środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 2 - End of the day

Jeśli czytasz to ff, zagłosuj w ankiecie po prawej :)


Wepchnąłem szczoteczkę z miękkim włosiem do ust, popieściłem dolny rząd śnieżnobiałych zębów, splunąłem do umywalki i już wyleciałem z łazienki jak poparzony. Czas biegł, wskazówki zlewały się w jedno.

-Wyobraź sobie, Gordon - mówiłem do pulchnej rybki przy ścianie akwarium, kończąc mycie zębów - że wchodzę wczoraj do Lily, a u niej Ryan. Dasz wiarę?

Nachyliłem się nad akwarium. Gordon był równie niewzruszony.

-Wiesz, nie żebym miał coś przeciwko, ależ skąd! Tylko to takie dziwne. Każdy kogoś ma, tylko ja rozmawiam z głupią rybą.

Nazwałem go głupim i nawet się nie obruszył. Niewdzięcznik. A wystarczyło, że sypnąłem mu kilka wysuszonych robaków z pudełka z karmą. Niespodziewanie odżył.

-Niedługo będziesz tak gruby, że nie zmieścisz się w akwarium, stary.

To mówiąc, splunąłem do umywalki po raz trzeci i ostatni. Naraz sam przypomniałem sobie, że jedyne, co miałem dziś w ustach, to kolorowe włoski szczoteczki do zębów i słodkawa, spieniona pasta.

Wciągnąłem jeansy i dopasowaną koszulkę. Odznaczające się mięśnie były moim atutem i tak jak kobiety odsłaniają dekolt, gdy mają się czym pochwalić, tak ja świeciłem mięśniami wybijającymi się spod koszulki. Na mnie działały cycki, na panienki szerokie ramiona.

Godzina dziewiąta, a ja wychodzę z domu. Świat oszalał. Nim dotarłem do windy, potknąłem się o własne stopy dwukrotnie. Winda toczyła się chyba z samego parteru. W końcu wsiadłem i tak jak oparłem się o ścianę, tak ocknąłem się dopiero po ponownym otwarciu drzwi. Jak w filmie, w którym ktoś powycinał pojedyncze sceny.

-Pan Bieber - przywitał mnie młody recepcjonista. - Jak się spało?

Oddał mi kluczyki do samochodu. Z jednej strony przestawiał auto na podziemny parking, z drugiej natomiast u niego były bezpieczniejsze. Raz naszukałem się kluczy przez pół dnia. Ostatecznie znalazłem je w skarpetce i naprawdę nie wiem, jak tam trafiły.

-Przestań, chłopie. Poczułem się staro. Panem Bieberem możesz nazywać mojego ojca, nie mnie.

-W takim razie życzę miłego dnia, przystojniaku.

Pedały.

Pedały wszędzie.

Ale dopóki nie wpychał mi rąk w bokserki, było mi szczerze obojętne, kogo pieprzy.

Recepcjonista, chyba Mike, choć pewności nie mam, poprzedniego wieczoru zaparkował mój samochód u samego wyjazdu. Usiadłem na fotelu, popieściłem kierownicę. Przekręciłem w stacyjce kluczyk, a silnik zawarczał przyjemnie. I już wyjeżdżałem z garażu, i już sunąłem po gładkim asfalcie. I świat oszalał jeszcze bardziej, bo zerwałem się o świcie tylko po to, by na prośbę Lily dotrzeć na dziesiątą do przedszkola Molly.

Wierszyki, piosenki i Bóg wie, co jeszcze. Przedszkolne przedstawienie, na którym z łaski swojej zgodziłem się być. Mam w sobie zbyt wiele dobroci. Gdzie się podział ten drań bez serca? Ostatnio za często siedział w ukryciu.

W Londynie korki tworzyły się bezustannie. Świt, środek nocy, lato czy zima. Stłuczka w centrum ukróciła mój czasowy zapas. Na światłach zaburczało mi w brzuchu. W skrytce pod deską rozdzielczą znalazłem paczkę ciastek i jabłko. Może nic pożywnego, ale przynajmniej nie umrę z głodu, dopóki nie wyląduję w pierwszym przydrożnym McDonaldzie. Frytki stały się moim śniadaniem, obiadem, deserem, podwieczorkiem i kolacją. Cholera, potrzebuję kobiety. Nie do kochania. Do gotowania.

Jeden jedyny raz odebrałem Molly z przedszkola, gdy Lily leżała pod kołdrą i walczyła z grypą. Zaproponowałem jej seks na poprawę samopoczucia. Do dziś nie rozumiem, dlaczego kazała mi spieprzać. Mimo to nie zapomniałem drogi do przedszkola, a że byłem przed czasem, znalazłem wolne miejsce parkingowe.

Wszedłem do przedszkola. Albo się mylę, albo wyczułem czekoladowy budyń. I od razu zgłodniałem. Jedna z przedszkolanek pokierowała mnie do największej sali, a dalej zmuszony byłem radzić sobie sam. W środkowym rzędzie krzeseł w przyciemnionym pomieszczeniu siedziała Lily. Mój wybór padł na wolne miejsce po jej prawej.

-Zjawiłem się na czas - westchnąłem, opadając.

-Jednak przyszedłeś - mruknęła na powitanie.

-Przykładny tatuś ze mnie, nie ma co.

-Przykładny tatuś - zironizowała. - Pamiętasz chociaż, jaki kolor włosów ma twoja córka?

-Skoro ja i ty mamy identyczny odcień, podejrzewam, że Molly od nas nie odstaje.

-A kolor oczu?

-Wysil się na coś trudniejszego. Z dwóch par brązowych nie powstaną nagle różowe. Ale tak sobie dzisiaj pomyślałem, że wolałbym mieć syna. Nie masz ochoty na szybki numerek, a później dziewięć miesięcy z brzuchem?

-Lepiej nic nie mów. - Kopnęła mnie szpilką w kostkę. Zabolało.

-Idiotka. 

-Ale dojrzalsza, niż ty kiedykolwiek będziesz.

-Ja się o dziecko nie prosiłem.

-Swoją drogą - weszła mi w słowo - słyszałeś nowinę? W zasadzie to nie nowinę, bo ma już kilkanaście miesięcy, słodkie, małe oczka, uśmiechnięte usteczka i na razie krótkie włoski.

Spojrzałem na nią ukradkiem.

-Kupiłaś sobie psa?

-Jesteś głupszy, niż myślałam. Cindy urodziła dziewczynkę. Jason został ojcem i mają teraz uroczą córeczkę.

Wszyscy układają sobie życie, tylko ja wciąż stoję w miejscu. I nie umiem nawet gotować.

-Czy wy umiecie rodzić same panienki? Jedna ma dziewczynkę, druga ma dziewczynkę. Świat schodzi na psy.

-Może po prostu niektóre kutasy potrafią robić tylko dziewczynki? - odgryzła się.

A później uciszyła nas jedna z matek w przednim rzędzie. Na scenę wypadła banda pięciolatków, ustawili się w dwóch szeregach, chłopcy na tyłach (jawna dyskryminacja!), a dziewczynki na przodzie (faworyzacja). Molly równo na środku. Dostrzegła nas i pomachała. Lily odwzajemniła gest, a ja? Ja byłem zajęty poprawianiem włosów.

Nie urodziłem się do bycia ojcem, przykro mi.

W rzeczywistości nie było mi przykro. To po prostu lepiej brzmi.

Kilka piosenek przeplecionych z wierszykami i solówka Molly. Nawet zabiłem brawa. A co, zasłużyła. Po występie każdy dzieciak puścił się  biegiem do rodziców porozsadzanych po całej sali. O dziwo, to nie na Lily, lecz na moje kolana wdrapała się Molly. Cholera, tylko tego brakowało. 

-Chodź tu, grubasie - stęknąłem, podnosząc ją. Ciężar pomiędzy szczoteczką do zębów, a butelką wody, nie więcej. Lekka jak piórko i jak piórko delikatna. 

-Tatusiu, podobało ci się, jak śpiewałam?

Tatusiu, to brzmiało dziwnie. Chyba poproszę ją, by zwracała się do mnie po imieniu. Albo ją wydziedziczę.

-Było super - mruknąłem od niechcenia. - A teraz spadaj do mamy. Trzymałem cię na kolanach zbyt długo.

-No tak - wtrąciła Lily - jeszcze byś się za mocno przywiązał.

-Odwrotnie, maleńka. Lepiej, żeby ona się przesadnie nie przywiązała. Po co ma bobas cierpieć?

-Nie jestem bobasem, mam już pięć lat. - I uniosła kilka krótkich palców. Miało być pięć, ale raz wyszły trzy, a raz aż sześć.

Ponad to stanęła na moich kolanach i uwiesiła mi się na szyi. I niech mi ktoś powie, że dzieci potrafią coś więcej, niż brudzić (w tym przypadku moje spodnie), mówić, płakać i jeść. Trochę mi jej szkoda, bo nigdy jej nie pokocham. Ale ona mnie też nie musi.

-Mamusiu, idziemy teraz do domku? - spytała, gdy wstałem z krzesła i przerzuciłem małego, nieuroczego bąbla przez ramię.

-Tak. Obiecałam, że upieczemy ciasteczka.

Gdyby tak mi ktoś upiekł ciasteczka. Dałbym dupy.

-Podwiozę was.

Przeszliśmy przez przedszkolny korytarz i teraz zapach czekoladowego budyniu wyraźnie dał się we znaki. Pogoda nie była zła. Do spaceru mnie jednak nie zachęciła. Od przechadzek po mieście wolałem samotne przejażdżki daleko na północ i stare kawałki puszczane z pełną mocą z głośników. Sposób na wybicie się z uporczywego doła.

Przypiąłem małą pasem na tylnym siedzeniu. Lily najwyraźniej czekała, bym otworzył przez dnią drzwi. Jej niedoczekanie. Prychnąłem i włączyłem silnik jeszcze zanim Lily szarpnęła poirytowana klamką.

-Umiesz traktować kobiety jak księżniczki - zironizowała. - Nie ma co.

-Jak spotkam kiedyś jakąś księżniczkę, możesz być pewna, że otworzę przed nią drzwi. Tymczasem, gdy tak tak na ciebie patrzę, widzę wyłącznie marudną i, bądź co bądź, wyjątkowo urodziwą wiedźmę.

-Cokolwiek - sapnęła. - Po prostu jedź.

Doskonale wbiliśmy się w korek w centrum. Od kiedy godziny szczytu zaczynają się już po 11?

Wykląłem paru niedzielnych kierowców. Po każdym przekleństwie wtórował mi chichot Molly i podenerwowana dłoń Lily regularnie uderzająca mnie w udo. Aż za którymś razem chwyciłem jej nadgarstek. Skorzystałem z okazji i nakierowałem tak, by palcami musnęła przyrodzenie. Dobrze było poczuć ją raz jeszcze.

-Jesteś odrażający.

-A ty dobrze obciągasz.

-A ty źle piep... Cholera, jednak dobrze pieprzysz.

-Tu cię mam, punkt dla mnie.

-Odpuść sobie i powiedz lepiej, skąd masz tyle kasy. Samochód, te ostatnie alimenty. Napadłeś na bank?

-Wiesz, dziwka to bardzo dochodowy zawód.

-Załóżmy, że o nic nie pytałam. Po prostu jedź.

Więc jechałem jak posłuszny swej pani pies. Omijałem główne, zatłoczone ulice. Kierowców było dziś tyle, że mało brakowało, bym poważnie się wściekł. Moje nerwy podtrzymywała tylko Molly. Co chwila chwytałem jej wzrok w przednim lusterku i przekonałem się, że wpatruje się we mnie jak w obrazek. 

Po dwudziestu minutach byłem bardziej zirytowany niż dziwka w Wigilię. I korki, i te małe, wścibskie oczka. 

Zatrzymałem się przy krawężniku przed niedawno odmalowanym blokiem. Wystarczyło, by Lily klasnęła w dłonie, a Molly odpięła pas i już ześlizgiwała się na chodnik po skórzanej tapicerce.

-Zaprosiłabym cię na ciasteczka, ale wiesz, twoje towarzystwo to nie jest coś, na co zdecydowałabym się z własnej, nieprzymuszonej woli.

-Kiedyś byłaś dla mnie milsza, ślicznotko. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy wrócili do tamtych czasów.

Odchodziła, ale w ostatnim momencie wsunęła głowę przez otwarte na oścież okno.

-Przespałam się z tobą raz. Nie powiem, że to był błąd, bo dzięki temu mam przy sobie moją małą, kochaną kruszynkę. Ale między nami nic nigdy nie było i nie będzie. Wbij to sobie do tego pustego łba.

-Lily, ja nie chcę wielkiej miłości czy seksu co dziesięć minut. - Wstrzymałem oddech. - Ja chcę tylko, żeby ktoś upiekł mi ciasteczka.

Zatrzasnęła drzwi z takim impetem, że przez moment obawiałem się, czy samochód nie rozpadnie się jak domek z kart. Ale wytrzymało, biedne maleństwo.

A od Lily już niczego nie chcę. Nawet ciasteczek.


***


Z doświadczenia wiem, że na farbowane panienki spod baru w klubach nie działa krawat i koszula zapięta po ostatni guzik. Mięśnie wyłaniające się spod opiętej koszulki już tak. Bezczelny uśmiech i wyraz twarzy pana i władcy, który nie pogłaszcze po głowie i pocałuje w czoło, a złapie za włosy i siłą zaciągnie do łóżka. Smutne (a raczej kompletnie popieprzone), ale prawdziwe. Przekonałem się na własnej skórze. Panienki w Londynie to większe dziwki niż te z Los Angeles.

Pod wieczór, wyperfumowany, w świeżej koszulce i drogim zegarku na nadgarstku (kolejny prezent od zadufanego w sobie tatusia), wyszedłem z apartamentu na najwyższym piętrze. W windzie, gdzie na ścianie zamontowane było wypolerowane lustro, poprawiałem grzywkę przez całą drogę na parter. A potem szybki wyskok przez główne wyjście apartamentowca, gdzie przy krawężniku czekała zamówiona taksówka. 

Zmieniłem się pod wieloma względami. Ale tego jednego przyzwyczajenia nie nadwyrężę. Obiecałem sobie, że nigdy nie wsiądę do samochodu po alkoholu i tego zamierzam się trzymać. Jedna zasada, której pilnowałem jak oka w głowie (albo swego czasu cnoty siostry). Ceniłem wartość życia. 

Kierowca wiózł mnie ulicami pogrążonego w mroku Londynu. Ale mrok wcale nie oznaczał snu. Wręcz przeciwnie. Dopiero wieczorem miasto odżywało. 

Z radia płynęła muzyka. Co prawda nie moje klimaty, ale zawsze mogło być gorzej. Sięgnąłem do kieszeni po papierosa, ale wycofałem się, zanim go zapaliłem. Sam siebie mogę truć. Kierowcę oszczędzę.

-To gdzie mam się zatrzymać? - spytał, zmieniając pas i bieg.

-Przed klubem. O, właśnie - mruknąłem, a on zahamował na poboczu.

Zapłaciłem i nie oczekując reszty (stałem się wybitnie rozrzutny), wysiadłem. 

Klub nie był przepełniony, ale też nie mógł narzekać na pustki. Krzesło przy barze jakby na mnie czekało. Jedyne stało puste. Jeszcze zanim usiadłem, zamówiłem kolejkę i przechyliłem pierwszy kieliszek na stojąco. Nie musiałem długo czekać, by oblepiły mnie nieduże, kobiece rączki.

-Wyglądasz na samotnego - zaśpiewała mi do ucha. 

Głosik miała ponętny, dłonie delikatne i w tym przypadku twarz nie była już tak ważna. Ale gdy odwróciłem się z drinkiem dla niej w ręce, okazała się całkiem w porządku. Może nie miss świata, ale nie miałem na co narzekać. Jedna z ładniejszych w klubie. 

-Jestem bardzo samotny - przyznałem. - I wieczorami rozmawiam ze złotą rybką.

-I potrzebujesz towarzystwa na ten rześki wieczór.

-Jakbyś czytała mi w myślach.

A że w pobliżu nie było wolnego krzesła, dalej wdzięczyła się na moich kolanach, sącząc mocnego drinka z palemką, zawijając kosmyki włosów na palcu i wsłuchując się w moje komplementy.

-Zawsze lubiłem rude - stwierdziłem, gdy snop światła przebiegł przez jej włosy. Ognista czerwień. - Były gorące.

-Wiele ich było? - spytała, sprawiając wrażenie obojętnej.

-Rudych czy gorących?

-Gorących rudych.

-A mam odpowiedzieć szczerze czy tak, by nie wyjść na dziwkarza?

-Wal śmiało, mnie to i tak specjalnie nie interesuje. Nie będę jedną z nich.

Zmarszczyłem brwi. Byłem bliski rozbawienia. Bawiła się słomką, mieszała alkohol okrężnymi ruchami. Prawy profil rudowłosej zdradzał przede mną jej zmarszczone czoło i mały nos.

-Nie będziesz? - zachichotałem ironicznie. Jej niedoczekanie.

-Nie puszczam się z pierwszym lepszym kolesiem w klubie.

Przyjrzałem jej się uważnie.

A dziesięć minut później pieprzyłem ją przy ścianie męskiej toalety. Mocno, tak jak lubię najbardziej. Żałowałem, że nie jesteśmy w sypialni. Mógłbym rzucić ją na łóżko i dokończyć swoje dzieło. Usłyszałby ją każdy z sąsiadów. Nawet teraz zagłuszała muzykę w klubie. Ze spodniami opuszczonymi do kolan, poruszałem biodrami w przód i w tył, a ją trzymałem stanowczo. Wiele siły nie potrzebowałem. Lekka jak piórko i bardzo delikatna. Po tych wszystkich niewyżytych mężatkach potrzebny był mi ktoś subtelny, choć z naturą dziwki.

-Ależ skąd - przedrzeźniałem ją. - Ja nie puszczam się w klubach. Nigdy w życiu.

-Zamknij się - chciała brzmieć groźnie, ale w międzyczasie jęknęła i czar prysł. - Zajmij się lepiej pieprzeniem.

-Mam podzielność uwagi. Mogę pieprzyć i rozmawiać jednocześnie. 

-Ale teraz się przymknij. - Głowę odchyliła w tył. - Drażnisz mnie.

Więc drażniłem ją dalej. Już nie słownie, a przy pomocy coraz mocniejszych pchnięć. Chyba mówiła prawdę. Do dziś nie puszczała się za często. Nie siedziało w niej przesadnie wiele fiutów i dzięki temu było mi tak dobrze. 

-Kiedy straciłaś dziewictwo? - spytałem, dochodząc.

-Dwa tygodnie temu.

Dziękuję, więcej pytań nie mam.

Jeszcze na koniec chwyciłem jedną z jej piersi przez stanik. Nie było czasu na zdjęcie go. W zasadzie jedyne szmatki, które wylądowały na podłodze, to jej bluzka i cienki pasek zastępujący majtki. Spódniczkę tylko podciągnąłem, swoje spodnie zsunąłem, a koszulki nie zdjąłem.

-Więc którym facetem byłem dla ciebie? - spytałem po postawieniu jej na kafelkach.

-Trzecim.

-Boże - zachichotałem. - Jaki dzieciak z ciebie. Ale nie powiem, mi to schlebia.

Co więcej, nasze drogi nie rozeszły się po wyrzuceniu gumki. Poczekałem oparty o drzwi kabiny, aż ubierze się i doprowadzi do ładu włosy. Potem owinąłem ramię wokół jej talii i razem wróciliśmy na imprezę. 

-Zamówić ci coś do picia... - Nagle zdałem sobie sprawę, że nie poznałem jej imienia.

-Ari - dokończyła. - Mów mi Ari. I tak, zamów mi soczek pomarańczowy.

-Z procentami - poprawiłem.

Zamówiłem dwa drinki przy barze, a że barman miał ręce pełne roboty i na odbiór zamówień musiałem poczekać chwilę lub dwie, oparłem się o blat i obserwowałem. Światła biegały po sali, ludzi było więcej niż przed seksem. Ari poruszała się na parkiecie w rytm muzyki, oczy miała przymknięte, a ręce podrzucone w górę.

Naraz dopadło mnie silne wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Spojrzałem w lewo, spojrzałem w prawo. Nic. Uznałem to za początek paranoi.

-Hej, co tak długo? - Ari podbiegła i wpadła w moje ramiona. Jak tak teraz patrzę, nie miała więcej niż dziewiętnaście lat. Jej szczęścia nie zdążył zmącić jeszcze żaden kutas i ja również nie chciałem być tym pierwszym.

-Czekałem, aż za mną zatęsknisz - odparłem pewnie.

-Już zatęskniłam. Chodź tańczyć, rozpiera mnie energia, muszę ją wyładować.

-Nie ma problemu. Zapraszam na drugą rundkę do łazienki. Wykorzystamy twoją energię w najlepszy sposób.

Ale najwyraźniej najadła się jedną, bo zamiast seksu wyciągnęła mnie na środek parkietu. Plecy oparła na mojej piersi, pośladki przytuliła do krocza. Tańczyć nie lubiłem i nie potrafiłem, ale dla tych przelotnych otarć krągłościami warto było męczyć się w tłumie spoconych imprezowiczów. Światła drażniły przyzwyczajone do ciemności oczy, alkoholu przybywało w przełyku. Poznawałem jej ciało prawą dłonią, centymetr po centymetrze. W lewej utrzymywałem szklankę tak, by szybkie rytmy nie wylały alkoholu. 

Dobra zabawa zaczyna się po kilku szybkich. Kieliszkach, nie numerkach.

-Wiesz, po co tu przyszłam? - przekrzyczała muzykę po dwóch przetańczonych piosenkach i paru chaotycznych, skradzionych pocałunkach.

Zaprzeczyłem.

-Szukam swojego księcia z bajki, który mnie pokocha, z którym założę rodzinę i będę miała dzieci.

-Nic mi nie mów o dzieciach, ładnie proszę - sapnąłem. - Odstraszasz mnie. A tak mogłabyś zostać moją księżniczką z bajki. Mam tylko jeden warunek. Niezbędna jest umiejętność gotowania.

-Nie umiem gotować.

I na tym nasza znajomość się zakończyła. Zniknąłem przy barze z nadzieją na kolejny kieliszek, a później już ani ja nie szukałem Ari, ani jej nie spieszno było do mnie. Wzmianką o dzieciach skutecznie mnie spłoszyła. Plątały mi się pod nogami kolejne chętne panienki. Żadna nie wpasowała się w moje standardy. Ponad to nieustannie czułem na sobie obcy wzrok. Ten sam wzrok, którego przed paroma minutami nie mogłem zlokalizować. Rozejrzałem się i teraz również nie dostrzegłem niczego podejrzanego. Tylko opięte w sukienkach pośladki, męskie kolana przechwytujące te krągłości i butelki wódki.

Ta ostatnia stała się moją partnerką na resztę wieczoru.

I tak piłem, może do północy, może do pierwszej, może do drugiej, a może w klubie zastał mnie blady świt. Parę kolejnych kieliszków i niewiele pamiętałem. Może zaliczyłem jakąś pannę, której buźka zostawiała wiele do życzenia. Może postawiłem drinki połowie klubu, nie zbiednieję. A może przesiedziałem godziny na stołku i kiedy w końcu stanąłem na równych nogach, krzyż bolał mnie niemiłosiernie. Nie byłem już taki młody.

Taśmę filmową w głowie alkohol przeciął mi w połowie wieczoru. Miewałem przebłyski, plamy bladego światła, nuty lepszego kawałka w głośnikach. Aż naraz ktoś objął moje ramię. Wstałem posłusznie. Oczy miałem zamglone i widziałem ludzkie, rozmazujące się plamy na drodze do drzwi. Postać prowadziła mnie przez środek parkietu do wyjścia, gdzie rześkie powietrze tworzyło jednorodną mieszaninę ze smrodem dobrej zabawy. W progu mignęła mi jeszcze przed oczyma dłoń. Maleńka, dziewczęca dłoń. 

Później pozbyłem się nawet przebłysków i smug światła. Na dziś kontakt ze światem uważam za zakończony.






~*~


Jak napisałam już pod pierwszym rozdziałem, ten nie do końca mi pasuje i dlatego dodaję go szybciej, by przedrzeć się do tej właściwej części, którą rozpoczynamy od kolejnego rozdziału. I kolejne rozdziały już mi się podobają. Co więcej, bardzo lekko mi się je pisze:)

12 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu stwierdzam, że Justin to cholernie niewyżyty człowiek :')♥ Niech sobie znajdzie dziewczynę do gotowania i wgl :')♥ Ta ciekawa osoba na końcu mnie zastanawia. Padają moje wyobrażenia, że to może być ta dziewczyna Chanell!♥ Czekam na następny Puśka!♥
    http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/
    http://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Keji maa nadzieję ze lada rozdział poznamy Nasza sexi Chanell !! Nie moge sie doczekać!

    Wiec czekam na kolejne cudeńko! ❤❤

    (>^ω^<)

    OdpowiedzUsuń
  3. jestem ciekawa ten nowej laski i czy dobrze rozgryzłam zwiastun :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyzby chanell?? Jeju nie moge doczekac się nasteonego rozdzialu! Cudowne, kocham❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo pewnie Chanell będzie umieć gotować ! Haha
    Świetny jak zawsze ! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział, dokładnie tak jak piszesz widac ze są lekke i miłe w pisaniu xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny jak zwykle :)) czyżby Chanell? Nie moge się doczekać aż ja poznamy! Czekam na next! I weny życzę :**

    OdpowiedzUsuń
  8. Super ! Akcja się rozkręca podoba mi się to

    OdpowiedzUsuń
  9. To pewnie Chanell. Nie mogę doczekać się, aż coś zacznie się dziać między nią, a Justinem. Nie wiem co, ale nie mogę się doczekać haha
    A te rozdziały naprawdę są miłe i lekkie nawet w czytaniu <3
    http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy tylko mi się wydaje ze to będzie Cindy? XD
    Cóż, rozdział Genialny, w sumie jak każdy ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Śqietne jest to ff , ogolnie wszytkie czesci są megaaaa

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku, kocham to opowiadanie, jest twoim najlepszym, a w 3 czesci przeszlas sama siebie wiesz? MISTRZYNI! Dodałam twoje blogi na listę, tych które polecam na swoim blogu, mam nadzieje, że sie nie obrazisz, że nie zapytałam ;) Masz naprawde wielki talent, a to opowiadanie jest idealne, widać że masz na niego najwieksza wene i czujesz sie jak ryba w wodzie. Oczywiscie, kazde inne opowiadanie też jest świetne ( jak widzisz lyb nie, staram sie nadganiać xD) ale ta historia mnie po prostu urzekła <3 uwielbiam tego chorego psychicznie Justina, wciąż z niecierpliwością czekam, aż pojawi się Cindy wraz z jego drugą córeczką. Swoją drogą Cindy ma szczęście, że on i Jason są bliźniakami.
    http://bieber-touch-angel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń