Justin
Drogi garnitur przylegający do mięśni i wypastowane na błysk buty. Krawat wiązany pod szyją dobre dziesięć minut, by uzyskać perfekcyjny efekt. Włosy pieszczone przed lustrem nie krócej. Na nadgarstku drogi zegarek, taki zza szklanej witryny, od ojca, jako rekompensata straconych lat. Mankiety podwinięte, ale nie przesadnie. Nie mogły odkryć większości tatuaży. Pod ramieniem teczka zakupiona w papierniczym na rogu, prosta, bez zagięć na bokach. A w środku dokumenty. I zdjęcia stanowiące żyłę złota. Chciałem zarabiać fortunę, musiałem więc wyglądać jak milion dolarów. I pachnieć nie gorzej.
Ostatnie spojrzenie w odbicie w samochodowej szybie i ruszyłem w stronę szklanego, wysokiego na kilkadziesiąt pięter biurowca. Drzwi wypolerowane, jedynie błysk słońca rozróżniał szybę od powietrza. Rozsunęły się, rozpoznając ruch. Hol bogaty, jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Pod oknami skórzane kanapy i szklane stoliki na jednej nodze, a na tych kanapach biznesmeni ze skórzanymi teczkami firmy Wittchen. Dziennie zarabiali więcej, niż jest płatków kukurydzianych w kilogramowej paczce. Przeklęci bogacze.
Podszedłem do recepcji. Odkaszlnąłem i wymownie spojrzałem na zegarek, podkreślając jego wartość.
-Nie życzę sobie tak długo czekać - zwróciłem uwagę, gdy po pięciu sekundach nie zdobyłem uwagi recepcjonistki.
Ale gdy już na mnie spojrzała, ująłem ją.
Poczułem się zgwałcony.
-Bardzo pana przepraszam. W czym mogę pomóc?
-Poszukuję pana Williama Greysona. Może mi pani wskazać piętro i ewentualnie numer biura?
Kobieta spuściła wzrok (przestała gwałcić) i przejrzała spis nazwisk na ekranie laptopa firmy Apple. A czego ja się spodziewałem? Wszedłem do pieczary bogaczy.
-Przykro mi, pan Greyson ma teraz ważne spotkanie i nie przyjmuje gości.
-Niech mi pani wybaczy, ale ja jestem gościem, który może zaważyć na jego przyszłej karierze. Proszę chociaż podać mi numer sali konferencyjnej.
-126, piętnaste piętro, ale...
-Tyle mi wystarczy. Życzę pani miłego dnia. - Przesłałem kobiecie szeroki uśmiech pełen wymuszonej życzliwości.
Nie dla mnie takie ponure klimaty. A krawat uwierał pod szyją. Jakbym miał na sobie obrożę.
Wsiadłem do windy, palec wskazujący spotkał się z piętnastką otoczoną kwadratem na polu przycisków. Znacie tę denerwującą muzykę w tle windy? Ja miałem właśnie okazję poznać ją po raz pierwszy i podzielam słowa ludzi - jest irytująca i wydłuża czekanie.
Winda zatrzymała się miękko, drzwi rozsunęły się na boki. Do pełnej elegancji brakowało tylko czerwonego dywanu rozłożonego na podłodze, fanfar i poczułbym się jak na rozdaniu Oskarów. Aktorem byłem niezłym, brakowało mi tylko popularności i rozgłosu. Liczę na to, że moje dzieła dotrą do szerszej publiki.
-Sto dwadzieścia - czytałem na głos liczby na drzwiach i tak do końca korytarza, gdzie rozciągał się długi pas szklanych okien, a za nimi pasy żaluzji spływające od sufitu ku podłodze. Grupa sztywniaków siedziała za stołami, jeden prowadził konferencję. Ubolewałem nad tym, że będę zmuszony przerwać pasjonujące posiedzenie.
Zapukałem w drzwi. Nie czekałem na odezwę i sam wprosiłem się na konferencję. Odszukałem Williama wzrokiem. Siedział najbliżej wykładającego monolog i stukał długopisem o wielki brzuch. Mógłby grać w filmach Świętego Mikołaja.
-Przepraszam, że zmuszony jestem przeszkodzić - zacząłem oficjalnie - ale potrzebuję pilnej rozmowy z panem Williamem Greysonem.
-Czy to nie może poczekać? - Poruszył się w fotelu. - Mam właśnie ważne spotkanie.
Nie może, stary chuju. Kim ty jesteś, żebym musiał na ciebie czekać?
-Proszę mi wybaczyć moją śmiałość, ale mam w tej teczce coś, co może pana zainteresować i nie wydaje mi się, by zechciał, lub raczej by mógł pan czekać.
Greyson przyjrzał mi się nieufnie. Przeprosił rozmówców (milczących rozmówców) i wyszedł za mną z sali konferencyjnej. Grzeczna psina poszła po rozum do głowy. Niektórzy ludzie (na przykład ja) nie zostali stworzeni do wypełniania rozkazów. Jestem tu, by dyktować własne warunki.
-Czy my się w ogóle znamy? - spytał, nerwowo podrygując stopą.
-Naprawdę ma pan zamiar rozmawiać ze mną na korytarzu? Nie uważa pan, że to nie przystoi człowiekowi z klasą?
Burknął coś niezrozumiałego pod nosem. Wyciągnął z kieszeni kartę z kodem i przyłożył ją do wnęki w sąsiednich drzwiach. Weszliśmy razem do biura. Pominę fakt, że jedno pomieszczenie zajmowało powierzchnię całego mojego mieszkania. Szklane stoliki, skórzane kanapy (nie jedna, a trzy) i widok na rozpościerający się pod nami Londyn. Zaprosił mnie na wolny fotel (oczywiście skórzany). Gdybym nie przyszedł w sprawach prywatnych, zakręciłbym się na nim jak beztroski dzieciak.
-Nazywam się Justin Bieber. Teraz więc możemy śmiało stwierdzić, że się znamy.
-Bieber - powtórzył. - Kojarzę twoje nazwisko. Twój ojciec jest może biznesmenem?
-Owszem - przytaknąłem. - Ale nie jestem tu z jego polecenia. Przychodzę w całkiem innej sprawie, prywatnej i bardzo osobistej. Wiem, że zależy panu na reputacji, bo w tym biznesie to wszystko, co może wznieść na wyżyny i jednocześnie ściągnąć na dno. A ja, panie Greyson, mam coś, co może pana zrujnować w okamgnieniu. Alice to pańska małżonka, mam rację? - uśmiechnąłem się drwiąco. - Naprawdę piękna kobieta. I jaka seksowna, pomimo wieku. A przede wszystkim rozpoznawalna w pana otoczeniu. Od dawna nie układa się pomiędzy wami, prawda? Zresztą, po co ja o to pytam. Przychodzę do pana, by poinformować, że spotkałem się kilkukrotnie z pańską żoną. Hotel nieopodal London Eye. Wie pan już, do czego zmierzam? Otóż bzyknąłem panu żonę nie raz i nie dwa razy, a w tej teczce - pomachałem tekturą - mam na to niezbite, doskonale ujęte dowody. Zdjęcia, rachunki z hoteli, a nade wszystko film na płycie. Kiedy go obejrzysz, przekonasz się, ile dobrodziejstw ukrywała przed tobą Alice. Jest gorąca. I wyjątkowo niedopieszczona - rozmarzyłem się.
Poczerwieniał na twarzy. Gdybym uchwycił go na zdjęciu i wysłał pierwszemu, lepszemu rolnikowi, nie odróżniłby od dorodnego pomidora dojrzewającego w słońcu. Z wyższością rzuciłem teczkę na stos papierów na biurku. Poderwały się w powietrze, zatoczyły koło nad laptopem i opadły na klawiaturę. A teczka została i kusiła oczami małego kota na tylnej okładce. Cholera, że też nie zobaczyłem tego wcześniej.
-Tak jak ten kot - wskazałem - łasiła się do mnie twoja żona.
