czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 11 - Bird reached the nest. Almost



Gdy przebudziłem się o świcie, zegar wybił dziewiątą, co było niezaprzeczalnie niepokojące, bo nie w zwyczaju mi budzić się z własnej nieprzymuszonej woli przed konkretnym wschodem słońca. To jednak prawda, że im później człowiek się kładzie, tym wcześniej wstaje. Spałem niespełna pięć godzin i nie kleiły mi się nawet oczy. Co innego z Nell. Ta spała w najlepsze i co więcej, robiła to na mnie. Jej lewa dłoń dotykała mojej piersi, głowa leżała na umięśnionym ramieniu i nosem stykała się z tatuażem w kształcie płaczącego półksiężyca, a chudziutka, gładka nóżka wskoczyła między moje owłosione. Moja dłoń trzymała ją w talii i na dobrą sprawę nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki Nell nie odetchnęła głęboko. Było to na swój sposób słodkie i przerażające zarazem, dlatego przy pierwszej okazji wyślizgnąłem się i dalej za misia posłużyła Nell poduszka wypchana pierzem czy czymś podobnym. Nigdy przesadnie nie zawracałem sobie głowy zawartością poduszek, które asystent sprzedaży w salonie meblowym dorzucił do kompletu z łóżkiem. W każdym razie moja nieobecność nie przeszkadzała Nell w kontynuowaniu podróży gdzieś w świecie upstrzonym różową trawą i zielonymi obłokami.

Pierwszym, co zrobiłem po wstaniu, było uchylenie okna, bo zawsze przyjemniej budzić się w chmarze świeżego, rześkiego powietrza. Później stanąłem przed otwartą szafą i podrapałem kark. Uroczo wyglądały moje ciemne, ewentualnie białe ubrania na półkach po prawej i małe, kolorowe Nell poskładane w równą kostkę. W dodatku o krawędzie plastikowego kubeczka w łazience opierała się już nie jedna, a dwie szczoteczki do zębów, co pozwalało mi przywyknąć do myśli, że zyskałem współlokatorkę, taką na stałe. Ubrałem się w pierwsze, co wpadło mi w ręce, i po wysuszeniu pęcherza od wewnątrz, wyszedłem z mieszkania.

Byłem Nell coś winien za wczorajszy niedorzeczny pomysł, w efekcie końcowym omal nie tragiczny w skutkach. Stwierdziłem, że dziewczynę taką jak Nell, można udobruchać czymś smacznym, słodkim i kalorycznym. Dlatego zjechałem windą na parter, co zajęło około trzech minut nie wliczając w to czasu oczekiwania na windę. Tam recepcjonista wystawiał już moje kluczyki, ale potrząsnąłem głową i natychmiast schował je niemało zdziwiony. Bowiem jak mieszkam tu od ponad dwóch lat, jeszcze ani razu nie ruszyłem się bez samochodu, prócz tych razów, gdy z wyprzedzeniem kontaktowałem się z recepcją i zlecałem im rezerwację taksówki. Tak było przed każdą imprezą, bo powtórzę raz jeszcze: pijesz, nie jedź. 

Zdałem sobie sprawę, że wczoraj złamałem tę jedyną w swoim życiu zasadę, kiedy to wsiadłem za kółko po szklance whisky. Ale to była wyjątkowa sytuacja z nieoczekiwanym finałem.

Obrałem kurs na cukiernię na rogu pierwszej przecznicy. Żywiłem ogromne nadzieje, że właściciel zdążył otworzyć ją przed dziewiątą. Jak się niebawem okazało, zgarniała przechodniów już od szóstej. W duchu pomodliłem się za osoby, które zmuszone są wstać o piątej, by godzinę później dotrzeć do roboty. Ja o piątej kończyłem dopijać kakao i kładłem się spać z czekoladą na zębach. Wszedłem do cukierni i przywitałem ekspedientkę niestandardowym pytaniem:

-Ma pani córkę?

Zdziwiona kobieta odparła:

-Owszem, mam.

-Ile ma lat?

-Szesnaście.

-Doskonale. - Klasnąłem w dłonie. - Gdyby miała pani wziąć z tej cukierni coś, co poprawiłoby jej humor, co by to było?

-Premia, proszę pana. Albo podwojona wypłata. - Zaśmiałem się krótko. - Jest na odwiecznej diecie.

-Mimo wszystko, co zjadłaby z największym smakiem?

Dałem jej chwilę do namysłu, aż odpowiedziała, wskazując metalową tacę za szklaną witryną:

-Pączki z nadzieniem wieloowocowym. Gdy była młodsza, szalała na ich punkcie.

-W takim razie poproszę dziesięć. Tak, dziesięć. - Bo połowę sam wrzucę ze smakiem. Mój żołądek nie narzeka na brak miejsca. A nawet jeśli go braknie, rozciąga się szybciej niż sznurek w jojo.

Kobieta nie pytała o nic więcej. Musiała zauważyć, że jestem w nastroju do zadawania pytań, nie odpowiadania na nie. Zapakowała pączki do dwóch dużych, papierowych toreb, nabiła cenę dziesięciokrotnie i wyszedłem po minucie, zostawiając resztę jako premię dla poprawienia nastroju szesnastoletniej córki na dożywotniej diecie. Przebiegłem przez ruchliwe skrzyżowanie. Trąbiło na mnie przynajmniej czterech kierowców. Niewiele mogli mi zrobić, bo po przemierzeniu jeszcze kilkunastu metrów prostego chodnika, wpadłem do apartamentowca. Tym razem samo czekanie na windę zajęło trzy minuty, jazda trzy i pod drzwiami znalazłem się około dwudziestu pięciu minut po ostatnim dotknięciu klamki.

Mieszkanie nie było już śpiącą krainą ze śpiącymi garnkami i księżniczką na ziarnku grochu. Obudziło się do życia razem z Nell, która krzątała się po kuchni. A w powietrzu coś pachniało, ale zapachy były tak różne, że nazwanie jednej konkretnej potrawy graniczyło z cudem.

Wróć: Nell i gotowanie? Straciłem nadzieje, że to może zakończyć się sukcesem. Choć sukcesem było samo pozostawienie garnków i szklanek w ich pierwotnym stanie.

-Wróciłeś za szybko - stwierdziła, nawet na mnie nie patrząc. - Umyj ręce, pościel łóżko i siadaj do stołu za sześć minut i trzydzieści sekund. Nie wcześniej i nie później.

-Ale...

-No już, zmykaj. - I wygoniła mnie z kuchni trzepnięciem białej ścierki w pośladek.

Nie zamierzałem się kłócić. Na ogół uchodziłem za osobę mało konfliktową. Przynajmniej ostatnimi czasy. I nie wliczając w to słusznych spraw, które warte są podniesionego głosu. Pączki w papierowych torbach zostawiłem na komodzie, grzecznie umyłem ręce i wróciłem do sypialni. To zajęło mi minutę i pięćdziesiąt pięć sekund. Liczyłem w pamięci każdą kolejną. W sypialni otworzyłem okno na oścież, bo słońce zapowiadało wspaniałą pogodę, a z kolei temperatura stroniła od upałów, co mogło utworzyć doskonałą powietrzną mieszankę wokół łóżka na wieczór. Wytrzepałem kołdrę, po której przechadzały się okruszki z płatków kukurydzianych, których w nocy zjedliśmy w łóżku na potęgę. Nell miała niekonwencjonalne podejście do płatków z mlekiem. Otóż nie mieszała ich w misce czy kubku jak przeważająca większość ludzkiego społeczeństwa. Ona albo najpierw wypijała szklankę mleka, a potem chrupała płatki, albo odwrotnie i całość zalewała w ustach. Prawie jak Jaś Fasola, który w jednym odcinku zamiast zalać kawę wodą, wsadził kilka ziaren pod język i wymieszał całość z wrzątkiem. Prześcieradło również wytrzepałem i gdy wyrównałem pościel na materacu, minęło pięć minut i czterdzieści sekund, co oznaczało pięćdziesiąt sekund na podziwianie panoramy budzącego się do życia Londynu z okna sypialni.

