czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział 7 - Unbreakable

Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się dopiero po moim powrocie, czyli w przyszły weekend (13/14 lutego), ponieważ nie wiem, czy na wyjeździe będę miała dostęp do internetu, przepraszam :(


Sądziłem, że nie ma posłania wygodniejszego niż królewskie (nie małżeńskie, bo w przeważającej mierze sypiałem w nim sam) łoże w sypialni, dopóki nie przebudziłem się tego ranka na dywanie w salonie. Rozpostarłem ramiona i nie napotkałem niczyjego ciałka na drodze, a mimo to wiedziałem, że nie spałem sam, bo pachniało dziewczęco i kołdra ściągnięta była na kraniec dywanu. Tam też leżała poduszka. I było tak cicho, jakby zamknięto mnie w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, gdzie słychać tylko bicie serca, podróżujące pod skórą flaki i siuśki chlupoczące w pęcherzu. Dopóki brzdęk tłuczonego szkła nie otworzył mi oczu.

-Niech zgadnę - odezwałem się ochryple. - Zostało już tylko osiem szklanek?

-Jakbyś tu był - krzyknęła z kuchni, później syknęła, być może nadepnęła bosą stopą na odłamek.

-Nie ruszaj się - poleciłem, dźwigając ciężkie ciało z posadzki. Ciężar dowodem mięśni, rzecz jasna. - Idę z odsieczą.

Co prawda codziennym rytuałem po przebudzeniu było wgniatanie materaca jeszcze przez dobre pół godziny. Ale nie chciałem szklanych ofiar i rozlewu krwi. Poprawiłem wzwód w bokserkach, bo nigdy nie mogliśmy się zgrać. Ja go przeganiałem, on jak na złość powracał. W kuchni bryłki szkła rozbiegły się po całej podłodze, Nell siedziała na kuchennym blacie, machała bladymi nogami i pożerała kruche, maślane ciasteczka.

-Jesteś doskonałym dowodem potwierdzającym moją niechęć do dzieci. Nic tylko brudzą, śmiecą, same szkody.

-A do tego są kochane, urocze i słodkie. Mówię ci, sam cukier.

-Cukier zmieszany z kupą z pampersa.

-Nie krzyw się tak, sam kiedyś robiłeś w pieluchy.

-Nie masz dowodów. A brak dowodów oznacza oddalenie wyroku.

Ja po jednej stronie, ona po drugiej i oboje zastanawialiśmy się, co robić, bo każdy krok skończy się szkłem w stopie. Snuliśmy liczne hipotezy, wymienialiśmy się uwagami, od tego myślenia aż zgłodniałem. Nell rzuciła mi dwa ciastka. Szkoda tylko, że nie uprzedziła mnie o tym, bo jedno ciastko cudem złapałem, a drugie posmakowało kafli i okruchy zmieszały się ze szkłem, co z kolei oznacza jeszcze więcej sprzątania.

-Mam pomysł! - podskoczyła nagle. - Ale wymaga niezwykłej precyzji, zręczności i odwagi. A do tego skupienia i wysokiego poziomu inteligencji. 

-Do rzeczy, bo doskonale wiesz, że żadne z nas nie jest ani zręczne, ani skupione, ani przesadnie inteligentne.

Nell podciągnęła się i teraz na blacie było całe jej małe ciałko. Na czworaka zawędrowała wzdłuż długości, z precyzją godną mistrza omijała szklanki, talerze i paczki ciastek, by dotrzeć do szafki ze śmietnikiem.

-Jakieś słowo objaśnienia? - poprosiłem.

-Większość ludzi trzyma zmiotkę w szafce pod zlewem, czyli tam gdzie śmietnik. Należysz do tego szerokiego grona?

-Żebym ja wiedział, gdzie trzymam zmiotkę. Wiesz, dopóki nie wpuściłem pod dach niezdarnej pindy nie miałem problemów z rozbitymi szklankami. Jakoś same nie latały. 

Nell przyjmowała wiele pozycji na środku blatu, rozmyślała się i próbowała kolejnej. Kiedy w końcu zrozumiałem, że próbuje odchylić się i z góry przejrzeć domniemaną kryjówkę zmiotki, zapaliła mi się czerwona, a nawet bordowa lampka. Z jej gracją wyląduje w szkle, zanim w ogóle otworzy szafkę.

-Czekaj, idę do ciebie.

Wspiąłem się po stołku na blat. Mój rozmiar spowodował upadek dwóch kolejnych szklanek, które w kawałkach dołączyły do uśmierconej przyjaciółki. 

-Mamy ich już tylko sześć - skomentowała Nell, mając wyraźną uciechę z faktu, że tym razem to mój gruby tyłek strącił naczynia. 

Na czworaka przemierzyłem pół blatu, by spotkać się z Nell po środku. Usiadłem i spuściłem nogi. Nie sięgały podłogi, więc bezpiecznie mogłem nimi majtać. O ile okruchy szkła w zemście nie zaczną podskakiwać i obgryzać mi paznokcie u stóp.

-Jak twój geniusz ma zamiar wyjąć zmiotkę z szafki? Zakładając w ogóle, że w niej jest.

Nell przyjęła wyjątkowo niebezpieczną pozycję, bo oto siedziała na skraju blatu po turecku. Tyłem. Trzymając się krawędzi, odchylała plecy, a przed oczami miałem już widok jej pękniętej czaszki i kawałków kości rozsypanych na podłodze po upadku z szafki. Dlatego zatrzymałem ją i poleciłem, by usiadła mi na kolanach. Dopiero wtedy odchyliła się, otworzyła szafkę, z cichym pomrukiem przejrzała wnętrze. Przed wydostaniem zmiotki (jednak tam była) mruknęła jeszcze, żebym nie wbijał jej palców w uda, bo zupełnie nie mam wyczucia. Później wróciła do pionu i uderzyła czubkiem nosa w mój nos.

-Przepraszam - zachichotała dźwięcznie. 

Ona była samym cukrem.

-No dobra, mamy już zmiotkę, mamy dwie kolejne stracone szklanki i mamy dziwną pozycję na kuchennym blacie. Co dalej?

-Chodź za mną - zarządziła. Prawdę powiedziawszy nie miałem wiele do powiedzenia. Połowa mojej wagi i wzrostu mówi "chodź", a ja podążam za nią i dzięki temu bez nowych strat sturlaliśmy się z blatu na bezpieczny grunt bez szklanych przeciwników. - Musisz mieć jakiś długi kijek od mopa czy czegokolwiek. Potrzebujemy go właśnie teraz. Tylko nie mów, że nie wiesz gdzie, bo pomyślę, że pożyczyłeś kluczyki do mieszkania od nadzianego kumpla, żeby szpanować kasą.

-To ja może pójdę zapytać sąsiadkę.

