Każdego dnia myję zęby (a przynajmniej powinienem robić to codziennie). Każdego dnia ubieram czystą parę bokserek (jeśli tylko znajduję taką w szufladzie). Każdego wpycham coś do tej krzywej mordy i w znacznej przewadze są to frytki z McDonalda. Ale nie codziennie znajduję nagie zwłoki w czarnym worku za więcej niż funta.
-Trzymasz się? - spytałem Nell, gdy oboje siedzieliśmy już w samochodzie i jej zęby przestały szczękać.
-Nic mi nie wiadomo, żebym zaczęła się puszczać - odparła w swoim stylu. Poczucie humoru miała równie specyficzne co ja. Może dzięki temu znajdujemy krawędź wspólnego języka.
-Słuchaj, dziubas. - Odwróciłem się na fotelu, bo sprawy biznesowe załatwia się bez przerywanego kontaktu wzrokowego. - Czeka nas teraz ważna i szlachetna misja.
-Zabrzmiałeś jak ten kurdupel ze Shreka - zachichotała i nabrałem podejrzeń, że Chanell nie potrafi zachować powagi.
A to zaleta i dopisuję wielkiego plusa na tablicy jej cech.
-Kontynuując - mruknąłem, bo mimo wszystko napawało mnie irytacją, gdy ktoś przerywał mi w pół zdania. - Wiesz, że to niebezpieczne, prawda?
-I fajne - dodała, pocierając dłonie.
Minusem na tablicy cech było przerywanie. Jedną kwestię przerwała mi już drugi raz.
-Fajny jest trup w środku lasu? - Spojrzałem na młodą pobłażliwie. Miała zapędy nie tylko masochistyczne, ale również sadystyczne.
Boże, jak my do siebie pasujemy.
-To znaczy - usiadła na fotelu po turecku - nie tyle fajny jest sam trup, ile świadomość, że coś się dzieje.
-I że to jednak nie był chiński dywan.
Oboje parsknęliśmy. Zastanawiając się głębiej, mnie też nie ujął kawałek sztywnego ciała w plastikowym worku. Żywe, martwe, co to kogo interesuje, skoro prędzej nie widziałem laski na oczy i skoro ona nigdy nie widziała mnie. Dopiero po śmierci, ale to się nie liczy. Mam mocne nerwy i Chanell zdaje się ode mnie nie odstawać. Choćbym zorganizował casting na wymarzoną asystentkę i choćby zgłosiło się do niego tysiąc modelek światowego formatu, i choćby co jednej bardziej otwierały się nogi, i choćby nie były tak puste jak przestrzeń pomiędzy tapetą a policzkami, Nell nie zamieniłbym na żadną z nich. A nawet na wszystkie razem wzięte. Bo Nell to była Nell. Więcej dodawać nie trzeba.
Ruszyłem spod krawężnika, zanim pojawiłby się drugi psychopatyczny morderca. Jeden trup w porządku, ale dwa na dzień to lekka przesada. Gdzie pomieściłbym tyle pieniędzy? Stumetrowy apartament okazałby się za mały, a podziemna skrytka bankowa przesadnie powiązana z uczciwością. Objechaliśmy dookoła rondo, bo w zamyśleniach przegapiłem właściwy zjazd. A że jazda na krawędzi nocą podobała się nie tylko mnie, ale również dziubasowi, zatoczyliśmy chyba z dziesięć kółek i co jedno to szybsze.
-Prowadzisz jak pijany zając - skomentowała, gdy w końcu zjechaliśmy z ronda na dwupasmówkę w stronę centrum.
-I ciebie też tak nauczę. Właśnie, gdy siedzieliśmy w kinie, pomyślałem, że dobrze byłoby nauczyć cię prowadzić.
-Po co?
-Jeszcze tego nie wiem - stwierdziłem. - Ale taka umiejętność nikomu nie zaszkodziła. A może przyda nam się nawet w interesach. Więc przygotuj się na szkołę nauki jazdy z Bieberem.
-Brzmi jak groźba.
Parsknąłem cicho.
-Możesz mi nie wierzyć, ale kierowcą jestem doskonałym. Jeszcze w Stanach zarabiałem na życie na płatnych wyścigach. Nie chcę się chwalić, ale byłem mistrzem i chętnie bym do tego wrócił.
Ten świst powietrza w kołach. Ta adrenalina, której poziom wahał się między maksymalnym a ponad maksymalnym i nie opadał poza te granice. Dociskany do oporu pedał gazu. Spojrzenie w przednie lusterko i widok przeciwnika daleko z tyłu. I ponowne dodanie gazu, by przekroczyć metę w wielkim stylu. A potem przyrost dolarów na koncie i nagroda zawierająca dwie wypukłości na przodzie i dwie rozepchane dziurki u dołu. Mało która przypadła mi do gustu.
-To było życie - rozmarzyłem się. - Muszę kiedyś zabrać cię do Los Angeles i pokazać, jak tam można się bawić.
-Czemu nie wróciłeś do Stanów? - spytała i przyszedł jeden z nielicznych momentów, gdy naszych rozmów nie zalewa sarkazm i ironia.
-Nic mnie tam nie ciągnie. Raz tam, raz tu, dla mnie to żadna różnica.
-Ale chyba masz tam jakąś rodzinę, prawda?
-A tu nie mam? Mój ojciec mieszka w Londynie. Moja pożal się Boże córka mieszka w Londynie. Ale rodzinne posiedzenia i długie rozmowy, takie o życiu i śmierci...
-A teraz zabrzmiałeś jak osioł ze Shreka - wtrąciła ponownie.
Dopisuję drugi minus.
-Reasumując, nie jestem przesadnie towarzyski, zwłaszcza w kwestii rodziny.
Ale mój indywidualizm chyba nie stanowił dla nikogo większego problemu. Dla mnie samego również. Tak sobie wmawiałem. Bo przecież bycie niezależną jednostką jest świetne. Wstajesz o własnej porze, nikt nie prosi cię o wyrzucenie śmieci (a z mojego trzydziestego piętra to wyprawa niemal jak na księżyc), nikt nie truje nad uchem o nieudanym dniu czy upierdliwym szefie.
Ale czasem miło byłoby być niezależną jednostką z kimś.
Przyjrzałem się skoncentrowanej na ptasiej kupie w dolnym rogu przedniej szyby Chanell. Plama wciągnęła ją tak, jak przewagę populacji kobiet rysa na świeżo pomalowanym paznokciu. Coś czuję, że ona zamiast kazać mi wynieść śmieci, wyrzuciłaby je przez okno, albo powoli spuszczała w toalecie.
-Podwieziesz mnie do domu? - spytała na przecznicy w centrum.
Trzy samochody stały na światłach i ja byłem tym trzecim, bo, jak mówiłem, jakiś ruch w Londynie odnotowuje się nawet wtedy, gdy kończy się ostatni dobry film w telewizji i większość normalnych osobników rasy ludzkiej idzie spać, albo eksperymentować z żoną/mężem.
Swoją drogą małżeństwo - kto u diabła stworzył coś tak niedopracowanego? Gdybym ja miał się żenić, zrobiłbym to po to, by wspólnie rozliczać podatki i wyjść na tym na plus finansowy. A i mieszkalibyśmy osobno.
-Nie - zironizowałem. - Wysadzę cię na środku ulicy i każe cisnąć do domu na piechotę.
I to było jednoznaczną odpowiedzią, że wysadzę Nell pod samą klatką.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Ciszy tak cichej, że zdarzało mi się zapominać o jej obecności. Upewniałem się co skrzyżowanie, że nie zasnęła, bo nie jestem typem faceta, który weźmie ją na rączki i po królewsku zaniesie do łóżka, przykryje kołdrą i nie daj Boże pocałuje w czoło. Ale ona nie spała. Opierała się na łokciu i tak, jak odwróciła głowę do szyby krótko po starcie, tak nie odkleiła nosa od okna na drugim końcu miasta. Zerkałem na nią i zastanawiałem się, o czym myśli. O czym może myśleć piętnastolatka z chłopięcymi zamiłowaniami, charakterem tak bezpretensjonalnym, że aż ciężko mi uwierzyć, że urodziła się jako dziewczynka. Będąc kimś zaskakująco podobnym do niej, widziałem w niej osobę tak mało skomplikowaną, jakby ktoś wpieprzył jej w środek twarzy scenariusz życia rozpisany co do sceny. Ale jakby spojrzeć na nas z boku, najwybitniejszy filozof nie przeczytałby ani zdania.
Zatrzymałem się na pasach po zjeździe z dwupasmówki. Wytężyłem wzrok, bo oto przez jezdnię przechodziła młoda dziewczyna. Wysokie szpilki, krótka sukienka i każdy aspekt wzruszający mojego fiuta. Nawet z odległości. Dzięki Bogu nie zapłakał. To z odległości nie było już możliwe. A szkoda.
-Jakie nogi - usłyszałem i szybko zrozumiałem, że to nie mój głos rozpłynął się po wnętrzu samochodu.
Chanell teraz już rzeczywiście przykleiła nos do szyby i nie oderwała go, dopóki długonoga sztuka nie zniknęła w korytarzu pomiędzy dwoma budynkami. A gdy już oparła się z westchnieniem na oparciu, wzrok miała taki, jakby zakochała się, przeżyła najlepsze chwile w życiu i nagle złamano jej serce, i to wszystko w przeciągu pięciu sekund, bo w tyle owa dupka przemierzyła drogę od krawężnika po zwężenie kamienic.
-Niech mnie ktoś uszczypnie, chyba w końcu rozumiem - mruknąłem nieprzytomnie i obudziło mnie dopiero mocne uszczypnięcie.
Rada na przyszłość - nie posługiwać się przenośniami w najbliższym otoczeniu Nell, bo choć sama go używa, nie zawsze udaje jej się odróżnić sarkazm od jego braku.
-Co rozumiesz?
-Podniecają cię laski, nie faceci - wywnioskowałem i nie miałem wątpliwości, że słusznie.
-Prawda, ale nie do końca.
-Co znaczy nie do końca?
Zanim jednak odpowiedziała, zniecierpliwiony kierowca odbijający się w przednim lusterku walnął pięścią w klakson. Już uchylałem okno i już wystawiałem dłoń, żeby pozdrowić jego maniery środkowym palcem, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie jest wart, za to orientacja Nell jest warta uwagi. Kierowca wyminął mnie więc, a ja przez chwilę stałem jeszcze na światłach i nie przejechałem, póki z powrotem nie przybrały koloru dorodnego, odblaskowego pomidora.
-No bo - zaczęła i chyba nie do końca wiedziała, co mówić dalej - nie wiem tak naprawdę, jak to ze mną jest. Nie miałam ani chłopaka, ani dziewczyny, nie byłam zakochana, nic z tych rzeczy. Ale z kolei jak widzę jakąś panienkę, która odsłania długie do nieba nogi, nie reaguję na nie zazdrością czyli po damsku, tylko tak jak ty.
-Ściska cię w chujku, tak?
-Mniej więcej - przytaknęła. - Ale z kolei niektórzy faceci też mi się podobają i odwróciłabym się za którymś chętniej niż za dziewczyną.
-Czyli jesteś bi - podsumowałem. - Cholera, to musi być zajebiste uczucie, kiedy ogólnie podniecają cię cycki i w każdej chwili możesz rozebrać się przed lustrem i się nimi pobawić. Oddałbym życie, żeby przez jeden dzień mieć cycki.
-A ja chujka.
Ruszyłem z piskiem opon. Nie planowałem tego, ale niektóre wtrącenia Chanell bywają bardziej niż zaskakujące i stopa nerwowo opadła mi na pedał. Na przykład teraz spodziewałem się chichotu, jakiejś lekceważącej uwagi albo propozycji zamiany. Ale nie chęci posiadania męskiego przyrodzenia.
-Też chciałabyś się nim pobawić? - zachichotałem.
-Chciałabym spróbować, jak to jest sikać pod drzewem. Wiesz, rozpinasz rozporek, wyjmujesz z bokserek i sikasz. Zero problemów i wystarczy, że odwrócisz się plecami, a nikt cię nie widzi. To musi być cholernie wygodne.
-I jest - potwierdziłem. - I wygodne są też inne rzeczy, które możesz nim robić, ale o tym opowiem ci, gdy będziesz starsza.
Więc sunąłem dalej po równym asfalcie i dziękowałem inżynierom za brak dziur, na których pieprzy się zawieszenie. Orientacja Nell (która, znając życie, nie była jeszcze do końca ukształtowana) była zaskoczeniem, ale w żadnym razie nie zniesmaczeniem. To całkiem seksowne mieć u boku seksowną osobę, z którą można porozmawiać o innych seksownych osobach, które są seksowne i dla mnie, i dla niej. Nie zrozumcie mnie źle, z kumplem mógłbym to samo (pomijając fakt, że nie mam w Londynie żadnego lepszego kumpla), ale na kolegę nie popatrzę, a na Nell już tak.
Wjechałem w ulicę Chanell. Nie zapomniałem drogi od południa, bo minęło raptem koło dziesięciu godzin i jeszcze bardziej zaskakujące było, że poznaliśmy się jakieś dwanaście godzin temu, a nasza znajomość utrzymuje się na poziomie wieloletniej przyjaźni. To znaczy Nell nie jest moją przyjaciółką, bo to zbyt duże przywiązanie, a ja i ludzie to nie jest coś, co ma szansę wytworzyć między sobą nić tak silną, jak pajęczyna Spider Mana. I nasuwa mi się myśl, że kiedy następnym razem wylądujemy z Nell na kanapie u mnie w salonie i będziemy jednocześnie tak znużeni i znudzeni, by nie mieć siły ruszyć ręką czy nogą, obejrzymy razem Spider Mana. Czuję, że to film, który przypadnie do gustu nie tylko mi i będzie zdecydowanie bardziej udany, niż nieszczęsne porno dla ubogich w którejś z kolei twarzy Grey'a. Ja osobiście nie widziałem ich pięćdziesięciu, bo w każdej scenie miał tak samo wykrzywioną mordę. I ona również.
