wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 24 - Losing myself just to find me again


Mijały tygodnie, podczas których niewiele rozmawiałem z Nell i jeszcze mniej z Cindy bez awantur, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że z nią nie da się żyć w zgodzie. W ciągu tych kilku tygodni nieczęsto widywałem ją również trzeźwą, a to z kolei zmuszało mnie do przebywania z jej dzieciakiem znacznie częściej, niż mógłbym sobie tego życzyć, choć mała Rosie nie była aż tak upierdliwa, jak bywają maluchy według podręcznika dobrego rodzica, więc i trawienie jej obecności przebiegało nie tak opornie, jak mogłoby przebiegać.
Z Cindy niewątpliwie działo się coś, co mógłbym nazwać depresyjnym złem. Budziła się na kacu, sięgała po butelkę, by, jak sama twierdzi, częściowo go unicestwić, a później piła dalej, bo twierdziła, że przecież na wiecznym kacu da się żyć i na dobrą sprawę nie jest on aż tak uciążliwy, jak na przykład ciągła myśl, że musi budzić się w pustym łóżku i że wieczorami nie ma się kto nią zająć, choć niejednokrotnie wspominałem, że w tej kwestii służę pomocą.
Tego dnia nie było inaczej. Po obiedzie, który udało jej się zrobić w nieznacznym stadium nietrzeźwości, bo makaron z sosem serowym i ziołami wyszedł doprawdy pierwszorzędnie, wyszła z domu i wspomniała tylko, że wróci późno i wcale nie powiedziała, czy mamy się jej spodziewać na kolacji, czy może dopiero w porze śniadania.
Późnym wieczorem, kiedy kroiłem kromkę chleba na sześć części i każdą smarowałem innym dżemem, a to wszystko dla małej Rosie, która oglądała w salonie bajkę z płyty, bo w telewizji wszystkie bajkowe postaci już dawno poszły spać, otworzyły się drzwi wejściowe. Pierwsza do przedpokoju wkroczyła Cindy, zalana w trupa, a przez to roześmiana i bardzo niestabilna na niebanalnie wysokich szpilkach, a za nią facet przed trzydziestką w białej koszuli i równie zaawansowanym stopniu upojenia alkoholowego. Zamknął za sobą drzwi kopnięciem i pchnął Cindy na ścianę, a tam pożerał jej usta, dopóki nie uniosła kolana i powoli nie przebiegła nim po jego kroczu, co z kolei elegancik przyjął ze słyszalną aprobatą. Coś się we mnie zagotowało i to coś było niewątpliwie silniejsze niż jakaś tam marna zazdrość i jakaś tam głęboka irytacja.
-Ty się, kurwa, dobrze czujesz? - wycedziłem przez zęby, później zawędrowałem do przedpokoju i odciągnąłem napaleńca za fraki, a na Cindy spojrzałem z odrazą. - Jason zginął niespełna dwa miesiące temu, a ty przyprowadzasz do domu obcego faceta?
-Jestem dorosła - parsknęła. - Nie będziesz mi mówił, co mam robić, a czego nie.
-Twoja córka - warknąłem, by Rosie usłyszała jak najmniej z tej wymiany poglądów - patrzy na ciebie i widzi dziwkę.
-To twój facet? - spytał roześmiany i wyjątkowo niepożądany w tym domu osobnik rodzaju męskiego.
-Nigdy - odparła, łapiąc go za kołnierzyk.
-Opamiętaj się, idiotko - warknąłem, ale ona nie miała najmniejszego zamiaru chociaż spróbować. Pociągnęła frajera na jedną noc na schody, schodami na górę, a później zamknęli się w sypialni i natychmiast coś uderzyło w drzwi, najpewniej plecy Cindy. - Pieprzona kurwa! - wrzasnąłem. Pomyślałem, że to być może pierwszy raz, gdy nazywam ją adekwatnie do sytuacji.
Wkrótce przy mojej nodze pojawiła się Rosie i zakomunikowała o swojej obecności, ciągnąc mnie za nogawkę.
-Kim był ten pan? - spytała, a oczy jej się kleiły.
Wziąłem ją na ręce i wróciliśmy na kanapę, gdy mały Nemo na ekranie został pojmany przez płetwonurka, natomiast jego ojciec obrał heroiczny kurs na Sydney drogą podmorską.
-Nie przejmuj się nim, malutka.
-A czemu mamusia się ze mną nie przywitała? Czekałam na nią przez cały wieczór, bo chciałam, żeby przeczytała mi bajkę.
Miałem dylemat, czy powiedzieć trzyletniemu dziecku, że jego mama postradała zmysły i czci żałobę seksem, czy może dla jej zdrowia psychicznego oznajmić, że ten pan to hydraulik, który przepcha mamie parę rur i w tym przypadku nawet nie minąłbym się z prawdą.
-Twoja mama jest trochę...
-Pijana?
-Tak - westchnąłem. - A w zasadzie nawet nie trochę. Jest kompletnie zalana. - Ale tego już Rosie nie zrozumiała. - Powiedz mi, mała, gdzie pracuje twoja mama?
-Jet modelką - odrzekła dumnie.
-Modelką, powiadasz - westchnąłem. - Kariera przez łóżko - dodałem pod nosem. - Masz jakieś zdjęcia mamy?
Pełna entuzjazmu pobiegła po album ze zdjęciami, a i ja byłem nieco spokojniejszy, że nie pyta już o Cindy, której nieodpowiedzialność sięgnęła dziś skrajnych granic. Wróciła po minucie z jednego z pokojów na parterze, trzymała pod pachą wielki album obity brązową skórą, z rozpędu wskoczyła na moje kolana, usadowiła się wygodnie, oparła plecy o moją pierś i otworzyła album na pierwszej stronie. Laminowane zdjęcia były wpięte w klamry po środku i każde pochodziło z profesjonalnej sesji. Na paru pierwszych Cindy była w długich sukniach wieczorowych, mniej więcej w połowie dotarliśmy do zdjęć w bikini, a później do aktów, przy których poruszyłem się niespokojnie, a moje płuca jakby spowolniły w pobieraniu tlenu. Z jednej strony piękno jej ciała wbiło mnie w kanapę, a z drugiej mentalnie zbeształem Jasona za zgodę na tak prowokacyjne zdjęcia kogoś, kto należał, a przynajmniej powinien należeć tylko do niego.
-Podoba ci się moja mamusia? -spytała, gdy przebiegłem kciukiem wzdłuż nagiej talii na zdjęciu.
-Jest przepiękna - odparłem oczarowany. - I nieziemsko głupia. Ale ten wrodzony idiotyzm w tym przypadku schodzi na dalszy plan.
-To czemu nie pójdziesz z nią na randkę? - zaproponowała.
-Widzisz, skarbie - westchnąłem, opierając brodę na czubku jej głowy. - Czasem śliczna buzia i piękne ciało to nie wszystko.
-A czego jeszcze potrzeba?
-Czegoś, co powszechnie nazywają zgodnością charakterów, a więc czegoś, czego z twoją mamą nigdy nie mieliśmy, nie mamy i nie będziemy mieć.
Wspólnie obejrzeliśmy "Gdzie jest Nemo", a gdy bajka dobiegła końca, dochodziła północ. Już na starcie ustawiłem wybitnie wysoką moc głośników, bo wpadłbym w szał, gdybym usłyszał choćby jeden jęk z piętra. Rosie napomknęła parę razy, że tęskni za Jasonem i że chciałaby, by znów klęczał przed wanną w czasie kąpieli i bawił się z nią gumową, żółtą kaczką, która zatapiała się w pianie, a później wracała do żywych, gdy tata Jason zrobił jej sztuczne oddychanie. Pomyślałem, że został doprawdy stworzony do bycia ojcem i że Rosie straciła najwięcej na jego śmierci.
Na napisach końcowych, gdy wszystko dobrze się skończyło i Nemo wrócił do swojego taty, który nie był wcale gorszym ojcem niż Jason, zorientowałem się, że Rosie zasnęła na moich kolanach, wtulona w pierś. Wyglądała całkiem uroczo. Przyłapałem się na tym, że uśmiechnąłem się pod nosem i pocałowałem ją w głowę. Chyba byłem zbyt śpiący, by przypomnieć sobie, że instynkt rodzicielski zmarł we mnie, zanim w ogóle został poczęty.
Wziąłem Rosie na ręce, przytuliłem do torsu i wspiąłem się schodami na piętro. Na drzwi sypialni Cindy nawet nie spojrzałem. Bałem się, że zarażę się jej bezmyślnością. Wszedłem do pokoju Rosie i położyłem ją do małego łóżka, choć jej w zupełności wystarczało. Przykryłem do pasa kołdrą i na moment ukucnąłem przy ramie łóżka, na dywanie w kwiatki, motylki, z rozsypanymi klockami lego i pourywanymi nogami lalek Barbie.
-Posiadanie dziecka ma jeden plus - stwierdziłem, zakładając kosmyk włosów, który wydobył się z dwóch zaplecionych przeze mnie, z licznymi wskazówkami Rosie, warkoczyków. - Nigdy nie jest się samotnym.
Wróciłem do sypialni, by przez resztę nocy rozmyślać nad wadami i zaletami samotności i doszedłem do wniosku, że samotność przyjemna może być tylko z kimś, co ewidentnie przeczy definicji samotności.