Same bokserki nie były przeszkodą i po chwili uderzałem już lekko w sąsiednie drzwi. Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, otulona szlafrokiem, z wałkami na głowie. Wyglądała nie lepiej niż ja z tym swoim wzwodem w majtkach i po prostu w samych majtkach. Przyjrzała mi się z niepokojem, może sądziła, że od rana strzeliłem sobie kielicha, a może nie ufała facetom w niebieskich bokserkach nawiedzających ją z rana.

-Przepraszam, że niepokoję, ale pilnie potrzebuję kija od mopa czy czegoś podobnego. Niech pani potraktuje to jak sąsiedzką szklankę cukru, po którą z pewnością nigdy nie zajrzę.

-Chłopcze, czy ty się dobrze czujesz? - spytała troskliwie. - Może czymś się strułeś?

-Tak, proszę pani - odparłem posłusznie. - Oparami szkła i słodkością pewnego dzieciaka koczującego na kuchennym blacie. Więc jak będzie z tym kijem?

Poprosiłem pana Boga, by zatrzymał pytania kobiety, bo naprawdę nie byłem w stanie odpowiedzieć jej, po co człowiekowi o dziesiątej z rana kij od mopa. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny nauczyły mnie, by nie zadawać Nell przesadnie wielu pytań.

Poleciła mi poczekać moment, sama wróciła do mieszkania, krzątała się chwilę, aż wróciła ze szczotką na długim kiju z surowego drewna. Że też nie pomyśleliśmy o tym od razu. Zamiast plątać miotłę ze zmiotki i kija od mopa, wystarczyło zwyczajnie zdobyć miotłę i oszczędzić sobie wygibasów na blacie.

Podziękowałem, obiecałem, że zaraz oddam (jednak zaraz przeciągnęło się do kolejnego miesiąca) i wróciłem do mieszkania boso przez korytarz. Pozostawienie Nell samej z tyloma nienaruszonymi szklankami nie wróży sukcesu. W ogóle nie wróży niczego dobrego. Ale ta przysiadła grzecznie na kołdrze na dywanie i plotła dwa warkocze, które podczas spania zdeformowały się raczej do postaci postrzępionych kłosów zboża.

-Patrz, co mam. - Zakręciłem kijem miotły na palcu. O mały włos nie strąciłem z komody wazonu i szklany alarm rozprzestrzeniłby się poza kuchnię.

-Właśnie o tym myślałam - przyznała - tylko słusznie zdawało mi się, że osoba posiadająca dwie patelnie i dziesięć szklanek...

-Jedną i sześć - poprawiłem dobitnie.

-... nie ma w swoich włościach miotły. A teraz sprzątaj.

-Dlaczego ja?

-Bo ja stłukłam jedną szklankę, a ty dwie. Do roboty.

Nienawidzę jej nienawidzę jej nienawidzę jej nienawidzę jej.

Przeleciałem miotłą kuchnię. Część odłamków zgarnąłem do kubła na śmieci, te mniejsze okruchy wmiotłem pod szafki, bo zanim przyjdzie je odsuwać, ktoś inny nabierze praw do apartamentu. Oparłem miotłę w kącie, kiedy Nell skończyła oplatać gumką końcówkę drugiego warkocza. Przystanąłem, wbiłem biodro w oparcie fotela i tak przypatrywałem się, jak wygładza przy kościach policzkowych luźne pasma, potem jeszcze raz upewnia się, że gumki trzymają. Jej dłonie ledwie muskają twarz i kosmyki, ma delikatność skrzydeł motyla, a usta nawet nie szukają punktu zaczepienia do pierwowzoru uśmiechu. Nell uśmiecha się rzadko, ale gdy już to robi, mam pewność, że jest szczera. W końcu zaczęła poszukiwać mnie wzrokiem.

-Co jest? Doznałeś nagłego objawienia i postanawiasz zostać księdzem, czy zwyczajnie nie chce ci się ruszyć?

-Ładna jesteś - przyznałem ni stąd, ni zowąd. Nie myślałem, po prostu mówiłem.

-Co to za banalny komplement? - Uniosła brwi. - Ładny może być układ towaru w supermarkecie. Ładna może też być czcionka na ulotce reklamującej myjnie samochodową, gdzie na odwrocie zobaczysz półnagą blondynę w pianie, rozłożoną na masce. Ludzie nie bywają ładni.

-Więc ja jaki twoim zdaniem jestem?

Zastanowiła się chwilę, nie mrugała, opuszka jej palca wędrowała od prawego kącika ust do lewego, a moje bokserki śmiesznie wisiały na jej wychudzonych udach i pośladkach.

-Skomplikowany - przemówiła, gdy zacząłem tracić nadzieję, że pamięta w ogóle, nad czym rozmyśla. - Tak, jesteś skomplikowany. Ale nie nieodgadniony. Ktoś kiedyś rozgryzł cię do samej pestki i od tamtej pory nie chcesz dopuścić, żeby reszta świata wgryzła się tak głęboko. Ślady zębów nie są przyjemne, mam rację?

Jeśli słońce nie ulegnie samorozpadowi w przeciągu kilku najbliższych lat, jeśli nie przywita czołowo drzewa, pędząc po autostradzie, jeśli będzie rozglądać się na pasach przed wejściem na jezdnię, jeśli nie spadnie na nią meteoryt i jeśli nie połknie jej jakaś gigantyczna, mięsożerna roślina, Chanell Maymac zostanie w nieodległej przyszłości psychologiem. Albo nieomylną wróżką z programem telewizyjnym i tarotem w roli głównej.

-Zostańmy przy twoim uroku osobistym. Zarażasz nim. 

-Unikasz odpowiedzi. - Podążyła za mną, gdy poszedłem odcedzić to i owo dolnej partii ciała. - A to pozwala mi stwierdzić, że nie jesteś tak twardy, jakiego z siebie robisz.

-Gdybyś nie zauważyła, właśnie się odlewam, a moja podzielność uwagi nie pozwala mi na jednoczesną rozmowę i sikanie.

-Słaby jesteś. Ja umiem sikać, myć zęby i jednocześnie powtarzać materiał na klasówkę.

Klasówka mnie olśniła. Małe bąble, które ledwo odrosły od ziemi, chodzą do szkoły. Wczoraj zbyła mnie ogólnikami, ale nie chcę mieć przez nią problemów.

-Dziubas, co ze szkołą?

-Jak widzisz, nie ma mnie w niej. Na tyle potrafisz się chyba rozdwoić i sikanie nie odbiera ci wzroku.

-Pytam poważnie. - Przewróciłem oczyma i spuściłem wodę. Następnie wysłuchałem wykładu eksperta Chanell na temat niehigienicznych wpływów podniesionej deski podczas spłukiwania na ręczniki i papier toaletowy. Przymknęła się dopiero, gdy chwyciłem ją za kark, wsadziłem głowę pod kran i w umywalce zafundowałem lodowaty prysznic. Nie pozostała mi dłużna. Pchnęła mnie pod prysznic, niemal potknąłem się o stopień, ale w ostatniej chwili odzyskałem równowagę, by zderzyć się plecami ze ścianą. Strumień jak wyrwany z górskiego potoku zimą spłynął mi po ramionach, piersi, do bokserek, gdzie zakręcił na wnętrze umięśnionych ud, aż po kostki. Przyszła moja kolej na wykonanie ruchu na polu bitwy. Wykorzystałem więc siłę. Ścisnąłem w pięści koszulkę pomiędzy małymi bułeczkami na wysokości piersi Nell i szarpnąłem nią. Wpadła pod prysznic wprost na mnie, a pisk wywołany lodowatym zimnem stłumił wyłącznie mój tors, w który zawodowo rąbnęła. Który to już raz? 

-I co teraz? - starałem się przekrzyczeć szum wody, podziwiając jej roześmiane oczy i pełen ciepła uśmiech.

-Poranny, orzeźwiający prysznic! - pisnęła. - Jakbyśmy byli w górach, na polu namiotowym bez dostępu do wody i prądu i z rana, żeby nie śmierdzieć, nie ma wyjścia - trzeba wskoczyć do potoku. - Wykonała zgrabny piruet na palcach, nie podejrzewałem ją o taką grację. Wpadła w moje ramiona, a z kolei ja na ścianę. Ponownie. Ponownie z jej winy. Może jednak nie było w tym tyle gracji.

-Jeśli przeżyję przy tobie kolejny tydzień, przeżyję sam koniec świata, wiesz? Jesteś nieokrzesana.

-Bo jestem diamentem. Potrzebuję kogoś, kto zrobi ze mnie mały brylancik. 

-Na mnie nie patrz. Mogę jedynie cofnąć twoją ewolucję do poziomu brykietu na grilla.

Wyszliśmy spod prysznica. Pierwszy raz powietrze poza kabiną okazało się cieplejsze niż w strugach wymuszonego deszczu. Wyszedłem z łazienki, po drodze wycierałem się ręcznikiem, w sypialni wskoczyłem w pierwsze ubrania zalegające pod ręką, a dla Nell zabrałem jej ciuszki i dodatkową, suchą parę bokserek. Wróciłem do łazienki, gdy po czubek głowy zawinięta w ręczniku trzęsła się na muszli. Okryłem ją również swoim ręcznikiem i zanotowałem w głowie uwagę - kiedy ludzie nie mają grzejącego ciałka, lepiej nie wstawiać ich pod lodowaty prysznic, bo kolejne godziny spędzą na drżeniu z zimna. Jak Nell.

-Jak my cię teraz rozgrzejemy? Grzać piekarnik?

-Spróbuj mnie na przykład przytulić. Myślę, że to może być całkiem efektywne.

-Nie przytulam - sprostowałem. - Tak jak nie całuję na dobranoc w głupie czółka. I nie głaszczę biednych brzuszków podczas okresu.

-A jeśli przypadkowo przytuliłeś mnie w nocy? - Teatralna mina wyrażała strach przed zjawiskiem paranormalnym. - Boże, tylko nie to. Jeszcze ubędzie ci parę punktów na liście najbardziej nieczułych stworzeń XXI wieku. 

-Kto nauczył cię tak szczekać?

-Powiedziałabym życie, ale nawet ja uważam, że w ustach piętnastolatki brzmi to bynajmniej mało poważnie.

Nell zapomniała chyba wspomnieć, że jej matka odebrała sobie życie, a ojcu alkoholikowi zdarza się ze zbyt dużym rozmachem opuścić na nią łapę. I wtedy taka piętnastolatka nabiera powagi i wiarygodności. Bo można przebiegać przez kwiat wieku, a różowe okulary nadal trzymają się na małżowinie ucha. Z drugiej strony te same okulary mogą stłuc się podczas zjazdu z zapyziałej ślizgawki za malca. Wiek nie jest więc adekwatną miarą przeżyć. Coś o tym wiem.

Wyszedłem z łazienki, by dać jej trochę prywatności. Ubrała się w nie więcej niż trzydzieści sekund. Wypiliśmy po szklance soku, wepchnęliśmy w biegu parę herbatników do ust. Nell wyglądała jak chomik z ciążą pozamaciczną w policzkach, ja pewnie nie lepiej. Klucze od domu, poszukiwania tych od samochodów i nagłe wspomnienie, że przeważnie zostawiam jeden komplet u recepcjonisty. W windzie spisaliśmy na jeden świstek papieru trzy adresy do odwiedzenia. Pierwszy po przeciwnej stronie miasta, drugi w centrum, trzeci w pobliżu McDonalda. Miejsce obiadu mieliśmy zatem ustalone bez słów.

-Nadal nie dowiedziałem się, co ze szkołą - przypomniałem sobie niespodziewanie. Zanim winda dojedzie na parter, zdążymy ze szczegółami omówić tę kwestię.

-Moglibyśmy na przykład podjechać pod moją szkołę, poszedłbyś do wychowawczyni, podał się za mojego brata i ściemnił coś o przeziębieniu, pogrzebie babci czy złamanej nodze. Wymyślisz coś, w kłamaniu jesteś całkiem dobry.

-Wybacz, że zapytam. Ile twój ojciec ma lat?

-Jakieś trzydzieści cztery, tak sądzę.

-A ja mam dwadzieścia sześć, co oznaczałoby, że spłodził mnie, mając 8 lat. 

Nell ucichła, widziałem, jak intensywnie myśli i prawdopodobnie wyobraża sobie swojego ośmioletniego ojca ze mną w kołysce. Bo jej wyobraźnia nie znała granic.

-Niezły z niego ogier, skoro w wieku ośmiu lat robiłby dzieci. Nawet ty nie byłeś tak zdolny, co?

-Niestety nie - odparłem rozczarowany. - Pierwsze dziecko mogłem zmajstrować dopiero, będąc rok starszym od ciebie. Co ja robiłem przez pierwsze szesnaście lat swojego życia?

-Byłeś nielegalny.

Przyznałem jej rację. A że winda wydała charakterystyczny dźwięk, zatrzymując się na parterze, kwestia szkoły i fałszywych usprawiedliwień w dalszym ciągu nie została jednoznacznie zamknięta.