-Ten dzień miał naprawdę tylko dwanaście godzin? - zagaiłem, parkując przy wysokim krawężniku i pilnując, by nie zahaczyć o niego kołem, bo inaczej historie o nieomylnym kierowcy poszłyby się jebać. - Mam wrażenie, jakby minął cały miesiąc.
-Wtedy byłbyś o miesiąc starszy i miałbyś więcej siwych włosów.
Kolejny raz tego dnia, bo przypomnę po raz setny, że to wciąż ten sam dzień, moja ciężka dłoń opadła na jej udo z głośnym plaskiem. Nie odpowiadam za żadnego z siniaków. Jeśli się tworzą, robią to same.
-Tak właściwie to ile ty masz lat, Justin?
-Dwadzieścia sześć wiosen na karku i wciąż czuję się całkiem młody.
-To źle czujesz - odgryzła się.
Już chwytała za klamkę i wysiadała, kiedy chwyciłem ją z nadgarstek. W zasadzie nie wiem, dlaczego. Odwróciła się i może właśnie o to mi chodziło. By na mnie spojrzała, zanim ucieknie do klatki i pozostawi po sobie wrażenie, jakby była tylko wytworem mojej wyobraźni. Bo przecież anioły nie spadają z nieba. A może właśnie spadają i lądują na czterech łapach właśnie tam, gdzie najbardziej ich trzeba.
Zaczynam pieprzyć głupoty.
-Nie zabij się na schodach - mruknąłem tylko, bo jej neonowe sznurowadło, którego do tej pory nie zawiązała, ponownie wysunęło się ze skarpetki, podskakiwało z każdym jej ruchem i aż krzyczało z radości, że zaraz będzie miało okazję oplątać jej kostkę, by wywinęła orła na krawężniku.
-A ty nie wyląduj na kolejnej imprezie, na której upijesz się do nieprzytomności - rzuciła na odchodne. - I tak na marginesie, ta ruda, która zniknęła z tobą w kibelku w niewyjaśnionych okolicznościach, była farbowana. Ale gorąca.
Ta informacja złamała mi serce, bo już sądziłem, że mogę dopisać koleżankę z ładnym imieniem, którego niestety nie zapamiętałem, do długiej listy gorących rudych. Niefarbowanych rudych.
Patrzyłem, jak najpierw rozgląda się w prawo, w lewo i na nowo w prawo, jak uczyli w przedszkolu (mnie z racji tego, że mieszkałem w USA, uczyli odwrotnej kolejności spoglądania na jezdnię). Później przebiegła przez ulicę, pomiędzy dwoma starymi gratami na poboczu i do klatki. Zrobiło mi się dziwnie przykro, bo samochód znów był tak pusty, nie pachniało niewyjaśnioną mieszanką kwiatów i owoców i nikt nie nadawał bez przerwy na oddech. Może to jednak fajnie mieć dziecko. A gdy przychodzi chęć na moment ciszy, wystarczy przecież zamknąć bachora w łazience i usmażyć klucz na nowej, zafoliowanej patelni.
Wystukała na domofonie kod. Skupiłem się na ruchu palców na małej tabliczce w oddali i dałbym obciąć sobie krańce włosów (są jedną z najcenniejszych dla mnie rzeczy, zrozumcie), że odgadłem cztery cyferki w odpowiedniej kolejności. 1232. Albo 4565. Warto zapamiętać. Może miałem nadzieję, że obejrzy się jeszcze przez ramię. Ale nie zrobiła tego. Zniknęła, jak tylko zamek puściły zabezpieczenia. Ostatnie mignęły jej jaskrawe sznurowadła.
I poczułem się tak, jakby naprawdę jej nie było. Bo dowodem jej istnienia był tylko długi włos zakręcony na zagłówku fotela pasażera. Trochę mało.
Naraz mnie olśniło. Nie zostawiła mi nawet numeru telefonu. Albo rzeczywiście była tak zakręcona, albo chciała mnie w prosty sposób zbyć. Ale skoro mamy robić razem złote interesy (bo tylko o to chodzi, przysięgam; wcale nie zależy mi na jej obecności) powinienem znać coś więcej niż jej adres, bo zanim przebiłbym się przez korki i zaparkował pod jej domem, uciekłaby nam gorąca afera roku. I grube tysiące funtów, tak przy okazji.
W trochę lepszym nastroju wysiadłem z samochodu. Trzasnąłem drzwiami, ale przez nieuwagę i natychmiast popieściłem wypolerowany lakier z takim uczuciem, z jakim pieściłem tylko piersi Cindy. Ale to było dawno i myśli o tym przywodzi wyłącznie dzisiejsza troska o autko. W pokoju Nell zapaliły się światła. Stojąc po drugiej stronie ulicy widziałem wszystko - kolorowe, lekko zniszczone ściany, sufit z małą lampką i w końcu ją. Rzuciła kurtkę na łóżko i chyba chciała zasłonić żaluzje, kiedy do jej pokoju wszedł, jak przypuszczam, ojciec. Nell wymachiwała rękoma. Kłócili się i to wyraźnie, bo wzburzenie mężczyzny i niepewność Chanell czułem nawet po drugiej stronie ulicy. I przyglądałem się temu z maleńkim, ale powtarzam, wyjątkowo maleńkim ukłuciem smutku. Dopóki ojciec nie zacisnął dłoni na jej szyi.
Przegiął pałę. Coś podpowiadało mi, że w przeciwieństwie do wymówek, jakich sam używałem przed laty, ona nie zasłużyła. Bo czym mogła zasłużyć? Powrotem o wpół do jedenastej? Śmiechu warte, a nie odciśniętej na szyi dłoni.
Otworzyłem bagażnik i ubrałem skórzaną kurtkę. Z jakiś względów zawsze woziłem ją przy sobie. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się wygląd złego chłopca (którym byłem i bez kurtki). A w kieszeni przepustka uprawniająca do wejścia na teren firmy ojca. Zaskakująco przypominająca policyjną legitymację. I nikt nie musi wiedzieć, że wcale nią nie jest. Bo przecież nadjeżdżająca z oddali czerwona fura jest po prostu czerwoną furą, a nie czerwoną Hondą czy czerwonym BMW. Takie szczegóły rozpoznaje wyłącznie Nell. Więc przepustka uniesiona odpowiednio szybko i na odpowiednio krótko może być równie dobrze policyjną legitymacją.
I teraz przydałby się kod do klatki schodowej. Przydałby się, gdyby przypadkowy facet nie wymyślił sobie spaceru z psem o godzinie 22:30. O tej porze psy przestają już sikać. Albo nie przestają, bo gdyby rzeczywiście przestawały, zamiast rybki miałbym psa i ten pies byłby równie utuczony jak rybka. Wbiegłem więc po paru schodkach i zaciśniętą pięścią uderzyłem w drzwi trzykrotnie. Jeszcze zanim dotarłem pod drzwi, głos awantury niósł się po obskurnym korytarzu, ale po mojej interwencji krzyki ucichły. Chwilę potrwało, zanim ktoś raczył otworzyć przede mną drzwi i dzięki Bogu był to ojciec Nell. Ale nie wyglądał jak ojciec, którego się spodziewałam. Gość był stosunkowo młody, bo raptem parę lat starszy ode mnie, niedługo po trzydziestce. Podkoszulek opinał się na jego mięśniach i były całkiem imponujące. Nie tak jak moje, rzecz jasna. Na policzku miał bliznę, jak sądzę po ulicznej bójce. A pięści chyba nie rozluźniał, bo nawet przede mną zaciskał je, jak gdyby miał mi zaraz przyłożyć. Machnąłem mu przed oczyma przepustką. Odpowiednio szybko i na odpowiednio krótką chwilę.
-Komenda miejska policji. Zostaliśmy powiadomieni o awanturach i pańskim stanie nietrzeźwości. W mieszkaniu przebywa podobno osoba niepełnoletnia.
I nie czekając na jego zaproszenie, którego w gruncie rzeczy i tak bym się nie doczekał, bo nie zdawał się być typem człowieka, który zaprasza psa na filiżankę herbaty i ciasteczka, rozejrzałem się po przedpokoju, w którym przed paroma godzinami Chanell zgłębiała sztukę chodzenia w morderczo wysokich szpilkach. Stała tam taka roztrzęsiona, opierała się ramieniem o futrynę i za to samo trzymała się dłonią. Przeczuwałem nowego siniaka do kolekcji, o którym nie będzie chciała rozmawiać. Bo Chanell jest typem człowieka, który w ogóle nie chce rozmawiać o rzeczach poważnych. I może dzięki temu trochę ją polubiłem.
-Jak masz na imię? - spytałem dla zachowanie pozorów.
Skoro nikt za mój niebywały talent aktorski nie raczył wręczyć mi jeszcze Oscara, pewnego dnia zrobię to sam. W tym kraju nie ceni się ludzi z talentem.
Nell spojrzała na mnie w sposób, od którego sam miałem ochotę spojrzeć w lustro, bo przez moment uwierzyłem, że wyglądam jak Darth Vader czy inny kosmiczny stwór z trądzikiem zalegającym w dziurkach w nosie.
-To w zasadzie nie ma większego znaczenia. Zabieramy córkę do pogotowia opiekuńczego, będzie mogła wrócić dopiero jutro, kiedy pan wytrzeźwieje.
Ojciec Nell patrzył na mnie jak przeważnie patrzy się na ludzi cofniętych w rozwoju, tylko bez tego standardowego współczucia. Kiedy chciałem złapać Nell za ramię i bez słowa zabrać ją do pogotowia opiekuńczego na trzydziestym piętrze luksusowego apartamentowca, jego postać zagrodziła mi drogę.
-Ona nigdzie nie pójdzie - warknął. - Nie masz prawa, psie.
-Chcesz, żebym zadzwonił po kolegów, którzy starym radiowozem zawieźliby cię do izby wytrzeźwień?
Już był lekko podpity i chyba nie miał w planach opuszczać ciepłego gniazdka i butelki wódki jako kompana. Odpuścił więc. Spojrzał tylko na córkę z pogardą. Ona spuściła wzrok pod jego naciskiem i pozbyłem się złudzeń, że momenty przy ojcu są chwilami, w których nieustraszona Chanell zaczyna się bać. Gdybym był taką drobinką chyba też zacząłbym się bać, bo jej ojciec to bynajmniej nie żadna ciepła klucha siedząca w fotelu i popijająca piwko ze schłodzonej puszki. On piwo pochłania, a wyglądem i posturą pasuje na bokserski ring.
Więc tak jak stała, złapałem Chanell za ramię i gdy syknęła, miałem pewność, że nieumyślnie chwyciłem za siniaka. A uścisku też nie mam delikatnego. Butów nie zdążyła jeszcze zdjąć, więc wyszliśmy na klatkę schodową. Pożegnały nas przekleństwa ojca i nie jestem przekonany, czy przeklinał mnie, czy może Nell.
-I żebym cię, gówniaro, widział jutro po południu w domu - warknął na odchodne, nim zatrzasnęły się za nim drzwi. A szkoda, bo chętnie dogryzłbym mu czymś równie nieprzyjemnym i czymś, co wykraczałoby poza maniery psa z pobliskiego komisariatu.
Bez słowa wyszliśmy przed klatkę, później, gdy Chanell zwolniła i nie bardzo wiedziała, co dalej począć, dotknąłem jej ramienia i tyle wystarczyło, by obrócić ją w stronę samochodu. Nic tylko cisza. I trwała dalej, bo niezręcznie było mi się odezwać, kiedy ona wyraźnie nie miała na to ochoty. Tylko jej zęby szczękały jak po południu, jak wieczorem i jak teraz, nocą.
Usiadłem na fotelu. Ona także. Do jednego włosa na zagłówku dołączył drugi i mnożyły się dowody jej rzeczywistej egzystencji.
Po zamknięciu drzwi z obu stron słyszałem to samo - ciszę. I co więcej, ciszę nieprzerywaną stukotem zębów. Ciszę grobową, dla poety piękną, dla mnie z lekka niepokojącą. Bo kiedy nie słyszałem i nie mówiłem, zaczynałem myśleć. A kiedy zaczynałem już myśleć, najczęściej nie chciałem, by mi przerywano. Bo myślenie było moim przekleństwem, ale równocześnie uzależniało bardziej niż owocowe prezerwatywy. I po tym myśleniu zazwyczaj podejmowałem decyzję o byciu lepszym, którą później starałem się wyplenić długie godziny. Nie potrzebuję być lepszym, bo jeśli ktoś miałby ze mną wytrzymać, zrobiłby to pięć lat temu, teraz i za lat dziesięć.
Na tym polega zasada bycia sobą.
Nie zmieniaj się dla kogoś.
Znajdź osobę, która tych zmian nie będzie oczekiwać.
-Głupek z ciebie - odezwała się po dobrych pięciu minutach. I przez te pięć minut myślałem. Nieustannie.
Ale gdy już się odezwała, nie wiedziałem do końca, czy rzeczywiście zwróciła się do mnie, czy to tylko moje wyobrażenie, które nie mogło dłużej wytrzymać milczenia.
-Głupek, że nie uśmiechało mi się, żeby pobił cię ojciec?
-Głupek, że udawałeś psa, żeby znów się ze mną zobaczyć.
-Nie zrobiłem tego, by cię zobaczyć - prychnąłem.
-Więc mam uwierzyć, że facet, który przedstawił mi się dziś rano jako psychopatyczny morderca i gwałciciel, który katował swoją dziewczynę, udawał gliniarza przed moim ojcem tylko po to, żeby oszczędzić mi głupiego siniaka? Czy to brzmi wiarygodnie?
Albo ona była bardziej inteligenta i nie doceniłem jej, albo to ja byłem głupszy niż mój stary, ubłocony but.
-Wyszedłem na głupka? - spytałem.
