąć.
-Więc dotknij. - Chwyciłem jej dłoń i razem sięgaliśmy księżycowych kraterów, skakaliśmy po nich palcami i okrążaliśmy galaktyczny równik. - Co byłoby pierwszą rzeczą, jaką zrobiłabyś, gdybyśmy zamieszkali na księżycu?
Zmarszczyła brwi.
-Aniołek, taki jak na śniegu, tylko w księżycowym pyle.
-A potem?
-A potem kochalibyśmy się ze świadomością, że z Ziemi obserwują nas miliony niczego nieświadomych ludzi. 
-To byłby seks nie z tego świata. I w przenośni, i dosłownie.
-W takim razie lećmy na księżyc! - zarządziła. - Albo znajdźmy swój księżyc na Ziemi.
Stanęła na palcach i spiła z moich ust wszystkie planety znane ludzkości, a potem kolorowała na nich nowe, wszystkie propozycje miejsc, w których moglibyśmy zamieszkać. Dotknąłem jej talii, potem ostrożnie chwyciłem pośladki, a gdy uniosłem wraz z nimi jej ciało, wspięła się na czubki palców i niewiele nas różniło: nos nieco pod nosem, wargi nieco pod wargami, a spojrzenia ukośnie połączone. Ona pieściła moje policzki, szczękę, radowała nawet sztywne włoski zarostu, które wychylały się w kierunku jej dotyku, jakby były przeciwległym biegunem magnesu. Kręciło mi się w głowie, powietrza miałem za mało i pomyślałem, że księżyc byłby bezpieczniejszym miejscem - cała nieskazitelna przestrzeń kosmiczna do naszej dyspozycji.
Ściągnęła ze mnie koszulkę i rzuciła ją w piasek. Napawała się widokiem mojego torsu, pochylona ucałowała oba sutki i otoczyła je językiem. Uświadomiłem sobie, że od naszego ostatniego razu minęło przeszło trzy lata, a ja wciąż pamiętam smak jej piersi i delikatną miękkość pośladków. Pragnąłem jej całej, od małych palców u  stóp, po najbardziej naelektryzowany włos na głowie, który pierwszy rwie się w stronę księżyca. I marzyłem, by ona w ten sam sposób pragnęła mnie.
-Jesteśmy wzorem cnót - powiedziała Cindy, gdy całowałem jej szyję, zagłębienie pod obojczykiem i sam obojczyk dyrygujący moimi ustami. - Kilka miesięcy razem i dopiero dziś zgrzeszymy.
-Nie podejrzewałbym siebie o takie seksualne zaniedbania. 
-Nie czuję się zaniedbana. Raczej podkręcona do granic wytrzymałości. 
-Zatem odkręćmy cię. I odkręćmy mnie. I sprawmy, żeby cały świat wirował.
-Wiesz, że kiedy ludzie mówiąc, patrzą drugiej osobie w oczy, mówią duszą i sercem, a nie samymi słowami?
Zajrzałem głęboko w jej tęczówki, ale nie widziałem drugiego dna świata. Widziałem drugie dno jej.
-Jesteś miłością mojego życia, skarbie. Wielką, niepowtarzalną, oszałamiającą.
Ale nie powiedziałem jedyną. Nie powiedziałem świadomie. Albo moja dusza świadomie zataiła fakty. Czy prawda okryta peleryną niewidką to też kłamstwo?
Rozłożyłem na poszyciu z piasku koc, otulił nas swoją gładkością, gdy osunęliśmy się na niego miękko, świadomi długości nocy, świadomi obecności księżyca, wiernego naocznego świadka. Leżeliśmy chwilę przytuleni, ogrzewaliśmy się wzajemnie oddechami. Wszystkie światy połączyły się w jedno, by pomieścić naszą miłość, a ta i tak wypływała poza krawędzie. Dlatego schwytaliśmy ją w długi pocałunek, który trwał i trwał, i trwał, aż pogasły wszystkie odległe światła w Los Angeles, aż sam Bóg zgasił nocną lampkę i oddał nam naszą noc. 
Na jej ciele odnalazłem setki tras maratonu, które przemierzałem wte i wewte. Aż jedna skręciła pod ubranie i tam zarumieniły się moje dłonie, zarumieniły się też policzki, ale noc okryła je ciemnią. Dłonie Cindy odpięły mi guzik w spodniach, później i pasek, i rozporek, i nie mogłem się doczekać, aż zostaniemy nadzy, by nasze ciała połączyły się w jedno i by skóra pod księżycem lśniła tym samym blaskiem. Miłość do niej unosiła mnie za uszy. Może dzięki temu byłem tak lekki, że gdy położyłem się na niej, oddychała tym samym rytmem, a różnica naszych wag nie pokruszyła jej kości.
-W końcu mam cię dla siebie - powiedziała Cindy i chciałem odpowiedzieć tym samym, ale nie wypadało mi powtarzać jej słów. Miałem swoją oryginalność.
-Jesteś pewna, że tylko i wyłącznie dla ciebie? Wokół nas spaceruje cała horda mrówek.
-Nie musiałeś mi tego mówić. Nasza romantyczna noc na plaży zaraz zmieni się w mniej romantyczną i zdecydowanie ciasną noc na tylnych fotelach samochodu.
-Wyobraź sobie, że wszystkie te mrówki nagle dostają skrzydeł i odlatują...
-Jak motyle?
-Jak motyle.
Nagle i my byliśmy motylami spijającymi nektar ze swoich warg. Motylami, które nie potrzebują odzieży wierzchniej, bo rozgrzewa je głód życia. Tak i my, całkiem nadzy, objęci i bliscy sobie jak księżyc blisko był Ziemi w bezmiarze kosmosu. Nie chciałem pytać, czy Cindy się zabezpiecza, nie chciałem wiedzieć, bo i nie chciałem przerywać pędzącej maszyny namiętności, która okrywała nas falami. Położyłem się wygodnie między jej nogami, między nami szalał tylko lekki wiatr. Choć napierałem na nią, jeszcze nie wszedłem i jeszcze sypały się iskry, by ognisko zapłonęło w szczytowym momencie. 
Całowałem ją całą. Całowałem tak daleko, jak sięgały moje usta: obojczyki, szyja, szczęka i ramiona, i wszystko to w zwariowanej kolejności bez ładu. A gdy starła pocałunkiem całą moją chaotyczność, zahaczyła paznokcie u szczytu mojego pośladka i przyciągnęła mnie. Wtedy wszedłem w nią powoli, wkroczyłem do seksualnej utopii i rzeczywiście zatopiłem się szybciej niż Titanic w całym morzu grymasów przyjemności na jej twarzy, które co i rusz obcałowywałem. 
-Chyba umarłam - szepnęła.
-Nie bój się, mrówki nie gustują w ludzkim mięsie - odrzekłem, a później nie było już miejsca na słowa i wspólnie zatrzasnęliśmy słownik pierwszym pchnięciem, które przybliżyło nam definicję kochania.
Ale nasze definicje bardzo się od siebie różniły. Dla mnie kochaniem były oceaniczne fale, które omal nas nie sięgały; były podmuchy, niby słone, choć od lądu; była ona, tak ciepła, że swym żarem paliła od środka i mnie. Kochaniem był jej cichy niespokojny oddech. Jej na wpół przymknięte powieki. Lawenda za płatkami jej uszu. Dla niej kochaniem były czerwone pręgi rzeźbione na moich plecach paznokciami - bardzo wyrazisty sposób okazywania krwawej miłości.
-Ile było ich w ciągu tych trzech lat? - spytała. - Kobiet. Ile było kobiet?
-A ile dni będziesz jeszcze żyła?
-Nie sposób zliczyć.
-Oto moja odpowiedź: nie sposób zliczyć.
-Załóżmy, że o nic nie pytałam.