Tego ranka na recepcji nie zastałem tego śmiesznego chłopaczka w ciasnawych rurkach pod kolor butów, a młodą blondynkę z nogami do nieba. Stanęła równo, zanim przeszedłem obok, już czekały na mnie kluczyki. Uroku dodałyby jej rozpuszczone włosy, zamiast ściągnięte w kitkę na czubku głowy wykonujące równocześnie lifting twarzy. Trochę jakby ktoś stał za nią i niewidzialnymi rękoma naciągał skórę, bo nawet jedna zmarszczka stanowi niewybaczalny grzech. Chwyciłem w drodze kluczyki, uraczyłem kobietę (ładną, ale nie w moim typie) krótkim podziękowaniem i ruszyłem na parking. Ale brakowało tupotu małych stópek. Nell nie podążała za mną. O swoim istnieniu poinformowała mnie, wpadając w szklane drzwi. I nawet wtedy nie oderwała wzroku od recepcjonistki, która swoją drogą zdawała się być zaniepokojona tą małą, fajtłapowatą dziewczynką i skrępowana jej bezustannym spojrzeniem. 

-Chodź, bo się zakochasz. - Złapałem Nell za ramię i dotarliśmy do samochodu bez kolejnych przelotnych zauroczeń dziubasa.

To takie fajne, móc podziwiać dziewczyny z dziewczyną, móc komentować zgrabne pupy z kimś, kto sam ma zgrabną pupę, móc oceniać przydatność wyeksponowanego biustu z kimś, kto... Może w tym przypadku się zagalopowałem. Ja i Nell mieliśmy biust podobnego rozmiaru, a pozwolę sobie wspomnieć, że natura mi go oszczędziła.

Silnik przy starcie zaśpiewał najpiękniej. Tak jak zbłąkani rybacy wpadali w sidła urodziwych syren, tak mnie posiadł na własność ten wypolerowany czterokołowiec. Wytoczyliśmy się powoli z parkingu. Nell wychyliła się jeszcze przez szybę, by ostatnim rzutem oka dostrzec choćby zarys łydki recepcjonistki, ale przyspieszyłem i parter apartamentowca zastąpił równo wylany i wygładzony asfalt. Prowadzenie weszło mi w nawyk. Jak mycie zębów, albo inne ciekawe doświadczenia przeżywane w łazience. Nie zastanawiałem się już, co zrobić po zmianie biegu, nie wątpiłem, który to gaz, a który hamulec. Tak jak nie zastanawiałem się, czy skarpetka lepiej pasuje na stopę czy dłoń.

-Więc usprawiedliwisz moją nieobecność w szkole? - poprosiła. - Jesteś w końcu szefem, a ja twoim pracownikiem. To twój obowiązek.

Przydomek szefa pasował do mnie jak różowe serduszka na masce samochodu (zabiłbym każdego, kto postawiłby sprayem choćby kropkę), ale bycie szefem w relacjach damsko-męskich brzmi interesująco. Oczywiście gdyby między nami były relacje damsko-męskie zamiast dziecięco-męskich.

-Nie będę bawił się w tatuśka.

-Przypomnę ci, że jesteś tatuśkiem.

-Niepraktykującym.

Ale jej oczy tak zawzięcie błagały. Nie sposób było jej odmówić. Przypominała Gordona niemo proszącego o porcję robaków. Podała mi więc adres i zboczyliśmy z drogi. Do samej szkoły narzekałem, ile to mam z nią problemów, jak bardzo zaburza równowagę dziennego harmonogramu, ale sprzedała mi cios w ramię i zamilkłem. Ta mała, koścista piąstka miała za dużo siły i za mało wyczucia.

Zaparkowałem na wzniesieniu przed szkolnym dziedzińcem i spytałem Nell:

-To co mam mówić?

-Podaj się za brata mojego ojca czy kogoś z mojej rodziny, powiedz, że jestem chora, albo że wyjechałam, albo że porwała mnie ruska mafia, albo cokolwiek, byleby brzmiało wiarygodnie.

-Tak, ruska mafia brzmi bez wątpienia wiarygodnie - wtrąciłem z podziwem dla jej wyobraźni.

-Wymyślisz coś. Po prostu musisz usprawiedliwić moje nieobecności z wczoraj, dzisiaj, zeszłego tygodnia i może już do końca tego. - Zaświeciła przekonywującym uśmiechem.

-Gdzie mam iść?

-Pierwsze piętro, ostatnie drzwi na lewo, moja wychowawczyni nazywa się Amanda Smith. Dalej sobie poradzisz.

Szkoła to coś, co wzbudzało u mnie niechęć z odległości i nawet siedem długich lat po jej zakończeniu. Mury szare, lekko odrapane, drzwi nie domykały się, bo co rusz wbiegali i wybiegali przez nie krzywdzeni przez system edukacji młodzi ludzie. Szkoła uczy żyć według schematu i ogranicza myślenie. Weźmy na przykład mnie. Po co mi szkoła, kiedy sposób na życie odkryłem dzięki sprytowi i umiejętnościom aktorskim (i wyglądowi 12/10, rzecz jasna).

Ale za to wnętrze szkoły zostawało przyjazne pod jednym względem - blondynki, szatynki, brunetki, rude; słowem wszystko, czego dusza i ciało zapragnie. Nie chciałbym się chwalić, mówiąc, że wszystkie na mój widok oderwały się od telefonów i odprowadzały mnie wzrokiem. Ale tak właśnie było. Przeważająca większość szarych myszek, nieliczne odważniejsze posyłały mi uśmiechy pełne zachęty. I naraz dostrzegłem tę najodważniejszą, farbowaną rudą sprzed dwóch nocy w klubie. Jak jej było, tego nie spamiętałem. Zapamiętuję wyłącznie rzeczy ważne. Z tego też względu umknęło mi nazwisko wychowawczyni Nell. Cholera.

-Cześć, koleżanko - wychrypiałem jej do ucha, gdy pogrążona w rozmowie gestykulowała do grona przyjaciółek. - Pamiętasz mnie jeszcze?

Obróciła się na pięcie i zadarła wzrok. Przez jej usta przetoczył się zarys uśmiechu, a dłoń powędrowała do kosmyka włosów. To chyba najbardziej irytujący kobiecy nawyk. Jeśli myślą, że farbowane kudły zakręcane na palcu ściskają mnie w bokserkach, popełniają największy błąd swojego życia. Dzięki Bogu Nell nie ma takiego zwyczaju. I Cindy też nigdy nie miała.  

-Zapewne przyjechałeś tu po mnie, mam rację? - grała.

-Żeby zabrać cię do szkolnego kibla i tam zawodowo przelecieć - również grałem, tylko bardziej wulgarnie. - Kojarzysz Chanell Maymac? Mała, słodka, urocza dziewczyneczka z pierwszej klasy. 

-Szkolna pokraka? Trudno jej nie znać.

-Jeszcze słowo, a ten badziewny róż na twoim policzku zastąpi ślad moich palców. - Wyraźnie obleciał ją strach. - Kto jest jej wychowawczynią?

-Amanda Smith.