Punkt dla pana Biebera za zwinne wybrnięcie z paskudnej sytuacji. Kto to słyszał, żeby materiały dotyczące szantażu nosić w teczce z małym kotkiem.
Greyson podniósł teczkę pulchnymi palcami, otworzył ją i poczerwieniał jeszcze bardziej. Teraz bliżej mu było do buraka niż pomidora. Płytę położył na biurku, a zdjęcia przejrzał. Było ich dobre kilkanaście sztuk, a każdemu poświęcił z pół minuty. Naczekałem się za wszystkie czasy. Aż mnie nogi rozbolały i pozwoliłem sobie usiąść na skórzanym fotelu. Spełniłem marzenie - zakręciłem na nim kilka kółek.
Mężczyzna ze wściekłością rozdarł najbardziej perwersyjne wśród zdjęć.
-Proszę się nie martwić. - Machnąłem ręką. - Mam kopię zapasową. I to nie jedną. Lubię czasem powspominać.
-Czego chcesz za usunięcie tych zdjęć? - warknął ostro. Przemawiała przez niego desperacja.
-Pieniędzy, rzecz jasna.
-Ile?
-A ile możesz mi zaproponować? Pamiętaj, że ode mnie zależy twoja dalsza kariera.
-Cena nie gra roli. Te zdjęcia mają zniknąć.
-I znikną - odparłem z uśmiechem. - Pięć tysięcy funtów. Przyjmuję gotówkę, czeki, przelewy, co dusza zapragnie.
Mężczyzna zacisnął szczękę. Mógłbym podbić stawkę. Pięć tysięcy to dla niego jak cena długopisu dla przeciętnego człowieka. Jak grzeczny piesek podszedł do sejfu na tyłach biura, wpisał kilkucyfrowy kod. Nie podejrzałem go, bo kraść nie miałem zamiaru. Jestem uczciwym człowiekiem, który ciężko zarabia na swoje pieniądze. Mówiąc ciężko, mam na myśli dosłownie to. Żona Greysona była całkiem seksowna i znała swoją wartość, ale niektóre dałyby się przelizać psu, żeby tylko ktoś zrobił im dobrze.
-Masz tu pięć tysięcy, a zdjęcia mają zniknąć - nie kłócił się. Zaakceptował twarde warunki. - W przeciwnym razie pamiętaj, że znam twoje nazwisko i nie zawaham się zgłosić tego na policję.
Parsknąłem głośnym śmiechem.
-Stary, co ty możesz mi zrobić? Po pierwsze, nic mi nie udowodnią, a po drugie, pamiętaj, że to ja mam pieczę nad zdjęciami i tylko ode mnie zależy, co się z nimi stanie. Radzę więc śpiewać tak, jak ci zagram.
Skryłem pieniądze w wewnętrznej kieszeni marynarki. Odwróciłem się do drzwi i już ruszałem, celowo powoli, by zaraz, zgodnie z planem, obrócić się na pięcie i zaatakować mężczyznę chytrym uśmiechem.
-Byłbym zapomniał - mruknąłem. - Mam jeszcze coś, co może cię zainteresować.
-Nie mam kochanki - wszedł mi nerwowo w słowo i dzięki temu wiedziałem, że pieprzy na boku sekretarkę.
-Spokojnie, pana karierę zawodową zostawię już w spokoju. Ale reputacja konkurencji może być obiektem pańskiego zainteresowania, mam rację?
-Mów dalej.
Złączył palce i usiadł za biurkiem. Poruszył wąsem, a brwi zmarszczył. Widziałem w jego oczach ekscytację, którą nieudolnie krył za poświatą obojętności.
-Antonio Deep, mówi to coś panu?
Ożywił się natychmiast. Życie prywatne wrogów interesuje bardziej niż przyjaciół.
-Oczywiście, że tak. Kontynuuj, młody człowieku, do którego czuję zniesmaczenie i obrzydzenie.
-Obrzydzenie? - parsknąłem. - Seks ze starszą kobietą jest podniecający. A z mężatką jeszcze bardziej.
-Do rzeczy.
-Otóż tak się składa, że żona pana Deepa była równie niedopieszczona co pańska. Ja nie wiem, co się dzieje z tymi kobietami. Wskakują mi do łóżka, jakbym był Bogiem w ludzkiej postaci. - Zrobiłem dramatyczną pauzę. - Ach, no tak. Przecież nim jestem. W każdym razie, jestem w posiadaniu podobnych zdjęć z udziałem małżonki pana Deepa. Mogę je panu odsprzedać dla zrujnowania kariery biznesowego przeciwnika. Ale ostrzegam, cena będzie wysoka.
-Dla zrujnowania jego kariery, powiadasz. - Zakręcił dwa przeciwległe krańce wąsa ku oświetlonemu sztucznym światłem sufitowi. - Dla zrujnowania jego kariery jestem w stanie zapłacić więcej, niż za uratowanie własnej.
Cholerne hieny biznesowe. Byli bardziej zepsuci niż ja. I pomyśleć, że przez moment posądzałem samego siebie o bycie potworem. Przy nich dostawałem białych skrzydeł i aureoli nad czubkiem głowy.
-Dziesięć tysięcy i zdjęcia są pana.
Na dowód, opuściłem na blat biurka kartę pamięci.
Nie zastanawiał się długo. Ponownie otworzył sejf, wyjął gotówkę i wręczył mi ją z uśmiechem. A jego uśmiech odsłaniał wszystkie żółte zęby.
-Interesy z panem to czysta przyjemność.
Nie wyciągnął do mnie dłoni na pożegnanie, ale i tak bym jej nie uścisnął. Nie wiadomo, co nią robił, czy nie walił konia i nie zapomniał o umyciu rączek.
Wyszedłem z biura, później raźnym krokiem przez korytarz i do windy, która czekała na mnie z otwartymi drzwiami. Wszystko idzie po mojej myśli. Tylko ta muzyka w tle przyprawiała o nadszarpane nerwy. Zacząłem nucić własną melodię, coraz głośniej i głośniej, bo zdawało mi się, że piosenka w tle docierała do uszu wyraźniej. Nim zdążyłbym zwariować, wysiadłem z windy, uchwyciłem jeszcze ostatnie spojrzenie recepcjonistki i opuściłem wysoki na kilkanaście pięter, nieludzko sztywny wewnątrz biurowiec.
Co zabrałbym z płonącego wieżowca, gdyby czas dawał mi jedynie minutę?
Mimo wszystko rodzinę, oczywiście gdybym ją miał i gdybym nie szwendał się po tym pieprzonym mieście sam jak palec.
A co oni zabraliby z płonącego wieżowca?
Kluczyki do samochodu, świstek papieru w kodem do sejfu i kartę kredytową.
Smutne.
Nie mniej smutne niż moja samotność.
Użalam się nad sobą. Jestem samotny z wyboru. Tej opcji się trzymajmy.
Dosiadłem białego rumaka z napędem na cztery koła i fotelami obitymi skórą. Dwieście pięćdziesiąt koni mechanicznych, całkiem pokaźny zaprzęg. Ruszyłem po odpaleniu dźwięcznie warczącego silnika. Na samym starcie wymusiłem pierwszeństwo i prawie zahaczyłem drewnianą laskę zgarbionej staruszki. Nie moja wina, że zdecydowała się przejść przez jezdnię w miejscu, przez które akurat przejeżdżałem.
Nienawidzę korków i chyba nigdy się z nimi nie oswoję. Gdybym miał co robić, postoje nie byłyby takie złe. Ale ja zamiast czytać książkę, czy drzeć mordę razem z Seleną Gomez śpiewającą w radiu, paliłem papierosa i pogłębiałem swój nałóg. I jeszcze ten nieznośny krawat, który zaciskał się pod szyją przy każdym głębszym oddechu. Jestem pewien, że to wynalazek kobiety. Z jednej strony dodawał męskości, z drugiej w każdej chwili mogła pociągnąć za smycz i postawić faceta do pionu.
Przebrnąłem przez popołudniowe korki i z miejsca przyrzekłem sobie, że zainwestuję w motor, zakleję tablice rejestracyjne nagim plakatem aktorki porno i będę omijał tłumy na jezdniach, przedzierając się przez chodniki i parkowe alejki. To jest życie. Nie kupię nawet kasku, by czuć wiatr we włosach, które ostatnio nieco podrosły. I będę przyspieszał przy każdej młodej dupie, która za szpan na motorze dałaby się przelecieć.
Wróciłem na ziemię przed kolejnym biurowcem tonącym w chmurach. Zaparkowałem rumaka parę centymetrów za cackiem jakiejś grubej ryby i wysiadłem. Drzwi rozsuwane tak samo, wnętrze równie bogate i snobistyczne. A przy recepcji napalona sekretarka. Kolejna, przez którą poczułem się zgwałcony. Ponawiam pytania, co się dzieje z tymi kobietami?
-Szukam pana Antonio Deep'a - mruknąłem natychmiast.
-Siódme piętro, pokój z numerem 72.
Czas naglił, a ja miałem nadzieję zdążyć na wieczorny mecz obejrzany na kanapie w salonie. W samotności. Bo puszka piwa nie była dobrym kompanem, choć nie ukrywam, czasem zdarzało mi się z nią rozmawiać.
Wariuję.
Potrzebuję kogoś.
Kogokolwiek.
Kogoś, kto czasem potrzymałby mnie za rękę i na balkonie wypalił ze mną papierosa po dobrym seksie.
Wróć, tego nie było.
Ale prawda była taka, że nawet w więzieniu miałem więcej towarzystwa.
Ten biurowiec polubiłem bardziej od poprzedniego, głównie za brak irytującej melodii w windzie. A na piętrze rozłożony był dywan. Czerwony dywan. Poczułem się jak światowej sławy wykonawca na gali pełnej celebrytów. Ja, Justin Bieber, międzynarodowym i uwielbianym przez miliony piosenkarzem. Śmiechu warte.
Pogwizdując radośnie, dotarłem do drzwi z numerem 72. Zapukałem, a z wnętrza dobiegł mnie niski, zachrypnięty głos.
-Witam - zacząłem, pewien siebie. Dobre wrażenie to podstawa. - Moje imię w zasadzie nie jest panu do niczego potrzebne. Przychodzę w bardzo prywatnej i konkretnej sprawie.
-Mów dalej, synu.
Za tego syna omal nie oberwał w ryj.
-Pierdoliłem się z pańską żoną, mam na dowód film i zdjęcia i wystarczy, że kiwnę palcem, a wszystko trafi do mediów i będzie pan skończony. Bez owijania w bawełnę, oczekuję pięciu tysięcy funtów za milczenie.
Antonio nie był tak potulny jak jego rywal, Greyson. Ten zerwał się z fotela i w okamgnieniu złapał skrzydła mojej marynarki.
-Co ty sobie wyobrażasz, smarkaczu - warknął mi w twarz.
Na lunch jadł rybę i majonez, ale w jakiej kombinacji, tego nie wiem. W każdym razie oddech miał wyjątkowo nieświeży.
-Wyobrażam sobie pełne piersi twojej żony w moich dłoniach. Zresztą, co ja będę opowiadał.
I jemu również wręczyłem teczkę, tym razem już bez kocich oczu. Przejrzał zdjęcia znacznie bardziej nerwowo niż jego konkurent. Ale też szybciej. Rzucił teczkę na ziemię i podszedł do wypolerowanej szyby, za którą rozciągał się widok na serpentyny ulic i dywan z koron drzew.
-Pieprzona dziwka - zaklął.
Jego złość pozbawiała mnie złudzeń - on nie miał kochanki.
-Więc jak będzie z moimi pieniążkami? - spytałem jak dziwka po seksie. Albo przed seksem.
-Nikt się o tym nie dowie, tak?
-Nie pisnę słówka, nie mam w tym żadnego interesu.
Antonio nie miał w biurze sejfu, a pieniądze trzymał w szufladzie. Położył niezłą sumkę na blacie i przydeptał podeszwą zdjęcie jak ja niedopałek papierosa na chodniku przed wieżowcem.
-Serdecznie dziękuję - zaćwierkałem. - Ale mam dla pana jeszcze jedną propozycję. Tak się składa, że bzyknąłem również żonę pańskiego konkurenta biznesowego, Williama Greysona. Mogę odsprzedać panu zdjęcia dla zniszczenia rywala. Jego żona była równie spragniona co pańska żona.
-Ile - ożywił się jak poprzedni rozmówca biznesowy.
-Dziesięć kawałków i znikam z pana życia.
-I mówisz, dzieciaku, że tymi zdjęciami zniszczę Greysona, tak?
-Zgadza się.
Zniszczysz go tak, jak on zniszczy ciebie. Komiczne. Dobrze to rozegrałem.
I dołożył dziesięć tysięcy, a w zamian otrzymał kartę pamięci.
Ciężar pieniędzy brzęczał w wewnętrznej kieszeni marynarki, mimo że obijały się o siebie wyłącznie banknoty. Przeszedłem po czerwonym dywanie z zadartą głową i nie bałem się wytrzeć w kraniec błota z czubka buta. Jestem niegrzecznym chłopcem. Piję, palę, pieprzę cudze żony i wycieram psie kupy w czerwony dywan. Kiedy mnie spotkasz, lepiej uciekaj, gdzie pieprz rośnie.
Wyszedłem przed budynek, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Niebo płonęło jeszcze gdzieniegdzie błękitem, ale na horyzoncie przebijała się czerwień.
Fajnie by było oglądać taki zachód z kimś.
Wróć, tego również nie było.
Zapaliłem silnik w samochodzie, a gdy włączyłem się do ruchu na dwupasmówce, krzyknąłem z rozsadzającą mnie ekscytacją.
-Kto jest najlepszy!? - wydarłem się, dociskając pedał gazu.
Skręciłem w osiedlową ulicę, tam nie było korków. Trzydzieści tysięcy w jeden dzień. Jeszcze chwila, a wpiszą mnie na listę najbogatszych ludzi Londynu, a później świata. Byłem niezwyciężony, niezależny i bardzo bogaty, bo obaj naciągnięci na spore sumy frajerzy nie byli ani pierwszymi, ani ostatnimi. Założę legalnie działającą firmę i nazwę ją "Słodkie kłamstewka", jak w tych wszystkich serialach. Dorobię się fortuny, robiąc to, co wychodzi mi najlepiej - pieprząc. Grunt to się dobrze ustawić, a reszta idzie jak po maśle.
Następnym przystankiem był parking w cieniu drzew przed blokiem Lily. Pewnego dnia kupię drogie wino, jej córkę, przepraszam, naszą córką oddam pod opiekę sąsiadce, i spędzimy razem miły wieczór, później może równie miłą noc. A później będę palił z nią tego nieszczęsnego papierosa.
Ale ona nie pali.
I pewnie nie chce mnie znać.
I w zasadzie mi też nie zależy na tej relacji. Ale ona mogłaby być tym wspomnianym wcześniej kimkolwiek.
Wbiegłem po schodach na trzecie piętro. Zapukałem w drzwi i naczekałem się chwilę, zanim do progu podbiegła Lily w satynowej koszuli nocnej. Materiał sięgał przed kolana i przebijały się przez niego oba sutki. Ależ ona była ładna.
-Justin? - spytała zaskoczona. - Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
-Nie wpadłem na długo - westchnąłem, przechodząc przez próg, zanim otworzyła drzwi szerzej. - Właściwie to na bardzo krótko, chyba że miałabyś ochotę na zabawę z serii ja, ty i tym razem gumki, bo nie uśmiecha mi się Molly z numerem dwa.
Naraz z sypialni wyszedł Ryan, były mąż Cindy, w bokserkach i z lekko potarganymi włosami. Więc to tak. Nie porucham.
-Och - wymsknęło mi się, zanim zacisnąłem usta w cienką linię. - Nie chciałem wam przeszkadzać. Przyszedłem tylko na moment.
Włożyłem rękę za lewe skrzydło marynarki i wyjąłem trzydzieści tysięcy funtów. Lily zachłysnęła się powietrzem, które pachniało kawą, naleśnikami i świeżymi truskawkami. Opuściłem stosik banknotów na komodę i chwilę myślałem nad tym, co powiedzieć.
-Zaległe alimenty, te sprawy, rozumiesz. Dobrym ojcem nigdy nie będę, ale jakaś kasa ci się należy.
Bez słowa pożegnania chciałem wyjść. Lily zatrzymała mnie cichym podziękowaniem, ale zaraz dodała:
-Skoro już przyszedłeś, nie przywitasz się nawet z córką?
Zajrzałem przez szparę w drzwiach pokoju dziecięcego. Molly siedziała na dywanie, gniotła w palcach misia i z otwartymi ustami śledziła losy bohaterów kreskówki.
Gdybym do niej wszedł, nazwałaby mnie tatą, wdrapałaby się na moje kolana i nie daj Boże przytuliła obślinionymi łapkami, którymi przed momentem dłubała w zębach.
-Nie, wiesz, spieszę się.
I wyszedłem po ostatnim spojrzeniu na smukłe łydki Lily.
Narzekaj na samotność i unikaj własnej córki. Trzeba być mną, żeby to zrozumieć.
Rumak czekał na mnie przed blokiem, ale maska zapaskudzona była ptasią kupą. Po całym dniu ciężkiej, owocnej pracy czekało na mnie już tylko puste mieszkanie w centrum, pusta kanapa po środku salonu i złota rybka w szklanym akwarium. Nie osądzajcie mnie, wolę rozmawiać z rybką, niż z samym sobą. Rybka też jest żywa, też ma uczucia i też korzysta z moich bogactw. Dzięki nim je najdroższy pokarm z centrum zoologicznego.
Ojciec wymyślił, że w ramach rekompensaty kupi mi apartament. Mógłbym równie dobrze oblegać puste mieszkanie Cindy czy Jasona, ale prezentom się nie odmawia. Jedynym problemem (i jednocześnie zaletą na samotne wieczory) było najwyższe piętro w sięgającym nieba wieżowcu. Niekiedy siadałem na podłodze w windzie, bo stanie zdawało mi się koszmarne. Ale najgorzej było, gdy naprawdę musiałem się odlać, a tymczasem winda najpierw powoli zjeżdżała z samej góry, a później wracała jeszcze wolniej. Nie raz omal nie popuściłem w windzie. Przewaga wad wysuwała się na prowadzenie.
Moje stałe miejsce parkingowe było puste, a słońce już dawno zaszło. Latarnie przyświecały chodnikom. Wielokrotnie szukałem w Londynie miejsca, gdzie po zmierzchu nie dociera ani gram światła. Nie znalazłem takiego, ale wciąż wierzę, że gdzieś jest.
Wspiąłem się po pierwszych schodach do budynku. Winda czekała na parterze, a mnie jak na złość nie chciało się sikać. Oparłem się w środku o metalową ścianę i przymknąłem oczy. Musiałem przysnąć na kilka sekund, bo ocknąłem się niespodziewanie na dźwięk zatrzymującej się windy. Trzydzieste piętro, skąd widok zapierał dech w piersi. Na korytarzu dywan, ale już nie czerwony i bez wytartej w niego psiej kupy. Mieszkanie na końcu korytarza, a drzwi odsunięte od reszty, jakby się izolowały.
Może to ja się izolowałem.
Wróć, byłem towarzyski. Ja i moja rybka.
Wszedłem do mieszkania i zamknąłem oczy. Pustka. Otworzyłem oczy. Pustka i ta sama ciemność. Zapaliłem światło i rozbłysły przede mną grube setki tysięcy.
-Zwariowałem. Naprawdę zwariowałem. - Szarpnąłem włosami. - Prześpię się i wszystko minie.
Ściągnąłem kolejno marynarkę, krawat, białą koszulę, później buty, skarpetki i spodnie i wszystko rzuciłem w kąt. W bokserkach podszedłem do komody i wziąłem w obie dłonie szklaną kulę pełną wody, wodorostów, martwych robaków na powierzchni i z jedną grubiutką rybką pośród kamieni na dnie.
-Dobry wieczór, Gordon. Gotowy na podziwianie nocnego krajobrazu Londynu? Bo ja gotów jak nigdy. Zamierzam wypić piwo. Chciałbyś coś z lodówki?
Nie odpowiedział. Jak zwykle miał mnie w dupie.
Więc samotnie wypiłem puszkę piwa, siedząc na kanapie na przeciw ogromnej, przeszklonej ściany, skąd rozciąga się widok na Tamizę zatopioną w księżycowym świetle, przy zgaszonych lampach, ze szklaną kulą na kolanach.
A gdy zegar wybił północ, kontynuowałem przemyślenia, tym razem bez Gordona, pośród świeżej pościeli w sypialni. I zastanawiałem się, czy zawsze tyle myślałem, czy to samotność skłania do refleksji. I doszedłem do wniosku, że potrzebuję kogoś, kto zatrzymałby mnie w łóżku, zanim poszedłbym do łazienki, żeby sobie zwalić.
~*~
I mamy pierwszy rozdział, niestety nic specjalnego. Drugi też nie będzie moim faworytem, za to od trzeciego ruszamy już pełną parą. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia już po samym prologu. Przypominam o ankiecie:)
ask.fm/Paulaaa962
Boże jak ja to kocham!!! Uwielbiam Cię dziewczyno! xo
OdpowiedzUsuńCudowny!!! Nie mogę się doczekać next!!! :** Lily i Ryan no no tego się nie spodziewałam :)
OdpowiedzUsuńKocham już! <3
OdpowiedzUsuńhttp://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/
http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/#_=_
Uuuu justin musisz znaleść Chanell!! Hihi jezu chyba im bd kibicowac! 😂😁(*^﹏^*)
OdpowiedzUsuńCzekam na następne cudeńko! Oby szybko ❤❤
Chyba Cindy xD
Usuńczytam, czytam <3
OdpowiedzUsuńCzuje ze to bedzie kolejne swietne ff! Nie moge sie doczekac nastepnego!:***
OdpowiedzUsuńDobry jest! 😂😍😘💋
OdpowiedzUsuńJuż kocham tą część. 😂
OdpowiedzUsuńTeksty Justin, po prostu ideolo. ;D
Czekam na kolejny i pozdrawiam. 😘
coś czuje że do justina coś dociera i samotność da za wygraną :)
OdpowiedzUsuńGordon hshahshsha kocham kiedy następny?
OdpowiedzUsuńPoczułem się zgwalcony. Ten tekst zostanie mi w pamięci. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńO beka hahahahha Justin jaki interesiarz hahah mimo ze jest debilem uwielbiam go i caly czas widze w nim gdzies tam w środku dobrego człowieka :D
OdpowiedzUsuńTeraz tak do mnie dociera..... Bożr mam nadzieje ze Justin nie bedzie z tą nową 15stką tylko z Cindy!!! Boże błagam. Ja wiem xe masz fetysz na mega roznice wieku no, ale nie rozdzielaj nam Justina i Cindy błagam
OdpowiedzUsuńPrzez 3 dni przeczytałam poprzednie 2 części i teraz zaczyna czytać tą... szczerze mówiąc masz ogromny talent :) doprowadziłaś mnie do łez smutku jak i do śmiechu ;) nie wiem skąd bierzesz takie zajebiste pomysły, ale oby tak dalej :) Życzę Ci weny i jeszcze więcej czytelników :)
OdpowiedzUsuńŚwietny ❤ ❤ Julia
OdpowiedzUsuńJej, nie mogę się doczekać następnego rozdziału! <3
OdpowiedzUsuńJustin, umie ustawić się jak nikt inny. Czekam teraz na to co u Cindy. A rozdział genialny. Czekam na next <3
OdpowiedzUsuńhttp://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/
http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/