Odniosłem wrażenie, że Bóg użył swych czarów i błyskawicami kopnął mnie parę razy w tyłek, by ostudzić moją dziką zachłanność. Ani nie ostudził mnie, ani nie zatrzymał przyrostu tempa Cindy.
Rozrzucaliśmy wkoło piasek, kochając się jak szaleńcy, którzy żegnają się, witając. Ruszałem biodrami, jak grały mi fale, albo jak grała ona, do rytmu istniejącego tylko wokół nas. Do rytmu, który na dobrą sprawę z każdym pchnięciem tracił rytm i zmieniał się w nieco spowolnioną serię wystrzałów z karabinu maszynowego. Jedno i drugie niesie śmierć, my umieraliśmy powoli. Budziły i chłodziły nas lodowate krople i nie wiedziałem już, czy to ocean gra epizod w naszym przedstawieniu, czy to deszcz uporczywie ciągnie nas do życia, byśmy nie zapomnieli, że wciąż stoimy po właściwej stronie lustra.
Wkrótce znałem już każdy detal smaku jej ust i nie była to ani lawenda, ani pasta do zębów. Smakowała mną: paroma papierosami i miętową gumą do żucia. Podobało mi się, że jesteśmy jednością bardziej, niż nam wypada. Wymiana śliny nie leży w harmonogramie naszej romantycznej nocy, a jednak oboje dokonywaliśmy nieustannej transfuzji. 
Jeśli ktoś spytałby mnie, jak smakuje niebo, powiedziałbym, że jak pocałunki Cindy i deszcz, i ocean, i seks, i głód życia.
Koc zakopywał się coraz głębiej w piasek, aż byliśmy w dole, całkiem poza światem, w którym ziarna piasku kradły rogi pledu. Klęczałem między jej nogami, na nadgarstkach znęcałem się tak, jak ona znęcała się nad moimi plecami. Ale ból ulatniał się w powietrzu i wędrował razem z wiatrem tam, gdzie ludzie zwykli ten ból odczuwać - my byliśmy zbyt zajęci. W ostatnich chwilach splątaliśmy nasze spojrzenia w supeł, cali byliśmy supłem, który pękł jak gumka recepturka, gdy doszliśmy w spazmach rozkoszy, krzycząc, miotając się jak pchły na psim ogonie. Zapadaliśmy się coraz głębiej i głębiej, aż przykrył nas piach i nikt nie usłyszał już historii naszej przyjemności wyjątkowo często przeplatanej imieniem Boga.
-A teraz umarłam? - spytała cicho, przyciągając mnie do piersi.
-Teraz powoli powracamy do żywych.
-Powoli.
-Bardzo powoli.
-Powolutku.
-Tak wolno, że znów się cofamy.
-I umieramy.
-Umieranie jest przyjemne.
Położyłem się obok Cindy, okryłem ją opiekuńczo ramieniem, ona splątała nasze nagie łydki, stopami wszczepiła się w moją kostkę. Lizała mój obojczyk koniuszkiem języka, gdy szeptałem jej do ucha same sprośne zlepki zdań. 
-Czasem miałam wrażenie - odezwała się - jakby cały świat czekał na ten nasz pierwszy seks.
-Dobrze, że nie wiedziałem tego przed. Jeszcze bym się zestresował przesyconą widownią. 
-Gdyby urządzono zawody w publicznym uprawianiu seksu, byłbyś pierwszym, który się zgłosi. Ty nie wiesz co to wstyd, chłopie. 
-Wiem doskonale. Staram się go jednak nie praktykować.
Znów miotaliśmy się w pocałunkach, ale te były ciszą po burzy w porównaniu do tamtych, zaszczepionych w sercu huraganu. Kilka czułych powolnych muśnięć i niemal cofnęliśmy się do samego wejścia, kiedy bliżej byliśmy już wyjścia. Poczułem, jak razem z jej pieszczotami ulatuje ze mnie wszystko, co spinało mi mięśnie, że nagle jestem jak sflaczały balon wielokrotnego użytku, który oddał całe powietrze i zatrzymał się na granicy światów, a patrząc w dół zobaczył to, co zostawił i to, do czego lada moment wróci. 