Podczas dalszej drogi do pokoju nauczycielskiego powtarzałem imię i nazwisko nauczycielki i nie mogłem pozbyć się wrażenia, że gdzieś je już słyszałem. Może dlatego, że Smith to jedno z najpopularniejszych nazwisk ogólnoświatowych. A może rzeczywiście obiło mi się o uszy. Przed pokojem poprawiłem grzywkę i zapukałem w drzwi trzykrotnie. To również było jednym z dziwnych, ustalonych przez społeczeństwo zwyczajów. Gdy przyłożysz zaciśnięte kostki do dykty, zapukasz w nią równo trzy razy. Nie jeden, nie dwa, nie cztery i nie pięć. Równe trzy razy. Pewnie właśnie to sprawdziłeś i albo należysz do grona większości, albo w tej kwestii stanowisz indywidualną jednostkę.

Drzwi otworzyły się, w progu stanął wychudzony mężczyzna z nierówno zgolonym zarostem, łysawą czaszką i dziennikiem pod pachą. 

-Witam, szukam pani Amandy Smith - powiedziałem oficjalnie. Szybko stwierdziłem, że takie klimaty nie są dla mnie.

Mężczyzna polecił mi wejść do pokoju, bo po jego wyjściu w środku została już tylko ona. Nie rozpoznałem jej od razu, stała bowiem tyłem, a od tyłu przeważająca większość kobiet wygląda podobnie. Nieznacznie różnią się tylko rozmiarami. Ale te pośladki warte były zapamiętania. Odwróciła się na dźwięk kaszlnięcia i przestała być tajemnicą. Kobieta krótko po trzydziestce, ubrana elegancko i z klasą, smukłe nogi pragnęły uwolnić się spod spódniczki do kolan, a piersi przebijały się przez koszulę, jakby krzyczały "choć, Justin, choć i złap nas". Była w moim typie. Musiała być, skoro spędziliśmy razem kilka przyjemnych, nie niewiarygodnie dobrych i niezapomnianych, ale przyjemnych nocy.

-Justin? - spytała zaalarmowana i rozejrzała się, czy żaden z jej zawodowych kolegów nie przysłuchuje się rozmowie. Poczułbym się urażony, gdybym mógł brać pod uwagę, że się mnie wstydzi. Ale mnie nie można się wstydzić. To tak jakby Bóg spłynął z nieba i usiadł ci na ramieniu. - Co ty tu robisz?

-Co za spotkanie. Powiedziałbym, że tęskniłem, ale nie lubię kłamać.

-Co tu robisz? - powtórzyła nerwowo. 

Nie musiałem grać.

-Przyszedłem usprawiedliwić nieobecności mojej drogiej siostrzyczki Chanell. 

-Siostrzyczki?

-To pseudonim zawodowy - wyjaśniłem. - Nie powinno cię interesować, kim dla mnie jest, bo w tym rękawie - potrząsnąłem prawą ręką - mam ukrytego asa. Tak zwanego haka, zgadnij na kogo? - Nie musiała zgadywać. Po prostu wiedziała. - Całkiem dobrze się składa, że jesteś wychowawczynią Nell. Będziesz usprawiedliwiać każdą jej nieobecność. Rozumiemy się? - Nie odpowiedziała, więc zbliżyłem się. Wtedy spuściła głowę, a ja uniosłem delikatnie jej brodę, potarłem kciukiem kość policzkową i zemdliło mnie, bo na opuszce osadziła mi się kilogramowa warstwa jakiejś tłusto-pudrowej mazi. - Tak?

-Musi zaliczać sprawdziany.

-I będzie zaliczać, udzielę jej korepetycji z każdego przedmiotu, co to dla mnie. Ale nieobecności w niewyjaśnionych okolicznościach znikną. - Niech się wreszcie odezwie, bo tracę cierpliwość. - Tak?

-Tak.

Gdy tylko wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, wytarłem kciuk w spodnie chyba z dziesięć razy i dopiero wtedy pozbyłem się klejącej papki. Już nie widziałem uśmiechów dziewczynek mniejszych i większych na drodze, dopiero ten Nell z miejsca pasażera. Osunąłem się na fotel kierowcy i westchnąłem głęboko z jeszcze głębszą potrzebą chwilowej refleksji.

-Czy ja muszę wszystkich pieprzyć? - spytałem retorycznie i bardziej siebie niż Nell. - Coś jest ze mną nie tak?

-A tobie co? 

-Wchodzę do szkoły. Spotykam na korytarzu tę rudą. Farbowaną rudą. Pieprzyłem ją. Idę do pokoju nauczycielskiego. Poznaję twoją wychowawczynię. Pieprzyłem ją. Stąd pytanie, wszystkich muszę pieprzyć? Kim ja jestem? Jakimś niewyżytym, nieposkromionym seksoholikiem i erotomanem? Może powinienem zapisać się na terapię osłabiającą aktywność seksualną czy coś? 

Nell przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Aż w końcu upewniła się, że skończyłem i ziewnęła szeroko:

-Wzruszyła mnie twoja historia. Możemy jechać?

Więc uznałem, że nie jestem chory i moje potrzeby seksualne są wynikiem orgii urządzanych przez hormony. 

Ruszyliśmy i chwilę spieraliśmy się, które biuro obejrzeć najpierw. Czy to na przeciwległym krańcu miasta, to nieopodal czy w najbliższym otoczeniu McDonalda. Szybko stwierdziliśmy, że nawet bez oględzin wybierzemy przesiąknięte zapachem frytek, więc przyspieszyłem na dwupasmówce i grzaliśmy równo pod ostatnie z biur. Po drodze ustaliliśmy również dalszy plan działania względem zwłok w czarnym worku i właściciela Lamborghini Aventador z rocznika 2015. Postanowienia z przeprowadzonej rozmowy brzmią następująco: ja za wyłudzone pieniądze kupię sobie motor i jeden kask dla Chanell, żebyśmy mogli gonić plotki i ploteczki szybciej niż one nas, a Nell zafunduje sobie parę nowiutkich, dziesięciokolorowych trampek z pogrubianą podeszwą (cokolwiek miało to oznaczać). Bo najważniejsze to mieć jasno określony plan na życie.

Chwilę potrwało, nim koła ponownie zamarły na parkingu. Biurowiec podobny do wszystkich tych, które omijałem szerokim łukiem i do których zaglądałem tylko w razie konieczności. Miałem przynajmniej pewność, że sprzed budynku nie sprzątną mi fury. Wysiedliśmy, by skórzane tapicerki mogły odpocząć od naszych mniej (ja) i bardziej (Nell) kościstych tyłków. Za ladą w recepcji urzędowała kolejna młoda i zadbana, tym razem brunetka, a co za tym idzie, szerszym łukiem omijała gust Nell, by trafić w sedno mojego. Oblizałem wargi zauroczony i o mały włos nie odbiłem się od zamkniętych drzwi windy, gdy Nell pociągnęła mnie za łokieć i skołowany wpadłem do drugiej kwadratowej puszki przemierzającej w górę kolejne piętra.

-Ta wcale nie była wybitnie urodziwa.

-Masz kiepski gust - odgryzłem się. - Była boska.

-Sam masz kiepski gust. Umiejscowiłam ją na skali poniżej przeciętnej. Pazury miała tak długie, że mogłaby nimi zabić. I na śmierć zadrapałaby ci fiuta.

Ostatecznie przyznałem jej rację i dalej wznosiliśmy się w windzie w ciszy. Co nie zmienia faktu, że ta recepcjonistka przebijała poprzednią o głowę. I wcale nie dlatego, że miała o głowę wyższe szpilki.

Już korytarz wykazywał się przesadną elegancją, a co za tym idzie, sztywnością. Bez grama kurzu, podłogi froterowane co godzinę i obrazy na ścianach zawieszone przy użyciu linijki. Spojrzałem na Nell, ona na mnie i mentalnie porozumieliśmy się w sprawie włożenia w to miejsce odrobiny entuzjazmu. Weszliśmy do biurowca w centrum, nie do kostnicy albo kaplicy przedpogrzebowej. 

Nasz potencjalny nabytek ulokowany był na szarym końcu korytarza. Oboje z każdym krokiem wątpiliśmy, czy aby na pewno chcemy tu być. 

-Czuję się jak na jakiejś stypie - szepnęła mi do ucha, przy czym żeby go dosięgnąć, musiała wesprzeć się na moim ramieniu, ściągnąć mnie w dół i ugiąć mi kolana.

-Na stypie jest przynajmniej jedzenie. 

-Co racja, to racja. Zjadłabym coś porządnego, jak na przykład... Naleśniki na słono, takie z serem, pieczarkami i...

-Zamknij się, bo zacznę się ślinić. Musimy znaleźć kucharkę. Ona będzie wiedziała, jak zająć się moją patelnią.

Dotarliśmy na sam koniec korytarza i tam kolejne nieprzyjemne doświadczenie. Szczypty rozrywki ani widu, ani słychu i tylko wyrósł przed nami jakiś elegancik w garniturze i krawacie. Tata (ten fajniejszy, czyli niebiologiczny) powiedział kiedyś, by nie ufać facetom pod krawatem, bo to przeważnie największe szuje. Dlatego sam wystrzegałem się tej smyczy jak ognia. Zmierzyłem go lekceważąco i chciałem pociągnąć Nell dalej, gdy zagrodził nam drogę. Jeśli mielibyśmy spotkać się na ringu, padłby bezpowrotnie po pierwszym ciosie. Mięśni bowiem nie zarejestrowałem. Spod rękawów wychylały się chude patyczki, prawie jak u Chanell.

-Przyszliśmy obejrzeć biuro na wynajem. Zdaje się, że to właśnie to - pacnąłem lśniącą błyskiem szybę - więc gdyby był pan tak miły, chcielibyśmy obejrzeć je również wewnątrz.

Oficjalna gwara to prawdziwa katorga. Mój język urodził się do zamieszkania pośród ulicznego slangu.

-W takim razie zapraszam. - Przyjrzał nam się uważnie, ale chcąc, nie chcąc (a obstawiałbym to drugie), musiał wpuścić nas do środka. Otworzył więc komnatę tajemnic  jednym pociągnięciem karty w zamku i elektryczne drzwi samowolnie zaprosiły nas na drugą stronę progu. W biurze nic tylko czerń, biel, szarość i momentami beż. Czyli ani krzty życia. Przechadzaliśmy się z Nell od ściany do ściany, wybrednie komentowaliśmy fatalny wystrój wnętrza i co rusz podnosiliśmy ciśnienie elegancikowi, który nawet nie raczył się przedstawić. Chyba stwierdził, że skoro nie mam garnituru, a Nell idiotycznie wysokich szpilek, nie jesteśmy godni, by poznać jego nazwisko. W końcu po paru minutach zaglądania w każdy kąt i wymownego kaszlu o podłożu alergicznym na widok drobiny kurzu, Nell uszczypnęła mnie w ramię i szepnęła:

-Wiesz, w zasadzie z twojego mieszkania do McDonalda nie jest wcale tak daleko. Moglibyśmy poświęcić jedną bezużyteczną sypialnię i pomalować ściany na krwistą czerwień - przekonywała. - A i Gordon miałby towarzystwo - i przekonała. 

Zmyliśmy się z przesiąkniętego wytwornością biurowca. Jeszcze sami stalibyśmy się przesadnie wykwintni. Chociaż po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nam to nie grozi, bo krocząc do windy, Nell wyrzuciła papierek po landrynce w kąt, a ja raz jeszcze wytarłem psią kupę w dywan i oboje mocnym akcentem pożegnaliśmy elegancika środkowymi palcami.

-Widziałaś jego minę? - zachichotała.

Jezus, ten śmiech.

-Delikatnie mówiąc, nie był przesadnie szczęśliwy, że ktoś przeszkadza mu podczas picia piątej kawy.

-Albo w trakcie zabawiania się z jakąś brzydką recepcjonistką.

-Była ładna - zgromiłem ją.

-Wmawiaj to sobie. Mojej blondynie nie dorasta do pięt. 

-Dorasta, to na pewno. Choćby ze względu na to, że pięty mojej zaczynają się na wysokości piętnastu centymetrów, a twojej na ledwie pięciu.

-Bo twoja ma grube nogi i na siłę próbuje je sobie wysmuklić szpilkami.

-Przynajmniej nie ma takich patyków. Cholera, jak bzykam się z jakąś panną, to robię to z jej ciałkiem, nie z jej szkieletem i ponaciąganą skórą.

-Chciałabym zobaczyć twoją byłą dziewczynę.

-Miała patyki i nie chodziła w szpilkach.

Który to już punkt dla Nell? Przestałem liczyć. Tę rozgrywkę również wygrała. Ze śmiechem oparłem się o ścianę windy, Nell przytknęła czoło do mojej piersi, a moja broda opadła na czubek jej głowy. Korciło mnie, żeby niedbale objąć ją ramieniem, bo w tej pozycji aż samo się prosiło. Dzięki Bogu nim przestałem opierać się idiotycznemu pomysłowi, winda wylądowała na parterze, drzwi rozsunęły się na wschód i zachód, a gdy pełen nadziei wychyliłem się, by choć zerknąć na recepcjonistkę, na jej miejscu pojawił się posiwiały i z lekka łysawy staruszek. W garniturze. I krawacie. Nie wolno mu ufać, mimo że wygląda jak poczciwy dziadziuś po godzinach prowadzący wykopki na działce za miastem.