-To próbuję ci powiedzieć od samego początku - sapnęła i zabrzmiała, jakby wyrażała głęboką ulgę, że w końcu dotarło do mnie coś tak oczywistego. Choć jeszcze nigdy nie zostałem nazwany głupkiem. - Ale za to cię trochę lubię.
I jeszcze nikt nie powiedział, że lubi mnie tylko trochę. Z zasady albo mnie kochają, albo nienawidzą i nie ma nic pomiędzy. Nie ma żadnego częściowego uwielbienia.
-Trochę? - upewniłem się. - Jak możesz lubić mnie tylko trochę?
-A ty mnie lubisz? - spytała i coraz bardziej nie podobał mi się tor, jakim zmierza rozmowa.
-Trochę. - Wzruszyłem ramionami.
-Więc chyba sam odpowiedziałeś sobie na pytanie.
Bo ja również albo kogoś kocham i takich osób było w moim życiu zaskakująco niewiele (mama, tata, nie ten biologiczny, i Cindy; ale to wszystko przed laty, bo teraz nie kocham nikogo), albo nienawidzę i to nienawidzę tak doszczętnie, że czuć tę nienawiść z odległości.
Przekręciłem srebrzący się kluczyk w stacyjce i włączyliśmy się do ruchu ponownie. Zaliczyłem dziś z Chanell chyba każdy korek w mieście i teraz omijałem główne dwupasmówki, bo nie uśmiechało mi się sterczeć na światłach do północy. Przejechaliśmy obok niekończącego się ciągu sklepów odzieżowych, co jeden z bogato wystrojoną wystawą, później obok paru knajp i kawiarni i z tego wszystkiego otwarty był może jeden skromny bar na uboczu. Mijając jedno ze skrzyżowań pomyślałem, że to chyba pierwszy raz, gdy przejeżdżam przez Londyn tak zwinnie. I również parkuję przed apartamentowcem z myślą, że pobiłem rekord w drodze przez centrum.
Wysiedliśmy przy tej samej piorunującej ciszy. I nie powiem, trochę mnie przytłaczała, bo z jednej strony bałem się, że Chanell nie chce rozmawiać, a z drugiej nie wiedziałem, dlaczego do tego stopnia się tym przejmuję. To Chanell, nie brytyjska królowa, którą swoją drogą potraktowałbym podobnie. W holu dałem recepcjoniście kluczyki do samochodu i jak każdego dnia wierzyłem, że nie zarysuje drzwi przy wjeździe do garażu. Winda czekała na parterze. To dobrze, bo niezaprzeczalnie fala tsunami naciskała mi na pęcherz. Dziś oddałbym rękę (lewą, bo prawa zbyt często się przydaje) za irytującą muzykę w windzie. Ale jak na złość nic poza ciszą. Pieprzona, od dzisiaj nienawidzę milczenia.
-Dziękuję - odezwała się gdzieś pomiędzy dziesiątym a dwunastym piętrem.
Nie byłem przyzwyczajony, że ktoś mi za coś dziękuje, ale pozwoliłem Nell kontynuować, bo miałem szczerą nadzieję, że to nie koniec. Jednak kiedy nie odezwała się podczas podróży przez kolejne pięć pięter, ponagliłem ją dłonią.
-No wiesz, mimo wszystko nie przepadam za tymi siniakami. I dobrze ci w skórze. I lubię cię trochę bardziej niż trochę.
Uśmiechnąłem się pod nosem ciepło i serdecznie, ale tego uśmiechu nie dostrzegłem ani ja, ani Nell. Zapisał się gdzieś głębiej i jeszcze nie był gotów, by ujawnić się przed światem.
Zgodnie z zasadą braku księżniczek w promieniu kilku tysięcy kilometrów, otworzyłem drzwi małym kluczem i pierwszy przepchnąłem się w progu. Nell nie zdawała się mieć mi tego za złe, bo jak gdyby nigdy nic ściągnęła buty, kurtkę i ruszyła do kuchni, by nalać sobie soku/wody/czegokolwiek, czym dysponuje moja lodówka. A i tak istniało największe prawdopodobieństwo natrafienia na piwo. Schłodzone, w szeleszczącej puszce, aż cieknie ślinka. Ale po co ma cieknąć, skoro można zrobić jej dobrze i zalać marzenia piwem?
Skończyliśmy wspólnie na stołkach w kuchni, popijając Heinekena z aluminiowych puszek.
Opadłem na blat od zewnątrz, ona identycznie od wnętrza kuchni i tak leżeliśmy, a pomiędzy nami zmieściłaby się najwyżej pusta, zgnieciona puszka. Patrzyłem w jej czyste oczy i nie widziałem nic. Nie to, żeby miała obojętność wypisaną na twarzy, bo choć przesadnie wielu emocji nie wyrażała, do obojętności i znudzenia daleko. Byłem po prostu tak zmęczony, że patrzyłem, a jakbym miał zamknięte oczy. Nell reagowała tak samo, bo w pewnym momencie nawet sprawdziłem ją i wypiąłem język. Reakcja identyczna do mordy Any podczas seksu w Twarzach Grey'a - całkowity brak.
-Mamy robotę, młoda - przerwałem sen na jawie.
A przynajmniej próbowałem, bo znów olała mnie jej reakcja. Pstryknąłem ją z dwóch palców, kciuka i wskazującego, w płatek ucha wynurzający się spod kosmyków włosów. Fuknęła coś niezrozumiałego, przetarła twarz i spojrzała, już przytomnie.
-Jaką robotę? Jest środek nocy. Wymiary godzin na mojej umowie nie obejmują nadgodzin.
-Twoja umowa, której swoją drogą nie masz, obejmuje godziny nawet po końcu świata.
-Czyli teraz co? Ty zapraszasz jakąś podstarzałą dziedziczkę fortuny z ubiegłego wieku, a ja...
-Pozwolę sobie wtrącić, że ja również jestem z ubiegłego wieku. Co więcej, z ubiegłego tysiąclecia.
-Przecież od kilku godzin powtarzam, że dinozaur z ciebie. Siwiejesz, niebawem kości zaczną ci się kruszyć i nie odmłodzi cię nawet ten krok na wysokości kolan. Swoją drogą, wiesz, że w więzieniach w ten sposób podkreślali ochotę na seks?
-Więc wszystko się zgadza - stwierdziłem dobitnie.
-Z facetami - dokończyła i wygrała. Podniosłem się tylko po to, by podciągnąć spodnie pod żebra. - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co robimy?
Zawiesiłem się w czasoprzestrzeni na chwilę lub dwie. Wybrałem się w męczącą wędrówkę wzdłuż jej kości policzkowej, prawej i lewej, później zygzakiem przez czoło, zahaczyłem skronie, powieki, aż po czubek nosa, na koniec spłynąłem jeszcze z górnej na dolną wargę (mając nadzieję, że gdy wyrośnie z okresu małolaty, spłynie po nich co innego), a wszystko to w poszukiwaniu okrucha skazy, niedoskonałości, chociaż jednego cholernego pryszcza. Ludzie doskonali napawali mnie irytacją, choć sam taki byłem - doskonały. Od lat zadawałem sobie pytanie, czy ludzie tacy jak ja powinni przygarnąć pod skrzydła istoty nieidealne i naprawiać ich smętne życia, czy olać niedoskonałych i splątać się złotą nitką z taką Chanell (złotą nitką uporczywie omijającą krocza, a szkoda).
Ale idealne mieliśmy tylko twarze i może ciała (moje owszem, Nell nie widziałem, jeszcze). W rzeczywistości jesteśmy wielkim czarnym workiem na zwłoki będącym zbiorem doskonałych niedoskonałości.
-O czym tak intensywnie myślisz? - zagaiła. - Aż ci mózg paruje.
Wpadłem na pomysł i musiałem wykorzystać go, nim odejdzie w niepamięć. Zerwałem się ze stołka, rzucając tylko do Nell, że wracam za moment i żeby została na miejscu, zjadła coś, do wyboru, do koloru (choć przesadnie dużego wyboru nie było, nieczęsto robię zakupy). Wpadłem do sypialni i już się trochę rozbudziłem, kiedy miękkie łóżko przywołało cały ten koszmar. Powieki przytrzymywałem siłą, a i pomysł nagle wydał mi się poniżej przeciętnej. Przekopałem szafę, szuflady, mniejsze szafki. Pustka. Nigdzie tego, czego szukałem. Zniknąłem więc za progiem sąsiedniego pomieszczenia. W locie dostrzegłem tylko krańcem oka Nell pałaszującą czekoladowe ciastka i próbującą na leżąco wlać w przełyk piwo. Prawdopodobnie zalała mi pół blatu, ale przywykłem, że w kuchni przynosi więcej szkód niż pożytku. W drugiej sypialni (nie wiem, kiedy zaglądałem do niej ostatnim razem) urządziłem taki sam burdel, a że rzeczy było mniej i bałagan nie pozostał tak kolosalny. Nadal nic. Trzecia sypialnia pod koniec apartamentu używana była jeszcze rzadziej, czyli nie pamiętałem nawet układu mebli, bo na co komu trzy sypialnie, mieszkając w pojedynkę. Ale tam, na dnie szafy, znalazłem obiekt zainteresowania. Chwyciłem dwa nowe laptopy (użyte może raz, może dwa; internet nigdy nie był moim sprzymierzeńcem) za grzbiet i pognałem do kuchni, zanim Nell zasnęłaby pod pierzyną okruszków w rzece pełnej Heinekena.
-Trzymaj - powiedziałem, stawiając laptopa w kałuży przemoczonych piwem resztkach ciastek.
Sam usiadłem obok, przypadkowo kopnąłem ją w kostkę i wsadziłem łokieć w piwne odchody. Zatopiliśmy nosy w powolnie jaśniejących monitorach.
-Czy fakt posiadania przez ciebie dwóch laptopów odnosi się do dwóch patelni i dziesięciu minus jedna szklanek?
-Fakt posiadania przeze mnie dwóch laptopów wynika z jednej z trzech sytuacji. Załóżmy się o dziesięć funtów. Sama zdecyduj, z której - odkaszlnąłem. - Pierwsza opcja brzmi: zawinąłem oba laptopy jakiemuś nadzianemu biznesmenikowi, który nie wynurza nosa znad papierów. Druga to prezent od ojca, przy czym miałem już jednego laptopa, więc do kompletu dołożył mi drugi. I trzecia, jako że umiem zrobić kobietom dobrze, te laptopy to drobne upominki od nadzianych kochanek z ubiegłego tysiąclecia.
-Znam cię całe dwadzieścia cztery godziny, przy czym część z nich przespaliśmy, część byłeś pijany, a część byliśmy na różnych krańcach miasta. I pozwala mi to stwierdzić, że żadna z opcji nie jest prawdziwa, a laptopy były tu, zanim się wprowadziłeś. Dziesięć funtów dla Chanell Maymac! Wyskakuj z kasy, szmato.
Taka aniołkowata. A taka wstrętna suka.
Chwilę później upychała dychę w stanik. Najlepsza okazja na złośliwy komentarz.
-Jesteś pewna, że to dobre miejsce? - spojrzałem na nią spod byka, popijając piwo przez słomkę. W niewyjaśnionych okolicznościach znalazłem różową rurkę wbitą w jabłkowe podbrzusze. - Nie chcę być niegrzeczny, ale ten stanik nie ma ci się na czym trzymać.
Po sekundzie, tym razem w wyjaśnionych okolicznościach, słomka najpierw dźgnęła mnie w ucho, a potem wpełzła pod koszulkę. I bynajmniej nie zrobiła tego sama.
-Mam piętnaście lat - skomentowała, odpalając przeglądarkę Google Chrome przede mną. - Moje cycki mają jeszcze czas na dojście do rozmiaru okazałego melona.
-Albo arbuza - dodałem i oboje śmialiśmy się już wniebogłosy. Tylko czekać, aż stawi się przed drzwiami delegacja zaspanych sąsiadów w bawełnianych szlafrokach.
Weszliśmy w google. Najpierw Chanell rzuciła okiem na kilka newsów w migawkach dnia, a ja przejrzałem historię. Ostatnie wejście przed miesiącem i wszystkie kolejne to jedynie strony użytku publicznego, z których korzystasz, gdy jesteś w potrzebie i zawodzi cię wyobraźnia, która zamiast pokaźnych arbuzów przypomina o zgniłym jogurcie w lodówce, albo o brudnych gaciach domagających się prania.
-Myślałam, że nie masz problemu z kobietami - odezwała się po zamknięciu serwisu informacyjnego. - A tymczasem twoja historia zapchana jest pornosami.
-To lepiej zamknij oczy, tam wstęp jest dopiero po osiemnastce. - Dźgnąłem ją łokciem między żebra. - A poza tym lubię popatrzeć na fach, w którym jestem niewątpliwie lepszy.
Przewróciła oczyma i wróciła przed swój ekran, dodając cicho, że wierzy mi na słowo i nie musi przekonywać się o niczym na własne oczy (lub na własnej skórze, ale to dopowiedziałem sobie sam).
-Właściwie czego szukamy w bezkresach internetu na chwilę przed północą?
-Namiarów do biur na sprzedaż albo wynajem.
Przyćmiła mnie zirytowanym, może nawet rozeźlonym spojrzeniem.
-I naprawdę musimy to robić o północy?
-Ależ owszem, żebyśmy od rana mogli wyruszyć w miasto i zwiedzać. Wyobraź to sobie. - Objąłem ją ramieniem i machnąłem w przestrzeń przed nami. Spojrzeliśmy w kąt sufitu jak na tych wszystkich filmach, gdy niespodziewanie gdzieś ponad głowami z obłoku pary tworzy się wspomnienie minione lub dopiero do przeżycia. - Nasze wspólne biuro zawalone teczkami pełnymi dowodów zbrodni, zdrad, oszustw. Już czuję się jak ryba w wodzie.
-A w rozliczeniach podatkowych co wpiszesz? Agencja towarzyska?
-Biuro matrymonialne. Albo zakład antykłamstwowy.