Tej nocy nie spałem za dobrze. W zasadzie zdążyłem się przyzwyczaić, bo odkąd wróciłem do Stanów, jeszcze żadnej nocy nie przespałem w choćby dostateczny sposób. Tego ranka obudził mnie bliżej niezidentyfikowany obiekt mierzwiący mi grzywkę. Otworzyłem oczy i ujrzałem Rosie leżącą w poprzek na łóżku, a jej nos niemal dotykał mój. Przewróciłem się na drugi bok z nadzieją, że zniechęci się i zmieni sypialnię na bardziej właściwą, ale ona jak na złość podeszła mnie od drugiej strony i wetknęła palec w oko.
-Odwieziesz mnie do przedszkola? - spytała, zbliżając się do mnie i oddalając się, zbliżając i oddalając, zbliżając i tak w kółko, dopóki nie złapałem jej, bo te wahania przyprawiały mnie o zawrót głowy.
-Mama nie może tego zrobić?
-Mamusia wciąż śpi i nie chce się obudzić - powiedziała posępnie.
-Która jest godzina?
Rosie chwyciła dwoma łapkami mój telefon i odblokowany przyłożyła mi do twarzy, bym kątem oka dostrzegł godzinę wypisaną na górnym pasku zadań. 8:30.
-Przecież to środek nocy - sapnąłem, kładąc się na brzuchu z twarzą wbitą w poduszkę. Wciąż miałem nadzieję, że może jednak ją zniechęcę.
Ale ona czekała i nic nie zapowiadało, by nagle miała zaprzestać.
-Dobrze - mruknąłem w końcu. - W porządku, odwiozę cię do przedszkola. Ubieraj się.
-Tato - odezwała się - ale ja już jestem ubrana.
-Więc zrób siusiu.
-Już zrobiłam.
-Kupkę?
-To dopiero wieczorem.
Westchnąłem. Nie było innego wyjścia.
-Poczekaj na mnie na dole.
Tupot małych stópek spłynął po schodach, a ja miałem ostatnie sekundy na przeklinanie plemników Jasona i nieodpowiedzialności Cindy. Później wstałem i wcisnąłem się we wczorajsze ubrania, jednak koszulka okazała się poplamiona sosem jogurtowym z sałatki i zmieniłem ją na jedną z tych, które przywiozłem wraz ze sobą z Londynu. Schodząc na parter starałem się nie myśleć, że to właśnie w niej najczęściej sypiała Nell.
Rosie przekładała kokardkę przez kokardkę w drugim bucie. Zeskoczyła z szafki i uśmiechnęła się od ucha do ucha z pamiętnym plecakiem z kotem na plecach. Spytałem ją, czy jadła śniadanie, ale wykazałem się przy tym wyjątkową bezmyślnością, bo cokolwiek jadalnego czuwało w jednej z górnych szafek, do których Rosie nie miała dostępu bez względu na poziom głodu cukrowego. Oznajmiła radośnie, że jeszcze przed wizytą w przedszkolu ma ochotę na pączka z dżemem. Po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie jadłem pączków już tak dawno, że niemal utraciłem pamięć o ich niebiańskim nadzieniu.
Ruszyliśmy z Rosie przed siebie samochodem, a potem podążałem za jej wskazówkami, które w niezliczonych ilościach ulegały zmianie na każdej kolejnej przecznicy, bowiem tak to jest, gdy trzylatka wyznacza trasę do piekarni, w której kiedyś, dawno temu i aż nie chciałem pytać jak dawno, była z tatą i jadła tam najlepsze pączki  swoim życiu i jednocześnie pierwsze pączki w swoim życiu. Zatrzymałem się pod pierwszą z brzegu cukiernią, a Rosie ochoczo przytaknęła, że to właśnie to miejsce, którego poszukujemy, choć to zaszczytne miano otrzymałaby każda kawiarnia, byleby mały łakomczuch dostał w końcu swój własny kawałek nieba.
Wbrew moim wcześniejszym domysłom, Rosie wcięła aż dwa pączki, czyli wcale nie mniej niż ja. To boleśnie uświadomiło mi, że wczorajszego wieczoru, gdy smarowałem jej kanapkę dżemem, w ostateczności tej kanapki nie otrzymała. Ale ten uświadomiony ból minął, gdy pomyślałem, że i tak wykazuję się wyjątkową dobrocią serca i wszystko to, co robię przez ostatnie dwa miesiące, leży w grafiku matki, nie niepraktykującego wujka, który po prostu lubi pączki.
Z drogą do przedszkola Rosie było już nieco gorzej, bowiem nie wystarczy, jak w przypadku cukierni, wybrać pierwszego po drodze i chociaż byłem w nim parę razy, kiedy popołudniami odbierałem Rosie, i chociaż ona sama była w nim około pięćdziesięciu razy, nie potrafiliśmy wbić niczego konkretnego w GPS. Aż w końcu spytałem jakiegoś przechodnia o przedszkole, którego nazwę podała Rosie, a brzmiała jak Krasnoludki, Elfy czy inny rodzaj małych, pokracznych stworzeń z mitów i baśni.
Dotarliśmy na miejsce dopiero koło dziesiątej. Stanąłem na niewielkim wzniesieniu na wprost drzwi, do których dotrzeć można było tylko, wspinając się po pięciu schodach po prawej, lub pięciu po lewej. Gdy weszliśmy do środka, poczułem coś na kształt budyniu i od razu wspomniałem jedyną wizytę w przedszkolu swojej rzeczywistej córki w Londynie. Uznałem, że budyń to jakaś przedszkolna tradycja i że na dobrą sprawę chętnie przypomniałbym sobie jego smak, gdybym nie zapchał się dwoma pączkami z marmoladą wieloowocową.