Zasiadłem do stołu o godzinie 9:41:30. Wtedy Nell zaszła mnie od tyłu i jedną z czystych ścierek zaplątała mi na szyi, tak jak dziecku zawiązuje się przed jedzeniem śliniak, by nie upaprało czystych śpiochów. W efekcie końcowym upierdolony zostaje i śliniak, i nieduży powierzchniowo ciuch. Dostałem buziaka w policzek. Nell zawiesiła mi się na szyi od tyłu i szepnęła do ucha:

-Wiesz, po co tak naprawdę wróciłam na te dwa dni do domu? - Potrząsnąłem głową w ramach odpowiedzi. - Musiałam nauczyć się przyrządzać naleśniki.

I w podskokach pobiegła do kuchni, by po chwili wrócić z dwoma talerzami. A na talerzu najprawdziwsze cudo. Dwa naleśniki złożone dwukrotnie w połowie tworzyły trójkąty stykające się nosami i dwoma pierzastymi kleksami bitej śmietany. Całość polana roztopioną czekoladą, na czubku bitej śmietany po dwie ćwiartki truskawki, a pomiędzy nimi listek mięty. Jeśli tylko to wizualne niebo będzie zjadliwe i Nell nie zapomniała na przykład o jajkach, albo na przykład o mące, będę do wieczora całował ją po stopach.

-Bon appetit - powiedziała uradowana, siadając na przeciw mnie przy stole.

Jeszcze przez moment się wahałem. Pamiętałem bowiem jej poprzednie doświadczenia kulinarne. Ale w końcu głód zawędrował do oczu, a oczy pożądały tych naleśników bardziej niż jakiejkolwiek kobiety. Przynajmniej w tym momencie. Wbiłem widelec, ukroiłem spory kawałek, a gdy przysmak sprzed lat dotknął podniebienia, przeniosłem się do nieba, zakochałem i przeżyłem cholernie intensywny orgazm w jednej i tej samej chwili. To dla mnie zbyt wiele. 

-Do tej pory najlepsze naleśniki robiła moja była dziewczyna i w tym była tak dobra jak w łóżku - wspomniałem - ale to... Kurwa, Nell, nigdy nie jadłem czegoś lepszego. Pobiłaś ją o głowę.

-Mój talent kulinarny już poznałeś. Musisz sprawdzić mnie jeszcze w łóżku.

Zakrztusiłem się listkiem mięty, a Nell przybiegła mi z pomocą i powiedziała:

-Przecież żartowałam. Nie przespałabym się z takich staruchem jak ty.

Jeszcze niedawno mówiłem jej, by zaparła się rękoma i nogami, byleby tylko się we mnie nie zakochać. Dziś, po tygodniu, słusznym byłoby z lekka zmodyfikować prośbę. Dlatego gdy zapiłem nieszczęsną miętę szklanką wody z cytryną, przytrzymałem Nell za nadgarstek i poprosiłem:

-Możesz obiecać mi coś jeszcze? - Uniosła brwi. - Nie rozkochuj mnie w sobie, Nell.





Budziłem się, żyłem z pełnowymiarową wersją uśmiechu, zasypiałem i tak, nim zdążyłem się obejrzeć, minął nam kolejny tydzień. Przy Nell po raz pierwszy naszła mnie myśl, że życie zapieprzając, znacznie przekracza prędkość i minie za szybko. Ale doszedłem do wniosku, że lepsze krótkie i szczęśliwe życie, niż ciągnące się jak ser na pizzy i i nudne jak Margherita z samym sosem i serem, nawet bez oregano. Z  tego względu nie rozstawałem się z Nell dłużej niż na coś poważniejszego w toalecie, bo nawet odcedzaliśmy przy sobie pęcherze bez większego skrępowania. Słowem, byliśmy swoimi wzajemnymi cieniami.

Aż nadszedł dzień nieszczęsnego wesela mojego ojca. Był to dla niego z tego względu ważny dzień, że pierwszy raz się żenił. Nell stwierdziła, że wraca do domu, żeby zrobić się na bóstwo, a ja chciałem powiedzieć, że jak bogini wygląda każdego dnia, z jednej strony żeby ode mnie nie uciekała, natomiast z drugiej to szczerozłota prawda. Wstałem rano i wybrałem garnitur, żebym choć raz wyglądał jak człowiek (tak powiedziałby mój ojciec). Wpierw zadzwoniłem do Nell, żeby pozyskać radę na temat koloru krawata. Ona zadzwoniła dziesięć minut później i spytała, czy założyć czerwone szpilki do kompletu z sukienką, czy czarne dla kontrastu. Umówiliśmy się o dwunastej przed katedrą świętego Pawła, gdzie miał odbyć się ślub.

Wyruszyłem jak zwykle spóźniony i już na pierwszej przecznicy o mały włos nie zahaczyłem zderzaka jakiejś bezmózgiej sieroty drogowej. Ale dotarłem o dziwo o czasie, zaparkowałem na ostatnim wolnym miejscu parkingowym, a przerażająca ilość samochodów wprowadziła mnie w stan przedzawałowy. Przeszedłem przez bramę na teren otoczony osiemnastowiecznymi murami. Dostrzegłem ją o razu, bo tak jasno świecącej gwiazdy nie sposób było nie zauważyć. Cała czerwoniutka. Jak czerwony kapturek, tylko bez kapturka. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nie popełniliśmy błędu przy wyborze sukienki. Włosy rozpuściła i delikatnie podkręciła. I nawet wyglądała odrobinę dojrzalej, więc ojciec nie przyczepi się, że prowadzam się z małolatą. Z nią perspektywa wielogodzinnej weselnej zabawy nie była tak przerażająca jak bez niej. W zasadzie perspektywa każdego dnia bez niej była horrorem na miarę Hollywood. 

-Gdzie podziały się twoje trampki do kompletu? - spytałem w żartach na powitanie, całując jej rozgrzane czoło. - Chociaż nie płaczę za ich brakiem, bo w tych szpilkach... - Oblizałem wargi i było to jednoznaczne z kontynuacją komplementu. Resztę Nell mogła dopowiedzieć sobie sama. 

-A ty jak zwykle nie umiesz wiązać krawata. Patrz i ucz się - zarządziła, chwytając dwa krańce. - Najpierw rybka otacza sieć, później wskakuje do stawu, jeszcze raz okrąża siatkę, wyskakuje ze stawu i wpada w sieć. Czy to naprawdę takie trudne? - Na koniec wygładziła swoje dzieło i poklepała mnie po piersi.

-Przypomnij mi, po co pierwszy raz otaczała sieć? - Zgromiła mnie spojrzeniem. - Nigdy się tego nie nauczę, jeśli będziesz wiązać smycz za mnie.

-Przecież wiem, że nigdy nie wiążesz go właśnie dlatego. - Wzruszyła nagimi ramionami. Na jej szczęście słońce stanowczo przygrzewało. - Wyglądasz zabójczo przystojnie.

-Wiem - odparłem. - Ciebie też niejeden by bzyknął.

Ruszyliśmy powoli w stronę wejścia do kościoła. Cała ceremonia zaczęła się pół godziny temu, ale nie zależy mi, by trafić na szczególne "tak", bo wcale nie było takie szczególne. Po prostu wypowiadane w odpowiednim miejscu i czasie. Nawet nie było szczere, bo jeśli dobrze się orientuję, w treści przysięgi małżeńskiej jest coś o wierności, a ani wybranka ojca nie jest świętoszką, a staruszek pewnie też nie wiąże sobie łap, gdy sekretarka zbliża się do biurka. 

-Twój ojciec nie wkurzy się, jeśli nawet nie wejdziemy do kościoła?

-Wmówimy mu, że siedzieliśmy w jednej z ostatnich ławek. Nie musi wiedzieć, że było inaczej. Założę się, że jest tak zestresowany, że nawet nie zwrócił na to uwagi.

Po dziesięciu minutach weselni goście wysypali się z kościoła, a na samym końcu młoda para wyszła w otoczeniu dwóch dziewczynek w białych kieckach do kolan. Jedna miała lat jedenaście i była córką wybranki ojca - wpadką. Druga natomiast miał lat dwanaście i również stanowiła wpadkę, ale była nieoczekiwaną córką mojego ojca, a co za tym idzie, moją przyrodnią siostrą. Na imię jej było Amy, albo Emily, albo Emma, sam nie wiem. Nie prosiłem się o kolejną siostrą, toteż nie przywiązałem większej wagi do jej imienia. Dopiero gdy jedna z ciotek przywołała ją do siebie, olśniło mnie. Ally. Na imię było jej Ally. Rozmawiałem z nią jakieś trzy razy w życiu. Wystarczająco dużo.

Do pary młodej (albo starej) ustawiła się kolejka gości, wszyscy wręczali po prezencie i co nieco w kopercie. Pociągnąłem Nell za łokieć i wylądowaliśmy na szarym końcu piętrzącego się tłumu. W międzyczasie, co trwało chyba z pół godziny i już na starcie straciłem cierpliwość, poinformowałem Nell, że ojciec ma na imię Lucas, a blondyna przy jego boku to Stella aka zdzira, której życiowym powołaniem jest pielęgnacja konta bankowego ojca. Nell stwierdziła, że moja nieuprzejmość rodzi się z obawy, że to ona dostanie po ojcu spadek, gdy wreszcie zawinie się z tego świata. I na dobrą sprawę miała rację. W końcu przyszła nasza kolej życzeń weselnych i zdałem sobie sprawę, że nie mam pomysłu na wyuczony, bzdurny wierszyk.

-Jednak się pojawiłeś - powiedział ojciec, klepiąc mnie po ramieniu. Był wyraźnie zadowolony. - I to z jakąś piękną, młodą damą.

-To Nell. - Przytuliłem ją do swojego boku. - Piękna owszem, młoda także, ale dama z niej taka, jak ze mnie dżentelmen. 

Natychmiast pazurki Nell wbiły się w moje biodro, a ojciec pocałował wierzch jej dłoni. Wpadła skurczybykowi w oko. 

-Nie mam pojęcia, czego życzy się na weselu. Na dzieci jesteście już za starzy, poza tym to brzmi bardziej jak groźba niż życzenie. Pieniędzy wam nie brakuje. O ile podpisaliście intercyzę. Powiem więc krótko: dobrego seksu, długiego życia i uśmiechu na tych parszywych mordach.

Wręczyłem im porządną flaszkę w podłużnej paczce na prezenty, a do tego kopertę z przyjemną zawartością, w kolorze czarnym. Tak, jak widzę ich przyszłość. Czarno. Ojciec podziękował i był na swój sposób wdzięczny, później zebrani przed katedrą goście rozeszli się do swoich samochodów, po drodze zabierając rodzinę i znajomych, a ojciec poprosił, bym zabrał ze sobą Ally. To prośba z rodzaju tych z jedną możliwą odpowiedzią. Nadszedł więc czas na pogłębienie rodzinnych relacji. A Stella dorzuciła, bym zabrał przy okazji jej córę, Bree. Zgarnąłem więc obie dziewczynki, a moje ramiona zawieszone na ich barkach ugięły im obu kolana. Zaczynam podejrzewać, że przytyłem i dawno nie czułem już smrodu potu z siłowni.

-Jedziecie ze mną, ślicznotki - mruknąłem do dziewczynek, które z zacięciem dyskutowały o czymś przy bramie. Jedna gestykulowała dłońmi, druga przewracała oczyma na słowa pierwszej.

Nie zapomniałem jednak, że z największą ślicznotką tu przyszedłem, dlatego to Nell chwyciłem za rękę i gdy im się tak przyjrzałem, Ally i Bree dorastałyby do Nell, gdyby ta nie miała na sobie szpilek. Zajęliśmy miejsca w samochodzie, przypiąłem dwie gówniary pasami na tylnych siedzeniach, później zjechaliśmy z krawężnika i ruszyliśmy za weselnym korowodem.

-To twoja dziewczyna, Justin? - spytała Ally, a Nell skrzywiła się na przednim fotelu. Odniosłem wrażenie, że bycie moją dziewczyną to jakaś potworna katorga i na dobrą sprawę miała rację. 

-Nie - odparłem, spoglądając na nią w przednim lusterku. - To... - W zasadzie sam nie wiedziałem, kim jest dla mnie Nell. - To ktoś, dzięki komu chodzę uśmiechnięty - przyznałem szczerze. Zaraz po tym spojrzałem na Nell. Choć tego nie okazywała, w głębi duszy zrobiłem na niej wrażenie i przy okazji zadziwiłem samego siebie. 

-Tata powiedział, że prędzej mu stokrotka na głowie wyrośnie, niż ty przyjdziesz na wesele z dziewczyną.

-W takim razie chętnie zobaczę tę jego stokrotkę.

-A mama powiedziała - wtrąciła Bree - że jeśli w ogóle przyjdziesz, to przyprowadzisz jedną ze swoich dziwek, ale ja i Ally nie wiemy, co to znaczy. 

-Miała na myśli kogoś swojego pokroju - odparłem podenerwowany, a Nell skarciła mnie wzrokiem. 

Padało jeszcze kilka pytań. Wszystkie zignorowałem. Ally i Bree były doskonałym przykładem, dla którego nie trawię dzieci, mimo że nie były już takie małe. Wdaliśmy się z Nell w krótką pogawędkę, która nie dotyczyła ani pasażerek na gapę, ani weselnej szopki, ani niczego przyziemnego. Bo przy Nell można było się oderwać, odlecieć, wznieść wysoko i nigdy nie wrócić. To wyróżniało ją pomiędzy ludzkim robactwem. Ona była motylem, podczas kiedy cała reszta wciąż tkwiła w kokonie jako obślizgła gąsienica.

Wesele miało odbyć się w ogromnym hotelu, kawałek za Londynem, gdzie każdy z gości miał wynajęty pokój na jedną noc. Podjechaliśmy pod budynek sięgający nieba na wysokość i Kanady na długość, później za radą obsługi hotelowej zajęliśmy miejsce na podziemnym parkingu. Samochód już nikomu się dziś nie przyda, bo wątpię, że ktokolwiek prócz najmłodszych wyjdzie z sali balowej trzeźwy. Dziewczynki wyleciały z samochodu, kiedy tylko zgasiłem silnik. Razem z Nell siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy, aż Nell odezwała się:

-Chodź już, jestem głodna.

A kiedy żołądek Nell staje się opustoszały, jej ciśnienie podskakuje i ogólnie staje się podenerwowana. Dlatego wysiedliśmy, chwyciłem Nell za rękę i ruszyliśmy za tłumem weselnych gości. Każdy szedł za każdym, sprawiając wrażenie obeznanych w terenie, a tak naprawdę drogę znała tylko obsługa hotelowa na przodzie. Poznałem salę balową po tym, że w progu częstowali szampanem. Wziąłem kieliszek dla siebie i kieliszek dla Nell i choć nie przepadałem za tym rozcieńczonym sikaczem z paroma procentami, zwyczajom się nie odmawia. Umoczyłem usta w szampanie i szepnąłem Nell do ucha:

-Kiedy zmyjemy się z tej stypy, zwinę butelkę wódki i dokończymy imprezę w pokoju.

A ona odpowiedziała, krzywiąc się na smak szampana:

-I będziemy się kochać do rana w blasku świec mieszającym się z promieniami księżyca?

-Nie udawaj romantyczki - skarciłem ją. - Nie jesteś do tego stworzona.

Ci wszyscy, którzy przybyli tu dla dobrej zabawy bynajmniej w innym znaczeniu niż ja i Nell, odśpiewali sto lat, a później gromkie brawa przebiegły przez salę, która miała setki metrów kwadratowych i założę się, że stojąc na jednym końcu, nie potrafiłbym określić płci osoby stojącej po przekątnej. Chyba że trafiłbym na jedną ze starych ciotek z wąsem. Takiej nie określiłbym nawet z bliska. Pokierowali nas do odpowiedniego stołu. Odsunąłem dla Nell krzesło, później sam usiadłem, u mojego boku pojawił się brat panny młodej z dziewczyną, na przeciwko okrągłego stołu upstrzonego białymi wstążkami brat ojca z żoną i dziewiętnastoletnim synem, podobnież moim kuzynem. Niechaj tylko przypomnę sobie jego imię. Jaxon. Tak, Jaxon. Wyraźnie nie był szczęśliwy, że ściągnęli go na rodzinne posiedzenie. Od progu rozglądał się po sali w poszukiwaniu odpowiedniej młodej sztuki rodzaju żeńskiego. Na moje nieszczęście okrągły stół zakręcał tak, że jego krzesło znajdowało się obok krzesła Nell. To nie zazdrość z mojej strony. To zwyczajna irytacja każdym człowiekiem, który nie dzielił mojego charakteru.

-Dawno cię nie widziałem, Justin - zagaił brat ojca. Co było prawdą, bo ostatnim razem spotkaliśmy się na kolacji wigilijnej, na którą wpadłem na nie więcej niż pół godziny. Później zmyłem się, bo choć pośród własnej rodziny, czułem się niebywale obco. - Jak mija ci życie?

-Nie narzekam - odparłem kulturalnie, dopijając szampana. - Powoli do przodu. - I z tego miejsca skłamałem, bo życie gnało aż nad wyraz szybko. 

-Pracujesz gdzieś? 

Zjazd rodziny wiąże się z jednym - przesłuchaniem gorszym niż na posterunku. Coś o tym wiem.

-Mam mały biznes - odparłem, a przed kolejnym pytaniem dodałem: - Na razie nic nie zdradzam, nie chcę zapeszyć.

Przed pierwszym daniem pomodliłem się nie o zdrowie dla siebie, nie o pomyślność dla kucharzy gotujących co najmniej wyśmienicie, nie o szczęście i miłość. Pomodliłem się, by ledwie rozpoczęte wesele skończyło się szybciej, niż zaczęło.

Ale dwadzieścia minut później dołożyłem do modłów krótki paciorek za kucharzy. Niech Bóg im błogosławi za to niebo w gębie. Najadłem się do syta, ledwie wysiedziałem na krześle, które zaczęło pode mną skrzypieć. Ten odgłos namówił mnie, by szepnąć Nell do ucha:

-Od poniedziałku wracam na siłownię.

Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i przełknęła ironiczny łyk szampana zmieszanego z colą, bowiem tylko Nell eksperymentowała z napojami.

-Zapomnij, jesteś na to zbyt leniwy.

-Więc będę ćwiczyć w domu. A ty będziesz moją motywacją.

Najedliśmy się do syta. Całość dopchnąłem dwoma kawałkami szarlotki, bo tęskniłem za nią, odkąd wybyłem ze Stanów i przez pięć lat nie upiekła mi jej babcia, a tylko babcia potrafiła powalić mnie swym wypiekiem na kolana. Nell zmieściła spory kawałek placka drożdżowego ze śliwkami, choć przed weselem zarzekała się, że pochłonie równowartość posiłku wszystkich pozostałych gości razem wziętych. Przeceniła swoje możliwości. Nic dziwnego. W tak małym brzuszku zmieści się zaledwie czubek, nie cała góra lodowa. Po kilku powiewających nudą opowieściach wujka, które w odwecie otrzymywały starannie wymuszony śmiech, wstałem z krzesła i pociągnąłem za sobą uwagę Nell. Kiedy podałem jej uprzejmie dłoń, spytałem:

-Mogę panią prosić do tańca?

Na co ona przewróciła oczyma, wstała i skomentowała:

-Po pierwsze, żadną panią. Panie mają zbyt wiele obowiązków. A po drugie, jeśli chcesz okręcać na parkiecie przejedzonego hipopotama gubiącego rytm, nie mam nic do dodania.

-Nie martw się - uspokoiłem ją. - Sam tańczę jak beznogi chłop, który połknął kij.

Ale na środku sali balowej szło nam nie najgorzej. Z początku ustępowali nam miejsca, bo rzeczywiście i ze mnie, i z Nell tancerze jakich mało i zwykły obrót na palcach przerodził się w zalążek trąby powietrznej. Zanim załapaliśmy, jak robią to inni, minęły dwa smętne kawałki. Po paru próbach odpowiednio chwyciłem Nell w talii i przez moment zastanawiałem się, czy trzymam osobnika rasy ludzkiej i płci żeńskiej w wieku lat piętnastu, czy małą szmacianą laleczkę podatną na każdy podmuch wiatru. Spędziliśmy na parkiecie dobre pół godziny, może nawet więcej. Wokół nas zmieniały się pary i rytm muzyki, a my pochłonięci własnymi myślami kołysaliśmy się względem pierwotnego, który wpadł w ucho i nie odnalazł drogi powrotnej. Na koniec stwierdziłem, że to najdłuższy czas bez zamienionego choćby słowa. I chciałem pogratulować Nell wytrwałości, ale kiedy spojrzałem na nią z góry, na jej policzek przytulony do mojej piersi, dostrzegłem małą łezkę kołyszącą się na kości policzkowej. Nie wiem, dlaczego płakała i nie wiedziałem też, czy chce się tym ze mną dzielić, bo wbrew pozorom nie wszystkie smutki nadają się do wypowiadania na głos. Dlatego cmoknąłem ją w czoło, a ona wiedziała, że nie jest sama. 

-Wiesz co? - zagaiła po piętnastu piosenkach. Tak, liczyłem. - Zgłodniałam. I mam ochotę na szarlotkę. Dobra była?

-Zjadliwa - odparłem. - Zakochasz się w tej, którą piecze moja babcia.

-Będę miała okazję? - spytała, patrząc na mnie spod rzęs. Zastanowiło mnie, czy z natury są tak długie, czy dziś Nell odprawiła parę modłów przed lustrem.