-Wiesz, że nie ma takiego...
-Siedź cicho, psujesz mi marzenia.
Więc jeszcze przez chwilę lub dwie wpatrywaliśmy się w obłok powietrza ponad nami, aż puściłem ją, gdy nadzieja jak scena z filmu została niehumanitarnie pogrzebana.
Przeglądaliśmy lokalne i krajowe strony. Masa ogłoszeń, wiele ciekawych, przy części z nich nie wiadomo było, czy śmiać się, czy płakać. W międzyczasie wchodziliśmy w reklamy pojawiające się po bokach i co jedna to bardziej idiotyczna. Aż Nell trafiła na proponującą powiększenie penisa. A później na taką, gdzie dwie przemalowane panienki zapewniały niezapomniany wieczór.
-Ta blondynka jest w moim typie - mruknęła Nell, oblizując usta.
Chciałbym wiedzieć, o czym myśli. Właśnie teraz. Postanowiłem ją o to zapytać.
-W twoim typie do przytulenia, czy w twoim typie do zaliczenia? - zrymowałem jak szanowany poeta.
-W moim typie do przeczytania bajki o trzech świnkach na dobranoc.
-Nie znam bajki o trzech świnkach - żaliłem się, w międzyczasie spisując telefon i adres jednego z biur na wynajem w centrum. Duże, przestronne, z widokiem na londyński ruch.
-Przypomnij mi, a ci ją kiedyś opowiem.
-Zrób to teraz - poprosiłem, nie odrywając wzroku od ekranu, a łokci od wylanego piwa na blacie.
Nell również ze skupieniem przeglądała kolejne oferty i zapisywała namiary na średnio co piątą. Przy jednych zatrzymywała się na dłużej i wnikliwie czytała opis. Inne tylko zahaczała spojrzeniem i biegła w dół strony.
-Zapomnij. Jest dziesięć minut po północy. Zasnęłabym przed dojściem do drugiej świnki.
-Możesz zacząć od razu od trzeciej. Nie sądzę, żebym wiele zapamiętał.
Nie żeby szwankowała mi pamięć. Po prostu bajka o trzech świnkach nie należy do zbioru informacji niezbędnych, a inne nie mają prawa bytu w pamięci.
Skończyliśmy chwilę przed wpół do pierwszej, oboje ze swoimi architektonicznymi faworytami. Mnie spodobał się biurowiec na wschodzie miasta i jedynym minusem były długie minuty spędzone w korku, bo mieszkam (a w zasadzie cisnęło mi się na język określenie mieszkamy) od zachodu. Nell natomiast znalazła apartament bliżej i mniejszy, ale bez efektu wow po zerknięciu między cztery ściany widoczne na zdjęciach. Ostatecznie postanowiliśmy o świcie (koło dwunastej, może trzynastej) zajrzeć do wolnego biura przecznicę od najbliższego McDonalda. Tak zwany kompromis. I frytki, i lody z karmelem. Żeby zmienić pestki melonów w melony, a potem melony w arbuzy.
-Powiedz mi, psie - mruknęła niespodziewanie i wiedziałem, że odnosiła się do wtargnięcia w prowizorycznym stroju gliniarza do jej mieszkania - że w tych swoich stu metrach, pośród dwóch patelni...
-Jednej - wtrąciłem. - Drugą spaliłaś.
-Dziesięciu szklanek - ciągnęła, ale ponownie przerwałem.
-Dziewięciu. Jedną rozbiłaś.
-Dwóch laptopów - powiedziała dosadniej i teraz nie miałem prawa się wtrącić (jeszcze) - masz jakiś komplecik dziewczęcych majtek, albo przerośnięte śpiochy?
Pokręciłem głową. Nie dopilnowałem formalności i zabrałem ją do pogotowia opiekuńczego tak, jak stała. A jednak jakaś maleńka torba, w której zmieściłyby się maleńkie ubranka, bo maleńka Nell nosiła maleńkie rzeczy, przydałaby się niewątpliwie.
Bez słowa przeskoczyła przez próg sypialni. Pogwizdując pod nosem, otworzyła najpierw jedną szufladę, gdzie w całkiem równej kompozycji prezentowały się koszulki z krótkim rękawem. W następnej skarpetki, ale nie połączone w pary, bo nie miał kto zrobić tego za mnie. W jeszcze następnej powpychane bokserki i o dziwo, wszystkie czyste. Wzięła jedną parę, do tego koszulkę i droga do łazienki stała przed nią otworem.
Po raz pierwszy dziewczyna ukradła mi bokserki.
Dziewczyna (dziewczynka).
Bokserki.
Spoglądałem w dal korytarza minutę, może dwie, aż usłyszałem wodę uderzającą o szybę kabiny prysznicowej. A że w mieszkaniu unosiła się bolesna wręcz cisza, mogłem z precyzją co do milimetra stwierdzić, na którą ze ścian bądź szyb spadają krople. Nell nie zamknęła drzwi na klucz. Wystarczy kilka kroków, przyciśnięcie klamki łapą i jestem obok niej pod prysznicem. Ale z jakiś względów wydaje mi się, jakbym wchodził pod prysznic z siostrą i dlatego nawet nie podnieciła mnie myśl, że tuż obok jest czyściutka i golutka, jak stworzył ją pan Bóg. Zaczynała zagnieżdżać się we mnie myśl, że Nell to taki bardzo zakazany owoc, na który w zasadzie nie mam aż takiego parcia właśnie dlatego, że jest zakazany i mimo że najpiękniejszy wśród wszystkich innych.
Siostra. Taka szczera, prawdziwa, zołzowata (ale nie jak Jazzy) siostra. Nie obiekt seksualny.
Poczułem się z tym całkiem dobrze i postawiłem sprawę jasno.
Ale nie myślcie, że jakoś specjalnie mi na niej zależy. To tylko promyk słońca. Miły i przyjemny, ale jeden z wielu. Jeden, który wcale nie rzucił na świat mocniejszego światła. Pasował. I nic więcej.
Kiedy Nell brała prysznic, czego swoją drogą nie robiła długo i sprężyła się jak facet, co z kolei jest kolejnym plusem na tablicy jej cech, ja schowałem oba laptopy do ostatniej w korytarzu sypialni, bo nie sądzę, że użyjemy ich w najbliższej przyszłości, i starłem kilkoma zgniecionymi ręcznikami papierowymi blat. Do czego to doszło? Żebym ja musiał sprzątać, bo jakaś mała siksa zrobiła mi z kuchni chlew? Dziwnie niepokojące. I niepokojąco dziwne. Zdążyłem jeszcze przetrzepać kołdrę, wywietrzyć sypialnię, bo lubiłem spać w chłodzie, i nastawić budzik na dziesiątą, żeby po kolejnym incydencie ze spaloną patelnią dotrzeć do centrum w południe. Chanell wyszła z łazienki, panele na korytarzu skrzypnęły, drzwi zostawiła otwarte, bo nie usłyszałem ponownego szczęku zamka w drzwiach. Nieporadna drobinka stanęła w progu, koszulka muskała jej uda, dwa luźne warkocze opadały na ramiona i zastanawiałem się, czym zaplotła ich końcówki, bo jedyne gumki w moim domu bynajmniej nie służą do związywania warkoczyków.
Widząc ją taką spokojną, utwierdziłem się w przekonaniu, że nie chcę jej zaliczyć, nie chcę z nią eksperymentować, nie chcę bawić się w pedofila. Chcę ją polubić.
Dotarłem do łazienki i w przeciwieństwie do niej bez koszulki, bo sen w T-shircie to jak zapakowanie się w szczelny worek i wskok w nim pod kołdrę. Rozebrałem się do naga i na starcie schłodziłem wycieńczone ciało lodowatą wodą, potem poparzyłem wrzątkiem (wyrwało mi się kilka przekleństw), by ostatecznie znów je schłodzić. Żel pod prysznic pachniał dobrze, a że był niezamknięty, Nell musiała użyć tego samego. Męski zapach może dobrze komponować się z jej ciałkiem i aż zachciało mi się śmiać. Kocha samochody, gwiżdże na widok pupek opiętych w spódniczkach i myje się męskim żelem. Kiedy spotkam jej ojca ponownie, spytam go, czy nie miała urodzić się chłopcem.
Po wyjściu spod prysznica wypuściłem z ust zduszony krzyk. Nie spodziewałem się przed lustrem Chanell myjącej białe ząbki moją szczoteczką. Nie to, żebym wstydził się imponującego w rozmiarach przyrodzenia. Mogłem po prostu bezwiednie śpiewać w strugach ciepłej wody i mój głos nie należy do najpiękniejszych.
-Nie przeszkadzaj sobie - mruknęła, patrząc mi w oczy w lustrzanym odbiciu. Na fiuta nawet nie spojrzała. To dziwne, bo z tego co wiem, dziewczynki w jej wieku są już ciekawe rzeczy dyndających między nogami. A ją zaabsorbowało czyszczenie jedynek okrężnymi ruchami.
-Staram się - odparłem ze śmiechem, trąc włosy ręcznikiem. Zanim założyłem bokserki, pokręciłem się to tu, to tam, umyłem zęby tą samą szczoteczką, gdy tylko Nell splunęła po raz ostatni, i jeszcze zrzuciłem balast z pęcherza.
Przy nikim nie czułem takiej swobody.
Po raptem dwudziestu czterech godzinach.
Gdy spuszczałem wir w muszli, Nell już nie było. Zostało zaparowane lustro i kilka chińskich znaczków wypisanych w dolnym rogu. Albo japońskich. Albo po prostu nellowskich, a jej język wymaga długiego przyswajania. Wyszedłem, otworzyłem drzwi na oścież, po drodze wyłączyłem jeszcze światło w salonie i sypialnia kusiła jak syrena zbłąkanych rybaków. Szedłem jak w amoku, potykałem się o własne nogi. Oto, co zmęczenie robi z człowiekiem. Przedarłem się ostatkami sił przez próg, a tam najokropniejszy zawód dnia. Choć łóżko mam nad wyraz duże i pewnej nocy zmieściłem się w nim z dwiema rudymi po prawej i lewej, Nell rzuciła się na środek na brzuch i zajęła całe. Calusieńkie. Jak rozgwiazda zaatakowała materac, rozpostarła ręce i nogi i miałem co najwyżej skrawek, by przysiąść gdzieś na brzegu.
-Dobra, nie zapędzaj się, to moje łóżko - mruknąłem, ściągając z niej kołdrę. Wybrała czerwone bokserki i na jej chudym tyłku wisiały jak cycki kobitki po menopauzie. Czy jak one to nazywają.
-Ale ja jestem gościem, a gościom odstępuje się najwygodniejsze łóżka.
-Nell, nie żartuję, zabieraj dupę, albo skończy się tym, że wyląduję na tobie. Jestem ledwie żywy.
-Skoro i tak zaraz zaśniesz, nic ci się nie stanie, jak raz naruszysz prywatność kanapy. Jest całkiem wygodna. A obiecuję ci, że łóżko za tobą nie zatęskni.
-Jeszcze chwila, a spędzisz noc na dywanie, przysięgam. A po nim biegają myszy, które włażą niegrzecznym dziewczynkom w pipkę.
-Nie rusza mnie to - ziewnęła, przewracając głowę z prawego policzka na lewy. - Jeśli byłbyś tak miły, możesz zgasić światło i pocałować mnie na dobranoc w czółko.
-Dobre sobie - zakpiłem. - Prędzej pójdę spać na tę cholerną kanapę.
-I tak pójdziesz. - Po chwili zmieniła strategię. - Albo pozwolę ci zostać, jeśli pocałujesz mnie w czółko i życzysz dobrej nocy.
Przesunąłem bosą stopę w stronę łóżka, za nią pociągnąłem drugą. Panele z ciemnego drewna zdały się dziś wyjątkowo chłodne. Zegar wybił pierwszą. Pochyliłem się nad rozgwiazdą oblegającą łóżko, odgarnąłem z czoła włosy i gdy byłem już wystarczająco blisko, tchnąłem miętowym oddechem pomiędzy parę błyszczących oczu:
-Wal się. Udostępniam ci do tego moje poduszki.
I choć salon nie zachęcał, byłem dumnym ogierem, a nie miękką pizdą napierdalającą buziaczkami na dobranoc. Zabrałem Nell kołdrę, zgasiłem światło, życząc paskudnej, pełnej koszmarów i karaluchów nocy. Po drodze wziąłem pod pachę Gordona, razem usiedliśmy dokładnie po środku narożnikowej kanapy. Jeśli Nell nazwała to wygodą, na co dzień musi chyba sypiać na kaflach, bo sprężyny sofy niemiłosiernie uwierały oba moje pośladki i nie mogłem znaleźć sobie miejsca.
-Właśnie dlatego nie kupuję ci kobiety, Gordon - mruknąłem wprost w szybkę szklanej kuli. - Prędzej czy później wyrzuci cię z domu i zdechniesz gdzieś na komodzie.
Tym razem zdawał się mnie zrozumieć. Patrzył bardziej inteligentnie i mniej rybio, choć rybie płetwy i ogon szalały w wodzie. Ale gdy nie dostał suszonych robaków, wypiął się do mnie tyłkiem. Nawet on. A myślałem, że istnieje jeszcze zjawisko męskiej solidarności.
O drugiej, po godzinnym wiciu się i skręcaniu na kanapie, włączyłem mecz w telewizorze. Powtórka spotkania Anglii z Niemcami, jeden do zera w piątej minucie, tłum oszalał, a siatka w bramce kołysała się na wietrze.
A punkt trzecia Nell dołączyła do mnie na kanapie, by wymienić nazwisko każdego zawodnika, nawet tych z ławki rezerwowych. I dalej oglądaliśmy mecz już wspólnie, pod tą samą jedną kołdrą.
~*~
Początek ferii po tygodniowym "chorowaniu" z czerwienią na włosach. A co słychać u Was? :-)
Nauczyłam się obsługi wattpada i planuję się z nim w przyszłości zakolegować :)