Rosie pociągnęła mnie za rękę do szatni, gdzie usiadła na ławce przynależącej do jej grupy i ściągnęła buty, które tak skrupulatnie wiązała w domu przez okrągłe dziesięć minut. Wytrwałość odziedziczyła najpewniej po mnie, bo ani Jason, ani tym bardziej Cindy nadmierną cierpliwością w dążeniu do celu nie grzeszy. Później weszliśmy po schodach na piętro, gdzie mieściła się sala Rosie. Ledwie dosięgnęła do klamki, ale nie chciała mojej wyraźnej pomocy. Zamiast tego kazała mi stanąć możliwie najbliżej, wdrapała się na moje stopy i wtedy, wznosząc się na palce, otworzyła drzwi. Zajęło to chyba trzy minuty, ale świadomość, że zrobiła coś prawie sama, pozostała. Pomyślałem, że cwana z niej bestia i że to też przekazałem jej w jakiejś niezrozumiałej przeze mnie, ale infantylnie prostej z biologicznego punktu widzenia, krzyżówce genetycznej.
Widziałem jeszcze, jak Rosie melduje się u wychowawczyni, która z kolei skinęła głową w moim kierunku, a później zabrała się za zabawę zdalnie sterowanym autkiem z jakimś chłopaczkiem ściętym na grzybka. Biorąc pod uwagę fakt, że moja mama miała obsesję na punkcie tejże fryzury i że właśnie ona była w modzie, kiedy to ja zwiedzałem przedszkolne wrota, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak koszmarnie musiałem wyglądać i przestałem się dziwić, że pierwszą dziewczynę do chodzenia za rączkę miałem dopiero w podstawówce, kiedy to sam zacząłem decydować o losie swoich włosów.
Niespodziewanie Rosie podbiegła do mnie i powiedziała:
-Możesz już sobie iść.
Rozczochrałem jej włosy i odparłem:
-Wiem, dzidzia. Wiem. Po prostu wspominam przedszkolne czasy.
-Nie możesz - oznajmiła.
-Dlaczego? - zdziwiłem się.
-Bo jesteś za stary i tak naprawdę nic już nie pamiętasz. Tylko wydaje ci się, że pamiętasz i w ten sposób chcesz się odmłodzić.
Zaśmiałem się pod nosem. Była urocza, kiedy wykazywała się ponadprzeciętnym dla typowej trzyletniej istoty rodzaju ludzkiego poziomem inteligencji. Ukucnąłem przed nią i spytałem:
-Za kim ty jesteś tak wyszczekana, co? Co prawda twoim rodzicom jadaczki rzadko kiedy się zamykały, ale nie miało to nic wspólnego z inteligencją.
-Może za tobą - stwierdziła. - W każdym zdaniu używasz przynajmniej dwóch słów, których nie rozumiem.
Mówiąc to, objęła mnie za szyję i mocno przytuliła. Zareagowałem natychmiast.
-Nie za dużo tych czułości? Nie zapominaj, że nadal jesteś wstrętnym, małym, irytującym...
-Karaluchem - dokończyła. - Tak, wiem. Przypominasz mi to przynajmniej dwa razy dziennie.
A później ruszyła po smak zabawy i wcale nie przejęła się faktem, że karaluch ma niewiele wspólnego z uroczym wdziękiem i dziecięcą słodkością.
Dziś postanowiłem, że czas na przełom i że wódka wbrew pozorom fatalnie spełnia się w roli męskiego kochanka, bo w istocie jest rodzajem żeńskim. Podczas wielu nocnych godzin bezsenności miałem czas, by sprawdzić wszystkie poradnie psychologiczne w najbliższym otoczeniu domu i spisać adresy tych najpewniejszych, więc i z największą liczbą gwiazdek przy ocenie strony internetowej. I chociaż sam nie obdarzyłbym zaufaniem żadnego psychologa, który wymawiając się dyplomem ukończenia college'u, mówi, jakie majtki są wskazane na środę, a jakie na sobotę, żywiłem spore nadzieje, że Cindy do niektórych kwestii ma inne podejście, bo to niemało ułatwiłoby mi życie, odciążyło w roli bezpłatnej opiekunki i nade wszystko pozwoliło przypomnieć, że bycie facetem oznacza przepchanie paru dziurek nie rzadziej niż raz w przeciągu dwóch tygodni.
Zajechałem pod dom około trzech godzin później, a w tym czasie spełniłem wspomniane męskie powinności. Drzwi były otwarte, a w powietrzu unosił się zapach zapiekanki z warzywami, która dochodziła do stopnia perfekcji w piekarniku. Cindy wycierała białą ścierką parę talerzy zdjętych z suszarki, a gdy dostrzegła mnie w progu, nagle przerwała. To jeden z tych dni, gdy postanowiła być odrobinę bardziej trzeźwa, niż bywała przeważnie.
-Dziękuję - powiedziała, zbliżając się. - Dziękuję, że zawiozłeś Rosie do przedszkola.
-Nie musiałbym tego robić, gdybyś ty...
-Tak - przerwała. - Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie musiałbyś tego robić, gdybym zachowywała się jak na matkę przystało.
-Jak na trzeźwą matkę - poprawiłem.
-Nie popisałam się wczoraj, przyznaję.
-Wczoraj? - parsknąłem. - Cindy, nie popisujesz się od dwóch miesięcy, kiedy pijesz wódkę jak wodę, kiedy znikasz dniami i nocami, a gdy już raczysz pojawić się w domu, twoja córka pyta mnie, dlaczego nie pocałowałaś jej na dobranoc, dlaczego to ja musiałem bawić się tą głupią gumową kaczką w wannie i dlaczego nie zrobiłaś tych wszystkich pierdół, które robiłaś dotychczas. Wczoraj po prostu przeszłaś na nowy poziom. Alkoholiczka i nade wszystko dziwka zatrudniona jako matka na pełen etat.
Zamiast odpowiedzieć, Cindy uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili wytłumaczyła:
-Musisz wyglądać pociągająco z gumową kaczką.
Również się zaśmiałem.
-Matka natura nie stworzyła jeszcze sytuacji, w której nie wyglądałbym pociągająco.
Chwilę patrzyłem jej w oczy. Po tej minionej chwili pogłaskałem ją po włosach i stwierdziłem:
-Wyglądasz jak półtora nieszczęścia.
-To w pewnym sensie komplement - zażartowała - bo czuję się jak dobre dziesięć. - Chwilę milczała, po czym spytała: - Zjesz ze mną obiad?
-Jesteś mi to winna.
Usiedliśmy wspólnie przy stole po tym, jak Cindy postawiła naczynie żaroodporne z zapiekanką warzywną na bambusowych podkładkach. Ja zająłem się talerzami i parą widelców. Nałożyłem po porcji na oba talerze i życząc Cindy smacznego, sam zabrałem się za rozróżnianie warzyw pod serem i pełnoziarnistym makaronem. Spoglądałem na Cindy znad pełnego talerza i próbowałem stwierdzić, czy Cindy również mi się przypatruje, a jednak za każdym razem przyłapywałem ją na zwyczajnym jedzeniu. Tłumaczyłem to następująco: za każdym razem, kiedy ja zabierałem się za jedzenie, ona decydowała się spojrzeć i w ten sposób zgrabnie się wymienialiśmy.
Po obiedzie popijanym pomarańczową oranżadą, bo czerwone wino z wiadomych przyczyn nie mogło być brane pod uwagę, rozmawialiśmy o procesie dojrzewania małej Rosie, co zdawało się być najbardziej neutralnym tematem bez zakończenia w centrum ogromnej awantury. Opowiedziałem Cindy o pączkach i o apetycie Rosie, a Cindy gorliwie przytaknęła, twierdząc, że kiedy Rosie była jeszcze niemowlakiem, karmiła ją znacznie częściej niż głoszą podręczniki przykładnych rodziców. Oburzyła się tylko, gdy wspomniałem, że chętnie zobaczyłbym, jak karmi, a jeszcze chętniej sam zostałbym nakarmiony.
Wspólnie sprzątnęliśmy po całkiem wczesnym obiedzie, bowiem w Londynie nie jadałem przed siedemnastą, a dziś wybiła dopiero czternasta. Ja zmywałem parę naczyń w zlewie, a Cindy od razu wycierała i odstawiała na pierwotne miejsce. Przy tym również rozmawialiśmy i również rozmowa ta przebiegała całkiem spokojnie. Może dlatego, że znów poruszyliśmy temat Rosie. Ona jedyna zdawała się być polem bez min i granatów.
Cindy zaproponowała deser, a ja nie byłbym sobą, gdybym odmówił, dlatego przyglądałem się, jak nakłada do pucharków po trzy gałki lodów czekoladowych, dokłada całą górę lodową, śmiałbym twierdzić, że wyższą niż tak, z którą w starciu przegrał Titanic, bitej śmietany, a na koniec kroi truskawki na mniejsze kawałki i dekoruje dookoła. Obserwowałem delikatną pracę jej gładkich dłoni. Wyobraziłem sobie, że dotyka mnie nimi tak łagodnie, jak muska truskawki, i dziwnym trafem odrobinę stwardniałem, a to z kolei nie umknęło uwadze Cindy.
-Czemu mi się tak przyglądasz? - spytała, zerkając kantem oka.
Stanąłem po boku, wyjąłem z jej dłoni mały kuchenny nożyk i niepozornie, zupełnie jakbym chciał zrobić, lub powiedzieć coś, co mogłoby zostać uznane za całkiem romantyczne, położyłem jej dłoń na swoim kroczu. Jęknęła zawiedziona i nadepnęła mi na stopę. Później chwyciła pucharki, oznajmiwszy, że dziś kuchnia serwuje tylko taki rodzaj lodów. Bez efektu wow, ale nawet takimi nie pogardzę.
Usiedliśmy na kanapie obok siebie, Cindy wetknęła jedną stopę pod pośladek, a ja oznajmiłem:
-Musimy porozmawiać, Cindy.
-Zamieniam się w słuch.
-Musisz gdzieś ze mną dzisiaj pojechać.
-Gdzie? - spytała nieufnie.
-W pewne tajemnicze miejsce na terenie jakże zasmrodzonego spalinami i potem Los Angeles.
-Cel wizyty?
-Bliżej nieokreślony. Przynajmniej dla ciebie.
-W takim razie nigdzie nie jadę.
-Dlaczego?
-Istnieją trzy powody. 1) nie wiem gdzie, 2) nie wiem po co i 3) spędzanie wolnego czasu z tobą nie jest moją ulubioną formą rozrywki, mimo że zjedliśmy razem obiad i mimo że jemy wspólnie deser.
-Który ty zaproponowałaś - wtrąciłem. - To do czegoś zobowiązuje.
-Na przykład?
-Na przykład - powiedziałem cicho - do bitwy na bitą śmietanę!
Zapominając zupełnie, że nie mam do czynienia z bardzo lekkomyślną Nell, tylko z nieco bardziej poważną Cindy, uderzyłem w kant łyżeczki, a ta wystrzeliła pełną porcję śmietany wprost na nos Cindy. Przez chwilę wahałem się, czy nie postanowi obrazić się śmiertelnie, wstać i oznajmić, że to ostatni raz, gdy z własnej woli uraczyła mnie deserem, ale zamiast tego w jej oku pojawił się złowieszczy błysk, wyjęła ze swojego pucharka kaloryczną słodycz, wysmarowała nią dłonie i zaatakowała moją twarz, siadając mi okrakiem na kolanach. Ale na twarzy nie poprzestała. Tym razem ukradła moją bitą śmietanę i powoli rozsmarowała mi ją na piersi, a dotykała mnie tak zmysłowo, jakby chciała powiedzieć, że bita śmietana to tylko pretekst.
-Chyba cofnęliśmy się w rozwoju - skomentowała ze śmiechem, trzymając się moich ramion. - Mówiłam ci, że masz ładne oczy?
Uśmiechnąłem się smutno.
-Mam ładne oczy, bo rzeczywiście mam ładne oczy, czy mam ładne oczy, bo on miał takie same?
Pogładziła mnie po umorusanym policzku, ale nie odpowiedziała.
-Nosy macie inne - stwierdziła, malując na nim rozpuszczonymi lodami. - Więc mogę powiedzieć, że nos masz ładny.
-Och, proszę cię - westchnąłem. - Nos to najgorsza część mojego ciała.
Nie zareagowała. Tylko patrzyła mi w oczy, te same, które miał Jason, i błądziła dłońmi po mojej twarzy, aż zahaczyła opuszkami palców wargi.
-Chciałabym cię pocałować - powiedziała bezwstydnie.
-Zrób to - zachęciłem.
-Nie mogę.
-Dlaczego?
Zbliżyła się, ale zatrzymała centymetr przed moimi ustami. Pomyślałem, że może nie pasują jej rozmazane na nich lody czekoladowe, ale przecież na swoich miała te same. Po chwili odrzekła:
-Bo chcąc pocałować ciebie, tak naprawdę chcę pocałować jego. I widziałabym jego, całując ciebie.
Zrozumiałem aż nazbyt dobrze. Gdyby cokolwiek miało się zrodzić z lodów i bitej śmietany, będę tylko niedoskonałą kopią Jasona. Podobało mi się bycie sobą, nawet jeśli miałbym być jedynie niedopracowaną wersją demonstracyjną.
Wkrótce odrzekłem, całując czekoladowe opuszki jej palców, którymi nadal wspominała moje wargi:
-W takim razie mnie nie całuj. Mimo wszystko wolę być lepszą odsłoną gorszego, niż gorszą lepszego.
Po prysznicu, który brałem wtedy, gdy Cindy myła twarz, a w umywalce płynęły strugi rozcieńczonej bitej śmietany, wsiedliśmy do samochodu zaparkowanego na podjeździe i ruszyliśmy w stronę centrum. Cindy miała na sobie krótkie jeansowe szorty i koszulkę bez rękawów na cienkich ramiączkach, spod której co jakiś czas wychylała się koronka czarnego stanika. Lubiłem piersi Cindy. Naprawdę lubiłem jej piersi. Jednak gdybym miał wybierać, to pośladkom oddawałbym dożywotnią cześć, dlatego póki siedziała, nie było mi aż tak ciężko skoncentrować się na dobraniu odpowiedniego pasa i odtwarzaniu w głowie trasy do poradni psychologicznej, którą wykułem na pamięć.
Parking był w połowie pełen. Albo w połowie pusty. Pewnie tego rodzaju kwestie zostają najczęściej poruszane w jednym z gabinetów na pierwszym piętrze odnowionego budynku o dużych trójkomorowych oknach. Gdy Cindy spostrzegła tabliczkę ponad drzwiami, które na marginesie również były przeszklone, a ten nadmiar szkła odwrócił moje myśli w kierunku Londynu, uczepiła się paznokciami tapicerki i zarządziła:
-Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że tam pójdę.
-Wcale nie oszalałem, bo jeśli nie wejdziesz tam z własnej woli, wniosę cię siłą. - Spojrzałem na nią i dokończyłem: - Przecież wiesz, że jestem do tego zdolny.
-Znasz kawał o żarówce? - spytała niespodziewanie.
-Chętnie poznam.
-Ilu psychologów potrzebnych jest, by wkręcić żarówkę? - Posłała mi wyczekujące spojrzenie. - Żadnego. Kiedy żarówka będzie gotowa, wkręci się sama. I ze względu na doświadczenia wspomnianej żarówki, nie zamierzam iść tam i wysłuchiwać, że powinnam usiąść z pudełkiem lodów czekoladowych, bo od nich zniekształca się tylko tyłek, nie wątroba, i czekać, aż natchnie mnie energia kosmiczna, dzięki której wpadnę w wir codzienności i zapomnę, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Jason, a pomoże mi w tym jego sobowtór mieszkający ze mną pod tym samym dachem.
-A byłaś kiedykolwiek u psychologa, żeby wyrabiać sobie wyrachowaną opinię?
-Nie musiałam - odrzekła. - On bywał u mnie przynajmniej dwanaście godzin na dobę. Naprawiał kran w kuchni, czyścił gumową kaczkę, przed świętami mył okna i, och, byłabym zapomniała, mamy razem dziecko.
Wprawiła mnie w niemałe osłupienie.
-Jason był psychologiem?
-Miałeś wybitną wiedzę na temat swojego brata bliźniaka - odrzekła kąśliwie. Stara Cindy wróciła. Królowa bitej śmietany umarła śmiercią rychłą i tragiczną. - Tak, Jason był psychologiem. Dlatego doskonale wiem, że gdy się postarają, robią człowiekowi papkę z mózgu.
-Tobie Jason zrobił z mózgu papkę?
-Nie - oznajmiła. - W moim przypadku zaczął od serca.
W ostateczności Cindy nie zgodziła się, by o własnych siłach wyjść z samochodu. Użyłem więc perswazji fizycznej, otworzyłem drzwi pasażera i przerzuciłem ją przez prawe ramię, łapiąc za pośladki, oczywiście dla jej bezcennego bezpieczeństwa. Wszedłem tak do budynku, gdzie w recepcji skierowali mnie pod ostatni gabinet, a tam, po dwóch minutach oczekiwania z Cindy, która nawet na moment nie przestała mi wygrażać i tłuc mnie pięściami po plecach, psycholog zaprosił nas do gabinetu. Zgodnie z tym, co Cindy powiedziała jeszcze przed budynkiem, powinien odesłać nad do domu i rzec, byśmy zaczekali do chwili, w której Cindy uda się przybyć na własnych nogach, ale najwyraźniej zbliżała mu się rocznica ślubu lub inny wśród zbioru dni, w który trzeba zainwestować nieco więcej kapitału, bo przyjął nas bez mrugnięcia.
Posadziłem Cindy na jednym z dwóch całkiem wygodnych krzeseł przed biurkiem z nadzieją, że nie urządzi szopki i odsiedzi swoje. Tym razem mnie nie zawiodła.
-Co państwa do mnie sprowadza? - spytał na rozgrzewkę. Domyśliłem się, że Cindy nie raczy ułatwić facetowi zadania, jednak ona przemówiła:
-Zupełnie nic. Po prostu ten kretyn, idiota od siedmiu boleści - wtrącę, że mówiła o mnie - ubzdurał sobie, że potrzebuję dzielić się swoimi intymnymi, w stu procentach prywatnymi sprawami z kimś, kogo nazwiska nawet nie znam.
-Doktor Freeman - przedstawił się, a wtrąceniem ryzykował wiele, na przykład własne życie.
-Bardzo mi miło, doktorze Freeman. Mimo to dziękuję za pańskie usługi. Od dziecka radziłam sobie w życiu sama, więc i tym razem nie będzie inaczej.
Poderwała się z krzesła, ale szybko ściągnąłem ją do pozycji siedzącej, mówiąc:
-Siedź na dupie i daj sobie pomóc. - Wtedy też ja zabrałem głos. - Przeszło dwa miesiące temu mój brat bliźniak, a jej facet, zginął w wypadku samochodowym. Od tamtej pory wódka stała się jej najlepszym przyjacielem, a łzy pieprzoną modlitwą, przez co zaniedbuje swoją córkę i to ja muszę jej, do cholery, zmieniać pieluchy.
-Moja córka ma trzy lata - warknęła. - Od dawna sika na nocnik.
-To była metafora - westchnąłem rozgoryczony. - I właśnie z tego względu tu jesteśmy. Mam dość życia z alkoholiczką.
-Nikt cię pod mój dach nie zapraszał.
-Sam się zaprosiłem. Ponad to, w roli gościa honorowego.
-Byłbym wdzięczny - przemówił doktorek - gdyby przestali się państwo kłócić, bo jak przypuszczam, te kwestie omówiliście już niejednokrotnie. - A potem zwrócił się do Cindy: - Niech mi pani opowie historię swojego życia.
Cindy wybuchnęła histerycznym śmiechem.
-Dobrze, sam pan chciał. Od piętnastego roku życia byłam bita, poniewierana i gwałcona. Później zakochałam się w nim - wbiła mi palec w ramię - i przechodziłam przez to samo piekło. Bóg mi świadkiem, nasza historia miłosna była bardziej tragiczna niż te bzdury z Romeo i Julii.
-Nie czytałem - warknąłem, ale Cindy ciągnęła wywód dalej.
-Uciekłam do Londynu, miałam męża, ale zdradzałam go z jego bratem - ponownie ukłuła mnie palcem w bark - by później mieć z nim dziecko i na sam koniec identyfikować jego zwłoki w prosektorium. A później znów pojawił się ten baran, który nie daje mi żyć tak, jak bym tego chciała.
-Bo zapiłabyś się na śmierć - zgromiłem ją - i z kolei twoja córka musiałaby identyfikować twój przepity do szpiku kości szkielet.
-Bądź świadomy tego, że gdybyś mieszkał na drugim końcu świata i nie musiałabym codziennie oglądać twojej, do cholery, pięknej twarzy, a co za tym idzie, gdybym nie musiała codziennie oglądać JEGO, mając świadomość, że to najbardziej realistyczny omam wzrokowy, nie piłabym aż tak często.
-Ale piłabyś! Chodzi o sam fakt, nie o częstotliwość. Narkoman jest narkomanem, gdy nie może sobie odmówić. Pieprzona alkoholiczka, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, jest pieprzoną alkoholiczką, gdy nie może sobie odmówić. Nie rozumiesz cholernej zasady?
-Co cię obchodzi, ile razy dziennie podnoszę do ust kieliszek?
-Bo może się, kurwa, martwię? Nawet nie tyle o ciebie, ile o Rosie i o świadomość, że patrząc na matkę nie widzi już tej kochającej kobiety, która czyta jej bajki na dobranoc, tylko zapitą dziwkę w przykrótkiej sukience, która przyprowadza do domu co rusz nowych tatusiów.
Na co psycholog splótł palce na blacie starego dębowego biurka, uprzednio poprawiając na nosie binokle o szkłach tak grubych, że jego oczy sprawiały wrażenie niepokojąco ogromnych, a później spytał spokojnie:
-Od jak dawna się państwo kochają?
Zacząłem wątpić w skuteczność działań doktora Freemana i w prawidłowość jego zdrowia psychicznego.
-Miałbym kochać ten zapity szkielet o cyckach dwukrotnie mniejszych niż poprzednim razem?
-Miałabym kochać to bezrozumne stworzenie, którego mięśnie pożarły mózg?
-Państwo wybaczą - odezwał się tym głosem, którego spokój odbierał spokój mnie - ale w dalszym ciągu to ja tu jestem specjalistą. Więc podkreślę, że nie pytam, czy państwo się kochają, bo to w moim uznaniu nie jest kwestią sporną. Pytam tylko, od jak dawna to trwa.
Oboje z Cindy poderwaliśmy się z krzeseł. Nic tak nie łączy skłóconych jak wspólny wróg.
-Psycholog od siedmiu boleści - powiedziała pogardliwie Cindy.
-Bezmózgi kretyn - dodałem, a potem wspólnie wyszliśmy z gabinetu i potrącając się ramionami, przemierzyliśmy całą długość korytarza.
Przepychanki trwały jeszcze na schodach, przy poręczy i przy przeszklonej ścianie grzeszącej czystością. I również przy recepcji. I w drzwiach wyjściowych. I na chodniku, w pełnym słońcu, pomiędzy ludźmi mniej i bardziej zaabsorbowanymi naszymi porachunkami. Stanęliśmy po środku i dalej trwaliśmy w kłótni.
-Wyświadcz mi przysługę i nigdy więcej mi nie pomagaj - warknęła.
-Do cholery, ty potrzebujesz pomocy. Pijesz dziesięć razy częściej, niż ja bzykam. Jaki z tego wniosek?
-Że się starzejesz, a twój fiut nie jest już Bradem Pittem świata erotyki.
Uniosłem rękę i otrzeźwiłem ją lekkim pacnięciem w policzek. Chyba nawet prokurator z czterdziestoletnim stażem nie nazwałby tego uderzeniem będącym fundamentem powrotu do przemocy domowej. Na moje uderzenie Cindy odpowiedziała swoim uderzeniem w mój policzek, a po tym wszystkim chwyciłem ją za włosy i gwałtownie i bardzo chaotycznie pocałowałem, miażdżąc jej usta swoimi. Cindy wyrwała się po dwóch sekundach, więc nie odepchnęła mnie natychmiast, ale też nie pozwoliła rozwinąć się sytuacji, podniosła dłoń i przejechała paznokciami po moim policzku. Kiedy później przyłożyłem do niego rękaw, zapaskudziłem go krwią.
-Dziwka! - krzyknąłem za jej oddalającą się postacią, ale więcej było we mnie rozbawienia niż rzeczywistej wrogości.
-Kutas! - odrzekła, pozdrawiając mnie w biegu środkowym palcem umorusanym szczyptą mojej krwi.
Uśmiechnąłem się pod nosem. A jednak mnie pocałowała.





~*~


Polecam:

29 komentarzy:

  1. Moje Jindy feelings ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne. Tak CINDY I JUSTIN TO TO .

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie to, że nie lubię Kiedy
    Ale czekam na Jell <3
    Rozdział jak zawsze świetnie napisany

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę uwielbiam twoje opowiadanie.Zawsze znajduje czas by tu zajrzeć i czekam z utęsknieniem na dalszy ciąg. Bardzo się cieszę, że Cindy wróciła i im kibicuje. Pod rozdziałami masz naprawdę niezłą jatkę ;) Niezależnie od tego, ile osób jest za kim, po prostu wiem, że ty to wiesz, ale muszę to napisać: Błagam, nie kieruj się naszymi upodobaniami tylko twoją wizją, bo ona jest najlepsza! Nie rozumiem, dlaczego niektóre osoby się obrażają o to, że chwilowo nie ma Nell i nie chcą dalej czytać. Wiadomo, że wszystkim nie dogodzisz. Czytałam wszystkie części ze względu na twoje genialne pomysły i niesamowitą fabułę. Postać Justina taką jaką wykreowałaś jest dla mnie intrygująca i będę czytać to do końca niezależnie z kim on będzie, ponieważ interesuje mnie to jak sobie z tym poradzi i czy się zmieni. Jesteś cudowna, rozdział fantastyczny. Mam nadzieję, że w piątek dowiem się co dalej. Powodzenia w pisaniu!

    http://bieber-touch-angel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam sie. Ja osobosie jestem całym Sercem za Cindy, ale skonczy jak skonczy sie. Tylko blagam nie kieruj sie naszymi pogladami. Skoncz to jak tam sama chciałaś. A nie dlatego ze wiecej ludzi za Nell to skonczysz na Nell, albo ze wiecej za Cindy to skonczysz na Cindy. Ja tam wierze ze zakonczonie bedzie dobre dla Justina z któraś z dziewczyn ktora kocha go badz dopieto kochać go bedzi calym sercen i on kocha/ć ją również będzie.
      (Pisze tak bo nie wiadomo cos ir moze wydarzyć fo konca jeszcxe w ciul czasu, moxe ktotas okaże sie totalną francą, albo odkocha sie ktos w kims, albo dojdzie do kogos kogo tak naprawde kocha) no odk. W kazdym bądź razie weny!!!

      Usuń
  5. O BOŻE KOCHAM TEN ROZDZIAŁ!!!!

    Btw powinnam zostać psychologiem chyba hahahahah to samo mówiłam! ! Oni się caly czas kochają tylko nie chcą trgo do sb dopuścić!

    Teksty Cindy >>>>>
    Zachowanie Justina >>>>>>
    Mała Rosie >>>>>>>>>
    24 rozdział >>>>>>
    Brak Jasona >>>>>>
    Brak Nell>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaaa w końcu Jindy :D tyle na to czekałam

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny rozdział!! Uwielbiam ich! Jindy ❤❤❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  8. Jindy ,Jell co to za różnica,to Justin jest tu gwiazdą <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak tu duzo Jindowców hahahah :D pierwsza polowa za Cindy komentuje bo i pierwsi wchodzilismy tu i czekalismy xD nastepna polowa bedzie pewnie za Nell co nie zalezy im juz na czytaniu tak szybko xD a jak byly rozdzialy o Nell to na odwrót hahha :D

    A co do rozdzialu to jak zwykle zarąbisty, tylko teraz zarąbisty x 17162 bo Ciny oczywiście ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Wreszcie sir usmiechalam jak głupia. Kocham ich razem ♥ /@gosiajbb

    OdpowiedzUsuń
  11. Z mojego 20'letniego doświadczenia wnioskuje iż panna Cindy caly czas kochała JUSTINA.
    gdyż.
    W pierwszej części tak bardzo kochala Justina (będącego jej pierwszą miłością co za tym idzie 'NAJSILNIEJSXA NAJTRWALSZA MIŁOŚĆ') że wybaczała mu doslownie wszytko (bicie gwałt wyzwiska), a z kolei w drugiej części gdy tylko pojawił się "Justin" od razu wyszło na jaw że dalej go kocha. Przyjęła go niemal odrazu widząc w nim lepszą zmienioną wersje. (Założę sie że gdyby to byl ten prawdziwy Justin i tak by go przyjęła, ale troche później). Co za tym idzie?

    CAŁY CZAS KOCHAŁA JUSTINA. JASSON BYŁ TYLKO LEPSZĄ WERSJĄ. WERSJĄ KTÓREJ PRZEBACZYLA SZYBCIEJ.

    Ok. Wrocila do Stanów. I co zrobiła pierwsze? Przytulila sie do kądry Justina. Tak tego prawdziwego Justina. Niby Kochając juz Jasona. Tak tą świętsxą wersje. Ehe. A świstak siedzi i zawija w te sreberka.

    Okej.
    Mamy 3 częsc.

    Widzi w jego oczach oczy Jassona?
    Nie.
    To w oczach Jasona widziała caly czas oczy Justina. Dlatego go "KOCHAŁA" a żyjąc z nim przez te 3 lata po prostu sie przyzwyczaiła.

    Wg mnie. Ona nie kochała Justina a potem Jasona.

    ONA KOCHAŁA JUSTINA WERSJE BUNTOWNICZĄ I JUSTINA WERSJE SUPER KJUT.

    Daje jej kilkanascie albo dziesiąt rozdziałów,a w koncu do niej to dojdzie.

    A sam Justin dupek jeden kocha ją dalej a wmawia sb ze miłość do Nell jest miloscia taką jaką dażył Cindy. Ale nie nie nie mój kolego to dwie różne miłości. Miłość kumpelska,braterska vs miłość najsilniejsza,wieczna.

    Amen. Ja. Monika.
    Z seri. Moje poranne wywody.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział mi się podobał i mam nadzieje, że Cindy się trochę zmieni, choć i tak brakuje mi Nell!

    OdpowiedzUsuń
  13. Piszesz świetnie twoje pomysły są świetne i opowiadanie jest cudowne.
    Trochę mi ti zajęło zrozumienie tego że Justin wciąż kocha Cindy a ona go, ale kocha też Chanell. Pisz swoim pomysłem nie naszym ale zakończenie wszystkie ff jakie Twoje przeczytałam kończyło się smutno z łzami, nieszczęśliwie nie przeczytałam wszystkich ale przeczytałam 3 nie licząc 2 części tego i nie chce byś znów kończyła to tak, wiem że sceny miłości pocałunków seksu źle się pisze przynajmniej w moim wypadku bo też pisze, ale myślę że odmiana też byłaby dobra, No i czekam na następny bo to mnie tak wciąga że nie wiem <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Super!!!! Jezu niewazne czy cindy czy nell, caly czas sie cos dzieje i caly czas jest swietnie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Justin i tak wszyscy wiemy że kochasz cycki Cindy! XD

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie ma Nell 🙉🙈🙊😢

    OdpowiedzUsuń
  17. Nell forever ok :'(

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze, że Cindy trochę się ogarnęła i przestałą pić. W końcu jakby nie patrzył to ma dzieciaka na głowie.
    Jejku jak ja tęsknie za Nell :(
    Powiedz, że ona jeszcze wróci....
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Nadal czekam na Nell ❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  20. NIEEEE
    NO KURWA NIEEEE
    ZARTUJESZ SOBIE?
    BLAGAM NIE
    NELL JEST DLA NIEGO JEDYNA
    KURWA MAC
    NO PROSZE CIEEE
    CINDY TO SAMOLUBNA SUKA
    I PUSZCZALSKA KURW:)
    BLAGAM CIE NIE ROB TEGO...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po 1. Mniej wulgaryzmów.
      Po 2. To jej ff
      Po 3. Ona zdecyduje o tym jak skończy.
      Po 4. Ogarnij sie.
      Po 5. Cindy nie jest suką.
      Po 6. Cindy puszczalska kurwa? No chyba ci sie imiona pomyliły.

      Usuń
    2. Chyba jednak jest puszczalską kurwą :D :D

      Usuń
  21. Ja tam sie ciesze że wreszcie tyle Cindy a nie przesłodzonej na wszytkie sposoby Nell.

    OdpowiedzUsuń
  22. Naprawdę kocham Twoje WSZYSTKIE ff, całym sercem, tak mega, mega. Ale nie rozumiem logiki pierszej części tego opowiadania. Naczytałam się naprawdę dużo wyznań zgwałconych kobiet i uwierz mi, nawet jak to był chłopak, którego strasznie kochały czy przypadkowy mężczyzna, nie potrafiły mu wybaczyć, a tutaj Cindy 'kocha' swojego gwałcicela i oprawcę, aj logiko :') Nie ukrywam tego, że po prostu nie lubię Cindy i uważam ją za 'pannę z lekkimi obyczajami, właśnie przez to nie mogę strawić jej obecności, po prostu przy niej znowu wraca ten typowy szablon każdego fanfika.
    1. Kochali się
    2. Był dla niej zły
    3. Ale nie! Znów się kochają
    Chociaż nie lubię Cindy, to nadal to czytam, bo wiem, że końcówka zaskoczy wszystkich i na nią czekam.
    Jestem zdecydowanie po stronie Nell, bo uważam, że ona każdemu pokoloruje świat i bym chciała, aby ONA była szczęśliwa. Napisz, co tylko przyjdzie Ci do głowy. Tylko może wreszcie jakiś happy end:))? Mi spodoba się wszystko, co wymyślisz. Czekam na next:)))

    OdpowiedzUsuń
  23. A ja sie z tym nie zgodze.
    Tez naczytqlam sie wiele i w wiekszosci przypadków owszem masz racje ze zostawiaja ich. Ale ile jest przypadków kiedy ten chlopak zmienia sie, nagle staje sie calkiem innym czlowiekiem. Ty tu piszesz o facetach pozbawionych skrupułów, tacy faceci naprawde nie kochają oni chcą miec kobiety na własność. Justin w tym ff jest po przejsciach. Przypomne ci ze byl molestowany w dzieciństwie czyli jego psychika nie jest a raczej nie była ok.
    A co do tego ze widzisz w tym typowe ff... ze sie kochają on ją bije i nagle wracają do sb. Sorry ale to wcale nie jest typowe ff. Caly czas cos sie zmienia i dzieje. To ff jest w rozmieszczeniu czasowym 6 lat.
    Nie jest tak ze hop siup kochajmy sie pobij mnie i skończmy happyendem.
    Piszesz że nie lubisz Cindy bo uwazasz ją za panne z lekkimi obyczajamai a wielbisz Nell? Podczas gdy to o niej można bardziej powiedziec panna z lekkimi obyczajami? Gdzie tu logika?

    OdpowiedzUsuń