Wyszliśmy przed biurowiec, potem prostą drogą do samochodu. Wsiadłem już, kiedy Nell nadal wypatrywała czegoś przed maską. Wychyliłem się zza drzwi, by dostrzec to samo i kiedy już zdawało mi się, że połączyliśmy nasze obiekty zainteresowań, poddałem się, bo tak naprawdę nie dostrzegałem niczego nadzwyczajnego. Tylko skrzeczące ptaki, ponurzy ludzie, identyczne ubrania na nich, dalej rząd samochodów, szklane ściany biurowców i... Powróciłem wzrokiem do rzędu samochodów i trafiłem w sedno. Spomiędzy dwóch srebrnych gratów wyłaniało się błyszczące Lamborghini Aventador. Nawet w Londynie nie widać takich przesadnie wiele. Zerknąłem na Nell, ta skinęła głową i nabyłem pewności, że to nasz podejrzany obiekt. Niedługo po tym mignęły mu światła i właściciel w innym, choć równie perfekcyjnie skrojonym garniturze wskoczył na fotel kierowcy. Nie usłyszeliśmy melodii odpalanego silnika, bo już siedzieliśmy we wnętrzu mojego wozu i wyruszaliśmy w pościg za morderco-gwałcicielo-właścicielem motoryzacyjnego ideału.

-Głupi to mają szczęście - skomentowałem, zatrzymując się tuż za nim na pierwszych światłach. 

-Mów za siebie, ja głupia nie jestem. 

-Ale przy mnie obniży ci się poziom wrodzonej inteligencji. Bardzo mi przykro, to nieodwracalny proces.

Zmieniłem pas ruchu, pchnąłem lekko dźwignię zmiany biegu. Kierunkowskazy mnie nie dotyczyły i zawodowo zajechałem drogę paru kierowcom. Mój samochód miał niezawodne przyspieszenie, ale Lamborghini nie dorasta nawet do kołpaków.

-Powiedz mi lepiej, jaki mamy plan.

-Więc tak - zacząłem, rozsiadając się, wręcz rozpływając w skórzanej tapicerce. - Jedziemy pod dom tego pajaca, nawet jeśli mielibyśmy krążyć za nim po mieście do zmroku. Mam pełen bak, a w schowku paczkę ciastek. Przeżyjemy.

-A co potem? - spytała. - Wiesz, kiedy go już dorwiemy.

-Potem wszystko zależy od jego nastawienia. Jeśli będzie się stawiał, ukręcisz mu kutasa, a ja sklepię mu mordeczkę. A jeśli okaże się grzeczną, potulną sunią, załatwimy sprawy polubownie.

-Nigdy nie ukręcałam facetom kutasa. Mogę potrenować na twoim?

Zanim choćby przetrawiłem jej słowa, mała, przebiegła rączka wdarła się po moim udzie i potem spłynęła na wrażliwego siusiaka. Gdyby zrobiła mu krzywdę, przysięgam, ja zrobiłbym krzywdę jej. Gwałtownie zjechałem na pobocze, a ryk klaksonów za mną wzmógł się. Szybko zabrała rękę i jak gdyby nigdy nic, jakby właśnie nie próbowała ukręcić mi fiuta (przy czym wspomnę, że ukręcanie nie ma nic wspólnego z przyjemnością) podśpiewywała pod nosem i do rytmu uderzała w kolana.

-Wara od Jerry'ego. To świętość - warknąłem niespokojnie.

-Jerry, Gordon, czymś jeszcze zamierzasz mnie zaskoczyć?

-Nie dziś.

Włączyliśmy się do ruchu, nim Lamborghini umknęło z pola widzenia. Gdybyśmy stracili go z oczu, to ja zająłbym się ukręcaniem i nie kutasów, a bladych szyjek wszystkich Nell w promieniu metra. Czyli tylko jednej. Nell bez praktyki musiała polegać na wrodzonych zdolnościach. Za to ja doskonale pamiętałem, jak rozcierało się kostki na gębie jednego czy drugiego podejrzanego elementu. Przyłożyć, docisnąć i powtórzyć manewr pięciokrotnie.

-Skręcił tam, w osiedlową - powiedziała, przytykając palec do szyby. Znów, jakby miało mi to w jakiś sposób pomóc.

-Tam, gdzie wjechał ten czerwony? 

-Nie, niebieski.

-No to mówię niebieski.

-Jesteś daltonistą.

-A ty się czepiasz.

-Wcale się nie czepiam. Właśnie wykryłam u ciebie bezobjawową chorobę nerek. - Wytężyłem słuch. - Mój wujek miał to samo. Najpierw nie rozpoznajesz kolorów, później zaczynają ci słabiej pracować nerki i na koniec lądujesz w szpitalu z cewnikiem wczepionym w jajka. Wiesz, jak zakłada się cewnik, prawda?

Nie wiedziałem, ale cokolwiek w pobliżu jajek nie brzmi zachęcająco. Z wyjątkiem ust, albo innych ciasnych dziurek. Cewnik z pewnością nie był jedną z nich, dlatego obleciał mnie strach.

-Da się to jakoś leczyć?

-Jedyna opcja to natychmiastowa kastracja.

Wydałem z siebie ogłuszający pisk. Drążek zmiany biegów przestał mieć znaczenie i natychmiast ukryłem pod dłonią swój skarb. W ostatniej chwili Nell zmieniła bieg, bo obroty natychmiastowo spadły, i oddaliła silnik od nieuniknionego zatrzymania. Ale co tam silnik, co tam fura, co tam właściciel Lamborghini, kiedy w grę wchodzi dożywotnia (albo i jej brak) sprawność seksualna.

-Boże, jeśli naprawdę w to uwierzyłeś, natychmiast ubywa ci koło pięćdziesięciu punktów inteligencji. Jesteś taki głupi.

-Czyli o tej kastracji nie mówiłaś na poważnie?

-A co ma daltonizm do fiuta?

-Nie wiem i właśnie próbuję się dowiedzieć! - krzyknąłem. - A ty, mała żmijo, jeszcze raz mnie w podobny sposób nabierzesz, a nie ręczę za siebie. Wjadę pod tira i tak skończy się twój marny żywot.

-I dokonasz samoistnej, niehumanitarnej kastracji sam na sobie.

Mówiłem coś o każdej rundzie wygranej przez Nell? Więc teraz dopisuję jej kolejny punkt. Niebawem uczeń przerośnie mistrza i pójdę w odstawkę jak para starych, przetartych majtek.

Dzięki Bogu Lamborghini nie miało okazji rozwinąć skrzydeł i sunęło powoli, jak na miastowe prędkości przystało. Niedługo po tym zatrzymało się na podjeździe przed trzypiętrową willą. Na odległość śmierdziało bogactwem. Z zewnątrz dom wyglądał na opuszczony (nie zaniedbany, tylko bez tchnienia życia). Wewnątrz zapewne nie jest lepiej. I uświadomiłem sobie, że moje mieszkanie wygląda wcale nie lepiej. Wiecznie puste, ciche, odizolowane. Poproszę Nell, by przeniosła parę kolorowych szmatek ze swojej szafy i rozrzuciła je w moim salonie. 

Wysiedliśmy z auta i dalej przez podjazd do drzwi. Nell musnęła łapką Lamborghini i ja również poszedłem w jej ślady. Taka szansa trafia się wybitnie rzadko. Nell unosiła dłoń, by uderzyć piąstką w dyktę (za którą pewnie mieści się kolejna dykta, a za kolejną jeszcze jedna). Złapałem ją w przegubach i pociągnąłem na tyły domu, gdzie mieścił się wystrzyżony do perfekcji ogród. Na bank zatrudniał ogrodnika, bo ilość pracy i pieniędzy włożonych w ten kawałek zieleni przerastał moje najśmielsze podejrzenia. Przytuliliśmy się do muru, a pod oknami kucaliśmy, by nie dostrzegł nas ze środka. I tak aż do uchylonego okna na tyłach. Niestety to jedno umiejscowione było niebywale wysoko i nawet stojąc na palcach nie dostrzegałem choćby koloru ścian we wszechstronnym salonie. Nell tym bardziej. Nie wiem więc, po jaką cholerę skakała jak pchła za psim uchem.

-Klękaj - zarządziła, pchając ku ziemi mój bark. - No, klękaj.

-Nie będę ci ssał - oburzyłem się.

-Nie masz w tym doświadczenia.

-Zdziwiłabyś się.

-Nie chcę się dziwić. Chcę tylko, żebyś uklęknął.

Więc uklęknąłem, ufając, że nie kopnie mnie kolanem w zęby, albo nie każe przedstawić teatralnej scenki oświadczyn. Podparłem się dłońmi o beton wylany równomiernie wokół fundamentów. Wtedy Nell wyciągnęła w górę ręce, chwyciła się skrawka parapetu i wspięła się na moje plecy. Jęknąłem z bólu. Gruba świnia o mały włos nie połamała mi wszystkich kręgów. A jej podeszwy bez wątpienia zagwarantują mi kolekcję dorodnych siniaków w okolicach łopatek. Jakby tego było mało, odbiła się i podskoczyła, jej brzuch wbił się w parapet i tak zawisła niemal dwa metry nad ziemią, by zaraz sprawnie przeturlać się przez ramę okna. A ja zakwiliłem tylko cicho, bo wolałem obrywać po zębach, niż służyć za trampolinę. 

-Dziubas, żyjesz? - krzyknąłem szeptem. Tego rodzaju krzyk jest najdziwniejszą odmianą głosu. Krzyczeć szeptem to jak być w ciąży. Z jednej strony czegoś chcesz, a jednocześnie nie chcesz. Pragniesz być cicho, a krzyczysz. Krzyczysz szeptem.

-Żyję, idę się rozejrzeć i...

Urwała niespodziewanie. Jej szept zastąpił głośny pisk, potem krzyk i na koniec stłumienie, jakby ktoś zatkał jej usta dłonią (tak jak ja pragnąłem robić to średnio dwa razy w przeciągu dziesięciu minut, gdy miałem serdecznie dość jej gadulstwa). Zerwałem się na równe nogi, plecy niespodziewanie pozbyły się bólu, a w głowie miliony lampek świeciły czerwienią. Ruszyłem z odsieczą, warcząc pod nosem:

-Łapy precz od mojej małej Nell.

Mojej?

Mojej.







~*~



Może po powrocie uda mi się dodać bonusowy rozdział:)



21 komentarzy:

  1. Wszystko super fajnie, ale chce tylko wiedzieć to bedzie opowiadanie o Justinie + Nell czy jednak Justinie+ Cindy ? ;)
    Pozdrawiam !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie o Nell+Justinie+Cindy. Czyli niebawem pojawi się Cindy :)

      Usuń
    2. Nie moge sie juz doczekać! Team Cindy #Jindy

      Usuń
    3. I ten maluch i Justin stwierdzi, że jednak ma lepsze plemniki od brata? 😂

      Usuń
  2. A jest szansa ze Nell bedzie z Justinem? ;/ bo kurwa ona jest Bi i tak smutam... ;|

    Ale.rozdział genialny uwielbiam Nell i Justina!! Hahah justin uratuj ja; 3

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój Boże... Czy on powiedział "moja"? ;o Coś czuję, że już się będzie coś działo. A ja chcę Cindy!^^ Piszesz doskonale! Nie można się do niczego przyczepić. Profesjonalizm pierwsza klasa. Czekam na następny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Justin w tym ff to normalnie z samozachwytu Justin prawdziwy Justin xD wiecznie najwazniejszy pan świata xD

    OdpowiedzUsuń
  5. jestem niezaprzeczalną fanką Nell i Justina ! :P Cindy niech ma już spokój w końcu z Jasonem, za wiele już przeszła i należy się jej spokój, poza tym Nell jest o wiele ciekawszym charakterem, z perspektywy niej Cindy wypada słabo i na straszną egoistną sukę ;D Nell rządzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam sie!! Oni muszą być razem, chyba że Nell jest taka jak Justin to może go na końcu wyjebać !! Hahaha ale i tak chce ich razem ❤

      Usuń
  6. Oo co to sie dzieje :000
    Justin ratuj xD oni sa zajebisci :D do nasteonego:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Nieeeeee,Justin ruszaj dupsko i ratuj Nell, a potem złączcie siły i porządnie wpierd.... temu sztywniakowi :)
    Weny <3

    OdpowiedzUsuń
  8. ooo kurwaaaa
    mojej?
    mojej
    aaa
    ogolnie to irytuje mnie to ze ciagle on sobie mysli ze nell ma male cycki bo jest taka mloda, ja jestem jeszcze mlodsza a mam wielkie...XD ogolnie szkoda ze ona go nie podnieca ale i tak licze na romans he

    OdpowiedzUsuń
  9. najlepsze opowiadanie jakie czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle cudny *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ooooooo ja cie nie mogę !!!!!!!! Boski kocham ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  12. Wszytko super fajnie lubie ich razem ale jako przyjaciół, ziomków od piwa i pogadania i wgl relacje kumpelskie, jakos razem ich sb nie wyobrażam. Cindy i Justin to bylo coś wielkiego, a osoby shippujace Nell i Jistina juz razem mimo ze miedzy nimi nic nie ma przesadzacie albo zapomnialyscie co bylo miedzy Justinem a Cindy. Zresztą Justin na darmo jej ciagle nie wspomina on jak nic kocha ją dalej. Bo miłość jest tylko jedna.

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja tam nie chce Cindy... :')
    Jest zajebiscie, tak jak jest.
    Super opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń