Kalifornijska pogoda z końca września niewątpliwie nie została przystosowana do obcisłego garnituru, na który składała się koszula z długimi rękawami, spodnie po kostki, wypastowane buty i marynarka. I tak nie powstrzymałem się przed podciągnięciem rękawów. Ukrop lał się z nieba i fakt, że nie byłem jeszcze zalany potem jak winny na sali sądowej, świadczył tylko o tym, że na cmentarzach od każdego trupa bije wewnętrzny chłód udzielający się przechodniom. Krążyłem pomiędzy alejkami i krążyłem, dopóki nie ujrzałem kogoś na kształt prehistorycznego wujka z prehistoryczną ciotką trzymaną pod ramię, którzy zmierzali w stronę tłumu wokół świeżo wykopanego grobu. Ścisnęło mnie w żołądku. Mógł to być efekt uboczny braku śniadania, albo i nieplanowany stres przed ponownym spotkaniem rodziny.
Już z daleka dostrzegłem wielu: siostrę, ojca, matkę, ciotki, których sam z siebie nie poznałbym na ulicy, podobnych wujków, ponad to dziadków i pewnie jakiegoś kuzyna. Przez moment wahałem się, czy nie wygodniej byłoby zatrzymać się kilkanaście metrów za nimi i całą ceremonię oglądać z oddali. Ale w tym szczególnym dniu postanowiłem zacisnąć zęby i zmierzyć się twarzą w twarz ze swoją największą słabością - rodziną.
Powoli zbliżyłem się do uczestników pogrzebu. Nie było ich wielu i wszyscy rozproszyli się po dwóch stronach przed spuszczaną w otchłań ziemi trumną. Z początku nie zostałem zauważony. Dopiero gdy szum pochlipywań przerwał dziecięcy głos:
-Tatuś?
Zwróciłem uwagę paru spojrzeń, tych ciekawskich i tych zupełnie zwyczajnych, które przyciągnął niespodziewany dźwięk. Ujrzałem małego bąbla, między trzecim a czwartym rokiem życie, na rękach u mojej siostry, która swoją drogą jeszcze wypiękniała, a skoro jej poziom bycia super laską wzrósł do granic wytrzymałości, bez wątpienia przybyło jej sporo z koszmarnej suki. Zbliżyłem się do dziewczynki w czarnej sukience i powiedziałem:
-Nie tatuś. Wujek.
Nie spojrzałem na nikogo z rodziny. Ani na ojca, ani na matkę, na którą swoją drogą bardzo chciałem spojrzeć, bo była jedynym elementem, za którym tęskniłem zza oceanu. Bowiem wtedy dostrzegłem długie blond włosy, nieznacznie falowane, spływające po szczupłych plecach i odznaczających się łopatkach. Jej nogi poznałbym nawet przez sen, zwłaszcza że spora ich część wychylała się spod krótkiej, czarnej sukienki. Jako jedyna stała przed samym dołem w ziemi, głowę miała spuszczoną, bez wątpienia płakała. Wtedy przypomniałem sobie, jak często swego czasu płakała przeze mnie, i coś ścisnęło mnie w sercu.
Podszedłem do Cindy od tyłu, na ten moment jakby wszyscy inni przestali płakać i to nie Jason był główną atrakcją południa, ale my, ja i Cindy, nasza wiecznie niedogadująca się dwójka. Objąłem ją ramionami, bo podobnież tak robi się na pogrzebach, by podnieść tych słabiej trzymających się na duchu. Kiedy przyciągnąłem ją do piersi, nie opierała się, choć nie miałem pewności, czy wie, w czyj tors płacze.
-Cześć, maleńka - szepnąłem w jej włosy.
Nie odpowiedziała. Przycisnęła tylko policzek do mojej piersi. Najpewniej skorzystałaby z ramienia każdego, kto byłby gotów tego ramienia jej użyczyć, a ja byłem po prostu pod ręką. Tak przetrwaliśmy cały pogrzeb, mowę księdza, Cindy jeszcze trzy razy zanosiła się szlochem, a ja trzy razy dociskałem jej buzię mocniej do piersi. Ani razu nie spojrzała na trumnę i na proces zasypywania jej ukochanego ziemią pełną robali, dżdżownic i wszelkiego rodzaju pasożytów, które wkrótce przedrą się przez drewno i wgryzą się Jasonowi w dziurkę w nosie, w gałkę oczną i w całą martwą resztę.
Cindy przez cały ten czas drżała mi w ramionach, a gdy ceremonia dobiegła końca, wytarła nos w moją koszulę, a to z kolei w trybie natychmiastowym skojarzyłem z zachowaniami Nell, po czym bez słowa podeszła do moich najbliższych; najbliższych na papierze. Przez sekundę lub dwie mogłem obejrzeć jej prawy profil. Zmieniła się, wydoroślała, ale nadal była piękna, świecąca jasno pośród innych szarych istot, figurę miała nienaganną, nawet po ciąży, choć od tamtej chwili minęły już trzy lata. Słowem, wyglądała tak, że pozbyłem się wątpliwości, dlaczego przed laty, a minęło ich już sześć, na zabój się w niej zakochałem.
Zanim odszedłem od nagrobka, wsunąłem pomiędzy pędy świeżych wiązanek banknot studolarowy, mówiąc:
-Wygrałeś zakład, stary. Ja dotrzymuję słowa. Pod każdym względem.
Nie miałem bynajmniej na myśli wyłącznie zakładu. Złożona obietnica była priorytetem.
Później powoli ruszyłem w stronę rodziców oraz stojących obok nich Jazzy, Cindy i tego malucha, który chyba niekoniecznie pojmował przelane łzy i fakt, że nikt nie reaguje na ciągnięcie zza nogawki.
-Justin, synku. - Mama przedarła się przed tłum. Podeszła do mnie niepewnie, jakby z pewnego rodzaju dystansem. Dotknęła mojego policzka i od razu przekonałem się, że na swój sposób za nią tęskniłem. Dodatkowo pozbyłem się wątpliwości, że to ten sam dotyk, który niegdyś zmieniał mi pieluchy i starał się, choć bez zamierzonego efektu, wychować mnie tak, bym lepiej czy gorzej, ale wyszedł na ludzi. - Nie widziałam cię całe sześć lat - szepnęła poruszona.
-Widziałaś Jasona, a to przecież tak, jakbyś widziała mnie - wypaliłem, jednak nie całkiem na miejscu i nie o czasie.
-Ale od ciebie nie dostałam nawet znaku życia. Nie wiedziałam, gdzie jesteś, co się z tobą dzieje. Wyjechałeś z dnia na dzień, jakbyś nie miał tu żadnych zobowiązań.
-A miałem? - spytałem, bo nie podążając jej tokiem myślenia, nie byłem poinformowany, co w istocie trzymało mnie w Stanach.
-Rodzina nic dla ciebie nie znaczy?
Uznałem, że to pytanie retoryczne i matka nie miałaby ochoty usłyszeć szczerej odpowiedzi na pogrzebie swojego lepszego syna. Tego, dla którego rodzina rzeczywiści miała jakieś znaczenie.
-Po prostu za tobą tęskniliśmy - szepnęła i przytuliła mnie, co było nie lada wyzwaniem, bo wzrost mamy odkąd pamiętam, utrzymywał się na pograniczu karła i elfa. Może dlatego przytulając mamę, przez ułamek sekundy wspomniałem wielokrotne uściski wymieniane z Nell.
Dostrzegłem, że za plecami matki pozostały już tylko świeże wieńce ze wstęgami, a korowód uczestników pogrzebu ruszył w kierunku bramy, na tyle z Cindy. Ta pupa, pupa, pupa. Czasem śniła mi się po nocach. Również i my zmierzaliśmy do wyjścia, ponieważ cmentarz nie był źródłem radości i euforii, a inne omijałem szerokim łukiem. Kiedy przeszliśmy przez bramę, dostrzegłem nieopodal całą ferajnę, nawet wychodzącą poza pierwotny skład. Bowiem na chodniku w pobliżu cmentarnego muru stali ojciec, Jazzy, Cindy z bąblem, również Lily i również z bąblem, tylko nieco większym i nieco bardziej moim.
Zanim zbliżyliśmy się do reszty ponurych istot, mama spytała:
-Kim jest dziewczyna stojąca obok Cindy?
-To Lily - odparłem. - Była dziewczyna Jasona, jego pierwsza wielka miłość.
-A ta dziewczynka przy jej nodze?
-Mamo - westchnąłem - poznaj swoją wnuczkę. Żeby nie było wątpliwości, jestem ojcem, ale niepraktykującym.
Ale mama już mnie nie słuchała, Przyspieszyła i po chwili klęczała przy Molly, trzymając ją za rączki, natomiast rozmawiając z Lily. Stanąłem obok i zagaiłem:
-Brzuszek już nieco widoczny.
A Lily odparła karcąco:
-Dzięki Bogu to już nie twój problem.
W następnej kolejności przywitałem się z ojcem, który nieznacznie posiwiał, i powiedziałem mu, że choć czasem zdarzały się między nami spory, jest o niebo lepszy niż ten biologiczny. Zdecydowałem się również podejść do siostry i dzięki Bogu żadne z nas nie miało najmniejszej ochoty na czułe powitania. Wbrew pozorom byliśmy do siebie bardziej podobni, niż mógłbym sobie tego życzyć.
-Ładną masz córeczkę - stwierdziła na powitanie.
-To po tacie.
-Powiedziałabym raczej, że po mamie.
-W każdym razie z pewnością nie po wrednej siostrze ojca - odgryzłem się.
-Wciąż jesteś chamski i złośliwy?
-A ty w dalszym ciągu pozostajesz tak marudna?
-Jason był lepszym bratem.
-A Nell lepszą siostrą.
Zapadła chwilowa cisza.
-Kim jest Nell?
-To akurat nie powinno cię interesować - odrzekłem stanowczo.
Na tym stanęła rozmowa rodzeństwa odwiecznie żyjącego jak pies z kotem. Nie wspomniałem, że urosły jej cycki i włosy nabrały przyjemnego połysku, ponieważ to zalicza się do grona komplementów, a prędzej rzuciłbym się do trumny za Jasonem, niż skomplementował jedną z dwóch największych suk ówczesnego świata.
Najtrudniej było podejść do Cindy stojącej na uboczu, z dala od ojca i Jazzy, z dala od mamy, Lily i dwójki dzieciaków. Chusteczek zużywała na potęgę, jedna wylatywała z paczki za drugą, bezustannie płakała, aż drżała na całym ciele, które na dobrą sprawę powinienem objąć silnie ramionami, bo to również obiecałem Jasonowi. Ale nie byłem najlepszy w przytulaniu i skutecznie przytulałem wyłącznie bliskie mi osoby, a Cindy pozostawała bliskim, ale jedynie sentymentem.
-Jak się trzymasz? - spytałem, zatrzymując się obok niej. Podrapałem się w kark i podążyłem wzrokiem za jej wzrokiem, czyli na czubki szpilek.
-Wcale się nie trzymam - odparła przez łzy. - Wybaczę ci to niedorzeczne pytanie jedynie z uwagi na fakt, że nigdy nie byłeś dobry w pocieszaniu.
-Pomyślałem, że właśnie o to pytają ludzie po pogrzebach. Nie chciałem odstawać od normy.
Cindy, choć na mnie nie spojrzała, wyglądała tak, jakby chciała spytać, czy nie uważam, że od urodzenia odstaję od normy, ale w porę ugryzła się w język. Poza tym zdałem sobie sprawę, że jeszcze ani razu na mnie nie spojrzała, a co za tym idzie, nie mogłem się przekonać, czy jej oczy w dalszym ciągu mają to charakterystyczne coś, czego nie umiałbym nazwać słowami.
-Jason bardzo cię kochał - odezwałem się cicho.
-Skąd możesz o tym wiedzieć?
-Wbrew pozorom łączyło nas więcej, niż mogłabyś przypuszczać - mruknąłem, chcąc powiedzieć jej o tym wszystkim, o czym za żadne skarby nie mogłem powiedzieć. - A tak poza tym, mogłabyś w końcu na mnie spojrzeć? Denerwuje mnie, gdy rozmawiasz ze mną i nie patrzysz mi w oczy.
-Tak - westchnęła ironicznie. - Ciebie denerwuje zaskakująco wiele rzeczy.
-Przede wszystkim ty.
Otrzymałem odpowiedź na pytanie, które zadałem sobie przed paroma tygodniami - bez wątpienia ja i Cindy nie wytrzymalibyśmy pięciu minut bez skakania sobie do gardeł. Gorzej niż pies z kotem.
-Teraz sama się sobie dziwię - ciągnęła - jak z początku mogłam pomylić Jasona z tobą. On był czuły, troskliwy, opiekuńczy i...
-I miał cię do tego stopnia dość, że rozpierdolił się na pierwszym lepszym drzewie - mruknąłem pod nosem, jednakże Cindy jakimś cudem usłyszała tę jedyną oznakę jawnego niezadowolenia i sprawnie poprowadziła równie sprawną dłoń wprost na mój policzek, by w zderzeniu z nim wydać głęboko irytujący dźwięk.
Suka uderzyła mnie już pierwszego dnia. I ja miałbym doszukiwać się choć jednego istotnego powodu, dla którego powrót do Stanów przechyliłby na wadze szalę pozytywów? Śmiechu warte.
-Wystarczy tego! - krzyknęła matka. - Czy wy nie potraficie wytrzymać w swoim towarzystwie chociaż pięciu minut bez urządzania scen?
-Nie - odparliśmy równocześnie. Para zbuntowanych dzieciaków z początku szkoły średniej. - Nie wiem w ogóle, po co tu wracałeś - warknęła Cindy.
-Ja też zaczynam się sobie dziwić - odparłem.
Byłem bliski powrotu na świeżo rozkopany nagrobek Jasona i oznajmienia mu, że z naszej umowy nici, że się poddaję i że nie wytrzymam z jego panną naładowaną humorkami nawet do końca tego nieszczęsnego weekendu, w którym straciłem brata, zakochałem się, byłem zmuszony się odkochać i stanąć twarzą w twarz ze swoją największą zmorą - Cindy Blake, jeszcze piękniejszą i jeszcze bardziej irytującą.
Na domiar złego, Cindy ponownie zaczęła płakać. Jazzy porwała ją w ramiona, a do tego koła płaczliwych bab dołączyła moja matka, i jeszcze Lily, i ojciec, któremu jednak udało się nie płakać. Zostałem po środku chodniku, z jednym bąblem po lewej i drugim bąblem po prawej, które najpewniej nie pojmowały jeszcze straty, jaką okazała się śmierć Jasona. A ja łączyłem się z nimi w tej bezkresnej obojętności, bo i czułem się mniej więcej na ich poziomie umysłowym i emocjonalnym - gdzieś pomiędzy trzecim a szóstym rokiem życia.
Niedługo po tym Lily zabrała córkę, wprawdzie naszą, ale mógłbym przyjąć, że należy tylko do niej, odeszły razem z Cindy i Jazzy, a moja matka przed dołączeniem do nich powiedziała krótko:
-Justin, zajmij się Rosie.
I również zniknęła. Jakbym ja nie miał nic do powiedzenia. Jakby niańczenie trzyletniego karalucha było moim życiowym powołaniem, na które czekałem całe dwadzieścia sześć lat życia. Znajduję coraz więcej powodów, dla których wskazana byłaby rezerwacja biletu powrotnego do Londynu jeszcze dziś.
-Przepraszam - bąbel pociągnął mnie za nogawkę garnituru - kim pan jest? I dlaczego wygląda pan jak mój tatuś?
-Jestem bratem bliźniakiem twojego taty. Wiesz, kto to brat bliźniak?
-Bardzo podobny brat - oznajmiła z lekko uchylonymi ustami. Być może w dalszym ciągu doszukiwała się istotnych różnic pomiędzy moją twarzą i twarzą Jasona, ale prócz włosów nie różniło nas wiele. Cindy nie rozpoznała nawet naszych kutasów, ale Rosie była za mała, by w jej oczach stawiać ukochaną mamusię w świetle dziwki, które podążało za nią sześć lat temu i najpewniej podąża i dziś.
-Wytłumaczmy sobie coś na starcie, maluchu. - Ciężko westchnąłem i ukucnąłem, a i tak byłem wyższy od Rosie. - Jestem zupełnie inny niż twój tatuś-miękka pała.
-Miękka pała? - powtórzyła, wciskając jeden ze swoich chudych palców w mój policzek, później w drugi, w nos i w czoło.
-Tak, miękka pała. Nie wyjaśnię ci, w czym rzecz, bo twoja matka mnie za to zlinczuje. Tak więc pamiętaj, że ja nie jestem jak twój ojciec, nie lubię dzieci i w ogóle nie jest mi na rękę, że muszę cię niańczyć. Bądź więc tak łaskawa i nie przysparzaj mi kłopotów więcej, niż zwiastuje samo twoje istnienie.
-Nic nie rozumiem - oznajmiła. A miałem ją za mądre dziecko.
-Nie płacz, nie gadaj za dużo, nie... robisz jeszcze w pieluchę?
-No coś ty - wymamrotała. Później przysunęła usta do mojego ucha i szepnęła: - Ale czasami sikam w nocy do łóżka. Tylko nikomu nie mów.
-Chyba nie musiałem tego wiedzieć - stwierdziłem dobitnie. - Kontynuując, nie będę podcierał ci pupci, karmił i trzymał za tę małą, oślinioną rączkę. Rozumiemy się?
Zrozumieliśmy się całkiem dobrze i chwilę później ruszyliśmy wgłąb cmentarza. Miałem tu bowiem jeszcze jedno zobowiązanie. Dobre dziesięć minut krążyliśmy pomiędzy nagrobkami, wiele z nich zaszło cmentarną odmianą pleśni, a Rosie wywiązywała się z naszej umowy niemal bez zarzutu - o nic nie pytała, o niczym nie opowiadała, tylko co chwila potykała się o korzenie i niewysokie krawężniki dookoła oazy nieżywego spokoju.
Aż w końcu, gdy traciłem nadzieję, że kiedykolwiek dotrę pod właściwy pomnik, dostrzegłem już z daleka imię i nazwisko przyjaciela sprzed lat. Chyba ani razu tu nie zajrzałem, niewątpliwie ani razu w ciągu ostatnich sześciu lat. Usiedliśmy razem z małą Rosie na ławce przed nagrobkiem i chwilę jedynie spoglądaliśmy przed siebie. Utwierdziłem się w przekonaniu, że jeśli wszystkie dzieciaki wydawałyby tak niewiele odgłosów jak Rosie, mógłbym zaakceptować ich istnienie i przywyknąć do faktu, że niektórzy ludzie decydują się na te małe pasożyty dobrowolnie.
-Wiesz, kto tu gnije? - spytałem Rosie, a ona pokręciła głową. Mimo wszystko miałem nadzieję, że nie zastraszyłem jej do tego stopnia, by do wieczora, bo mam nadzieję, że przed zmrokiem pozbędę się żywego problemu, milczała jak zaklęta. - Brat twojej mamy.
-Wujek Austin? - spytała zainteresowana.
-Dokładnie tak.
-Znałeś go?
-Byliśmy przyjaciółmi. Przynajmniej tak mi się wydawało. Do czasu.
-Do jakiego czasu?
-Aż poznałem kogoś, kogo z ręką na sercu mogę nazwać przyjacielem, tylko rodzaju żeńskiego.
-Masz dziewczynę? - spytała.
-Mam rękę, słońce - powiedziałem. Ale Rosie nie pojęła ukrytego przesłania i o nic już nie pytała.
Wracaliśmy tą samą drogą przez zgromadzenie tych samych krawężników, tych samych korzeni i tych samych wygryzionych przez robale trupów. Przemierzaliśmy średnio dwa nagrobki na minutę i w takim tempie niewątpliwie dopadłby nas mrok, a wtedy Rosie złamałaby przyrzeczenie pierwszej obietnicy - żadnego płaczu. Wcale nie martwię się tym dlatego, że naoglądałem się w życiu do przesady wielu łez i że szkoda mi małej, biednej, zapłakanej dziewczyneczki w dwóch kucykach po obu stronach głowy. Po prostu moje uszy nie są przystosowane do wysłuchiwania dziecięcych ryków.
Wziąłem więc małą Rosie na ręce i dalszą część drogi pokonaliśmy w zaledwie paru susach. Później, przy samochodzie, Rosie upierała się, że nie pojedzie bez swojego fotelika, ale w końcu dała się posadzić z przodu, na dwóch kocach, i szczerząc mleczaki do przedniej szyby, twierdziła, że czuje się jak dorosła, bo w końcu siedzi z przodu, a to przywilej jedynie dla dojrzałych emocjonalnie. Podążając tym tropem, ani ja, ani Nell nie powinniśmy się nawet zbliżać do przednich foteli.
-Co powiesz na frytki z McDonalda? - zagaiłem, odpalając silnik iście złodziejską techniką.
-Mama mówi - wyrecytowała - że frytki są niezdrowe.
-Twoja mama zdecydowanie za dużo mówi i czasem te piękne usteczka mogłaby wykorzystać w przyjemniejszy sposób. - Mała spojrzała na mnie jak na ducha o trzech głowach. - Zrozumiesz, jak będziesz starsza. A poza tym mamy tu nie ma, a ja nie jadłem niczego od wczoraj i domagam się frytek.
W aucie zapadła cisza; taka, po której nieuniknione jest jedno z tych pytań z kosmosu, które nijak pasują do motywu przewodniego, ale porządnie dają do myślenia. A przynajmniej powinny dawać, bo z ich skutecznością nieraz również bywają spore problemy.
-Kochasz moją mamusię?
-Dlaczego miałbym ją kochać?
-Bo patrzyłeś na nią tak, jakbyś ją kochał.
-Obecnie jestem na etapie przyswajania myśli, że będę musiał znosić towarzystwo twojej wyjątkowo irytującej matki znacznie częściej, niż wytrzymałyby to moje skołatane nerwy.
-Nie lubisz mojej mamusi?
-To nie tak, że jej nie lubię - wytłumaczyłem. - My po prostu nie potrafimy przeżyć bez skakania sobie do gardeł i któregoś dnia jedno z nas przypłaci za to życiem, czuję to w kościach. Między nami dobry był tylko seks. Cała reszta to jedno wielkie, bądź co bądź miłosne nieporozumienie.
-Co to seks? - spytała, wychwytując najciekawszą część wywodu, w który włożyłem nieco więcej samego siebie.
-Coś, co robili twoi rodzice, gdy zamykali się w sypialni i kazali ci grzecznie bawić się lalkami.
Wkrótce, bez mandatu, który groził mi za nieodpowiedni transport trzyletniej istoty, dotarliśmy pod McDonalda w najbliższym otoczeniu centrum. Otworzyłem przed Rosie drzwi, a ona zeskoczyła wpierw na wycieraczkę, a później zsunęła się na chodnik przez próg auta i wylądowała na pupie. Podniosła się szybko i otrzepała - moja krew. Choć żywię nadzieje, że nie aż tak bardzo moja, jak mogłaby być. Chwyciła się mojej nogawki i ruszyliśmy do środka - wyniosły pan i jego szczeniak zerwany ze smyczy. Podoba mi się taka kolej rzeczy, pomijając fakt, że wcale nie podoba mi się rola bezpłatnej opiekunki na żądanie.
-Więc co jemy, dziubas? - spytałem i natychmiast przyłapałem się na tym, że do obcej Rosie zwróciłem się jak do mojego rzeczywistego dziubasa, którego już przy mnie nie ma i jeśli wytrzymam nerwowo za oceanem, być może nigdy nie będzie ponownie. Z tą myślą niewątpliwie najtrudniej było mi się oswoić, bo naprawdę bez Nell czułem się odrobinę mniej pełen, niż byłem z nią. Podobał mi się ten rodzaj wypełnienia.
-Frytki! - zapiszczała podekscytowana.
Niedługo po tym zasiedliśmy przy najczystszym stoliku na sali, ja na twardym krześle, Rosie po przeciwnej, na miękkiej kanapie, z której zwisały jej chude nóżki. Zajadając ze smakiem frytki, nie spuszczała ze mnie wzroku, a i ja nie byłem jej dłużny. Czasem nawet udawało mi się uśmiechnąć, ale to najpewniej z powodu licznych wizyt w McDonaldzie razem z Nell, której wspomnienie wywoływało zupełnie skrajne emocje - radość zwiastowaną uśmiechem i smutek, który dawał się we znaki gdzieś w okolicy lewego sutka.
-Ależ ty jesteś do mnie podobna - westchnąłem wreszcie. Cisza zdawała się być zbyt cicha, by mogła być przyjemna. - Oczy, usta, nos, nawet kolor włosów.
-A masz takie znamię? - spytała, zsuwając z ramienia rękaw sukieneczki. Rzeczywiście posiadała nieduże znamię na kształt ugryzionego księżyca na krótko przed zaćmieniem.
-Tak się składa, że mam - odparłem i pokazałem jej swoje, nieco większe, ale za to kształtem jakby ściągnięte żywcem.
-Mogę mówić do ciebie tato? - spytała ni stąd, ni zowąd. Wykazałem się wyjątkową dobrodusznością i aby nie doprowadzić Rosie do łez, nie parsknąłem niegrzecznym śmiechem.
-Z jakiej racji? Nie jestem twoim ojcem i nigdy nim nie będę. Twój tatuś rozmazał się na drzewie, a ja nie zamierzam go udawać, rozumiemy się?
-Dobrze, tatusiu - zachichotała. Posiadała bardzo prymitywne poczucie humoru, które jednak mi się nie udzieliło.
-Jeśli myślisz, że jesteś zabawna, to wiedz, że wcale nie jesteś. - Sprzątnąłem ze stolika wszystkie śmieci, a było ich całkiem sporo, bo Rosie zdawała się być maszyną produkującą zużyte serwetki, papierki i wszystko to, co nie nadaje się do ponownego użytku. - Nie lubię dzieci, zapamiętaj to raz, a porządnie.
-A mój tatuś lubił dzieci.
-Nie obchodzi mnie, co lubił twój tatuś, mamusia czy ty. Obchodzi mnie tylko fakt, że wróciłem do Stanów, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty i gdybym nie obiecał czegoś twojemu pieprzonemu tatusiowi, teraz prawdopodobnie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na całym tym cholernym świecie.
Rosie, zamiast być mądrą dziewczynką i ruszyć za mną, siedziała dalej na kanapie przy stoliku i dopiero przy drzwiach zorientowałem się, że nie podąża za mną. Wróciłem się więc, wziąłem ją pod ramię i wyniosłem z McDonalda, słuchając, jak podśpiewuje, że jestem jej tatusiem i że będzie mnie kochać jak swojego pierwszego tatusia. Byłem bliski zostawienia jej w jednym z kubłów na śmieci, byleby tylko mieć moment odpoczynku. Przypiąłem malucha pasem w przednim siedzeniu i sam z impetem wylądowałem na właściwym.
Przez długi czas zastanawiałem się, jak rozładować nagromadzenie tylu emocji już pierwszego dnia. Chciałbym zadzwonić do Nell, ale wyszedłbym na miękką pizdę, która tęskni jeszcze przed faktycznym rozstaniem. Ale z drugiej strony wykonanie telefonu nie było zachcianką, a głęboką potrzebą. Z tego względu wyciągnąłem komórkę i wybrałem najlepszy z możliwych kompromisów - zrobiłem Rosie zdjęcie, jak wcina ostatnie frytki, by z dopiskiem "zdradzam cię, szmato" wysłać Nell. Obiecałem sobie, że nie ruszę, póki nie dostanę odpowiedzi. Czekałem około dziesięciu minut. Te dziesięć zmarnowanych minut było wartych mojego uśmiechu.
Zawsze wiedziałam, że lubisz młode, ale teraz przesadziłeś, Bieber.
A po chwili przyszła kolejna wiadomość.
Ładna dzidzia.
Odpisałem natychmiast:
Nie moja.
Jasne :)
Uśmiech na końcu zdania był dowodem najwyższej ironii.
Wyruszyliśmy i już na pierwszej przecznicy zadzwonił telefon. Miałem cień nadziei, że może Nell postanowiła dać mi możliwość wsłuchania się w jej ciepły głosik. Niestety, po drugiej stronie na linii czekała moja siostra. Widząc jej imię na wyświetlaczu, wcisnąłem telefon w rękę Rosie i kazałem jej samej rozmawiać z ciotką z włączonym zestawem głośnomówiącym.
-Cześć, ciocia - powiedziała wesoło.
-Skarbie, gdzie ty jesteś? Mamusia się o ciebie martwi.
-Jadłam z tatą frytki.
-Nie jestem twoim ojcem - warknąłem.
-Nie wyżywaj się na niej - wtrąciła Jazzy.
-A ty przestań się wtrącać. Najpierw wciskacie mi dziecko na przechowanie, a teraz?
-A teraz żądamy zwrotu.
-Bardzo chętnie. Znudziło mi się bycie tatusiem zastępczym. A tak na dobrą sprawę nigdy nie zaczęło mnie to pociągać.
-Przyjedź do domu rodziców. I nie zrób Rosie krzywdy.
-Zostawię agresję na starcie z tobą.
Rozłączyłem się, by móc przyspieszyć i przeciąć kolejne skrzyżowanie na pełnym gazie. W tym czasie Rosie opowiedziała historię, jak to jej ukochana mamusia karciła ukochanego tatusia, by nie jeździł tak szybko, na co on odpowiadał, żeby zluzowała stanik, bo on prowadzi nienagannie. Wtedy wybuchała kłótnia, która przeważnie kończyła się albo ciszą, w której nie na rękę były rodzicom nawet przedszkolne pioseneczki ich córki, albo z kolei kłócili się do końca drogi, by później w domu, jak nazwała to Rosie, obrzydliwie ślinić się przy ścianie.
Nie zapomniałem drogi pod dom rodziców. Tylko raz zakręciłem się na ulicy, która podczas tych sześciu długich lat przyjęła miano jednokierunkowej i wyrzuciła mnie na dwupasmówkę, z której z kolei nie łatwo było znaleźć odpowiednią odnogę prowadzącą na osiedle skromnych domów jednorodzinnych. Zatrzymałem się na podjeździe w kształcie półksiężyca, ponownie zgarnąłem Rosie pod pachę i ruszyłem razem z nią do drzwi. Wkrótce w progu stanęła matka, przechwyciła wnuczkę i wyraźnie nie spodobał jej się sposób, w jaki ją dotychczas trzymałem. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nie przeszedłem skróconego kursu dotyczącego odpowiedniego trzymania dzieciaków.
-To, co ci mówiłem, mała - zwróciłem się do Rosie - pozostaje tylko między nami, rozumiemy się?
-Jasne, tata.
-Nie jestem twoim tatą, do cholery.
Odchodziłem już w stronę samochodu, kiedy zatrzymał mnie matczyny głos:
-Może zostaniesz na kolacji, Justin?
Odparłem, nie odwracając się:
-Wiesz, nie, dzięki. Rodzinne spotkania to nie moja bajka.
-Więc co będziesz robił? Tak zupełnie sam?
Wtedy postanowiłem spojrzeć jej w oczy.
-To, co lubię najbardziej: zwalę konia.
Później Rosie zaczęła piszczeć, że chciałaby swojego własnego kucyka, ale nie usłyszałem już reakcji matki, ponieważ wsiadłem do samochodu i za przyciemnianymi szybami uderzyłem czołem w kierownicę. Życzyłem sobie tylko jednej kwestii - by ten paskudny dzień dobiegł końca i zasiał we mnie nadzieję, że może kolejny okaże się odrobinę bardziej łaskawy.
Wystartowałem z powrotem do hotelu, w którym planowałem spędzić najbliższe dni, dopóki nie zachce mi się zwlec z łóżka i poszukać własnego lokum. Zatrzymałem się na parkingu na tyłach wieżowca i z głową w chmurach przedarłem się najpierw w okolicy recepcji, później wybrałem schody, by zmęczyć się podczas wędrówki i przemienić część tej energii w pot spod koszuli. Wpadłem do pokoju jak burza, rozpędzony jeszcze inercją zawiązaną podczas wędrówki po schodach. Ściągnąłem niewygodny garnitur i w bokserkach rzuciłem się na łóżko. Pomyślałem, że dla osób trzecich wyglądałbym jak małolata krótko po kłótni z rodzicami. Doprawdy tak też się czułem i wypadałoby krzyczeć tylko "nikt mnie nie rozumie!" oraz "nienawidzę kwiatków, nienawidzę ptaszków, a słońce jest do dupy".
Ale szybko doszedłem do wniosku, że bycie Justinem Bieberem jest jednoznaczne z byciem zimnym draniem, który na każde zdanie jest w stanie odpowiedzieć dwoma. Także teraz położyłem się na poduszkach twarzą zwróconą do sufitu i myślałem tak przez minutę, dwie, dziesięć, aż nie połączyłem istotnych faktów, które niewątpliwie poprawiły mi humor, bowiem odnalazłem perspektywę, dzięki której nie spędzę reszty życia w hotelowym pokoju.
1) Obiecałem Jasonowi, że zaopiekuję się, cokolwiek to słowo oznacza, jego panną i dzieckiem, ale nie powiedział, w jaki sposób mam tego dokonać.
2) Kazał mi mieć na nie oko i na tej starszej bez wątpienia będę miał zawieszone oko całkiem często; znacznie częściej, niż Jason miał nadzieję, bym miał.
3) W pewnym stopniu poprosił, bym zajął jego miejsce. Nie wspomniał przy tym, że łóżko zostało z grona tych miejsc wykluczone.
4) I przede wszystkim, mogę spełnić każdy z powyższych warunków, robiąc to, co wychodzi mi niewątpliwie najlepiej - uprzykrzając innym życie.
Sprawnie skojarzyłem fakty i wkrótce zrozumiałem, że nie powinienem gnić w hotelu, kiedy w przytulnej dzielnicy Los Angeles stoi dom, którego połowa nadal prawnie przysługuje mi. Spakowałem torbę, co nie zabrało wiele czasu, bo przywiozłem ze sobą raptem parę ubrań, wierząc, że Cindy nie pozbyła się zawartości mojej sypialni i że najlepiej by było, gdyby w ogóle nie zaglądała tam w ciągu ostatnich lat. Ubrany w dresy i dopasowaną, szarą koszulkę, którą wybrała mi Nell, a jej gust w połączeniu z męskimi ubraniami potrafił zdziałać cuda, zbiegłem po schodach, tym razem bez większego wysiłku. Uregulowałem w recepcji opłatę za noc w hotelu, której na dobrą sprawę nie spędziłem, ale postanowiłem nie kłócić się o marne kilkadziesiąt dolarów. Z piskiem opon ruszyłem samochodem i zapaliłem symbolicznego papierosa na pierwszych światłach, wcale nie myśląc o tym, że poprzedniego papierosa paliłem jeszcze z Nell.
Mknąłem przez ulice stolicy Kalifornii z nastrojem skrajnie różniącym się od tego sprzed godziny, bowiem gdy człowiek obiera cel i gdy ten cel jest równie silny co naprzykrzanie się wszystkim i wszystkiemu wokół, z gry odpadają czerwone światła na dwupasmówce, zimne frytki w McDonaldzie i nawet Rosie, która zgodnie z tajemnicą czasem sika nocą do łóżka.
Sporo emocji wywołało we mnie ponowne ujrzenie domu na końcu jednej z ulic, której nazwy nie byłem pewien i mogła brzmieć zarówno Sunny Street, jak i Bunny Street, choć ta druga nazwa brzmiałaby przynajmniej niepoważnie. Sporo się zmieniło. Chodnik został wymieniony, wiele płotów odnowionych, koty nie szwendały się już po zakamarkach dzielnicy, ale ten jeden dom z końca, choć podążał z biegiem czasu, miał w sobie to coś, co zawsze odróżniało go od reszty niemal identycznych.
To niepokojące, że jednego dnia zaliczyłem aż trzy podjazdy i ani jednej kobiety. Wysiadłem z torbą na ramieniu i papierosem luźno kołyszącym się w wargach. Gdy ujrzałem swoje odbicie w szybie, przez moment dostrzegłem tego chłopaka sprzed sześciu lat, który ostatni raz opuszczał ten dom, tylko przystojniejszego, bardziej umięśnionego i z nieco innym spojrzeniem na świat.
Dość dziwnie było pukać do drzwi własnego domu, ale odczekałem swoje, by wkrótce ujrzeć Cindy, wciąż zapłakaną, a jakby inaczej, trzymającą na rękach Rosie, która grzebała palcem wskazującym w zębach i nadal rozumiała tak niewiele, jak na i po pogrzebie.
-Co ty tutaj robisz? - spytała ostro, z wyraźnym zgorszeniem na mój widok.
A ja odrzekłem, pełen pogody ducha, która tliła się gdzieś we mnie przy pomocy dodatkowej pary akumulatorów, których zasilania nie odcięła ani śmierć Jasona, ani osobliwe rozstanie z Nell:
-Wprowadzam się, kochanie.
~*~
Justin&Cindy - znów jak pies z kotem. Tylko ciężko powiedzieć, kto tu jest psem, a kto kotem :)
ask.fm/Paulaaa962
Bylam negatywnie nastawiona co do Cindy,ale cos czuje,ze to bylo bledem :')
OdpowiedzUsuńJustin i Cindy znowu razem :(! Nie ciesze się zbytnio, bo wolę bardziej Nell. Ale powiem ci szczerze, że rozdział genialny i długii <3 Zastanawia mnie co będzie dalej ;o!
OdpowiedzUsuńZapraszam!
http://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/
http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/
Moje serce się raduje. Teraz może być tylko lepiej. Coś czuję, że Cindy pokaże pazurki i skutecznie odciągnie Justina od myśli o Nell.😁 😍 💖
OdpowiedzUsuńW końcu się spotkali! Cindy i Justin ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńKurczę, żałuję że Justin tu wraca coś czuję że znowu stanie się bezdusznym człowiekiem. No ale i tak ubustwiam twoje rozdziały <3
OdpowiedzUsuńDodam tylko że każde twoje ff które czytałam kończy się nieszczęśliwie, więc jestem ciekawa czy zrobisz teraz coś nowego czy dalej będziesz szła tym samym torem no i shipp Jell
UsuńAaaaaa Cindy
OdpowiedzUsuńŚwietny rodział !!!
OdpowiedzUsuńCINDY CINDY CINDY ♥
OdpowiedzUsuńOho widze ze obudzily sie Jindy shippers wreszcie xd
OdpowiedzUsuńAz milej sie czyta komentarze jak tyle osob jest jednak za naszą Cindy, a nie xa młodą nie wiadomo skąd Nell..... /@Gosiajbb
Jus jest psem, bo by wszystko ruchał :D
OdpowiedzUsuńNIE
OdpowiedzUsuńBLAGAM
NIEEEEE
MOJE SERCE SIE ZLAMIE, JESLI TO ZROBI NELL....
BOZEE
OdpowiedzUsuńAAAA
NIEEE
JEBANA
CINDY
Justin i te jego super podejście do dzieci to jest coś haha chyba jednak wole nell, a wy?
OdpowiedzUsuńFajny rozdział czekam na nn
Pozdrawiam
O kurde no i wreszcie !!! Powraca mi nadzirjr ze moxe jefak będą razem nawet po tym jak Nell wktoczy do akcji. Bo po ostatnich rozdzialach zaczelalm watpic w to xe Justin i Cindy skończą razem. Ale teraz? Wszytko możliwe!
OdpowiedzUsuńJindy Team! ♡
Wolę Nell. Ale ze co? Teraz będzie się tylko pojawiała sporadycznie w myślach bibera? To po huj mówił że ja kocha? Jebana cindy i jezz.
OdpowiedzUsuńKropka
O lol. Przeciez nie raz pisala ze Nell jeszcze wróci. A to ze pojawia sie w jego myslach to co? Odraxu ma wskoczyc po tozdziale do akcji? No bez jaj. A jebana Cindy bo co? Co takieho niby zrobiła? To nie ona gwalcila innych i nie ona znęcala sie nad innymi.
UsuńTo jest ff o cindy i justinie a nie o jakiejs małolacie ktora nie wiadomo skąd sie wziela -.-
UsuńOho Justin dalej ma chrapke na Cindy xd złoże sie ze on dapej ją kocha.
OdpowiedzUsuńWgl tak mega sie ciesze ze wreszcie bedzie Cindy a nie Nell.
Oni muszą być razem!
OdpowiedzUsuńJa już tęsknie za Nell. Ona potrafiła się tak dobrze z Justinem dogadywać, a Cindy go tylko denerwuje. Mam taką nadzieje, że Bieber długo z nią nie wytrzyma i z powrotem wróci do Londynu :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego <3
Ja chce Nell a nie Cindy :( Czekam na Next ♥
OdpowiedzUsuńNELL! I MISS YOU NELL! I want Jusnell😍😍😍
OdpowiedzUsuńNo i wreszcie CINDY!!!! Kocham ich razem! Tak jak napisalas typowo pies z kotem! Nigdy nie jest nudno! ♥
OdpowiedzUsuńZarwalam kilka nocek ale przeczytalam wszytkie 3cz i mega!!!! Warto było! Nie jestem Belieber ale musze przyznac ze ff o Justinie są najlepsze. Jednak moja bf miala racje ze wciągnie mnie to.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że Justin bedzie z Cindy a nie z tą Nell. Nie wyobrażam sb tego zeby to moglo sie skończyć inaczej.
CINDY I JUSTIN TO >>>>>>>>>
W koncu to przypomina 3 czesc tego ff bo jak jest ta nell to czuje sie jakbym noe czytala tego opowiadania :|
OdpowiedzUsuńPusia jutro są moje urodziny dodasz dla mnie rozdział?
OdpowiedzUsuńDodam :)
UsuńJeju dzięki napiszesz coś? Jak coś to jestem Merci ��
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc przekonałam sie do Nel i dlatego wróciłam do 1 częśći którą przeczytałam od nowa i wszystko wróciło to CINDY powinna z nim być.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Wg mnie te osoby ktore są tak zakochane w Nell to osoby ktore czytają tylko 3cz nie znajac 1,2 xd
UsuńBardzo możliwe ja trzymam kciuki za Cindy
Usuń