czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozdział 26 - First you wanna go to the left, then you wanna turn right


Nadgarstek i kostka Rosie okazały się nie być tak pokiereszowane, jak wynikało z histerycznego szlochu Cindy w trzecim wymiarze łączącym nasze telefony, więc jako przykładny pseudoojciec utopiony w trosce o trzyletniego bobaska, otrzymałem jej wypis. Zaleceniem lekarza była potrójna porcja lodów dla dzielnej pacjentki z mikroskopijną opaską uciskową na nadgarstku, ale gdy Cindy usłyszała o lodach, jednomyślnie stwierdziła, że ma ich dość przynajmniej po kres tego tysiąclecia.
Rosie musiała więc wybaczyć mamie tę kaloryczną stratę, tak jak musiała wybaczyć jej jeszcze wiele innych kwestii ustawionych na wykresie powagi znacznie powyżej lodów. Wróciliśmy do domu pod wieczór, kiedy było jeszcze całkiem jasno, ale słońce nie trudziło się już pracą na niebie. Cindy pomogła zdjąć Rosie buciki, bo bez wątpienia ja i mój wrodzony brak wyczucia mógłby skręconą kostkę wykręcić w drugą stronę. Później zaniosłem ją na kanapę w salonie i odpaliłem bajkę zgraną na odtwarzacz DVD z pamięcią pochłaniającą około czterech standardowych kart SD.
Wtedy zasiedliśmy wraz z Cindy przy dębowym stole, na przeciw siebie, i przemówiłem:
-Zawrzemy umowę pisemną, czy wystarczy ci ustna?
-A czy któraś zobowiązuje do czegoś więcej?
Przemyślałem pospiesznie tę kwestię.
-W pisemnej na przykład mógłbym małym druczkiem między wierszami zawrzeć jakąś wzmiankę o seksie w każdy wtorek i czwartek, albo...
-Zostańmy przy umowie ustnej - zarządziła.
-Dobrze więc - westchnąłem, wierząc do samego końca, że będę mógł wykazać się pokrętnymi zdolnościami fałszerza dokumentów. - Masz kategoryczny zakaz zbliżania się do alkoholu, nawet takiego w czekoladkach. Najlepiej będzie, jeśli od razu się go pozbędziemy.
Pociągnąłem Cindy za rękę do kuchni, by tam do czarnego przestronnego wora z wyjątkowo pogrubianej folii wrzuciła każdą niepożądaną butelkę ze szkła, kartonu czy cholernej plasteliny, zawierającą choć jeden symboliczny procent. Bo gdy alkoholik porzuca kochankę, zastępuje ją sokiem ze świeżych pomarańczy, nie niskoalkoholowym piwem.
-Każdą - przypomniałem.
Cindy zebrała się w sobie i wkładała kolejno alkohol do wora. Zaskoczyła mnie pojemność kuchennych szafek i pokaźna skarbnica wódki Cindy. Gdyby tak samochody jeździły na wódkę, co byłoby oczywiście nieopłacalne i niewypłacalne, miałbym niemal pełen zbiornik.
Później, zawierzając Rosie, że nie ruszy się sprzed telewizora, weszliśmy całkiem stromymi schodami, które strome wydały mi się dopiero teraz, pod naporem kilkunastu litrów i to litrów czystej wódki. Zamknęliśmy się w sypialni, gdzie łagodnie pachniało lawendą i jasnopurpurowe rolety przysłaniały okno do połowy.
-Pokaż, kotku, co masz w środku - powiedziałem rozochocony do szafki nocnej, ale Cindy wzięła to aż nazbyt do siebie. Uspokoiłem ją, mówiąc: - Ty, kotku, pokażesz mi swój środek innym razem.
W sypialni Cindy kryła jeszcze pół tuzina przyjaciółek o niespotykanej sylwetce: z długą szyją i krępym szklanym korpusem. Gdy spotkały się w worze z siostrami, zaciągnęliśmy kawał folii pod łóżko w mojej sypialni. Oczywiście mógłbym nakazać Cindy, by wylała obszerną całość, a potem bez drżenia ręki spuściła wodę. Niemniej jednak sytuacja była porównywalna z półrocznym zapasem pralinek - grzechem byłoby pogrzebanie ich wszystkich.
Po ukończeniu nie lada wyzwania usiedliśmy na moim łóżku. Szybko położyliśmy się na pościeli, nogi zwisały nam z krawędzi, stopy, przynajmniej moje, bo miałem dłuższe nogi, stały na panelach, a Cindy położyła dłoń na wyżynach mojego uda.