-Może przeprowadzimy się na plażę? - zaproponowałem całkiem poważnie, twarz mi skamieniała.
-Jeszcze przed chwilą snuliśmy plany względem księżyca, a teraz kalifornijska plaża.
-Mam setkę pomysłów na minutę i każdy z nich to tylko punkt w przestrzeni, żadnego nie rozwijam. Co nie zmienia faktu, że chciałbym przez jakiś czas pomieszkać na plaży. 
-Zamieszkaliśmy tu na jedną noc.
-To tylko przedsmak. Zupełnie jakby ktoś poczęstował się jednym ciastkiem.
-Co jest złego w częstowaniu jednym ciastkiem?
-Nie zapełni głodu, a tylko wzmoże apetyt. To tak jak w seksie z tobą: jedna runda odebrała mi dech, ale najchętniej smakowałbym cię po blady świt.
-Możesz smakować - powiedziała, dźwigając klatkę piersiową na łokciach - ale w wodzie. Idę popływać.
Poderwała się, ziarna piasku wpadły w podniebną gonitwę tuż za nią, jej nagie piersi i pośladki lśniły w księżycowym blasku jak wysadzane diamentami, a ja oddałbym wszystkie diamenty świata za te kobiece doskonałości.
-W marcu? - jęknąłem.
-Jesteśmy przecież w Kalifornii! - krzyknęła. Jej głos przebiegł brzegiem oceanu, do mnie dotarły jedynie strzępy. 
Weszła w wodę po kostki i brodziła w niej tam i z powrotem, aż wykonała kolejny krok ku odwadze i stała już po kolana. Nie było mowy, bym szukał wymówek - nie jestem z soli ani z cukru, woda nie jest moim arszenikiem. Otrzepałem się z piasku, bo cały w nim byłem. Na skórze czułem jeszcze jej ciepło, ale sama myśl o chłodnym oceanie przeniosła mnie do zapomnianego stanu USA. Motywowało mnie ciało Cindy, coraz bardziej skryte pod powierzchnią. Gdy nie widziałem już ani jej pośladków, ani piersi, za punkt honoru postawiłem sobie ochronę tych dobrodziejstw przed szkodliwym skutkiem oceanicznej wody.
-Wiesz, czemu zawsze bałam się pływać nago? - spytała, kładąc dłonie na moich dłoniach okalających jej podbrzusze.
-Bo wszystkie rekiny są rodzaju męskiego?
Nadepnęła na duży palec u mojej prawej stopy.
-W zasadzie byłeś blisko. Bałam się, że jakaś oślizgła ryba wpłynie mi tam, gdzie nie powinna wpłynąć. 
-Żywy wibratorek - zarechotałem.
-Ty mi w zupełności wystarczasz. 
Staliśmy po pierś w wodzie, a księżyc opalał nasze odprężone twarze. Przytulałem ją od tyłu, mój skarb spomiędzy nóg oparł się wygodnie na jej pośladku. Pod wodą jej skóra już całkiem straciła nikłą szorstkość i pieszcząc ją, zatapiałem się w morskim jedwabiu. Ryby mogą mnie szczypać do bólu - z tej bajki mnie nie wybudzą.
-Zanim ruszyliśmy spod komisariatu - zagaiła - do kogo próbowałeś się dodzwonić?
Cindy próbowała połączyć dwie bajki. A to zawsze kończy się ogólnoświatową katastrofą.
-Do... koleżanki z Londynu.
-Koleżanki - powtórzyła. - Ładna ta koleżanka?
-Czy to ma jakieś znaczenie?
Cindy przewróciła oczami. Widocznie znaczenie miało wyraźne, tylko ja tego nie dostrzegałem. O swojej zazdrości alarmowałem, cudzą tłumiłem.
-A koleżanka bliżej znajomej czy koleżanka bliżej przyjaciółki?
-Przyjaciółka - poprawiłem niechętnie, gotów rozstawić dźwiękoszczelny płot kolczasty pomiędzy nami.
-To ona trzyma nić, która wciąż wiąże cię z Londynem?
-Wspomnienia nie wiszą na nitce, nie da się ich tak po prostu odciąć - burknąłem. - Są raczej jak płyty tektoniczne w mózgu. 
Zapiąłem na ustach zamek błyskawiczny, by Nell i wszystko wkoło niej pozostało, jak pierwotnie planowałem, tajemnicą. 
-Po co do niej dzwoniłeś?
-Bo wykupiłem sobie darmowe połączenia pomiędzy Stanami i Anglią - mruknąłem nieprzyjemnie, a Cindy się nadąsała. - Kotuś, złota zasada rządząca facetami brzmi: nie wypytuj, a powiem sam; jeśli wypytujesz, zacznę kłamać.
-Ty nigdy nie kłamiesz - zauważyła. - Nie potrafisz.
-Czasem bardzo bym chciał. 
Do sprzeczki włączył się głos trzeci, początkujący echo na wybrzeżu, składający się na melodyjne dźwięki, które nie gubią rytmu, zwiastujący połączenie zza oceanu.
-Chyba ściągnęliśmy ją myślami - stwierdziłem głośno.
Brnąc poprzez morskie głębiny po sam pas, wyszliśmy na brzeg, nieco rozhuśtani chłodem wiatru. Machałem dłońmi jak skrzydłami, by wyschły, nim dotrę do telefonu. Ostatecznie wytarłem je w koszulkę. Położyliśmy się na kocu, Cindy bliżej mojego ucha niż to było konieczne. Wyświetlacz komórki przyznał mi rację i wkrótce zacząłem się modlić, by Cindy nie odkryła, że moje serce właśnie bije olimpijskie rekordy.
-Cześć, młoda - powiedziałem, trzymając głos na wodzy. Uciekał i rwał się jak stado wygłodniałych wilków zimą. - Byłoby miło, gdybyś odbierała telefon.
-Nie mogłam - wydyszała. - Byłam zajęta.
-Seksem?
-Poranny numerek jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Z nieba zleciały na mnie setki igieł, a ból niwelowały tylko chłodne dłonie Cindy.
Serce dawno już dobiegło do mety, ale nie przestało gnać. 
W ustach zaschło, nie nawilżył mnie nawet pocałunek Cindy, która była zaborcza w telefonicznym trzecim wymiarze.
Tylko wolna dłoń się nie pociła - trzymałem ją po łokieć w piasku.
-A ty co taki radosny? Masz głos, jakbyś właśnie bzyknął miss świata.
-Bo bzyknąłem - wyrwało mi się z humorem. - Powiedz lepiej, co dzieje się z tobą. Nie odzywasz się, nie odbierasz, nie dajesz znaku życia.
-Byłam nieco zajęta - mruknęła.
-Czym? Nienaturalną selekcją osobników płci przeciwnej?
Nell wstrzymała oddech, potem liczyłem i liczyłem, i doszedłem do dwudziestu, a ona wciąż go nie wypuściła. W trosce o jej płuca wypuściłem swój oddech. Poszła w moje ślady i powiedziała:
-Chyba się zakochałam. A jeśli nie zakochałam, to bardzo mocno zauroczyłam.
Choć nigdy ich nie widziałem, w tej chwili jej policzki musiały zapłonąć rumieńcem. Ja na twarzy wciąż byłem kamieniem. W sercu za to piecem, jedynym tak rozgrzanym, który mógłby ten kamień stopić, który spaliłby cały świat, i księżyc, i każdą gwiazdę, aż wygrałby z czarną dziurą i wszystkie potencjalne przyszłe istnienia zalał swym żarem.
-Poznam chociaż imię twojego wybranka? - wycedziłem, prosząc zęby, by nie zaciskały się tak, jakby chciały skruszyć się na pył.
Wtedy Nell dmuchnęła wprost w moje ucho smugę słów zimnych jak lód, zimnych jak lód w lodzie:
-Zayn.
Nie wierzę w Boga połową serca. Ale całym sercem nie wierzę w zbiegi okoliczności.






~*~ 


Co powiecie na taki obrót spraw? :)
ask.fm/Paulaaa962

16 komentarzy:

  1. Nie nie nie nie
    To nie możliwe omg dlaczego w takim momencie lol super rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. No chyba nie. Nie zgadzam się na to. Kocham twoją twórczość ale nie zgadzam się na to, to ci powiem. Zayn powiedział, że Justin pożałuje, Justin stwierdził, że rzeczywiście tak będzie i prosze! Ale zastanawia mnie skąd on tam się wziął, no chyba, że to po prostu zbieg okoliczności w co nie wierzę prawdę mówiąc. Czekam na next, pozdrawiam. x

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie :o Wiedziałam, że namieszasz...

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie, nie, nie, nie, nie, nie, NIEE! Powiedz mi, że to inny Zayn, błagam!

    OdpowiedzUsuń
  5. NIEEEEEEEEEEEE,TO NIE MOŻLIWE!! BŁAGAM NIECH TO BĘDZIE JAKIŚ GŁUPI ŻART, ALBO NIECH TO BĘDZIE INNY ZAYN! NELL MA KOCHAĆ TYLKO JUSTINA. BOŻE, MAM NADZIEJE, ŻE ON DO NIEJ POJEDZIE I JAKOŚ TO WSZYSTKO NAPRAWI.
    I SORKA, ŻE PISZĘ Z CAPS LOOK'IEM, ALE ZBYT WIELE EMOCJI XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam i czytam i czytam ...i nadal jestem zachwycona twoją pisownią, kocham to jak piszesz, kocham Justina, kocham Nell i kocham Ciebie.
    Zaynieeeeee ołłl yeaaa będzie się działo, u ciebie nigdy nie ma nudno <3
    Jak bardzo kochałam w początkach opowiadań Cindy teraz jej nienawidzę, po co podsłuchuje głupia picza, Nell forever <333
    Dużo dużo weny kochanie <3
    Czekam na następny i na więcej Nell ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Huhu mam nadzieję ze to Zayn ten nasz... bo liczę że uświadomi on Justinowi ze kocha Nell!!!!

    W Sumie powiem znowu tylko końcówka o Nell i dialog jej z Justinem mnie zainteresował 😃


    Chce Nell i Bibsa! "" 👑❤

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaaa!!! O kurde! No to sie bedzie działo :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Wreszcie koniec flakow z olejem :D
    Mam nadzieję ze to Zayn

    OdpowiedzUsuń
  10. W sumie to się nie dziwię, co on sobie myślał, że ona ze świadomością, że on pojechał bez słowa i układa sobie życie z inną zostanie zakonnica? Albo będzie na niego czekać? Tylko dlaczego ten jebany za przeproszeniem Zayn? Mam tylko nadzieję, że jednak nas zaskoczysz i okaże się że to nie Zayn Blake <3

    OdpowiedzUsuń
  11. O kurze, tego to się nie spodziewałam...

    OdpowiedzUsuń
  12. O kuzwa....tego się nie spodziewałam... W sumie myslalam zd Nell lubi dziewczyny... Zayn ale ten nasz Zayn? Omg...

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam wszyatkie twoje opowiadania, ale dopiero teraz zdecydowałam się na komentarz. Twoje pomysły są niesamowite. Jak zawsze ze zniecierpliwieniem czekam na następny rozdział. Ma nadzieję, że pojawi się niedługo. Opowiadanie coraz bardziej się rozkręca i mam nadzieję, że Zayn nieźle namiesza. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Jezuuuu.... Kocham twoje opowiadania i niesamowite pomysły. Oby to był ten Zayn. Szkoda tylko, że Nell będzie cierpiała :( Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń