Praca w obrzydliwie bogatej korporacji wymaga poświęceń. Wegetacja po godzinach, bezustanny stres i litry kawy wypijane dzień w dzień. Mając własny mały interes, wszystko dostosowywałem do potrzeb. Czy wstanę o siódmej, czy o dwunastej, zależy wyłącznie ode mnie. A nawet gdybym w ogóle nie wstał, zapłacze za mną jedynie Gordon. Nie dostanie świeżej porcji suszonych robaków i popełni samobójstwo, wystawiając swój śliski, rybi pyszczek ponad taflę wody. Z kolei ja zapłakałbym po nim.
Tego ranka obyło się bez zobowiązań o świcie. Budzika nie nastawiłem i obudziłem się sam, gdy przez rozsunięte zasłony wpadł promień słońca. Świeciło wprost w szybę na przeciw łóżka. Słoneczny dzień w Londynie to jak śnieg w środku Afryki. A że słońce górowało wysoko na niebie, dochodziła dwunasta. Gordon myślał już o samobójstwie, a jego burczący brzuch słyszałem nawet w sypialni.
Ale nie spałem w łóżku sam. Wybudzając się i przeciągając, musnąłem wierzchem dłoni skrawek gładkiej jak pupcia niemowlaka (nie żebym kiedykolwiek zmieniał dzieciakowi pieluchę) skóry. Zaskoczeniem była koszulka i bielizna, którą rozpoznałem podczas tej krótkiej wędrówki od biodra po ramię. Co jak co, ale nie byłem tak pijany, by pozwolić panience zakopać się w mojej kołdrze W UBRANIACH. Pomyślałem, że mam zwidy. Dotknąłem dłonią płaskiego brzucha. Koszulka. Dotknąłem żeber. Koszulka. Dotknąłem pośladka. Majtki. Dotknąłem swojego czoła. Gorączki nie miałem.
Coś było nie tak.
Miałem przynajmniej pewność, że nie przygarnąłem do łóżka jakiegoś zbłąkanego chłopczyny.
-Dzień dobry, bardzo mi miło, choć nie do końca wiem, z kim mam przyjemność - mruknąłem do jednego kosmyka włosów. Tylko tyle wystawało spod kołdry i zakręcało kółko na poduszce.
Naraz nieznajoma strąciła kołdrę i zepchnęła ją poniżej kolan. Jakby słońce nagle rozwiało chmury. Jej blask poraził mnie, śnieżnobiały uśmiech ukłuł źrenicę. Miała długie, jasnobrązowe włosy. Gdy leżała na boku i przytulała policzek do poduszki, kilka pasm okalało kość policzkową. Oczy miała zmrużone, pełne usta rozchylone i moim pragnieniem było głębokie pocałowanie ich. A jeszcze silniejszym marzeniem byłoby wsunięcie w te wargi fiuta. Szczupłe ramionka trzymały kołdrę przy piersi. Nóżki podkurczyła i rąbek kołdry przyciskała między kolanami. I patrzyła tak przenikliwie, tak głęboko, tak, że aż nabawiłem się dreszczy.
Ale usta były głównym obiektem zainteresowania. Gdyby mi possała, mój chujek byłby najszczęśliwszym na świecie.
Nagle uderzyła we mnie jej dziecięca niewinność. Ile mogła mieć lat? Bałem się strzelać.
-Cześć - mruknęła zaspanym głosem.
-Czy my się znamy, ślicznotko?
-Teraz jest właśnie ten moment, w którym powinniśmy się poznać. - Wyciągnęła spod kołdry małą dłoń. Ta sama była ostatnim, co pamiętam z ubiegłego wieczoru. - Chanell.
-Justin - odparłem, nadal rozproszony. - Ale wciąż nie bardzo rozumiem, skąd taka piękna niewiasta w moim łóżku. Nie żeby mi to przeszkadzało. Ładnie pachniesz, jesteś cieplutka i w ogóle.
-Słyszałam wczoraj w klubie, jak szukałeś kogoś z umiejętnościami kulinarnymi. Co prawda nie umiem gotować, ale jestem pojętna i szybko się uczę.
To nie pojęte. Wciąż łudziłem się, że śpię. Ale tylko rzeczywistość bywa tak wyraźna.
-Może zacznijmy od początku. Ile ty, kocie, masz lat, co?
-Piętnaście.
Łokieć osunął mi się po poduszce i zaryłem głową w materac. Piętnaście lat. Tyle miałem, gdy biegałem jeszcze za piłką razem z kumplami. Tyle miałem, gdy ciągnąłem siostrę za warkocze. Tyle, gdy zacząłem oglądać się za dziewczynami. Tyle, gdy obejrzałem pierwszego pornosa. Tak dawno, że nie pamiętam już, na którą stronę zaczesywałem pedalską grzywkę. Piętnaście lat to jak wieki temu. Zapomniałem już, jakie to beztroskie uczucie. Tak beztroskie jak ta owiana tajemnicą Chanell.
-I z czego się śmiejesz? - mruknęła. - Ty też miałeś kiedyś piętnaście lat.
-Właśnie wspomniałem te kolorowe czasy.
-Teraz nie jest już tak kolorowo? - spytała smutno.
-Nie dla wszystkich. Dla ciebie nie będzie kolorowo, jeśli będziesz utrzymywać ze mną kontakt.
-Grozisz mi?
-Skądże. - Przebiegłem opuszkami wzdłuż jej kości policzkowej. - Ja tylko ostrzegam. Nie jestem facetem, z którym znajomość wyszłaby ci na dobre.
-Zamieniam się w słuch. - Zmarszczyłem brwi. Przeskakiwała od słowa do słowa i nie nadążałem za potokiem jej myśli. - Opowiedz mi swoją historię. Tylko w skrócie. Nie mam całego dnia.
Ujrzałem w niej samego siebie. Otwarta, bezpośrednia, zdawała się zadziorna. A może chciałem, by taka była. Mrugała trzy razy rzadziej niż ja, oczy miała wielkie i piekielnie ciemne. Źrenice ledwie odróżniały się od tęczówek. Nieustannie biegała mi po głowie myśl o zaledwie piętnastu wiosnach siedzących jej na barkach. Taka piękna, a taka nielegalna. Poszedłbym siedzieć, gdybym wsunął jej za majtki choćby mały palec.
Choć nowy rok daleko, obrałem silne postanowienie. Nie tknę jej. Choćby usiadła mi nago na kutasie, nie tknę jej. Jest za młoda. I nielegalna.
-Więc od czego mam zacząć? - upewniłem się, że nie straciła cierpliwości.
-Od początku.
-Początku ci nie opowiem. Jest zbyt bolesny, a ja nie lubię wracać do sentymentalnych gówien.
-Tak bolesny, że mógłbyś się rozpłakać, opowiadając o nim?
Zastanowiłem się chwilę. Odblokowałem barierę dookoła serca i powoli zamykała je w szczelnej klatce. Poczułem się pewniej.
-Tak. Myślę, że tak - przyznałem. - Więc załóżmy, że tamto jest przedpoczątkiem, a ja zacznę od właściwego początku. Miałem problemy z agresją. Spore problemy. Biłem swoją dziewczynę, zmuszałem ją do seksu. Doprowadziłem do tego, że poroniła, bo nienawidzę małych bachorów. Poszarpałem się z przyjacielem i nieumyślnie go zabiłem. Dziewczyna uciekła ode mnie ze Stanów do Londynu. Poleciałem za nią. W międzyczasie rozbiłem związek swojego brata, zerżnąłem mu laskę, która później urodziła moje dziecko, bo ta jedna pęknięta gumka na tysiąc całych musiała trafić akurat na mojego fiuta. Potem wpakowali mnie do pierdla na dwa lata za pobicie. Odkąd wyszedłem, żyję sobie grzecznie, zarabiając na życie seksem ze starymi mężatkami i szantażem względem ich nadzianych mężów.
Policzyłem w myślach do trzech i byłem pewien, że Chanell wyskoczy w swoich uroczych majteczkach w kolorowe kropki, ubierze się w pośpiechu i ucieknie z krzykiem. A ona jak leżała, tak leży dalej, marszczy brewki i czubek noska. Chce o coś zapytać, lecz nie wie jak. A może wie, tylko czeka na odpowiednią chwilę.
-Naprawdę cię to nie ruszyło? - Pokręciła głową. - Właśnie przyznałem, że praktycznie zabiłem dwie osoby, biłem i niemal gwałciłem swoją laskę, siedziałem w pierdlu, na imprezach pieprzę panienki w takim tempie, że zaliczam ich więcej niż kieliszków wódki, a nade wszystko jestem od ciebie ponad dziesięć lat starszy. Żadnej reakcji?
-Twój życiorys jest bardzo bogaty. Ale mnie nie odstraszysz, nawet gdybyś się starał.
-Mogę cię pobić, skrzywdzić na tysiące sposobów, a ty leżysz obok mnie, jakbyśmy byli starym, dobrym małżeństwem? Przepraszam, że zapytam, ale co jest z tobą nie tak? Masz jakieś zapędy masochistyczne?
-Nie pobijesz mnie.
-Za bardzo mi ufasz. A wiesz o mnie same najgorsze rzeczy.
-Widzisz, ufam ci, nie znając twojej dobrej strony. Myślę, że niczym gorszym mnie już nie zaskoczysz, mam rację?
Miała, to fakt. Intrygowała mnie jej odwaga. Pierwszy raz spotykam kogoś podobnego. Bezpośrednia, ciekawa świata, aż za ciekawa, bo gdyby trafiła na mnie przed laty, nie byłaby bezpieczna. Nawet teraz bałem się, że jeden nieprzemyślany nawet nie tyle ruch, ile jedno słowo może ją zranić. Mój charakter do łatwych nie należał. Prościej byłoby przepłynąć wpław Atlantyk, niż być normalnym i wytrzymać w moim towarzystwie tydzień.
-Skąd ty się urwałaś, bobasie? - westchnąłem głęboko. Była największą zagadką, z jaką przyszło mi się zmierzyć. - Teraz opowiedz mi swoją historię. W przeciwieństwie do ciebie, mam cały dzień. Możesz zacząć od przedpoczątku.
-Mama rodziła mnie pięć godzin w szpitalu świętego Tomasza w Londynie i...
-Nie chodziło mi o taki początek, bo domyślam się dalszego ciągu. Pampersy, kupki, pierwsze kroczki i wszystkie te gówna, przez które nie lubię dzieci. Zacznij od etapu, w którym urosły ci cycki.
-Dobrze. - Przykryła się kołdrą po pas. - Mama popełniła samobójstwo dwa lata temu, bo ojciec pił i pije dalej. Znęcał się nad nią, nie wytrzymała tego.
Teraz żarty wydały mi się nie na miejscu. Ale z drugiej strony Chanell, czy jak tej mojej gwiazdeczce było na imię, nie przywoływała wspomnień ze łzami w oczach. Te wargi, którymi chciałem, by mi obciągnęła, dopóki nie poznałem jej wieku, rozciągały się w delikatnym uśmiechu.
-Bije cię? - spytałem o ojca.
-Czasami, gdy jest trzeźwy. Nie raz zbieram go z chodnika pod blokiem, bo mimo wszystko boję się, że coś sobie zrobi. A potem sama za to obrywam.
-Bije tak, żeby nie było widać? - dociekałem.
Skinęła głową.
-Ty też tak biłeś? - spytała otwarcie.
-Ja biłem gdzie popadnie. Było widać.
Między nami zapadła cisza. Uporczywe milczenie, takie, które rozrywało umysł na kawałki. Bo cisza popychała do myślenia, a myślenie często bolało. Chanell nie odrywała ode mnie wzroku i jej spojrzenie się nie zmieniło. Założyłem kosmyk włosów za jej ucho, a opuszką jednego palca musnąłem kość policzkową. To jedyny kontakt fizyczny, na jaki mogłem sobie pozwolić. Odkąd poznałem rok jej urodzenia, nawet z tymi wargami przystałbym jedynie na pocałunek, i to taki krótki, przelotny, jak całuje się dziewczyny przy rodzicach.
-Prawdę powiedziawszy nadal nie rozumiem jednego. Skąd się tu oboje wzięliśmy? I dlaczego wciąż leżymy w łóżku jak to stare małżeństwo po setce kryzysów?
-Zobaczyłam cię wczoraj zupełnie nachlanego, wyobraziłam sobie własnego ojca i zrobiło mi się ciebie żal. Bałam się, że wsiądziesz po pijaku za kierownicę i rozpieprzysz się na pierwszym lepszym drzewie. Więc eskortowałam cię do domu, a że ojciec wścieka się, gdy wracam po nocach i ponad to nie lubię jego nachlanych kolegów, którzy bywają zbyt natarczywi, postanowiłam, że przenocuję u ciebie.
-I trafiłaś, bądź co bądź, do łóżka z jeszcze większym ścierwem.
-Ale wciąż żyję. Zawsze mogłam trafić gorzej. Nie jesteś psychopatycznym mordercą i gwałcicielem.
Oboje nabraliśmy powietrza.
-Jesteś tego pewna?
Po raz pierwszy pozwoliła mi usłyszeć swój śmiech. Nie wiem, czy to śmiał się człowiek, elf czy jakaś mała wróżka.
-Jak powiedziałam, jeszcze żyję. Jesteś na mnie zły?
-Gdybym był, już miałabyś limo pod okiem. Ale masz zbyt ładną buzię, żeby ją kaleczyć.
-Więc twoja dziewczyna była brzydka?
-Nie, czemu? - zdziwiłem się. - Była piękna. Nadal jest piękna.
Gdybym grał na loterii, Cindy byłaby najcenniejszym losem. Jej uroda, jej kształty, nawet zadziorny charakter sprawiał, że pragnąłem jej bardziej. Spieprzyłem sprawę.
-Więc dlaczego mnie nie chciałbyś uderzyć, a ją biłeś?
Szarpnąłem kołdrą i przewróciłem się na drugi bok, gdzie zatopiłem policzek w poduszce. Żałuję, że nie pocę się w nocy, ani nie jem w łóżku. Przez to pościel pachnie nienaganną świeżością i nie wiem, kiedy powinienem ją zmienić. Przecież nie zapisuję w kalendarzu dat prania.
-Zadajesz zbyt skomplikowane pytania, bąbel. Nie baw się w psychologa.
-Bawię się w Jezusa. Będę cię nawracać.
-Jestem niewierzącym niepraktykującym. Lepiej pobaw się w kucharza. Zrobisz mi śniadanie?
-Nie - stwierdziła krótko. - Jeszcze nie nauczyłam się gotować. Powiedz mi teraz, gdzie w tych twoich apartamentach jest zwykły kibel, bo nie sikałam od dwudziestu godzin i mój pęcherz domaga się uwolnienia.
-Ostatnie drzwi po prawej.
Chanell zsunęła się z łóżka na ciemne panele podłogowe. W tej swojej krótkiej koszulce i majtusiach w kropki poczłapała do drzwi. Bose stopy szurały na podłodze i były równie małe co dłonie. Zniknęła za drzwiami. W pokoju został jej słodkawy zapach i trudno było mi określić, czy to perfumy, czy jej blada skóra. Z kolei ja nie pachniałem za ładnie. Opary wódki wychodziły mi nawet nosem.
Jeszcze zanim wstałem, opadłem z jękiem na środek materaca, do tej pory zajmowany przez Chanell. Mała pinda wygryzła mnie z własnego łóżka na które ciężko pracowałem własnym tyłkiem. Spojrzałbym w niebo, gdyby nie przeszkadzał mi sufit. Spojrzałbym w niebo i prześledziłbym ruch kilku chmur, a gdyby to była noc, ułożyłbym gwiazdy w swoje własne konstelacje i wyczytał z nich skrupulatnie przygotowaną intrygę.
Może i Chanell zjawiła się w moim życiu niespodziewanie, ale równie niespodziewanie z niego nie wyjdzie. Miała coś... Coś, czego poszukiwałem u siebie, u innych i nigdzie do tej pory nie znalazłem. Coś nie wyjątkowego. Coś wyjątkowo wyjątkowego.
Tylko ta piętnastka na karku przyprawiała mnie o zawroty głowy. Nawet gdybym chciał, nie zainicjowałbym nic bardziej erotycznego, niż wspólna drzemka na dwóch przeciwległych krańcach łóżka, z barykadą pomiędzy ciałami. Jak w tym starym, dobrym małżeństwie. Dogadują się, owszem. A słowo seks słyszą tylko w serialach, bo sypialnia już dawno o nim zapomniała.
Dnia piętnastego kwietnia roku pańskiego 2015 Justin Bieber znalazł sobie żonę, o której nie wie, do cholery, nic i której pozwala sikać do własnego kibla we własnym apartamencie zakupionym przez własnego ojca za jego własne pieniądze, które powinien przez laty łożyć na moje utrzymanie.
Naraz przypomniałem sobie o wczorajszych słowach Lily. Cindy i Jason zostali rodzicami. Dla mnie to żaden powód do świętowania, ale z grzeczności wypada im pogratulować. Dobrze że mieszkają tysiące kilometrów stąd. Inaczej wypadałoby nie tylko zadzwonić, ale odwiedzić ich i małego, pewnie jeszcze łysego szczurka płci żeńskiej.
Znalazłem w liście kontaktów numer i do Jasona, i do Cindy. Dotknąłem ekran na imieniu brata i czekałem jeden sygnał, drugi, później trzeci, aż po czwartym niemal straciłem cierpliwość.
-Halo? - odpowiedział mi zaspany, zachrypnięty głos w słuchawce.
Spojrzałem na zegarek. Szkoda, że nie pamiętałem, że londyński czas znacznie różni się od tego w Los Angeles. Dokładnie o osiem godzin snu, które wyrwałem z jego życiorysu.
-Witam, twój klon mówi. Pamiętasz jeszcze brata?
Po drugiej stronie szmer, głośne westchnienie i zaniepokojony kobiecy głosik. Jason wymamrotał coś do Cindy, a sam zwlekł się z łóżka, założył pewnie ciepłe kapcie, i przeniósł się do sąsiedniego pokoju. Rozpoznałem tylko szczęk zamka.
-Czy ty wiesz, do cholery, która jest godzina? - zaklął.
-Parę minut po jedenastej.
-U mnie, kretynie. Która godzina u mnie. Jest trzecia w nocy. Normalni ludzie o tej porze śpią.
-Dzwonię, żeby ci pogratulować tego, no, zostania tatuśkiem.
Gdy Jason nie odpowiadał, zacząłem się obawiać, że zasnął i nasza rozmowa skończy się po tych kilku zdaniach.
-Twoje plemniki są sto razy szybsze niż ty. Nasza córka ma już półtora roku, a tobie przypomniało się właśnie teraz?
Poczułem się urażony. Nie po to wydaję ciężko zarobione pieniądze na zagraniczne rozmowy, by słyszeć warknięcia popychane ironią.
-Ale miło, że zadzwoniłeś. Twoja bratanica ma się dobrze, na imię jej Rosie, jest najsłodszym dzieckiem na świecie i nawet ciebie zdołałaby w sobie rozkochać.
-Nie zapędzaj się. Mnie rozkochują pieniążki.
-Ona warta jest milion dolarów.
-My tutaj, w Londynie, mamy funty, kolego. Twoimi dolarami mógłbym podetrzeć sobie tyłek.
Jason zaśmiał się życzliwie. Przez chwilę panowała między telefonami cisza, która jednak nawet w środku mojego dnia i nawet w środku jego nocy zdawała się przyjemna.
-A z ciebie wciąż taki lekkoduch? Żadna nie uwiązała ci jeszcze smyczy dookoła szyi?
-Na takich jak ja nie ma mocnych.
Naraz usłyszałem przeraźliwy huk, jakby ktoś w moim mieszkaniu rozpętał jednocześnie trzecią i czwartą wojnę światową. Coś jak dźwięk tłuczonego szkła, odbijającej się od kafli pokrywki garnka i patelni szurającej po posadzce, jak kopnięta przez Ronaldo piłka na boisku.
-Wiesz, stary, oddzwonię innym razem. Pewna niewiasta właśnie demoluje mi kuchnię.
Przed urwaniem połączenia usłyszałem jeszcze, że żadna niewiasta w moim otoczeniu nie pozostanie niewiastą na długo. Nie mylił się, ale od każdej reguły istnieją odstępstwa. Chanell będzie wyjątkiem pośród wyjątków.
Wyszedłem z sypialni pełen obaw, co zastanę w kuchni. Ale zanim doszedłem do aneksu połączonego dwoma blatami w odcieniu beżu (a przynajmniej taka barwa widniała na rachunku), trzecia i czwarta wojna światowa dobiegła końca. Po stłuczonym szkle nie było śladu, pokrywka wgniatała blat, a patelnia podgrzewana była od spodu na gazie. I niewiasta w majtkach w kropki przeskakiwała z zimnego kafla na równie zimny kafel, gdzie z całą pewnością pozostał jeden szklany okruch.
-Stłukłam ci szklankę. Mówiłam, że moja przygoda z gotowaniem dopiero się rozpoczęła. Ale masz takich samych jeszcze dziesięć. Po cholerę ci dziesięć, teraz już dziewięć szklanek, kiedy mieszkasz sam?
-Po cholerę mi stumetrowy apartament, który dzielę wyłącznie ze złotą rybką?
-Nakarmiłam ją, gdy wracałam z łazienki. Jest urocza. Tylko zdaje się mieć sporą nadwagę.
-To Gordon - przedstawiłem. - I rzeczywiście, ma nadwagę.