-Jak nie jak tak? - odparłem z przekonaniem. 

Uśmiechnęła się i popędziła pałaszować doskonale ukrojoną, kwadratową kostkę szarlotki przyprószoną cukrem pudrem o wyjątkowo sypkiej konsystencję. Mnie osobiście nie udało się skosztować śnieżnobiałego pudru, bo za każdym razem, gdy podstawiałem ukrojony kawałek pod nos, mój oddech strząsał puch w dal i przeważnie lądował na serwecie. 

Nogi wchodziły mi w tyłek. Nie przywykłem do takiej porcji ruchu na raz, a zbierając całość do kupy, spędziłem z Nell na parkiecie ponad godzinę. Wracałem do stolika, przy którym Nell odnalazła wspólny język z moim kuzynem, który bez wątpienia odnalazł pozytywy rodzinnego posiedzenia, kiedy niespodziewanie czyjaś dłoń chwyciła mnie za ramię. Obróciłem się i najpierw ujrzałem szał bieli, a dopiero później właścicielkę ślubnej sukni. Stella, wybranka ojca, patrzyła na mnie tym wzrokiem. Tym charakterystycznym wzrokiem, któremu nie zwykłem odmawiać. Nie chciała tańczyć. Nie chciała rozmawiać przy lampce białego wina, które swoją drogą smakowało jak mocz nietoperza z dodatkiem spirytusu. Nie poszukiwała opinii o obsłudze hotelowej czy balowej sali. Chciała się pieprzyć. Bo kobiety jej pokroju nie uprawiają miłości.

-Zwariowałaś - stwierdziłem, choć oboje wspinaliśmy się już po schodach do części hotelowej. - Na własnym weselu?

-Liczyłam na niezapomnianą noc poślubną, odkąd skończyłam szesnaście lat - uraczyła mnie skrawkiem historii swojego życia. - Wybacz, ale twój ojciec nie jest już ogierem, o ile kiedykolwiek był. 

-Więc swoją noc poślubną chcesz obchodzić z... pasierbem?

Zatrzymała się gwałtownie u progu korytarza.

-Przepraszam, że znasz moje potrzeby.

A ja odparłem zirytowany:

-Przepraszam, że stanowię bezpłatne pogotowie seksualne.

Stella była niezaprzeczalnie piękną kobietą, choć z charakterem najprawdziwszej wiedźmy. Wystrzegała się zasady "byle szybko i po cichu" jak ognia, dlatego gdy już dochodziło co do czego, nigdy nie narzekałem. Była krótko po trzydziestce i to dobitnie uświadamiało mnie, że sam nieubłaganie zbliżam się do tej okrągłej granicy pomiędzy młodością a starszą młodością. Do żadnego z aspektów ciała również nie mogłem się przyczepić. Miała trochę ciałka tu i ówdzie, najbardziej apetycznie wyglądała w spódnicy do kolan z głębokim rozporkiem sięgającym pośladka, i w koszuli z odpiętymi dwoma ostatnimi guzikami. Od miesiąca próbuję przypomnieć sobie, czy to ja uwiodłem ją, czy może w tym przypadku zwykle standardowa procedura przebiegła w odwrotnej kolejności.

Tymczasem dotarliśmy pod pokój, który tej nocy dzieli z moim ojcem, bo ostrzegłem, że ja i Nell nie będziemy spać w buszu pozostawionym po jej orgazmie. Swoją drogą, jeśli mój ojciec nie zorientuje się, że w jego łóżku przed paroma godzinami ktoś uprawiał seks, zyska miano największego kretyna z wiekową ślepotą. Stella otworzyła pokój kluczem i łapczywie wciągnęła mnie do środka. Tuż za progiem zaatakowała moje usta. Po każdym seksie z nią odnosiłem wrażenie, że nikt przez całe życie nie zrobił jej dobrze i była zdana na własne palce. Rozwiązała skrupulatnie zawiązany przez Nell krawat, rozpięła mi koszulę i dotarła do nagiej, rozpalonej piersi. To jej mały fetysz - obcałowywanie klaty z każdej strony. Szukałem zapięcia tej cholernej sukni ślubnej dobre dwie minuty, aż w końcu zirytowany westchnąłem:

-Rozbierz się sama, nie mam do tego cierpliwości.

Była tak napalona, że nie pozwoliła mi się do końca rozebrać, a gdy spytałem ją, czy przed ołtarzem również myślała o seksie, odparła, że owszem, a cholerne hormony kontrolowała przez połowę wieczoru, czekając, aż skończę mizdrzyć się z tym małym czerwonym kapturkiem i rzecz jasna miała na myśli Nell. Niestety mnie hormony Stelli obchodziły w równym stopniu co cokolwiek innego związanego z nią. Pachniała inaczej, zapach był mocniejszy, ale nie drażniący. Trzymała w palcach swoje ulubione prezerwatywy, swoje ulubione na mnie, ale śmiem twierdzić, że na moim fiucie polubiłaby zwykły foliowy woreczek śniadaniowy. Rzuciłem ją nagą na łóżko, wdrapałem się na nią w rozpiętej koszuli i nisko opuszczonych spodniach. Później poszło gładko, bo pizda Stelli była całodobową fontanną.

Było jak zwykle: głośno, sprawnie, bez zahamowań, z podartą poduszką i dobrze. Prawidłowo dobrze. Bez zaskakujących efektów, ale też nie w dolnej granicy. Ubrałem się, zanim ona doszła do siebie. Tylko pieprzony krawat pozostał problemem, bo stosując się do instrukcji Nell z rybką wyskakującą ze stawu, wyszedł mi jeden wielki supeł. Zanim wyszedłem z pokoju, zostawiając Stellę sam na sam z polem odbytej orgii, ta odezwała się:

-Zastanawia mnie, czy kiedykolwiek względem jakiejkolwiek dziewczyny byłeś w łóżku czuły i delikatny.

-Zdziwiłabyś się - mruknąłem, chwytając za klamkę.

Stella pragnąca czułości i delikatności to nie Stella. Ta, którą znam, dałaby się zgolić na łyso, byleby ktoś porządnie ją zerżnął.

Zbiegłem po schodach, później przebrnąłem przez długi korytarz i wróciłem do sali balowej. Tam zastał mnie niecodzienny widok. Nell dawno zgubiła już szpilki i na bosaka tańczyła z moim ojcem, któremu sięgała raptem do ramienia. Oparłem się o kolumnę podtrzymującą sufit, i przyglądałem im się chwilę lub dwie. Czułem, że wpadła mu w oko, już przed kościołem. Oby na oku się skończyło. Na upartego mógłby uchodzić za jej dziadka, ale nie będę tak wredny, by mu o tym wspomnieć. Wystarczy, że posuwam mu żonę. Podszedłem do nich i mruknąłem ochryple:

-Odbijany.

I znów porwałem Nell w ramiona. Ta zadarła głowę, by na mnie spojrzeć, szybko wydała z siebie zirytowane westchnienie i za mankiet granatowej koszuli pociągnęła mnie w kąt sali.

-Chociaż spojrzałbyś w lustro, jak wychodzisz z łóżka - skarciła mnie.

Następnie chwyciła za krawat i zawiązała go według ściśle określonych norm, nie dając mi nacieszyć się szczyptą oryginalności. Większy problem miała z włosami, bo przeczesywała je i przeczesywała, a na koniec poddała się i rzekła:

-Zrób coś z nimi.

-Wyglądam źle? - spytałem w odwecie, nie wierząc tak naprawdę, że mogę wyglądać poniżej przeciętnej.

-Wyglądasz zupełnie tak, jakbyś pięć minut temu skończył wpychać kutasa tam, gdzie go nie trzeba.

-Czyli prawidłowo.

-Ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. - Przewróciła oczyma. - I zapnij rozporek, głupku.

Odprowadziłem wzrokiem parę małych pośladków opiętych w czerwonej sukienusi. Nell przez resztę wieczoru tańczyła z moim ojcem, regularnie podnosząc mi ciśnienie i poziom przyjacielskiej zazdrości. A ja pogłębiałem płaskodupie, grzejąc krzesło przy stole, dopóki brat ojca nie wyciągnął mnie na środek, bym jak reszta facetów, kawalerów, wziął udział w świętej tradycji, kiedy to pan młody (stary) odwrócony do gości plecami, rzuca krawat. Według tradycji, ten kto go złapie, jako pierwszy stanie przed ołtarzem w szytym na miarę garniturze. Chwilę potrwało, zanim wyciągnęli na środek wszystkich. Nell, podśmiewając się pod nosem, uniosła w górę zaciśnięte kciuki. Pozdrowiłem ją środkowym palcem, bo moja ochota, by w ogóle tu być, malała i przekonywałem się, że spożytkowałbym ten czas lepiej we własnym mieszkaniu, robiąc cokolwiek, byleby nie miało nic wspólnego z ludzkim szczęściem w nieszczęściu.

-Panowie, powodzenia! - krzyknął mój ojciec i rzucił za siebie krawat. Pech chciał, że ręka odgięła mu się w bok. Smycz leciała, leciała i chcąc, nie chcąc, musiałem ją złapać, bo nie wypadało, by spadła mi na buty. Gromkie brawa wzniosły się na sali, a ja miałem ochotę rozczarować wszystkich, mówiąc, że małżeństwo to rzecz tak przereklamowana, jak cały ten krawat, zwłaszcza mojego ojca, upaprany winem, w jakieś marne grochy. 

Następnie panna młoda, która wróciła do formy po seksie, choć kolana niezaprzeczanie się pod nią uginały, miała rzucić bukietem białych kwiatów i ta sama tradycja dotyczyła wszystkich panien na sali. Chcieli na środek wyciągnąć Nell, ale wymigała się młodym wiekiem. Cwaniara. Wkrótce bukiet trafił do wychudzonej blondynki, a gdy jeden z organizatorów wesela, który latał po sali z mikrofonem, spytał ją o imię, odparła dumnie:

-Cindy.

Jeśli nie wierzyłem w przypadki, dziś zacząłem. Choć nie ukrywam, że nie jestem fanatykiem przesadnych zbiegów okoliczności. 

Snułem się od ciotki do ciotki do dwudziestej trzeciej. Punkt jedenasta wybyłem z sali balowej, w górę schodami, chwilę zajęło mi odnalezienie pokoju z numerem widniejącym na mosiężnym kluczu. Wszedłem do środka i z początku rozkoszowałem się luksusem, a gdy przywykłem do drogiego parkietu z ciemnych desek i łóżka, na którym bez wątpienia zmieściłyby się cztery moje klony i każdy z nich miałby swobodną przestrzeń osobistą, rzuciłem się wycieńczony na materac. Rozplątałem krawat, ściągnąłem koszulę i spodnie i w samych bokserkach usadowiłem się na pościeli, opierając się plecami o zagłówek, a telewizor z niebywałą jakością obrazu zaproponował mi komedię romantyczną z Julią Roberts. Dacie wiarę, że oglądałem to gówno do cna z całkiem sporym zainteresowaniem?

Film skończył się koło pierwszej, wtedy też wróciła Nell, cała w skowronkach, i oznajmiła:

-Twój ojciec to super facet. Przystojny, szarmancki, z poczuciem humoru.

-Z poczuciem humoru? - zakpiłem. - Ma je chyba tylko po kilku kieliszkach. Na co dzień sam wyraz jego twarzy wprowadza w błąd. Podobnież cztery osoby spytały go, czy prowadzi zakład pogrzebowy. 

-Myślę, że po prostu go dobrze nie poznałeś.

-Nie dał się poznać.

-A ty próbowałeś?

Dopięła swego, więc postanowiłem niepostrzeżenie zmienić temat.

-Ile wypiłaś? - spytałem z miną surowego ojca. Choć akurat ojciec Nell mógłby przyczepić się wszystkiego, naprawdę wszystkiego, z wyjątkiem alkoholu.

-Tego obrzydliwego szampana na początku, kieliszek wina, równie paskudnego, i szklankę piwa na koniec. 

-Wypiłaś więcej ode mnie - parsknąłem. - I całkiem dobrze trzymasz się na nogach.

-Więcej?

-Szampana nie dokończyłem, wino wyplułem do kieliszka kuzyna i po tych dwóch okropieństwach odechciało mi się czegokolwiek. 

-Chyba jednak nie wszystkiego. Te parę łyków wzmogło twój popęd seksualny. - Rzuciła szpilki pod łóżko i związała włosy w wysoką kitkę na czubku głowy, a potem pomachała kilkukrotnie dłońmi przed twarzą. Rumieńce wskoczyły na jej policzki. Ktoś bez wrodzonej inteligencji włączył ogrzewanie w maju. - Wstydziłbyś się, Justin. Własną macochę na weselu swojego ojca?

-Dobra z ciebie obserwatorka.

-Po prostu się z tym nie kryjesz. Znikasz z panną młodą, a jej nie sposób nie zauważyć, swoją drogą ładną miała sukienkę, i wracasz z rozwiązanym krawatem, rozpiętym rozporkiem i włosami, jakby cię piorun trzasnął.

-Może kiecka była ładna, nie znam się - mruknąłem - ale walczyłem z jej zapięciem kilka minut, a co za tym idzie, była bardzo niepraktyczna. 

-Ponieważ to suknia ślubna. Ściąga się ją powolutku, w romantycznej atmosferze, bo przeważnie panna młoda spędza noc poślubną z mężem, nie z jego synem. 

-Nie rozumiem, czego się czepiasz, młoda. Nie ja rzuciłem się na nią  łapskami. To ona traktuje mnie jak całodobowe pogotowie seksualne. A kiedy panna potrzebuje wrażeń, nie wypada odmówić. 

-A gdybym ja powiedziała ci, że potrzebuję wrażeń?

Przyglądałem jej się chwilę, czytałem z jej oczu, jakiej odpowiedzi oczekuje, a jaka pozwoli mi usłyszeć jej perlisty śmiech, aż odparłem:

-Kupiłbym ci zestaw: lalka Barbie i kucyk. Ten, który ostatnio widzieliśmy w sklepie zabawkowym.

A sklep zabawkowy odwiedziliśmy, ponieważ zamarzyło mi się zdalnie sterowane autko z dwoma akumulatorkami w dupce. Dostałem je od Nell w ramach spóźnionego prezentu urodzinowego. 

Nell potrząsnęła ze śmiechem głową, upuściła na krzesło torebkę. W tej czerwonej sukience sięgającej połowy ud wyglądała jak mała kobietka i zmieniłem zdanie - może nie wystarczyć jej lalka Barbie. Duże dziewczynki nie bawią się lalkami. Faceci podobno też nie bawią się lalkami, tymczasem ja posiadam ich więcej niż innych zabawek. Albo oznacza to, że nie jestem facetem z krwi i kości, albo miewam specjalne przywileje. Obstawiałbym drugą ewentualność, bo kości zarejestrowałem, krew również, a worek całorocznych przywilejów otrzymuję na gwiazdkę. 

Tymczase Nell zrobiła siusiu przy otwartych drzwiach do łazienki i krzyknęła po skończeniu:

-Będę brała prysznic.

A ja poinformowałem ją:

-Idę z tobą. O ile nie boisz się wielkich, sterczących kutasów.

-A stoi ci? - spytała, mocując się z zapięciem sukienki, które w efekcie końcowym uległo zbawiennej mocy moich palców.

-Nie - mruknąłem - ale przypuszczam, że stanie.

-Do odważnych świat należy - stwierdziła - jeśli oczywiście nie boisz się, że posądzą cię o pedofilię. 

A ja zakończyłem dyskusję, mówiąc:

-Od samego patrzenia jeszcze nikogo nie zamknęli. 

Ściągnąłem bokserki, bo tylko tyle na sobie miałem, a Nell cały komplet bielizny, i razem weszliśmy pod prysznic. Zamknąłem za nami drzwi kabiny i pomyślałem, że to pierwszy raz od kilku lat, gdy biorę prysznic z kimś, bo pomimo lekkiego stylu życia mam dwie zasady: nie wpuszczam kobiet do swojego łóżka i pod prysznic. Nell łamie te zasady. I naderwała też główną: raz noszone, wyrzucone, co tyczy się przeważnie moich relacji damsko-męskich. Odkręciła ciepłą wodę i z nią pierwszą się zgrałem, bo braliśmy prysznic w tej samej temperaturze. Odwróciłem się do niej przodem, wtedy wycelowała we mnie strumieniem i przez chwilę mrużyłem oczy, a krople jak oszalałe zaglądały wszędzie, dosłownie wszędzie. Potem zakręciła wodę, oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki i patrzyliśmy na siebie ze sporym zaciekawieniem. Nell wędrowała wzrokiem od oczu po usta, później przez obojczyki i wyrzeźbioną pierś, spojrzała na fiutka i dalej na stopy. Trochę jak w przedszkolu, kiedy koleżanka przez przypadek zobaczy kolegę bez majtek i ucieknie, paląc buraka. Z tym drobnym wyjątkiem, że Nell nigdzie nie uciekła i nie wydawała się zakłopotana.

-Ale masz fajne ciałko - stwierdziłem po chwili. Rozbijając widowisko na poszczególne części, widziałem Nell nago już wcześniej, ale dopiero teraz w pełnej okazałości. I tak blisko. Bliżej niż an wyciągnięcie ręki. Konkretnie na wyciągnięcie kutasa.

-Już nie jestem taka płaska?

-Nadal jesteś - zażartowałem, wiedząc, że Nell nie nabawi się kompleksów z powodu moich dowcipów. Bo uświadomiłem ją, że cycki, nie ważne czy duże, czy małe, zawsze pozostaną cyckami, a co za tym idzie, otrzymują miano fajnych. - Ale i tak nadajesz się do schrupania. 

Zbliżyłem się kroczek, a Nell uderzyła plecami w ścianę. Szybko położyła mi dłoń na piersi i zakomunikowała:

-Cofnij się. Twój ptaszek znajduje się za blisko mojego gniazdka. 

Otrzymując odrobinę przestrzeni osobistej, sięgnęła po małe zapachowe mydełko hotelowe zapakowane jeszcze w ozdobną folię. Wtedy dokonałem istotnej obserwacji.

-Wiesz, że odwracając się tyłem nie zniechęcisz mojego ptaszka? - Zerknąłem na jej pośladki. - Teraz bliżej ma do dziupli.

-Ale w dziuplach mieszkają tylko małe ptaszki.

-Schlebiasz mi, kochaniutka. 

Nell włożyła mi w dłonie małą, różową kostkę mydła, zgarnęła końcówkę końskiego ogona na jedno ramię i poleciła:

-W nagrodę możesz umyć mi plecki.

Namydliłem dłonie, później kolistymi ruchami wtarłem mydło w jej chude plecy. Najpierw wymasowałem ramiona, później łopatki, wcięcie w talii i kości biodrowe. Ponownie zerknąłem na pośladki, przekrzywiając głowę.

-Masz świetną pupkę, mała. Aż korci, by za nią złapać.

-Zatrzymaj swoje pragnienia dla siebie. Moja pupa to świętość. Jest nietykalna. Przynajmniej na razie. Kiedy zacznie przyjmować chętne męskie łapska, będziesz pierwszym, który się o tym dowie. 

Nell ponownie odkręciła wodę i spłukała z nas mydło. Przez nią pachnę teraz jak rumianek albo tulipan, słowem nie tak, jak powinien pachnieć facet. Ale zdaniem Nell przed prysznicem roznosiłem wokół siebie zapach ostrych kobiecych perfum, dziwnym trafem takich samych, jakich butelkę wylała na siebie mężatka z parogodzinnym stażem. Wyszła spod prysznica pierwsza i na golaska poczłapała do sypialni. Gdyby postanowiła spać nago, moja chęć, by ją przytulić, wzrosłaby gwałtownie; bardziej gwałtownie niż skażenie wód po wycieku ropy. Zostawiła mnie samego, bo stwierdziła, że prysznic z nagim facetem to wystarczająca dawka wrażeń jednego dnia i innego obejrzy walenie konia.

A że nie lubiłem rozstawać się z nią na dłużej, niż to było konieczne z przyczyn fizjologicznych, zamknąłem oczy, wyobraziłem sobie coś, co w obecnej chwili pozwoliło mi najszybciej dojść i na moje nieszczęście była to Nell, wykonałem sprawną ręczną robótkę i spuściłem się na nieskazitelnie białą podłogę pod prysznicem. Bo ze stojącym problemem śpi się wybitnie niewygodnie. Umyłem rączki, wytarłem się ręcznikiem, który Nell zdążyła przemoczyć, i wróciłem do części sypialnianej. Nell siedziała po turecku na łóżku, oglądała kreskówkę na mojej komórce. Ubrana była w koszulę, którą miałem na sobie na weselu. Sięgała jej do połowy ud, zza rozchylonego kołnierzyka wychylały się obojczyki. Zastanowiło mnie, czy Nell jest seksowna, bo stara się być seksowna, czy jest taka z natury i nie do końca potrafi to kontrolować. 

-Co oglądasz? - zagaiłem.

-Smerfy. I jakąś nagą panią na tapecie. Po raz kolejny utwierdzasz mnie w przekonaniu, że mamy zupełnie różne gusta. 

Założyłem dzisiejsze bokserki i wskoczyłem pod kołdrę u boku Nell. Oparłem się o zagłówek, by razem z nią oglądać niebieskie żelki (bo tylko to moim zdaniem przypominały smerfy) w białych czapkach, na które nastała moda w zeszłym sezonie. Szybko stwierdziłem, że jej brzuszek wygodniejszy jest dla mojego policzka niż drewniana rama łóżka. Obejrzeliśmy bajkę do końca, a Nell głaskała mnie po włosach i chyba robiła to odruchowo, bo ani razu na mnie nie spojrzała. Dlatego byłem zawiedziony, gdy po ekranie przebiegły napisy końcowe, bo to oznaczało, że Nell odwróci się na drugi bok, zakopie w kołdrze i przestanie pieścić mnie po główce. Musiała telepatycznie wyczuć moje obawy, bo odłożyła komórkę na szafkę nocną, zgasiła małą lampkę i zsunęła się po zagłówku, a moja głowa wylądowała przy jej piersiach. Tam miała mięciutko i cieplutko i najwyraźniej Nell też było dobrze, bo zasypiałem, czując jej kościste palce pomiędzy włosami. Dostałem nawet bonusowego buziaka w czubek głowy. W jakiś przedziwny sposób Nell zawsze wiedziała, czego mi trzeba. Nawet gdy ja sam starałem się zagłuszać wszelkie obawy i potrzeby, inne od seksualnych. Dlatego nie zdziwiło mnie, gdy szepnęła:

-Nigdy nie przestałeś być małym chłopcem.

A że nie miałem siły się kłócić i nie dysponowałem ani jednym rozsądnym kontrargumentem, odparłem tylko:

-Może cycków nie masz za dużych, ale pełnią rolę przyjemnej poduszki. I serce bije ci jakoś szybciej.

-Ono pracuje - stwierdziła.

-I co robi?

-Rozmyśla.

-Nad czym?

Nell pocałowała mnie raz jeszcze, splątała swoje nogi z moimi i powiedziała:

-Dlaczego w ogóle cię polubiłam. Dupek z ciebie.

-Właśnie dlatego mnie lubisz. Grzeczne dziewczynki lgnął do niegrzecznych chłopców. 

Uśmiechnęła się, poczułem jej uśmiech na czubku głowy, i odezwała się po raz ostatni:

-Niegrzeczni chłopcy nie wiedzą, że tak naprawdę grzeczne dziewczynki wcale nie są takie grzeczne.

Później zasnęliśmy. Tej nocy śniłem o niegrzecznej dziewczynce w grzecznym ciele, które pod wpływem grzechów przyjęło równie niegrzeczną postać. 







~*~


Pozwolę sobie wspomnieć: relacje Justina z Nell nie są żadnym dowodem, że coś się między nimi dzieje i nie są też dowodem, że jest mu obojętna :)

24 komentarze:

  1. Dajesz mi nadziej!!! Ja kurwa chce ich razem! Jak on bd z Cindy to chyba zwariuję i bd musiała isc do psycholga bo moją złość wyladuje na niewinnych ludziach!


    Oni pasuja do sb! ❤
    Nell jako jedyna go poznała i zaakceptowała takiego jakim jest i nie musiał sie zmieniać dla niej!!

    Justin tylko z Nell 😍❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie, mój ulubiony rozdział <3 !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Umrę jak oni nie będą razem. PASUJĄ DO SIEBIE! <3 http://glamlipstick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham ten rozdział kocham ciebie !!!! Oni są tacy kochani ta końcówka jest taka słodka ,że po prostu nie mogę hahahaah czekam na nn i życzę dużo wenyy :* twoja czytelniczka :*******

    OdpowiedzUsuń
  5. Po prostu kocham Nell i Justina razem. Nie chce żeby był z Cindy(dla mnie to zamknięty rozdział) ale pewnie tak bedzie xd Czekam na nastepny!

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja nie chce zeby Justin byl z Nell ha! A co xd ja sie trzymam tu tej pierwszej milosci xd uwielbiam nell ale dla mni ona jest gowniarska strasznie a Jistin jeszcze bardziej dlatego przydalaby sie Cindy zeby go do pionu ustawić xd

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam cicha nadzieje czytając 'Cindy' iż to będzie ta prawdziwa, ale jednak:( musze być cierpliwa buu�� Rozdział mega, czekam na nn i dawaj tu szybko moja Cindy ughh

    OdpowiedzUsuń
  8. Wg mnie ta scena pod prysznicem byla zalosna...
    Lubie Nell ale nikt nie przebije Cindy i Justina razem.
    Nell i Jason? O tak xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Cindy !! Czekam z niecierpliwością na jej come back... Według mnie Nell zachowuje się dosyć nietypowo jak na 15-letnią "dziewczynkę".xd

    OdpowiedzUsuń
  10. Kuźwa jak ja ich kocham <3 Po co komu Cindy, niech sobie żyje spokojnie z Jasonem i dzieckiem. Zasłużyła na spokój. A Justin zasłużył na kogoś kto go rozumie, czyli Nell :*
    Nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Najlepiej by było gdyby to opowiadanie zostało o Nell i Justinie a trzecia część o Cindy i Justinie byłaby inna:( nie przeżyje jak Nell nie będzie z Justinem!! Do następnego:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dostałam zawału serca, że to prawdziwa Cindy:|||| Z rozdziału na rozdział coraz bardziej irytuje mnie Nell. Mam wrażenie, że już zdążyła pokochać Justina...ehhh dawaj mi szybko Cindy!:(
    Weny! Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  13. #NIECHCEMYCINDY
    Ja sie zalamie jak on bedzie z Cindy.
    Tak jest zajebiscie.
    Super rozdzial :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Więc to nasza Cindy i okaże się że razem z Jasonem jednak przyjechali? Czy może to zbieg okoliczności?

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja na prawdę nie wiem czego mam się spodziewać w dalszej części... Ciężko mi jest się domyślać co będzie się działo w kolejnych rozdziałach, bo zawsze mnie zaskakujesz

    OdpowiedzUsuń
  16. Irytuje mnie Nell. Gówniara ktorej sie wydaje ze jest nie wiadomo kim.
    Rqz zgrywa cnotke niewydymke, mała dziewczynke z misiem, kiteczkami i wgl.
    A innym razem zachowuje sie jak typowa pusta panienka, i jej zachowanie na 15 lat jest gorszące.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ogólnie to mówiłam Ci już to że jesteś zajebista i zdania nie zmieniam:)) :* czekam na Jannel <3 Nie chcę Cindy ani Jasona. Kocham Jasona ale nienawidzę Cindy mała kłamliwa suka.. Czekam aż będą razem, Justin i Nell. Do nastepnego, czekam <3

    OdpowiedzUsuń
  18. Omg!!! Zarwałam 5 nocek na przeczytanie black tears, getting closer i teraz third time lucku i OMG WARYO BYŁO!! to ff jest mega!!
    Tak patrzac z mojego punktu widzenia to nir ma innej opcki zeby Justin nie byl z Cindy. Oni musza byc razem.

    OdpowiedzUsuń
  19. + I sorry ze tak z anonima, ale nir mam kkonta google+. Wybacz.

    Przeczytalam komentarze pod tym ff i jestem az w szoku ze tyle osob chce Justina z Cindy. Idk ale chuba duże odstepy mieliscie miedzy czytaniem black tears a third time lucku. Tam sie wszytkie rzucilybyscie w ogien zeby Justin i Cindy byli razem a tu zeby byl z Nell. Mysle ze zapomnieliscie co bylo miedzy Justinem i Cindy. To byla brutalna lecz prawdziwa milosc, a nie z jakas małolatą ktorej sie wydaje ze jest dorosla. Wg mnir ona w tym ff jest tylko po to zeby przedstawic nową osobe Justina a nie zeby byla wielka miłość.
    Ja tam czekam na Cindy z niecierpliwością.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * ze tyle osób chce Justina z Nell.

      Usuń
  20. O kurde myślałam,że to prawdziwa cindy,jednak nie:(Ja osobiście wolę Jell💖

    OdpowiedzUsuń
  21. Ooo kurde ale sie dzirje! Czy to nasza cindy byla na w eselu? Spotkaja sir?? Justin i nell sa tacy slodcy, chcialabyn zeby byli razem a cindy z jasonem i tyle!

    OdpowiedzUsuń