-Dlaczego mnie obmacujesz? - spytałem, podążając wzrokiem za jej dłonią wspinającą się od kieszeni po zaczątek rozporka.
-Nie obmacuję - zaoponowała. - Po prostu przygładzam ci jeansy.
-Więc ja też wygładzę ci jeansy.
-Nie mam jeansów - powiedziała, kiedy położyłem dłoń na jej nagim pod sukienką udzie. - W ogóle nie mam spodni.
-Ciii - szepnąłem. - To bez znaczenia.
Cindy zaśmiała się perliście i czysto.
-Czuję się jak w przedszkolu, gdzie dziewczynki odkrywają tajniki nieposiadania siusiaka.
-Ja mam siusiaka - wtrąciłem. - I umiem go używać.
-Wiem, że masz siusiaka. Powiem ci w sekrecie, że nawet go widziałam. Co więcej, przekonałam się, że umiesz go używać.
-On cierpi - stwierdziłem. - Cierpi w ogromnych bólach.
-Dlaczego?
-Bo stosunkowo dawno nikt go w prawidłowy sposób nie używał, a teraz jakaś mała łapka bezprawnie go obmacuje.
-Obmacuje udo - poprawiła. - Nie siusiaka.
-A przed chwilą upierałaś się, że tylko wygładzasz mi jeansy.
Cindy uśmiechnęła się do sufitu.
-W każdej prawdzie jest ziarno kłamstwa.
-Czy to nie leci przypadkiem tak, że w każdym kłamstwie jest ziarno prawdy i...
Cindy położyła mi na ustach palec wskazujący i szepnęła:
-To bez znaczenia.
A potem wyszła z sypialni, rozsiewając za sobą łagodny zapach lawendy i przyjemne wzrokowe doznania, gdy w progu nieświadomie, albo precyzyjnie świadomie ze złudzeniem nieświadomości, zakręciła pupką.
Zrobiło mi się niewytłumaczalnie ciepło, bowiem ciepło to różniło się od żaru i skwaru, i różniło się też od ciepła, które zalewa mnie wraz z podnieceniem. Dlatego zakwalifikowałem je do rodzaju ciepła niewyjaśnionego. A dłonie wciąż miałem chłodne i to doprowadzało mnie do szaleństwa, bo z kolei twarz płonęła najczystszym ogniem.
Pomyślałem, że jeśli człowiek płonie od wewnątrz, również wewnątrz siedzi tego  przyczyna. Niepokojem objęła mnie myśl, że jeśli coś w moim wnętrzu budzi się przy Cindy, i zasypiać będzie chciało przy niej.
Wcisnąłem twarz w poduszkę i wydałem z siebie głęboki ryk przywodzący na myśl wycie łosia w okresie godowym, ale nie byłem pewien, czy łosie nie ryczą o oktawę wyżej. Wyłem, bo nie miałem nic lepszego do roboty i wyłem też, bo poduszka pachniała nią i teraz za każdym razem, gdy się położę, będę czuł jej zapach, dopóki nie zdecyduję się zmienić pościeli, a dziwnym trafem mam zamiar odkładać ten proces w czasie. Leżałem jeszcze chwilę, czując ucisk w kroczu jeansów i myśląc, co powinienem postanowić w sprawie Cindy: czy 1) zaproponować jej w roku miłosierdzia Bożego dozgonną przyjaźń pomiędzy dwojgiem dawnych pseudokochanków, czy 2) zaryzykować, że znów zostanę bardzo, bardzo, bardzo zraniony, bo wbrew pozorom mnie też można zranić i wbrew pozorom nikt nie radził sobie z tym tak jak Cindy.
Myślałem tak i myślałem, aż zniknęły niedawne oznaki słońca. Drgnąłem na łóżku, kiedy zadzwonił mój telefon. Na linii czekała Nell, ale z jakiś względów nie odebrałem połączenia. To nie tak, że nie chciałem z nią rozmawiać. Po prostu nie chciałem rozmawiać z nią teraz, bo wciąż rozpamiętywałem minioną rozmowę z Cindy, a dwóch dziewczyn, do których kiedyś coś czułem, czuję, albo nie daj Boże będę czuć, nie miałem najmniejszego zamiaru łączyć.
Odrzuciłem połączenie i wysłałem Nell sms'a, że oddzwonię, bo jestem akurat w trakcie bardzo, ale to bardzo ważnej czynności, choć Nell doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy nie robię rzeczy aż tak przerażająco ważnych. Powoli zszedłem po drewnianych schodach do salonu, ale nikogo w nim nie zastałem i tylko śmiechy dochodziły zza przymkniętych drzwi łazienki. Wszedłem więc i zastałem widok, jakiego oczekiwałem od trzech miesięcy. Cindy klęczała przed wanną i wcielając się w rolę gumowej kaczki, rozmawiała z kąpiącą się Rosie, która siedziała w pianie po pas i co rusz uderzała pięściami w taflę wody, a ta podskakiwała i przez to Cindy miała już całkowicie mokre kosmyki przy samej twarzy. Usiadłem na desce toaletowej, wspierając się na kolanach.
-Nie komentuj - mruknęła Cindy, tym razem już nie jako kaczka - bo przekonasz się, co oznacza prawdziwa zemsta.
-Poddaję się jej własnowolnie - zaśmiałem się i przysiadłem na dywanie przed wanną obok Cindy. Dotykaliśmy się ramionami, jej mokre szybko zmoczyło też moje. - Macie drugą kaczkę?
-Mamy i trzy! - krzyknęła rozochocona Rosie. Chyba pierwszy raz była tak szczęśliwa i również chyba miało to bezpośredni związek z mamą, która przypomniała sobie, że jest matką, a alkoholiczką jedynie na pół etatu, z którego niebawem zrezygnuje.
Wkrótce pływałem już żółtą gumową kaczką w poprzek wanny, a gdy proces ten przestał być dla Rosie tak ekscytujący, jak wydawał się na początku, przechwyciłem gumową kaczkę Cindy i obie posadziłem na zaokrąglonej krawędzi wanny.
-A w ten sposób - poinstruowałem - gumowe kaczki uprawiają seks.
I przy pomocy moich rąk jedna kaczka zaatakowała drugą, a potem podskakiwały i podskakiwały, i co rusz zmieniały położenie na wannie: raz trzymały się krawędzi, a z kolei dochodziły już na dywanie.
-Głupek z ciebie - parsknęła Cindy, pozbawiając mnie obu rekwizytów.
Pomyślałem, że Nell też nazywała mnie głupkiem i z tego powodu zamilkłem na moment, ale szybko doszedłem do wniosku, że ktoś, kto kojarzył mi się tylko ze szczęściem, nie powinien nagle być definicją z lekka spierdolonego humoru.
-Coś się stało? - spytała Cindy. Jednak mnie znała i jednak nie byłem z tego faktu przesadnie zadowolony.
-Po prostu - odparłem, szukając wiarygodnej wymówki, zwłaszcza że humor już mi powracał. - Po prostu nie pozwoliłaś mojej kaczce dojść i zatrzymałaś ją doprawdy na krawędzi.
-Biedaczysko. - Złapała mnie za szyję i potargała włosy.
Całkiem przyjemny moment przerwała Rosie, pytając:
-A wy uprawiacie seks?
I pewnie nie miała minimalnej świadomości, o co w istocie pyta, ale mimo to miało się wrażenie, że gęsta piana z powierzchni wody uniosła się i zagęściła przestrzeń pomiędzy nami.
-W snach, dzidzia. W snach i marzeniach - odrzekłem z westchnieniem, by zaraz dodać: - Na razie.
-Chciałbyś - bąknęła Cindy.
-Owszem, chciałbym - przytaknąłem ze śmiechem. - Ty też byś chciała.
-Oczywiście, że bym nie chciała - parsknęła sucho.
Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
-To nie było pytanie, piękna.
Kąpiel Rosie skończyła się razem z pierwszą zasmarkaną chusteczką. W trosce o dobro jej nosa Cindy poleciła mi, bym wyciągnął ją z wanny, a wtedy mogła owinąć ją puchatym ręcznikiem i zanieść do jej pokoju, całą roześmianą i choć nieco zakatarzoną, sądzę, że skazałaby się na trzykrotnie większy katar, gdyby tylko jej mama, ukochana mama, która ostatnimi czasy zapomniała, że pełni rolę ukochanej mamy, podcierała jej nos.
W tym czasie zrobiłem sobie kanapkę z serem i pomidorem i pochłonąłem ją w trzech gryzach na kanapie, oglądając drugą połowę rozgrywek hokejowych którejś z kolei ligi, więc żadne z nazwisk nie obiło mi się o uszu, oprócz tych z serii Jones, Smith albo Wilson, których w Stanach na potęgę. Żałowałem, że nie zrobiłem od razu dwóch kanapek, bo jedna porównywalna była z kostką czekolady - człowiek nabiera apetytu, a kostka muska tylko ząb. Jednak głód przegrał z lenistwem, bo nie tak łatwo było ponownie podnieść się z kanapy.
Wkrótce ze schodów spłynęła Cindy, dmuchając rozeźlona na zmoczone kosmyki włosów, ale czułem, że jej rozeźlenie ma tak naprawdę zupełnie inne podłoże. Na przykład trzeźwość.
-Napiłabym się czegoś - stwierdziła, przysiadając się do mnie. Widziałem grymas na jej twarzy, bowiem nie trawiła, najwyraźniej wciąż nie trawi i z całą pewnością nigdy nie zacznie trawić hokeju, a przynajmniej fenomenu zapatrzonych w niego spojrzeń. Ale nie pokusiła się o zmianę kanału.
-Wody, herbaty czy oranżady w proszku?
Milczała przez chwilę, aż spytała:
-Nie sądzisz, że taka terapia wstrząsowa nie wyjdzie mi na dobre?
-Nie sądzisz, że szukanie tak żałosnych wymówek jest rodem z podstawówki?
Westchnęła. Doskonale o tym wiedziała.
-Co jeśli będę miała potrzebę, nie chęć, ale wyższą potrzebę, żeby się napić?
-Wtedy przyjdziesz do mnie - powiedziałem. - W dzień, tym bardziej w nocy - dodałem ze śmiechem.
-Bądź poważny choć przez chwilę - zgromiła mnie. - Pytam na poważnie, co mam zrobić?
-A ja poważnie odpowiedziałem. Przyjdziesz do mnie. Będziemy, nie wiem, grać w karty, w warcaby, odmawiać różaniec, albo śpiewać kolędy. Cokolwiek, bylebyś nie piła.
-Dlaczego to dla mnie robisz? - spytała cicho.
-Nie wiem - odparłem szczerze. - Może liczę na zbawienie i zacząłem rozdawać wokół dobre uczynki. Nie wiem - powtórzyłem.
-Chyba nie uwierzę w taką gadkę - zaśmiała się Cindy. - A co gdy pójdziesz spać, na przykład dziś, a ja zakradnę się do twojej sypialni, zanurkuję pod łóżko i wypiję duszkiem dwadzieścia litrów?
-Kupię ci ładne kwiatki na pogrzeb - odrzekłem. - Najdroższe w całej kwiaciarni, przysięgam.
Cindy dźgnęła mnie palcem między żebra. Uśmiechnęła się przy tym szeroko i uświadomiłem sobie, czego tak naprawdę brakowało mi przez ostatnie trzy miesiące - uśmiechu. Brakowało, by ktoś się do mnie uśmiechał.
-Zrobimy tak - oznajmiłem. - Zostaniemy w nocy tutaj, na kanapie. Ty będziesz spokojnie siedzieć, a ja położę się na twoich kolankach, o tak - zademonstrowałem, wyciągając się na kanapie i kładąc głowę na jej nogach. - W ten sposób nawet gdybym zasnął, obudzisz mnie, wstając.
-Chce ci się tu siedzieć?
-Leżeć - poprawiłem. - To ty będziesz siedzieć.
-Więc chce ci się tu leżeć?
-W zasadzie żadna różnica: tu czy w sypialni. Jest wygodnie, ciepło, miękko i pachnąco. Gdybyś jeszcze opowiedziała mi bajkę, albo zrobiła loda, byłbym wniebowzięty.
-Ale z ciebie baran - zachichotała, drapiąc mnie delikatnie i równomiernie po głowie. Raz od czoła po kość potyliczną, drugim razem zmieniła kierunek. Było mi przyjemnie, ale nie powiedziałem tego Cindy. Nie musiała wiedzieć, że wystarczy mnie dotknąć, bym chodził jak w zegarku albo skakał i merdał ogonem niczym szczeniak. Wystarczyło, żeby ona mnie dotknęła. - Czy ty mruczysz?
-Wymsknęło mi się - odparłem, patrząc tępo w hokejowy krążek latający od bramki do bramki, od kija do kija.
-Czyżby wystarczyło drapać słynnego Justina Biebera po główce, żeby zrobić mu dobrze?
-Niektórzy ludzie mają u mnie wyjątkowe względy - odparłem cicho, nie uśmiechając się. Nie wszystkie sytuacje rozkwitały uśmiechem.
Chwilę później przewróciłem się na drugi bok i tym razem widziałem jedynie małe wzorki na sukience Cindy na podbrzuszu. Jak się okazało - kwiatki z pięcioma płatkami, bez łodygi. Dość długo milczeliśmy. W międzyczasie skończył się mecz i Cindy oznajmiła, że choć nie odróżnia, której drużynie przysługuje jaki znak, prawdopodobnie wygrali ci w zielonych portkach i białych bluzach, bo rzucili się na siebie tworząc ludzki stos ciał. A potem znowu było cicho, jeszcze ciszej, bo Cindy wyłączyła telewizor. Było też całkiem ciemno, choć nie tak zupełnie - księżyc miał dość mocno naładowane akumulatory, a do tego halogeny z kuchni rzucały poświatę na salon.
Cindy pomyślała, że zasypiam, dlatego nie przestała przeczesywać moich włosów, a prawda była taka, że wstrząsały mną solidne dreszcze i istniała obawa, że gdybym się odezwał, mój głos brzmiałby jak galareta na kalifornijskim słońcu - zbyt roztrzęsiona, niż przywykła. Ale uświadomiłem ją, że nie chodzę spać z kurami, gdy pocałowałem jej podbrzusze raz, potem drugi, a gdy spięła mięśnie brzucha, trzeci, czwarty i piąty.
-Przestań - zachichotała półgłosem.
-Co powiedziałaś? - udałem, że nie dosłyszałem. - Niżej?
Więc pocałowałem ją niżej, trzymając jedną dłoń na jej biodrze i chociaż wciąż nie całowałem tak nisko, jak powinienem, i chociaż dzieliły nas jej majtki i kusa sukienka, w oczach Cindy pojawiło się coś nierozpoznawalnego do tej pory. Albo po prostu zapomniałem, jak rozpoznaje się u niej to nieokreślone "coś".
-Tak bardzo mi go przypominasz - wyszeptała. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że sprawia mi ból i łudziła się, że mówiąc szeptem, zmniejszy go. Ale i tak trochę zabolało. Ja nie byłem w tak komfortowej sytuacji. Nie mogłem powiedzieć, że Cindy przypomina mi Nell, bo Nell nie przypominała żadna istota żywa. Z wyjątkiem mnie.
Pozostawiłem uwagę Cindy bez odzewu, bo poczułem, że tak właśnie powinienem postąpić, choć nieco mijało się to z moimi przekonaniami. Nie lubiłem pozostawiania niedopowiedzeń.
-Kochałaś mnie? - spytałem niespodziewanie i zdziwiłem tym nie tylko Cindy, ale też samego siebie.
-Gdybym cię nie kochała, byłabym masochistką. A masochistką nie jestem. Nie lubię bólu.
Więc mnie kochała.
-A ty mnie kochałeś? - spytała po chwili na przetrawienie poprzedniego wyznania.
-Gdybym cię nie kochał, byłbym sadystą. A sadystą wbrew pozorom - podkreśliłem - nie jestem.
-Byłeś zdrowo popieprzony - stwierdziła. - Na dobrą sprawę nadal jesteś. Nie wiedzieć czemu, to też w tobie kochałam. Po prostu - zająknęła się. - Po prostu kochałam całego ciebie. Wbrew pozorom bardzo łatwo było cię kochać. Wiesz, dlaczego? - Potrząsnąłem głową. - Bo bardzo tego chciałeś. Bardziej niż kochać, chciałeś być kochanym. Wiele nocy myślałam, dlaczego byłeś taki, jaki byłeś. A może nadal jesteś, nie wiem. - Nie zaprzeczyłem, bo sam również nie wiedziałem.
-Jakieś wnioski?
-Jeden - oznajmiła. - Po prostu bardzo, ale to bardzo nie chciałeś być sam. Nie mówię tu o samotności bez kobiety. Mówię o samotności bez kogokolwiek.
-Chyba wszyscy tak mają - broniłem się.
-Ale nie wszyscy stają się nagle bezdusznymi katami, nie sądzisz?
-Bałaś się mnie? - spytałem o oczywistą oczywistość, ale jakimś sposobem nic nie odwiodło mnie od zadania tego pytania.
-Każdego dnia - odparła. - I wiesz, co ci powiem? - Znów nie wiedziałem. - Kochałam cię jeszcze częściej.
-Złamałem ci serce?
Cindy zaśmiała się cicho.
-Trudno jest rozbić rozbity wazon. Jeszcze ciężej jest złamać serce, które było już złamane.
-A ty złamałaś mi serce - wyszeptałem, a wzrok miałem tak pusty, że patrząc na jej twarz, widziałem zamgloną plamę, a wokół niej równie rozmyty sufit.
-Jak? - spytała zdziwiona.
-Nie wiem - odparłem szczerze. - Ale wiem, że złamałaś.

Później, w przedziwnych niewyjaśnionych okolicznościach, zamieniliśmy się z Cindy miejscami i odtąd to ja siedziałem, a ona leżała na moich kolanach, i to ja przeczesywałem jej włosy, a ona miała dreszcze. Taki stan rzeczy odpowiadał mi w równym stopniu co pierwotny. Ale nie rozmawialiśmy już więcej. Chyba oboje stwierdziliśmy, że na dziś wyjaśniliśmy już zbyt wiele kwestii, by zagłębiać się w kolejne. Więc po prostu albo siedzieliśmy, albo leżeliśmy, słuchając spaceru wskazówek na tarczy zegara, pisku opon średnio raz w przeciągu kwadransa, policyjnych sygnałów w sąsiedniej dzielnicy, oddychając w podobnym tempie i nieustannie myśląc, głównie o samotności, a myśl o samotności była bardziej przerażająca niż sama samotność.
Tak pochłonęły mnie moje szczegółowe przemyślenia, że nie zauważyłem, jak koło północy Cindy zmógł sen. Stykała się nosem z metalowym guzikiem w moich jeansach, a nogi miała podkurczone. Zdawała się spać bardzo łagodnym snem, a jednak ani drgnęła, gdy wziąłem ją na ręce i wspinałem się po kolejnych schodach. Spała również wtedy, gdy kładłem ją pod pościelą i przykrywałem. I nie obudziła się, gdy moje myśli krzyczały, przynajmniej takie wrażenie sprawiały przede mną.
Nawet nie spoglądałem na nią, wychodząc z sypialni. Po omacku trafiłem do drzwi swojej i po omacku je również zamknąłem. Okno było uchylone i wieczorny chłód przyjemnie wyciszył lawendę, której serdecznie dość miały na dziś moje wspomnienia. Zrzuciłem ubrania, wtoczyłem się pod kołdrę i zaplątałem w niej, a byłem zbyt leniwy i zbyt zmęczony, by na powrót się rozplątać, nawet wtedy, gdy stwierdziłem, że w Kalifornii niekoniecznie niezbędnym elementem wystroju jest kołdra, bo zrobiło mi się bardzo, bardzo gorąco. A dłonie wciąż miałem chłodne. I wciąż zastanawiałem się, czy to efekt końcowy bezsenności, niedobór witamin czy coś znacznie cięższego do wyleczenia, jak na przykład powiew sentymentu.
Chciałem zapalić papierosa, ale uświadomiłem sobie, że nie palę już od tak dawna i że grzechem byłoby zmarnowanie takiej szansy po sześciu latach starań. Proces palenia u 90% populacji rozwija się na identycznych warunkach i ja nie byłem inny: wpierw paliłem w szkole, bo palili wszyscy inni; później paliłem w szkole, by ci wszyscy inni mogli z kolei dostosować się do mnie; później paliłem, bo jeszcze nie uważałem, że można by to zmienić; a potem rzeczywiście chciałem to zmienić i paliłem, bo zmiana nie była taka prosta. Więc odkąd uznałem, że już nie muszę palić, sporządzałem rachunek sumienia przed każdorazową próbą sięgnięcia po papierosa. I tym razem również minusy przyćmiły plusy. I nie zapaliłem.
Kiedy zapadałem w sen, ale wciąż byłem jeszcze obecny na jawie, ktoś zapukał do drzwi sypialni, a że pukanie to rozległo się mniej więcej na wysokości półtora metra nad ziemią, pukającą musiała być Cindy, bowiem ręka Rosie nie sięgała nawet do klamki. A poza tym Rosie nie zaznajomiła się jeszcze ze złotą zasadą pukania. Z kolei myśl o Cindy i o tym, że stoi tuż za drzwiami, i o tym, że lada moment przejdzie przez próg, i może jeszcze o tym, że znów usiądziemy wspólnie na łóżku, w którym swego czasu został zapisany zwariowany romans, wzbudziła we mnie dziwnie niepokojącą euforię.
-Wchodź - poleciłem półszeptem.
Weszła więc, ale zanim zamknęła drzwi, spytała:
-Nie śpisz?
-Ciężko powiedzieć - odparłem. - Czuję się, jakbym spał, a gdy sprawdzam, jest wprost przeciwnie.
-Więc nie sprawdzaj - zachichotała. - Przynajmniej się wyśpisz.
Zamknęła za sobą drzwi i przysiadła na skraju łóżka. Spostrzegłem, że przebrała sukienkę w kwiatki na za duży T-shirt, który prawdę powiedziawszy mógłby pełnić rolę sukienki, tylko nieco bardziej niedbałej, ale przecież niezbadane są granice ówczesnej mody.
-Pamiętam, że leżałam na kanapie, ale chyba pominęłam moment, w którym wylądowałam w sypialni.
-Powiedzmy, że zaczęłaś lunatykować - odrzekłem.
-W takim razie dziękuję za pomoc przy lunatykowaniu.
Czekałem, aż zada pytanie, dla którego przemierzyła całą długość korytarza. W zasadzie byłem coraz silniej niepokojony, że jednak spytała już o wszystko, o co miała zamiar spytać, aż nagle jej głos zawisnął w powietrzu:
-Mogę z tobą zostać? - Przygładziła prześcieradło, które naprawdę było przygładzone. Zupełnie tak jak moje jeansy przed paroma godzinami. - Jakoś nie chcę spać dziś sama.
-Zostań - powiedziałem, starając się nie brzmieć przesadnie ochoczo. - W końcu kanapa w salonie, sypialnia, jeden pies, prawda?
Cindy uśmiechnęła się tym kompletnie oszałamiającym uśmiechem, którego wyjątkowość rozpoznałem nawet pomimo egipskich ciemności. Co prawda zrobiłem Cindy trochę miejsca, ale ona kontynuowała tradycję obrony ścian i wewnętrznych połów łóżek, dlatego też wdrapała się na mnie, chwilę kombinowała, jak tu bezkolizyjnie wpłynąć pod kołdrę, aż w końcu i tak zderzyliśmy się czołami, i nie miałem wątpliwości, że rankiem wstanę z guzem.
-Myślę, że on nie byłby szczęśliwy - oznajmiła, wspierając się na łokciu. - On, Jason - dodała. - Nie byłby szczęśliwy, że znów jesteśmy blisko i być może trochę zbyt blisko.
-A jesteśmy blisko? - zapytałem, nie zapominając, że bliskość ma całą gamę najróżniejszych definicji i każda kolosalnie różni się od poprzedniej.
-Fizycznie z całą pewnością. W końcu nie da się być daleko na łóżku o szerokości niespełna dwóch metrów.
Chciałem powiedzieć, że nie miałem na myśli tego rodzaju bliskości, ale Cindy zdawała się doskonale o tym wiedzieć i celowo sprowadziła naszą bliskość na bardziej wyboiste, a dzięki temu wyraźne tory. Więc gdy do tego dojrzałem, a był to chyba najkrótszy proces dojrzewania w najbardziej przyspieszonym tempie, bo trwał od pięciu do dziesięciu sekund, spytałem:
-Dlaczego mówisz, że nie byłby szczęśliwy?
Cindy westchnęła i położyła się na wznak. Poszedłem w jej ślady.
-Sama nie wiem - oznajmiła. - Po prostu mam takie przeczucie.
-Ale każde przeczucie powinno być czymś podparte.
-I jest - weszła mi w słowo. - Intuicją.
Pomyślałem, że znałem Jasona bardzo powierzchownie, ale Cindy chyba również nie wgryzła się w jego nadzienie. Wbrew pozorom był człowiekiem skomplikowanie złożonym. Albo my nie zostaliśmy upoważnieni do zapoznania się ze smakiem jego nadzienia.
-Palisz? - spytała, szukając pod kołdrą mojego nadgarstka. Nie wiem, dlaczego akurat nadgarstka, ale gdy go już znalazła, położyła na nim dłoń.
-Wzbraniam się od kilku miesięcy, z drobnymi przerwami - odrzekłem. - Po prostu poznałem kogoś, komu papierosy wybitnie przeszkadzały.
-Musiała sporo dla ciebie znaczyć - stwierdziła.
-Skąd pewność, że to dziewczyna?
Uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Intuicja.
Od tamtej wierzyłem jej kobiecej intuicji.
-Kochałaś go? - nawiązałem do minionej, choć nieustannie przewijanej jako motyw rozmowy o Jasonie.
-Bardzo - odparła. - Nadal go kocham.
-Jakie to uczucie kochać trupa?
Znów się uśmiechnęła, tym razem ze smutkiem obecnym tak wyraźnie, jakby tym uśmiechem żegnała się ze wszystkimi innymi uśmiechami.
-Mimo że czasem przypominam sobie, że wypadałoby mi cię nienawidzić, modlę się, żebyś nigdy tego uczucia nie poznał.
Chciałem powiedzieć, że czasem przymusowe rozstanie wbrew woli potrafi kaleczyć głębiej, bo gdy człowiek umiera, umiera też nadzieja, że kiedykolwiek się go zobaczy, a gdy wciąż pulsuje świadomość, że ta osoba żyje gdzieś na drugim końcu świata i chociaż istnieje szansa, by ją spotkać, szansa ta istnieje tylko w teoretycznych założeniach. Ale nie powiedziałem.
-Jesteś dziś zupełnie inny - stwierdziła. - Pozytywnie.
-Twoje pozytywy niekoniecznie są równoznaczne z moimi pozytywami - odrzekłem. - Ale skończmy już z tymi żałobnymi gadkami. Postarzają mnie.
-I bez tego jesteś stary - stwierdziła żartobliwie. - Pamiętam czasy, w których zarost miałeś nie większy niż mysz na pipce i do głowy by ci nie przyszło, żeby golić się codziennie.
-A ja pamiętam czasy, w których miałaś jeszcze brązowe włosy. I wiesz co? - Przekręciłem się na bok. - Polubiłem blondynki.
-Tobie też do twarzy z zarostem.
Słowa przyjąłem całkiem bez reakcji. A jednak gdy dotknęła wierzchem dłoni zarysu mojej szczęki, rozpocząłem powolny proces roztapiania się, jak na przykład czekolada na intensywnym słońcu, albo na przykład jak ktoś, kto zawsze był twardy i dziś wyjątkowo rozmiękł.
-Dlaczego jesteś dzisiaj dla mnie tak... czuła? - zaryzykowałem.
-Nie wiem - powiedziała i szybko zabrała rękę. Wtedy pożałowałem, że spytałem, bo wolałem czuć, niż mówić i słuchać. - Chyba po prostu brakuje mi czułości i liczę na to, że okazując ją tobie, odpłacisz mi się tym samym? - Jej słowa bliżej były pytania niż twierdzenia. - Chodziłam do klubów, upijałam się, uprawiałam seks z kim popadnie, mając chyba nadzieję, że to mi w jakiś sposób pomoże, choć do dziś nie wiem, w jaki sposób miało pomóc. Jest mi tak potwornie wstyd.
-I powinno - przyznałem. - Głupiutka malutka Cindy, która myśli, że orgazm unicestwi wszystkie jej problemy.
-Gdyby jeszcze w ogóle był - westchnęła.
-Orgazm czy problem?
-Nie oszukujmy się. - Usiadła niespodziewanie i wyprężyła się jak struna. - Pieprzyć umie każdy, kto ma fiuta. Ale kochać się potrafi może 5% i dziwnym trafem za każdym razem omijałam udział tych pięciu procentów.
Również usiadłem, a przy tym zbliżyłem się do Cindy i będąc może o szerokość bioder za nią, delikatnie dotknąłem jej talii i oparłem brodę na ramieniu.
-A ja potrafiłem się kochać? - Od tyłu wziąłem w dłonie jej piersi, niestety przez koszulkę i naprasowany na nią napis z logo kalifornijskiej drużyny bejsbolowej.
-Potrafiłeś - powiedziała drżącym głosem. - I wierzę, że w dalszym ciągu potrafisz.
Całowałem ją po szyi i wsłuchiwałem się w pomruki Cindy mówiącej "nie przestawaj", a jednocześnie "nie idź dalej i zostań tam, gdzie jesteś". Więc nie przestawałem, ale też nie posuwałem się na przód. Całowałem jej kark i maleńką dolinę tuż za prawym uchem. Aż Cindy powiedziała:
-Naprawdę chcę się napić.
Na co odparłem:
-Więc w co gramy? W warcaby, czy w karty?
-W pokera - oznajmiła.
-Rozbieranego - postanowiłem i tak już zostało.
Graliśmy do późnej nocy. Końcowy wynik nie był mi przychylny: Cindy straciła koszulkę, natomiast ja straciłem bokserki.





~*~


Trochę się obawiam, jak to teraz będzie, bo kończą mi się rozdziały napisane na zapas, a ostatnimi czasy piszę powoli, bo bardziej zastanawiam się nad tym co piszę, no i no... :-[

Polecam:
http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com



28 komentarzy:

  1. Czemu mi sie wydaje ze oni wcale nie grali w pokera? xd

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko moj fav rozdzial ����������

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego tak szybko czyta się ten rozdział? Chce więcej :D już nie mogę doczekać się następnego, życzę Ci jak najwięcej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle czekałam na taki moment!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ich razem ♥ JINDY

    OdpowiedzUsuń
  6. O mój Boże ♥
    Szkoda mi ich z deka. Wydaje mi sie ze ona w Jasonie tak naprawde szukala jego, a on chciał ją zastąpić Nell.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja biedna Nell :'(

    OdpowiedzUsuń
  8. nie lubie Cindy
    czekam, aż znowu będzie coś o Nell

    OdpowiedzUsuń
  9. mam nadzieje, że Justin i tak będzie wolał Nell

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudowny. Tylko szkoda mi Nell :( /Wera.

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwiwlbiam ich razem, od początku czekałam na ten moment :D strasznie slodcy są i to jak razem bawili się z Rosie przecudowne oni muszą być razem, po prostu sa dla siebie stworzeni xd życzę Ci mnóstwa weny kochana, czekam na następny moment Jindy

    OdpowiedzUsuń
  12. Jindy ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  13. Troszkę się już mecze, jest tu za duzo gadania, ale czekam na następne

    OdpowiedzUsuń
  14. Mój ulubiony rozdział jak do tej pory 💞

    OdpowiedzUsuń
  15. Mój najbardziej nielubiony rozdział jak do tej pory

    Ruby

    OdpowiedzUsuń
  16. Super ♥ oni są zajebiści! / @gosiajbb

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie lubie tego....
    Tsaaa niby kochająca rodzinka to nie świat Justina, to nie prawdziwy Justin ... ��


    #fanka#Justina#!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. KURWA
    NIE
    NO PO PROSTU
    KURWA
    NO NIE

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak dla mnie bomba. Szczerze mówiąc, nie wiem czego mogę się spodziewać. Całym sercem jestem za Cindy i Justinem, ale znając twoje opowiadania, wszystko się może zdarzyć.😘

    OdpowiedzUsuń
  20. Powiedz mi jak on mógł wystawić Nell? No jak? Za to teraz powinien zapierdzielać do Londynu na kolanach i ją przepraszać.
    I chociaż znowu przekonuje się do Cindy, to i tak wolałabym ją z Jasonem. A tak, w ogóle to może on jeszcze żyje? A jeśli nie, to jestem bardzo ciekawa, dlaczego i w jakich okolicznościach zginął.
    Nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam że zapierdalanie do Londynu nie jest zupełnie potrzebne :) Dobrze jest tak jak jest czyli Cindy i Justin

      Usuń
    2. Zgadzam sie z NEVER NEVER. Justin i Cindy to jest to ♥

      Usuń
    3. Nie ?😲😲😲😲


      Justin z Nell i tyle w temacie! 💞💞💞

      Usuń
    4. Nell to dziecko lol a Cindy i Justin to wygryw i tyle w temacie.

      Usuń