Dałbym sobie rękę uciąć, że coś, co skwierczało na patelni, nie powinno śmierdzieć jak kawałek przypalanej folii. Chanell zmarszczyła czubek nosa i wyczuła to samo. Rzuciła okiem na patelnię. Stanąłem za nią, by móc obserwować kulinarne poczynanie obcej żony, która zdeklarowała się, że dla mnie, tylko i wyłącznie dla mnie, gotowanie stanie się jej pasją.
-Mogę spytać, co to za czarna kupka? - Włożyłem palec do patelni i odskoczyłem krótko po tym. Spalona papka zasyczała. Identyczne dźwięki wydają samce łabędzi w okresie godowym.
-Prototyp naleśnika - rzuciła, wyłączając gaz, a patelnie wstawiając pod otwarty strumień wody.
-A mogę wiedzieć, co do niego dodałaś?
-Wodę, mąkę i cukier - odparła z przekonaniem, jakby to ona była królową garnków, a ja jedynie chłopcem na praktykach.
-A czy naleśników nie robi się przypadkiem z mleka, mąki i jajek?
Zastanowiła się chwilę.
-Mówiłam, że dopiero się uczę, nie oceniaj mnie.
Pierwsza kulinarna przygoda Chanell, której nazwiska nie znam, zakończyła się godzinnym wietrzeniem kuchni i wywabianiem dymu białymi ścierkami. Przebiegłem gąbką po tafli patelni i cała spalenizna odbiegła od powierzchni zaskakująco łatwo. Szybko przestało mnie dziwić, dlaczego.
-Kocie, nie uważasz, że przed użyciem patelni wypadałoby zdjąć z niej folię?
Przewróciła oczyma.
-Czy to moja wina, że trzymasz w domu zafoliowane patelnie? Mam przez to rozumieć, że jeszcze nigdy jej nie użyłeś?
-Przecież mówiłem, że nie umiem gotować. A skoro nie umiem gotować, folia na patelni była mi tak obojętna, jak zeszłoroczny śnieg.
-Więc po co w ogóle trzymasz patelnię? - Wyrzuciła w powietrze ręce. - Na jaką cholerę trzymasz w domu miliard rzeczy, których nigdy nie użyjesz?
-Bo czymś muszę zapchać te sto niepotrzebnych metrów - fuknąłem, otrzepując nad zlewem dłonie. Całe były w pianie i kroplach wody. - A patelnie mam nawet dwie.
Następną rzeczą, jakiej dokonała Chanell, było zamaszyste zerwanie folii z drugiej, nieprzypalonej patelni i każdego garnka, równie skrupulatnie zafoliowanego.
Rozlałem sok pomarańczowy do dwóch z dziewięciu pozostałych szklanek. Posadziłem Chanell na kuchennym blacie, a sam zasiadłem na barowym stołku. Piłem i piłem, będąc pod wpływem głębokiej satysfakcji nierównomiernie rozłożonymi kropkami na jej majteczkach. Przy biodrach było ich mniej, a im bliżej nienaruszonej księżniczki, tym ich więcej i tym drobniejsze.
Piliśmy w ciszy, łyk po łyku, siorbnięcie po siorbnięciu, aż Chanell mlasnęła i wciągnęła ułożonym w rurkę językiem ostatnie krople. Odstawiła szklankę na blat z takim hukiem, że przez chwilę obawiałem się, czy z pozostałych dziewięciu szklanek nie pozostanie osiem.
-Jestem głodny - żaliłem się. - I mam kaca.
-A ja jestem tylko głodna.
-W efekcie końcowym wyszłaś na tym znaczenie lepiej. - Klepnąłem ją w udo. - Zbieraj się, jedziemy coś zjeść.
Wstałem ze stołka. Przetarłem oczy i dłonie wpłynęły mi aż na włosy, gdzie bałagan spotęgowałem kolejnym tornadem. Zanim wróciłem do sypialni, Chanell złapała mnie za nadgarstek.
-Justin? - zawiesiła głos. - Co byś zrobił, gdybym miała dajmy na to osiemnaście lat?
Stanąłem pomiędzy jej nogami. Oparłem się dłońmi o blat i wsadziłem opuszkę palca w wylaną kroplę soku.
-Zabrałbym cię na kolację do eleganckiej, włoskiej restauracji.
-A tak naprawdę?
-Zerżnąłbym cię w prawdziwie amerykańskim stylu.
Musnęła opuszką palca wskazującego mój podbródek, a kiedy liczyłem na niegrzeczny komentarz (którego mimo to nie mógłbym wykorzystać), Chanell odparła:
-Jestem tak głodna, że zaraz nabawię się kaca.
Spłynęła z blatu jak na skrzydłach, popędziła do sypialni i z rulonem zwiniętych ubrań przebrnęła w podskokach do łazienki, kiedy ja zdążyłem jedynie obrócić się na pięcie. Do łazienki mam marne szanse się dostać , zwłaszcza że nie wiem, czy Chanell spędza przed lustrem pięć minut czy godzinę.
W sypialni pościelone było łóżko. Mam tylko jedno pytanie - jak? Jak Chanel zdołała w kilka sekund rozłożyć kołdrę, przebiec do łazienki i uprzednio otworzyć jeszcze okno?
Ubrałem jeansy i podkoszulek z napisem. Zawiązałem buty, ale naraz pęcherz wrzasnął i prawie wybuchła w nim bomba. Każdy krok palił tak, jakbym siuśki miał już i w krwi, i w mózgu. A ich temperatura dochodzi do wrzenia.
-Chanell? - Zapukałem w drzwi łazienki, przytrzymując krocze. Było za ciężkie. Jakby spłynęła do niego nie tylko wódka, ale też butelka po niej. - Alarm pęcherzowy, mogę wejść?
-Przecież to twoja łazienka, właź.
Więc wszedłem, kiedy Chanell zapinała stanik. Stała tyłem do mnie, ale całość odbijała się w lustrze. Całość, która w zasadzie za duża nie była i spostrzegłem to jeszcze w łóżku. Ale z kolei jak wielki biust może mieć piętnastka?
Podniosłem deskę toaletową, rozpiąłem rozporek i ulżyłem sobie bardziej, niż podczas robienia sobie dobrze. Odchyliłem głowę i jęknąłem głośno. A siuśki lały się i lały i przez moment obawiałem się, że wyraz wczorajszego pijaństwa nie zmieści się w muszli.
-Ty sikasz, czy walisz konia? - spytała zaciekawiona.
-Na razie pozbywam się wódki z chujka.
-Nie będę przeszkadzać.
I wyszła z łazienki, a tupot małych stóp odbił się echem na kaflach. Skończyłem niedługo po tym, umyłem ręce i dołączyłem do Chanell, która ubrała już buty i jeansową kurtkę. Baba wyszykowała się szybciej niż ja, też mi coś.
-Jednego nie rozumiem - mruknęła, dotrzymując mi kroku na korytarzu. - Masz dwie patelnie, dziewięć szklanek, żeby zapchać czymś stumetrowy apartament, ale w zasadzie po cholerę ci tak wielkie mieszkanie, skoro mieszkasz sam?
-To prezent od ojca - wyjaśniłem, przywołując windę. Zanim przyjedzie, mój pęcherz zapełni się na nowo. - A prezentów się nie odrzuca.
-A czy ojciec kupił ci dwie patelnie i dziesięć szklanek?
-To wszystko było już, kiedy się wprowadziłem.
-Sprzątaczkę też ci opłacił?
-Nie - parsknąłem. - Tylko prostytutkę na ostatnie urodziny. Nie była w moim typie, ale jak powiedziałem, prezentów się nie odrzuca.
Wsiedliśmy do windy. Jakiś zły człowiek włączył ciche nuty irytującej muzyki. Oparłem się o ścianę, Chanell stanęła w tej samej pozycji obok mnie. Nasze ramiona się muskały, a wzrok biegał po zmieniających położenie światełkach. Podświetlały coraz to mniejsze liczby, spływały po tablicy i na zerze nie miały już gdzie uciec.
-Pan Bieber w towarzystwie koleżanki? - zagadał recepcjonista. Dotychczas bardzo nieliczne panienki przewijały się przez moje progi. Do rana nie została żadna.
-Powiedziałem ci coś na temat pana Biebera. Justin mam na imię. Justin. A teraz poproszę kluczyki.
Automatyczny pilot usiadł w zagłębieniu mojej dłoni. Chanell tanecznym krokiem wędrowała do wyjścia. Złapałem ją w ostatnim momencie za ramię i pociągnąłem na zadaszony parking. Nacisnąłem przycisk na pilocie, samochód pisnął pod filarem przy przeciwległej ścianie. Chanell zagwizdała, a gdy podeszliśmy bliżej, obejrzała cacko z każdej strony.
-Samochód też kupił ci ojciec?
-Na niego zapracowałem sam. Wbrew pozorom dobrze mi się powodzi.
Chanell pogłaskała maskę, później klamkę w drzwiach pasażera. Kocham ją. Ona jedna wie, jak traktować moje maleństwo.
Otworzyliśmy drzwi w tym samym momencie. Zanim jednak zniknęliśmy pod listwą łączącą tył z maską, spojrzałem na nią raz jeszcze. Rozwiane włosy, perlisty uśmiech i głębokie spojrzenie.
-Nell? - zatrzymałem ją. - Masz może ochotę zarobić?
~*~
Aye, lubię ten rozdział, bo lubię Chanell, od teraz Nell. Moja ulubiona fanfikowa postać. Jak tam Wasze wrażenia? ☺
Kochammmm !!!! Jeju ja chce się już dowiedzieć co on jej chce zaproponować noo !!! Świetnie piszesz ♥♥♥♥ kiedy można się spodziewać nn?
OdpowiedzUsuńA mo wrażenia poki co dobre :D mam nadzieje ze pozostaną w takiej relacji czysto przyjacielskiej na luzie. Oby ani jedno, ani drugie nie uwiodło drugiego, bo mimo wszytko Cindy i Justin to życie ;) mam nadzieje ze Nell przemowi do rozumu temu debilowi :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCudowny :)) jestem ciekawa co zapropnuje Justin ^^
OdpowiedzUsuńTeraz po poznaniu Chanell uważam ze ona jest tą jedyną dla Justina! Cindy może mu tylko pomóc w tym zebynie zranił Nell! Awww ja chce żeby to Nell uwiodła właśnie Justina: 3 ❤
OdpowiedzUsuńJezu, coś mi się wydaje, że ta część będzie najlepsza ze wszystkich <3. Czekam na następny :*.
OdpowiedzUsuńZaczynam uwielbiać to opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńwiem jak to bd ! nell i juss bd przyjaciółmi w interesach xd
OdpowiedzUsuńBosko 😍
OdpowiedzUsuńJeju uwielbiam Justina w tej części ! W ogóle całkiem inna osoba. Nie mogę się doczekać jego spotkania z Cindy :o
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny ! Weny życzę :D
oby ona przemowiła mu do tego łba ze warto walczyć o Cindy!!!
OdpowiedzUsuńJej o co tu chodzi?? Czy miedzy nimi cos będzie? Kim ona cholercia jest, ona jest zaskakujaca! Jejcia nie moge sie doczekac nastepnego ❤
OdpowiedzUsuńTo ff jest najlepsze na świecie! Jest takie nowe i oryginalne i ma to coś. No kuźwa jesteś pieprzona perfekcją. Każdy kolejny rozdział jest jak prezent na urodziny, wymarzony, a wcale sie go nie spodziewałeś. Jezu jakbym chciala cie poznać.
OdpowiedzUsuńWracajac do rozdziału, nikt nie ma tak bogatej historii, nie wiem co bym zrobiła n miejscu Nell słysząc tak brutalnie prawdziwe podsumowanie. Jestem mega zaintrygowana tą nową postacią i chyba polubię ją bardziej niż Cindy. Jej justin boi się, że ją zrani, to takie słodkie, ale dziwne jak na takiego drania, przecież on uwielbia ranić ludzi. Mamo tak, niech ona bedzie tym jego Jezusem... Ale mu sie trafila zlota dziewczyna, wszyscy śpią, a ja wyje do telefonu. Tak wgl chciałabym, żeby prawdziwy Justin miał Gordona z nadwagą. Już słysze jak rozmawia z nią tak jak ten z twojego opowiadania. To niesprawiedliwe, że Gordona nie ma w zwiastunie, chyba nie masz zamiaru go zabić w następnych rozdziałach? Tylko nie to... xD Dobra, żartuje po twoim rozdziale mam zawsze dobry humor, ale nie zabijaj mi Gordona, błagam bo przywiązałam się do niego. Matko te wszystkie porównania Justina mnie zabijają. Skąd ci sie to bierze? Teraz jak napisze syczac bede miala w glowie obraz łabędzi w okresue godowym... Bajecznie! Jezu... twojego talentu i jego rozwoju nie jestem w stanie opisać.
Justin jest nie dopoznania i swoja drogą to naprawdę dobrze traktuje Chanell. Ale i tak czekam z niecierpliwością na Cindy
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/