wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 22 - Glass friend


Rozdział urodzinowo dedykowany Merci :)

Nie od razu zidentyfikowałem zapach w salonie. Wahałem się pomiędzy herbatą z owoców leśnych, a odświeżaczem powietrza przywodzącym na myśl las iglasty latem. W każdym razie to za sprawą tego zapachu wszedłem do wnętrza domu wcale nie tak przerażony, jak przerażająca była sama perspektywa życia pod jednym dachem z cholerną Cindy i jej cholernym bachorem.
Kanapa grzeszyła wygodą. Gdy na niej usiadłem, okazała się zarówno miękka i twarda. Pomyślałem, że to może moje pośladki są z lekka niewymiarowe, bo gdy ciężar ciała opierał się na lewym, było miękko, a gdy na prawym, twardo. Ale to właśnie urok tej kanapy, którą razem z Austinem poszukiwaliśmy po całym Los Angeles przez bite dwa miesiące.
-Czy to nie tutaj - poklepałem tapicerkę - pierwszy raz doprowadziłem cię do orgazmu?
-Jesteś odrażający, Bieber - stwierdziła, stawiając Rosie na pierwszym stopniu schodów, a później poleciła jej, by wróciła do pokoju i przez krótką chwilę zajęła się sobą, aby ona mogła wyprosić "tego pana". - Nie mam nastroju do żartów, więc po prostu wyjdź po dobroci.
-Nigdzie się nie wybieram, piękna. Nie wiem, czy masz tego świadomość, ale połowa domu w dalszym ciągu należy do mnie i nie zamierzam z niej rezygnować.
-Nie zrobisz mi tego.
-Tobie? - zdziwiłem się. - To ja skazuję się na męczarnię z tobą i twoim dzieciakiem.
-Coś cię tu trzyma? Drzwi są otwarte.
-Owszem, trzyma - zgodziłem się. - Akt własności.
I obietnica, o której jednak Cindy nie musi wiedzieć.
-Sprawia ci przyjemność rujnowanie mi życia? Nie wystarczył ci wkład sprzed sześciu lat? Biłeś mnie, zmuszałeś do seksu, mało ci?
-Wybacz, ale nigdy nie byłaś przesadnie cnotliwa. Poza tym, Cindy, słoneczko - chwyciłem spokojnie jej policzki w dłonie - ja nie pytam cię o zgodę na przeprowadzkę. Ja cię wyłącznie informuję.
Nim wspiąłem się na pierwszy stopień schodów, by ujrzeć czającą się za poręczą Rosie, dla której nasza sprzeczka była urozmaiceniem dnia, Cindy warknęła:
-Pierdol się, Bieber.
A ja, zgodnie z jednym z dziesięciu przykazań dożywotniego gówniarza, odrzekłem:
-Tylko z tobą, śliczna. Tylko z tobą.
Wspinając się po schodach, poczułem, jak w tył głowy uderza mnie coś lekkiego i zwiewnego, prawdopodobnie jeden z elementów garderoby. Nie odwracając się, pokazałem Cindy środkowy palec i już byłem na piętrze, po raz pierwszy od lat sześciu widząc te ściany, których kolorów nikt nie zmienił, te drzwi, przy czym jedne zostały wymienione, drugie nabawiły się obrazków wykonanych flamastrami i kredkami świecowymi, a moja sypialni, sypialnia Austina i łazienka, przynajmniej z zewnątrz, zostały nienaruszone.
Wkroczyłem przez próg do swojego dawnego pokoju. Okno było uchylone i nie jestem pewien, czy właśnie w takim stanie nie zostawiłem go przed sześcioma laty. Szafa otwarta, wystawało z niej parę koszulek, szuflada z bokserkami i skarpetkami zamknięta, rolety do połowy opuszczone, a po drugiej stronie drzwi plakat nagiej aktorki porno. Tylko pościel na łóżku była lekko zmięta i to zasiało we mnie ziarno obawy o średnicy większej niż przekrój całego Los Angeles.
-Cindy! - krzyknąłem, wychylając głowę za drzwi. - Bzykaliście się z Jasonem w moim łóżku?
Na schodach rozległy się pospieszne kroki i po chwili Cindy, która po drodze zamknęła drzwi od pokoju Rosie, wpadła do mojej sypialni.
-Po pierwsze - powiedziała, regulując prędkość oddechu na dostatecznie niską - nie drzyj się tak. Nie zapominaj, że teraz mieszkasz pod jednym dachem z małym dzieckiem. A po drugie, nie, nie bzykaliśmy się z Jasonem w twoim łóżku. Fantazja cię czasem ponosi.
-W takim razie dlaczego kołdra leży nieco inaczej, niż zostawiłem ją poprzednim razem?
-Bo - zaczęła, ale przerwała nagle i spuściła głowę. - Po prostu gdy wróciłam do Stanów i weszłam do twojej sypialni, przytuliłam się do twojej poduszki. Tyle.
Uśmiechnąłem się złowieszczo pod nosem, ale nie skomentowałem jej wyznania. Cindy chwilę rozglądała się po sypialni, wyraźnie nie bywała tu często. Musiała jednak podlewać kaktusa na parapecie, który co prawda potrzebuje mniej wody niż ja wódki, ale czasem trzeba było coś w niego wlać. Wtedy zainteresowała mnie jedna kwestia, której do tej pory z Cindy nie wyjaśniliśmy.
-Przypomnij sobie dzień, w którym poznałaś Jasona - poleciłem.
-Kiepski zabieg psychologiczny na kilka godzin po jego pogrzebie - zapłakała.
-W zasadzie nie chodzi mi nawet o Jasona. Zakochałaś się w nim niemal od razu, sądząc, że to ja jestem na jego miejscu. Czyżby mała zbłąkana dziewczynka nigdy nie pogodziła się z tak bolesną stratą?
Spojrzała na mnie zgorszona i byłem pewien, że gdyby nie mała Rosie tuż za ścianą, albo i za drzwiami, zależy czy zapragnęła podsłuchać kolejną sprzeczkę, Cindy rzuciłaby mi w twarz zbiór najbardziej wulgarnych epitetów. Zamiast tego powiedziała jedynie:
-Aż nie chce mi się z tobą gadać. Uszanuj to, że umarł twój brat, miłość mojego życia i ojciec mojego dziecka i chociaż dzisiaj nie zachowuj się jak ostatni kutas.
Wyszła z pokoju, donośnie trzaskając drzwiami, ale nawet ten trzask nie odwrócił mojej uwagi od jej krągłych pośladków. Wrzuciłem torbę na dno szafy i opadłem na łóżko, zmęczony, ale i usatysfakcjonowany pierwszym rozdziałem drugiego tomu powieści pod tytułem "Justin i jego życiowe zawirowania". Przyznam szczerze, że za tę książkę literacki Nobel byłby zbyt małym wyróżnieniem. Akcja, dramat, romans i kryminał i to wszystko na przełomie może sześciu lat spisanych znaczenie szybciej. 
Odgórnie byłem przygotowany, że po przekroczeniu stanu Kalifornia coś we mnie pęknie, a czegoś we mnie wzbierze. Jakby powrót na stare śmieci był równoznaczny z powrotem do byłej mentalności, z którą miałem nadzieję pożegnać się wieki temu. Część prawdy musi leżeć po stronie starego przysłowia: z jakim przystajesz, takim się stajesz. Co nie dosłownie oddaje charakter rzeczywistości. Po prostu największy wpływ na nas samych ma nasz ogon w postaci bliskich osób. Niewątpliwie ogon złożony z Nell był bardziej puszysty i przyjemny niż ten, w którego skład wchodzi Cindy. Drugi stanowił wyłącznie utrapienie i seksowną ozdobę.
W porywach znużenia, bo w końcu ile można leżeć bezczynnie na łóżku, złapałem za telefon i gdy tylko ujrzałem na tapecie Nell trzymającą Bezfiutka, postanowiłem jednak do niej zadzwonić. Czekałem kilka sygnałów i dopiero koło szóstego zorientowałem się, że w Londynie panuje środek nocy i usilnie wierzyłem, że Nell nie doskwiera bezsenność. Ale było już za późno, by się rozłączyć, bo Nell odebrała. Gdy usłyszałem jej zaspany głos w słuchawce, zrobiło mi się niepokojąco ciepło i ta temperatura nie miała najmniejszego związku z latem w Los Angeles.
-Czy ty wiesz, która jest godzina?
-Osiemnasta trzydzieści dziewięć, dziubasku. Najwyższa pora na wybudzenie cię z zimowego snu. 
-Mało że obudziłeś mnie. Obudziłeś także Bezfiutka i co gorsza Gordona, którego przestawiłam na szafkę nocną, żeby nie zapomnieć o karmieniu. Poza tym muszę przyznać, że twoje łóżko bez ciebie jest jeszcze wygodniejsze, bo więcej w nim miejsca, nikt nie chrapie i mam kołdrę wyłącznie dla siebie. Co nie zmienia faktu, że chciałabym się do ciebie... przytulić? - mruknęła niepewnie.
-Na dobrą sprawę to nie byłby taki głupi pomysł. 
-Masz obcy głos - stwierdziła. - Podnieśli ci ciśnienie w tych Stanach, co?
-Dobrze powiedziane, młoda. Dobrze powiedziane. 
-No widzisz? Mówiłam, że lepiej dla twojego zdrowia psychicznego będzie, jeśli zostaniesz w Londynie. 
Chciałem powiedzieć, że dziś niczego nie pragnąłem bardziej, ale dla własnego dobra Nell nie powinna zostać o tym poinformowana. 
-Dla zdrowia emocjonalnego również. - I uczuciowego także, dodałem w myślach.
Później rozmawialiśmy jeszcze kilka godzin. Tej nocy Nell nie zasnęła już więcej, a ja odniosłem złudne wrażenie, że nadal mieszkamy w tym samym mieście i wcale nie dzieli nas ocean, a Nell wróciła do domu tylko po to, by załagodzić napiętą sytuację z ojcem. Po dziesiątej mojego czasu, kiedy zamierzałem powoli kłaść się spać, o ile w ogóle uda mi się zasnąć, a Nell wstawała do szkoły, którą dla mnie obiecała skończyć, zszedłem na dół, by napić się wody, albo wody z procentami, zależy co pierwsze wpadnie mi w ręce, a także żeby ukraść z szafki ciastka/chrupki kukurydziane/cokolwiek, co nada się do szybkiego pochłonięcia i zapcha żołądek do rana. 
Kiedy zszedłem na parter po kilkunastu stopniach wyłożonych dywanem, jak przypuszczam dla bezpieczeństwa Rosie, zastałem w kuchni Cindy z kieliszkiem czystej przy ustach i rozmazanym makijażem. To największy bezsens tego tysiąclecia - makijaż na i po pogrzebie, na którym przeważająca większość uczestników ryczy jak bobry. Wyjąłem z szafki butelkę wody, bo dzięki pedantycznym zapędom Cindy byłem przekonany, gdzie tę wodę znajdę. Wypiłem parę dużych łyków, zbyt dużych jak na średnicę gardła, i usiadłem na barowym stołku po przeciwnej stronie Cindy.
-Z kim tak długo rozmawiałeś? - spytała, nieco wstawiona.
-To przesłuchanie?
-Skądże - mruknęła. - Zwyczajna kobieca ciekawość.
-Ta ciekawość kiedyś cię zgubi.
-Doskonale o tym wiem. - Chwilę milczała, oboje milczeliśmy, aż spytała: - Więc jak? Powiesz mi, z kim tak ćwierkałeś przez telefon?
-Nie wydaje mi się, żeby to było twoją sprawą.
-Jakiś ty się zrobił tajemniczy. Ale chyba jednak wolę, gdy milczysz, niż gdy zioniesz ironią i sarkazmem.
-Ja twoje usteczka również widziałbym w innej branży. A teraz pij - uderzyłem palcem wskazującym w szkło - do dna. Może zaliczę już pierwszego dnia.
-Niewątpliwie dokończę picie, ale u siebie. Dobranoc, choć tak naprawdę życzę ci koszmarnej nocy.
Wstała z krzesła, nogi ugięły jej się nieznacznie, ale zachowały dostateczny kąt, by nie załamać się i razem z Cindy nie runąć na kafle w kuchni. Ubrana była w piżamę z krótkimi szortami i koszulką bez rękawów, a pod nią piersi i pośladki miała nagie. Zerwałem się zaraz po niej i zanim dotarła do schodów, chwyciłem ją stanowczo w talii, szepcząc od tyłu na ucho:
-Masz nieziemski tyłek. Gdyby nie twoja córka, brałbym cię na tych cholernych schodach, na których kiedyś złamałem sobie nos. 
Spojrzała na mnie przez ramię, w oczach znów miała łzy i ich przyczyną mogłem być zarówno ja, jak i niespodziewana śmierć Jasona. 
-Jednak nic się nie zmieniłeś - powiedziała półszeptem.
Pomyślałem, że zmieniłem się, nawet bardzo. Ale nie dla niej.
Później wspięła się po schodach i w drodze wypiła duszkiem parę haustów z butelki. Więcej jej tego dnia nie widziałem. Nie powiem, bym przesadnie nad tym ubolewał.




Następnego ranka kalifornijskie słońce przypomniało mi, że nie wystarczą rolety opuszczone do połowy, gdy uporczywe promienie słoneczne obudziły mnie niewątpliwie przed czasem, w którym obudziłbym się sam, zwłaszcza że najwięcej snu wymaga zmiana stref czasowych. Przeciągnąłem się na materacu i niespodziewanie moja ręka uderzyła w coś twardego, ale ciepłego. Chwyciłem to w dłoń i niewątpliwie przypominało kolano, tylko kilkukrotnie mniejsze od mojego. Uchyliłem powiekę, później drugą. Na sąsiedniej poduszce siedziała Rosie, wokół niej, więc również wokół mnie, rozrzucona była zgraja kredek, a ona sama kolorowała postać Shreka, tylko że na niebiesko, bo przecież dziecięca wyobraźnia nie zna granic.
-Co ty tu robisz, mała? - spytałem, przewracając się na prawy bok.
-Koloruję - odrzekła spokojnie.
-Ale dlaczego w mojej sypialni? W moim łóżku?
-Bo zawsze rano kolorowałam, jak tata jeszcze spał.
Ogarnął mnie nieokiełznany przypływ głębokiej irytacji.
-Nie jestem twoim ojcem, ile jeszcze razy mam powtarzać? Twój tatuś odfrunął, odleciał, jest u góry, z aniołkami, czy gdzieś tam, gdzie powiedziała ci mama. Właśnie, mama. Z nią nie mogłaś kolorować?
-Ale mamy nie ma - powiedziała i dopiero oderwała wzrok od kolorowanki. 
-Jak to nie ma? W takim razie gdzie jest?
-Gdybym wiedziała, pewnie bym ci powiedziała.
Miała w tym sporo racji. Choć nie tolerowałem natychmiastowego opuszczania łóżka tuż po przebudzeniu, tym razem zrobiłem wyjątek. Zgodnie z tradycją, podrapałem się po jajach, a potem ruszyłem korytarzem do sypialni Cindy. Na podłodze, przy nodze łóżka, stała pusta butelka po wódce. Więc jednak dokończyła ją w samotności, a samotne picie to klucz do fundamentów alkoholizmu. Jednakże Cindy w pokoju nie było, w łazience, do której wstąpiłem bez pukania, również. Nie zmartwiłem się brakiem jej obecności. Po prostu uznałem, że aby wywabić mnie ze swojej nory, ona również podjęła skuteczne kroki, na przykład zostawianie mnie z jej dzieckiem sam na sam.
-Cindy! - krzyknąłem, schodząc po stopniach na parter.
W salonie również panowały pustki, tylko drzwi były niedomknięte. Zaalarmowany, ruszyłem do okna, a serce podeszło mi do gardła, gdy spostrzegłem, że na podjeździe brak mojego samochodu. Tego już za wiele. Przeszedłem przez próg i pojawiłem się w samych bokserkach w środkowym punkcie podjazdu. Rozglądałem się na wszystkie strony, ale nigdzie na horyzoncie nie było widać bezcennej maszyny z silnikiem niczym z gwiezdnych wojen. Niechętnie połączyłem nieobecność Cindy ze zniknięciem samochodu i doszedłem do wniosku, że nie tylko ja staram się uprzykrzyć jej życie.
Niespodziewanie jednak osiedlową ciszę przeszył przyjemny warkot silnika i wkrótce samochód z powrotem wtoczył się na podjazd, a Cindy zahamowała może centymetr, może dwa przede mną i bez wątpienia nie miała opanowanej sztuki prowadzenia do tego stopnia, by mieć pewność, że jest za kółkiem nieomylna, a co za tym idzie, tylko los uchronił mnie od zmiażdżonych jaj.
-Przesuniesz się - spytała przez okno - czy będziemy tak stali do wieczora?
Osłoniłem oczy dłonią przed palącym słońcem, ale jednak umknąłem w bok i pozwoliłem Cindy dokończyć parkowanie, by mogła wyłączyć silnik i wyjąć kluczyk ze stacyjki.
Moment. Wyjąć kluczyk?
-Skąd masz klucze?
-Zawsze zostawiałeś zapasowy komplet w przedpokoju, w szufladzie w komodzie. Więc pożyczyłam. 
-Dlaczego, kurka wodna, ruszasz moje auto?
-Bo ty go akurat nie używałeś?
Cindy wysiadła z czarnego BMW. Miała na sobie szpilki i czarne obcisłe jeansy i z tego względu na górę już nawet nie spojrzałem. Przeczuwałem, że poranny wzwód dopadnie mnie na podjeździe. Jednakże patrząc tak na te nogi, widziałem wyraźnie, jak uginają się lekko i w żadnym razie nie stąpają tak pewnie, jak mogłyby stąpać na trzeźwo.
-Przecież ty jesteś pijana. - Wyrzuciłem w powietrze ręce. - Twoje bezpieczeństwo mam szczerze powiedziawszy w dupie, ale, do cholery, mogłaś okręcić na drzewie mój samochód tak, jak zrobił to Jason.
-Nie jestem pijana - oznajmiła i chyba znów płakała. Może w ogóle nie przestała. Dziś przynejmniej makijaż nie turlał jej się po policzkach. - Po prostu mam kaca.
-I od tego kaca uginają ci się nogi, tak?
-Tak - warknęła stanowczo.
Następnie otworzyła bagażnik i wyjęła, jakby inaczej, dwie butelki wódki, bo najwyraźniej wczoraj pochłonęła cały zapas. Po drodze wcisnęła mi w dłoń kluczyki i weszła do domu, zostawiając otwarte drzwi. Nim sam skryłem się za progiem, obejrzałem samochód z każdej strony i na szczęście wyprawa Cindy nie przyniosła ze sobą żadnych szkód. Później wkroczyłem do domu i natychmiast zabrałem jej wódkę.
-Co ty, do cholery, robisz!? - krzyknęła.
-Ratuję ci dupę - odparłem stanowczo.
-Nie jesteś moim ojcem. Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
-A właśnie że będę mówił, co masz robić, bo najwyraźniej jesteś zbyt słaba, żeby pradzić sobie z własnym życiem.
-Nie potrafisz zrozumieć, że jest mi ciężko, że właśnie zginął...
-Twój facet, tak, zrozumiałem. Ale wódką mu życia nie zwrócisz, a przypominam ci, że prócz niego masz jeszcze córkę, której mogłabyś łaskawie wytłumaczyć, że nie jestem jej cholernym ojcem.
 -Nie miej pretensji do trzylatki, że chciałaby mieć żyjącego tatę. Podkreślam, żyjącego.
-Nie mam pretensji do niej, bo jest tylko małym, głupim dzieciakiem. Mam pretensje do ciebie, że zamiast zachowywać się odpowiedzialnie, ty zamierzasz wychowywać córkę wódką.
-Powiem ci jedno. - Wbiła palec wskazujący w moją nagą pierś. - Jeśli sam zupełnie nie nadajesz się do wychowywania dzieci, nie masz najmniejszego prawa oceniać mnie.
-Ja cię nie oceniam. Jedynie daję ci dobrą radę, bo bez tego po tygodniu ściągniesz sobie na głowę opiekę społeczną.
-Grozisz mi?
-Nie, Cindy. - Wrzuciłem obie butelki z podłużnymi szyjkami do kosza, choć i tak nie miałem wątpliwości, że w krytycznym momencie sama je z niego wyjmie. - Ja cię jedynie ostrzegam.
Cindy szarpnęła nadgarstkami, które zdawało mi się, że trzymam wybitnie mocno, a później pobiegła schodami na piętro, gubiąc szpilki już na pierwszym stopniu. Naładowany wszystkim, co negatywne, wziąłem jej buty z zamiarem schowania pod szafkę w przedpokoju, jednak w efekcie końcowym to 'wszystko co najgorsze' kazało mi rzucić je o panele i patrzeć, jak uciekają w dwa przeciwne kierunki. Jeśli tak ma wyglądać każdy kolejny dzień, kiedy już umrę, stanę przed Jasonem gdzieś tam, w niebie, napluję mu w twarz i oznajmię, że ta pieprzona obietnica była najgorszym elementem mojego życia, które wbrew pozorom składa się z wielu kiepskich elementów.
Wściekły wróciłem do sypialni, z której dzięki Bogu zniknęła już Rosie i większość oznak jej istnienia. Tylko pod poduszką znalazłem dwie kredki świecowe, które skutecznie przypomniały mi, że nie jestem już niezależnym facetem z grubą kasą na koncie, tylko frajerem żyjącym pod jednym dachem z nieswoją panną i nieswoim dzieckiem i tylko ta kasa na koncie pozostaje nienaruszona.
Wtem usłyszałem hałas z sąsiedniej sypialni. Hałas, który przytrafiał się w liceum po każdej imprezie, kiedy to żołądek i mózg stawały na polu bitwy wraz z nadmiarem alkoholu. Natychmiast ruszyłem do pokoju Cindy, nie spiesząc się przesadnie, bowiem nie biegłem z odsieczą i zamierzałem jedynie wytknąć jej błędy i ewentualnie wczorajszą treść żołądka, która nieustannie lądowała w muszli toaletowej.
Oparłem się o futrynę w progu łazienki, skrzyżowałem ramiona na piersi i zaśmiałem się ironicznie:
-Powiedziałbym: a nie mówiłem? Tyle że ten tekst zdaje się być przedpotopowy. 
Cindy klęczała przed muszlą, rozwiane włosy trzymała w jednej ręce, a drugą opierała się o deskę. Rosie wołała ją ze swojego pokoju, więc odkrzyknąłem, że mama jest chwilowo zajęta przyswajaniem skutków butelki wódki na pusty żołądek, czego Rosie oczywiście nie zrozumiała, ale grzecznie odczekała swoje za ścianą.
W końcu chyba skończyła, spuściła wodę i wyczerpana oparła się o umywalkę, by umyć twarz i zęby. Ale zaraz po tym, potrącając mnie ramieniem w progu, wróciła do sypialni i aż oczom nie uwierzyłem, gdy Cindy sięgnęła pod poduszkę po małą piersiówkę, by pociągnąć z niej łyk, później drugi i trzeci, aż nie wytrąciłem jej tego cholerstwa z ręki.
-Czy ty się, kurwa, dobrze czujesz? - naskoczyłem na nią.
-Właśnie umarł mi ktoś najbliższy, więc nie, nie czuję się dobrze, dzięki że pytasz.
-Słyszałem to już chyba dziesięć razy, idiotko, ale wiedz, że nie jesteś jedyną laską na świecie, która straciła faceta i jakimś cudem nie wszystkie staczają się tak jak ty.
-Najwyraźniej jestem słabą szmatą, która nadaje się tylko do użalania nad własnym życiem! - krzyknęła mi w twarz.
-Właśnie taka jesteś! - odkrzyknąłem.
-Więc zostaw mnie w spokoju choć na chwilę!
Już chciałem z impetem opuścić pokój, kiedy uzmysłowiłem sobie, że skoro chce być sama, powinna oddać mi również wszystkie małe, większe i największe szklane przyjaciółki.
-Oddaj mi wódkę - powiedziałem stanowczo.
-Nie masz prawa.
-Mam. Powiedziałem, oddaj mi wódkę. Wszystko, co masz w sypialni.
Nie chcąc się kłócić, wcisnęła mi w ręce małą piersiówkę i większą butelkę whisky wyjętą z szafki nocnej. Później wypchnęła mnie z sypialni, wrzeszcząc jeszcze w amoku, że mnie nienawidzi i że znów niszczę jej życie, choć ja widzę to zupełnie inaczej - ratuję ją od nieuniknionego alkoholizmu. Słyszałem, jak wdarła się na łóżko i, jakże inaczej, znów zalała się łzami. Ludzka słabość odwiecznie była najbardziej niezrozumiałą przeze mnie kwestią. Bo przecież gdyby łzy miały w czymkolwiek pomóc, sam zainwestowałbym w basen, by na co dzień w nich pływać.
Na korytarzu zderzyłem się z czymś ruchomym, pociągającym nosem i sięgającym mi do kolana. Rosie upadła na pupę, ale szybko się podniosła i otrzepała rajstopki z dwoma podłużnymi paskami na pupie.
-Jestem głodna, tatusiu - mruknęła, a ja powoli, choć już coraz szybciej, traciłem cierpliwość.
-Powiedz mi - zagaiłem - czy jesteś głupia? - Pokręciła głową. - A może głucha? - Znów zaprzeczyła. - Więc czego nie rozumiesz w krótkim zdaniu "nie jestem twoim ojcem"?
Na co Rosie odparła wesoło:
-Pogódź się z tym, że już zawsze będę tak do ciebie mówić. - Chwilę patrzyła na mnie tępo i ja bez wątpienia nie wyglądałem choć odrobinę bardziej inteligentnie, a wtedy dodała: - Nadal jestem głodna. 
-A ja nadal nie umiem gotować, wiesz?
-Więc powiedz mamusi, żeby coś mi zrobiła.
-Mamusia jest aktualnie - szukałem odpowiedniego sformułowania - niedysponowana.
-Tatuś Jason mówił tak, kiedy mamusia miała okres.
Zaśmiałem się pod nosem. Mądre dziecko. I mądry Jason.
-Powiedzmy, że dziś ma odrobinę inny okres - odrzekłem, bo przecież nie powiem maluchowi, że jego matka zalana wódką półżywa wypluwa żołądek razem z całą jego zawartością.
-Więc kto mi zrobi śniadanie? Kolacji wczoraj też nie jadłam.
Chciałem powiedzieć, że skoro Bozia z małym wkładem rodziców dała jej obie rączki i obie nóżki, nic nie stoi na przeszkodzie, by sama odkryła drogę do kuchni i zrobiła kanapki zarówno dla siebie, jak i dla mnie, bo jedna w tę czy w tę nie powinna stanowić niewyobrażalnej różnicy. Ale powiedziałem jedynie:
-Ubieraj się, zawiozę cię do ciotki. Albo do babci, jak wolisz.
Rosie pognała do pokoju, by spakować plecak z kotkiem. Jak się później okazało, ten wspaniałomyślny drobiazg otrzymała od taty, który obiecał kupić jej kotka i w pewnym sensie kupił, jednak prezent okazał się niewypałem, a szczęście Rosie złudne. Wcisnąłem się w spodnie z paskiem i koszulkę, która potrzebowała naprawdę wiele energii, by rozciągnąć się i pomieścić mój aktualny obwód bicepsa i brzuch, a to z kolei podniosło mi samoocenę, która nigdy nie była przesadnie niska, i pozwoliło stwierdzić, że wysiłek na siłowni nie poszedł na marne. Umyłem zęby i twarz, po czym z kluczami i portfelem w kieszeni zgarnąłem po drodze Rosie, byśmy wspólnie mogli wyjść na oblany słońcem podjazd i zapakować się do samochodu będącego w tym klimacie prawdziwą sauną parową dla kierowców.
Ruszyłem wpierw osiedlową ulicą, szybko wtoczyłem koła na dwupasmówkę i mijaliśmy już sięgające nieba apartamentowce, które na moment wyłączyły proces myślowy w moim mózgu, bowiem w jednym z takich apartamentowców w Londynie zostawiłem część swojego życia i ta część była niewątpliwie najbardziej owocna pośród wszystkich części, które kiedykolwiek zlepiłem w tym życiu w jedną całość.
Z niedużą pomocą GPS'a w telefonie dotarłem pod dom rodziców  i nie wyłączając silnika, wysadziłem Rosie, po czym razem podreptaliśmy pod drzwi. Okazały się jednak zamknięte, rolety w oknach opuszczone, co jednak nie było niczym niepokojącym w środku lata, w południe, w Los Angeles. Niepokojącym był natomiast fakt, że czeka mnie kolejna przejażdżka ze zbędnym pasażerem na gapę. 
Wróciliśmy do samochodu, a gdy Rosie uporała się po długiej i wyczerpującej walce z pasem bezpieczeństwa, wybrałem numer siostry. Odebrała po trzech sygnałach.
-Kiedy ktokolwiek wróci do domu? - naskoczyłem na nią.
-Nie wiem, o czym mówisz, bo ja właśnie jestem w domu - odparła tym tonem, na którego dźwięk coś przewracało mi się w żołądku i domagało się światła dziennego.
-Stoję pod domem i jest zamknięty. Nie rób ze mnie durnia.
-Przypominam ci, braciszku, że mam przeszło dwadzieścia cztery lata i naprawdę nie czuję duchowej potrzeby, by w dalszym ciągu mieszkać z rodzicami.
Przekląłem w duchu. W istocie sam zrobiłem z siebie durnia, bo wiedząc, ile lat minęło i że sam nie jestem już pierwszej młodości, wyleciało mi z głowy, że również Jazzy teoretycznie mogłaby mieć męża i teoretycznie mogłaby mieć dziecko, ale wszystkie te teorie nie mają zastosowania w praktyce, bo żaden głupiec by z nią nie wytrzymał. Jedynym takim głupcem był Austin i, bądź co bądź, marnie na tym wyszedł.
-Wyślij mi adres sms'em - poleciłem. - To ważne - dodałem, bo w innym wypadku Jazzy mogłaby mnie po prostu olać i po prostu uznać, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać i że ja bez wątpienia nie mam ochoty rozmawiać z nią. W każdym razie nie polubownie.
Otrzymałem wiadomość stosunkowo szybko, wbiłem w internetowe mapy i ruszyłem pełen żalu do siostry, że musiała przeprowadzić się aż na drugi koniec miasta, jakby mało było mieszkań na wynajem choćby w tej samej dzielnicy. Pędziłem po ulicach, łamiąc przepisy, bo wtedy Rosie jakby mniej mówiła, a gdy mniej mówiła, burzowe chmury na horyzoncie nabierały barwy pudrowego różu. 
Po jakimś czasie, który okazał się niewątpliwie zbyt długi, bym mógł zachować pogodę ducha, zatrzymałem się pod blokiem przy ulicy okrzykniętej nazwiskiem jednego z prezydentów USA, których nazwiska nie były jednak godne zapamiętania. Wziąłem Rosie pod pachę, a ona nie rozstawała się ze swoim plecakiem z kotem, o którym w trakcie drogi opowiedziała mi najpewniej wszystko; wszystko i jeszcze więcej. Drzwi na klatkę były otwarte, więc bez trudu wspięliśmy się po schodach na drugie piętro i stanęliśmy przed białymi drzwiami, które, jak się okazało, Rosie bardzo dobrze znała.
Wkrótce w progu pojawiła się Jazzy, natychmiast porwała bratanicę w ramiona i solidnie wyściskała. Niechętnie bo niechętnie, ale jednak zaprosiła mnie do środka. Rozsiadłem się na kanapie i z centralnego punktu salonu wnikliwie przyjrzałem się każdemu kątowi. W przedpokoju stała standardowa szafka na buty, na przeciwko kanapy spory, choć nie za duży telewizor, dalej komoda z różnymi pierdołami na wierzchu, które Jazzy od lat uwielbiała kolekcjonować i które, choć wartość materialną miały niewielką, wartość mentalną bezcenną, przynajmniej według Jazzy. 
Salon jak salon, niczym się nie wyróżniał, dlatego kiedy Jazzy smarowała Rosie bułkę nutellą, zakradłem się do jej sypialni i ze sprawnością włamywacza na pełen etat przekopałem wszystkie szafki kolejno. Dopiero w małej szufladzie w pobliżu łóżka znalazłem coś nieco bardziej interesującego niż sterty ciuchów i każdy kolejny nie różnił się przesadnie od poprzedniego. Koronkowa bielizna z rodzaju tych najbardziej wyzywających oraz zabawki, które mnie wprawiały w rozbawienie, a kobietom zastępowały faceta i miały tylko jedną wadę - brak comiesięcznej pensji.
-Zostaw to, kretynie - warknęła Jazzy, z impetem zasuwając szufladę. O mały włos nie połamałaby mi wszystkich palców.
-Brakuje ci faceta, który zrobiłby ci dobrze? - parsknąłem ironicznie. 
-Moje życie erotyczne nie jest twoim problemem.
-Po prostu martwię się o poziom twojej frustracji seksualnej. Może dlatego wiecznie chodzisz wściekła. Zupełnie jakbyś miała okres 365 dni w roku.
-A ty zachowujesz się zupełnie tak, jakbyś przez ostatnie osiem lat siedział w ostatniej klasie ogólniaka. Jesteś żałosny.
-Ale przynajmniej dostatecznie zaspokojony.
Nie w moim interesie leży oczekiwanie, aż ktoś, w tym przypadku wyjątkowo upierdliwa, młoda dama, która jednak nigdy nie nabyła umiejętności bycia damą, za fraki wyrzuci mnie za drzwi. Dlatego postanowiłem wyjść o własnych siłach. Gdzieś w drodze między sypialnią a początkowym punktem szafki na buty w przedpokoju, zatrzymał mnie spokojny głos Jazzy.
-Powiesz mi, kim jest ta Nell, o której wczoraj przez przypadek wspomniałeś?
Nie lubię, gdy słońce świeci w przednią szybę samochodu, a ja nie mam okularów. Nie lubię, gdy jestem zmuszony wspinać się schodami i napotkam na drodze staruszkę przemieszczającą się z prędkością dwa stopnie na minutę. Nie lubię, gdy panna ma tak rozepchaną komnatę przyjemności, że aby poczuć cokolwiek potrzebowałbym przynajmniej dwukrotnie większej średnicy fiuta, bo to z kolei wpędza mnie w kompleksy. Ale z całą stanowczością mogę powiedzieć, że najbardziej nie lubię, gdy osoby, których nie trawię od siedemset trzydziestego, na oko licząc, dnia życia, wtyka swój wypudrowany nos w nie swoje sprawy.
-Nie pytam cię - powiedziałem ostro - z kim się spotykasz, jakiego koloru masz majtki i w którą dziurkę wkładasz te wszystkie swoje zabawki. Dlatego bądź tak dobra i nie wpieprzaj się w moje życie, które i tak gówno cię obchodzi, dobrze, maleńka? - Potarłem jej policzek szorstkim kciukiem, aż grymas zawładnął jej buźką.
Jazzy próbowała wydobyć ze mnie, dlaczego przywiozłem do niej Rosie, co z Cindy i w zasadzie dlaczego w ogóle mam z nimi cokolwiek wspólnego. Ale odkąd przekroczyłem próg, otrzymałem dodatkowe przyspieszenie i głos Jazzy był tylko irytującą mgiełką w oddali. Wsiadłem do samochodu z myślą, że może zwiedzę stare śmieci, ale przeszło trzydzieści stopni na termometrze wpędziło mnie w stan przedzawałowy i postanowiłem natychmiast wrócić do domu i zaszyć się w piwnicy. Albo nad brzegiem basenu z drinkiem chłodzonym kostką lodu.
Podczas drogi głowiłem się nad jedną istotną kwestią - dlaczego, do diabła, reaguję tak impulsywnie na samą wzmiankę o Nell. Chyba chciałbym zatrzymać ją wyłącznie dla siebie, na miejscu małej strzeżonej tajemnicy, do której absolutnie nikt nie powinien mieć swobodnego dostępu. Albo po prostu, zachowując naturalny, ludzki odruch, unikam bólu, bo Nell, pośród wielu odmiennych definicji, była również definicją bólu.
Właśnie przez tę myśl o Nell o mały włos nie zderzyłem się czołowo z jakimś starym Jeep'em na ruchliwym skrzyżowaniu i ból, o którym myślałem dotychczas, miałby zastosowanie już nie tylko wewnętrzne, ale również w nodze, ręce i wszystkim tym, co ucierpiałoby w wypadku. Dlatego skupiłem się, by bezpiecznie dotrzeć pod dom i tym sposobem uniknąłem stłuczki i metamorfozy bólu wewnętrznego w ból czysto fizyczny.
Stanąłem pod domem. Bałbym się dotknąć podjazdu nagim skrawkiem skóry, bo wydawał się być tak rozgrzany, że to jedno dotknięcie wtopiłoby dłoń w kostkę brukową. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Już w przedpokoju zrzuciłem koszulkę i rozpiąłem spodnie, bo wtedy zdawało mi się, że jestem lepiej wentylowany. Pomyślałem, że jeśli miałbym kontynuować wylewanie potu na siłowni, będę to robił o północy, albo jeszcze później. W każdym razie wtedy, kiedy temperatura ma szansę spaść do dwudziestu stopni.
Cindy siedziała w kuchni, choć określenie 'siedziała' może nie być adekwatne do jej wątłych pół-zwłok rozłożonych na kuchennym blacie od pasa w górę. Kiedy usłyszała kroki, uniosła się nieco, by zaraz znów paść twarzą na blat.
-Główka boli, co? - spytałem ironicznie, siadając na stołku po przeciwnej stronie.
-Moja głowa nie powinna cię interesować - burknęła.
-Odkąd tu przyjechałem, słyszę tylko, że nic nie jest moim problemem, moją sprawą czy też nie powinno mnie w najmniejszym stopniu obchodzić. Przywykłem do tego, więc bardzo cię proszę, wymyśl coś bardziej kreatywnego.
Dwie butelki z wódką, zapewne te, które przed dwoma godzinami wylądowały w koszu, z czego z jednej uszczknięty był kieliszek, być może dwa, stały na szafie pod ścianą i wyraźnie wykazywały oznaki osamotnienia. Pewnie dlatego Cindy opiekowała się nimi troskliwiej niż córką.
-Znów pijesz? Mało ci po porannym rzyganiu?
-Skąd wiesz, że to od wódki? Może dopadły mnie standardowe, ciążowe mdłości i niebawem będziesz musiał użerać się z kobietą w ciąży i jej humorkami?
-Nie wydaje mi się, żeby twoje humorki mogły przyjąć jeszcze bardziej morderczy charakter. Ale z drugiej strony, zawsze mnie to podniecało.
-Podniecało cię niemal wszystko, Justin.
-Wszystko, co związane z tobą. - Chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. To najpewniej nasza najdłuższa rozmowa bez kłótni. - A teraz tak na poważnie, jesteś w ciąży?
-Teoretycznie mogę być. W końcu nie zawsze się zabezpieczaliśmy, bo Jason...
Wzmianka o Jasonie spowodowała, że Cindy nie dokończyła, jaki związek ma Jason i brak zabezpieczeń, bo ponownie zalała się łzami i błądziła dłonią na oślep po blacie, by dorwać kieliszek z ostatnimi kropelkami, jakże cennymi, zwłaszcza dziś. Pomyślałem też, że Cindy uzmysłowiła sobie, że ciążą właśnie teraz byłaby możliwie najgorszym z najgorszych rozwiązań.
-Gdybyś miał trochę serca, przytuliłbyś mnie teraz - wychlipała.
-Po pierwsze - stwierdziłem - mam tego serca bardzo niewiele i aktualnie nie należy do ciebie, a po drugie, nie ma sensu cię przytulać, skoro z jednej strony zaraz na mnie naskoczysz, a z drugiej tak czy siak będziesz ryczeć.
-Jesteś najbardziej nieczułą istotą na świecie.
-Potrafię być czuły - zaoponowałem.
-Ty? - parsknęła przez łzy. - Chyba w bardzo sporadycznych przypadkach.
-Zdziwiłabyś się - mruknąłem.
-Wątpię, Justin. Byliśmy razem i wbrew pozorom zdołałam cię trochę poznać.
-Trochę - powtórzyłem jej słowa. - Poza tym, byliśmy razem sześć lat temu. Nie tylko ty się zmieniłaś, Cindy.
-Jeśli rzeczywiście się zmieniłeś, to tylko na gorsze.
Zaśmiałem się bez humoru.
-Fajnie jest oceniać ludzi, gówno o nich wiedząc, prawda? - uniosłem się, również z krzesła. Cindy także wstała, wypiła kolejny kieliszek i z impetem odstawiła na blat. 
-Mogłabym spytać o to samo. 
Cindy otrzymała od losu pewien nieposkromiony dar - doprowadzanie ludzi do szaleństwa na każdej płaszczyźnie. Niekoniecznie pozytywnej.
Pchnąłem ją lekko na ścianę, choć moje lekko mogło całkiem boleśnie odcisnąć się na jej łopatkach, i chwyciłem jej nadgarstki. Patrzyła na mnie z nienawiścią, ja nie byłem jej dłużny, lecz wbrew pozorom gdzieś pomiędzy tą nienawiścią plątała się spora dawka pożądania, do której jednak żadne z nas się nie przyznało. Jeszcze.
Niespodziewanie drzwi wejściowe otworzyły się na całą szerokość, a w progu stanęła Jazzy. Wykonałem mentalny znak krzyża, bo wiedziałem, jak wygląda to z boku. I nie myliłem się, bo na reakcję Jazzy nie musiałem długo czekać.
-Co ty, do cholery, robisz!? - krzyknęła, odciągając mnie za ramię. - Dlaczego nie masz koszulki? I dlaczego masz, kurwa, rozpięte spodnie!?
Zrobiłem to, co najlepiej komponowało się z sytuacją - uderzyłem głową w ścianę. Bo czy moje słowo w pieprzonym Los Angeles ma choćby znikome znaczenie? Przecież tu dożywotnio pozostanę damskim bokserem i gwałcicielem, którego rola ciepłej maskotki do przytulania najwyraźniej zaszyła się gdzieś za oceanem.





~*~

Cindy i Justin są całkiem uroczy. Ale to dopiero w przyszłych rozdziałach, które poznacie z biegiem czasu :)

22 komentarze:

  1. BŁAGAM BŁAGAM BŁAGAM NIE CHCE CINDY :(((((((( CHCE TU JUŻ CHANELL NIE CHCE ZEBY JUSTIN BYŁ Z CINDY BŁAGAM :((((
    no a rozdział super <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Weź wróć Justina do Londynu, do Nell prooooosze.
    On i Cindy nadają się tylko do kłótni. I nie są przy sobie szczęśliwi.
    Albo przenieś Chanell do Stanów XD Kurka jak ja chcę żeby oni byli razem *-*
    Nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się nie podoba ale to tylko że podobał mi się Justin z Nell. Przyznam szczerze że nawet dokładnie nie czytam tych rozdziałów od kiedy wrócił do stanów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że nie jest tak sielankowo. Przynajmniej nie jest nudno i nazbyt nie ocieka to słodyczą (na razie, że tak powiem w ogóle). Ja tam wolę te ich kłótnie niż jego przytulaski z Nell. Poza tym dopiero co umarł Jason, więc ciężko, żeby Cindy trzymała nerwy na wodzy i od razu rzucała się na Justina. J&C forever.💖

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju dzięki że napisałaś o moich urodzinach
    Rozdział fajowy nie spodziewałam się Cindy w takim stanie,chce Nell������
    Ciekawe co Justin zrobi czy powie Cindy o zakładzie a może wróci do londynu nie wiem zdaje się na ciebie
    Czekam na nn miśka

    OdpowiedzUsuń
  6. Justi i Nell
    Koniec kropk
    Oni musza byc razem ok

    OdpowiedzUsuń
  7. Jindy forever <3 ughh nie lubię wzmianek o nell chociaż nic do niej nie miałam to teraz zaczyna mnie strasznie irytować

    OdpowiedzUsuń
  8. BOZE NIEEE
    NIEEE
    NIEEEEEE
    ONI NIE MOGA BYC RAZEM
    BLAGAM NIE ROB TEGO
    NELL JEST O WIELE LEPSZA DLA NIEGO NIZ CINDY

    OdpowiedzUsuń
  9. Nell💞❤💎

    OdpowiedzUsuń
  10. Omg uwielbiam ten rozdział! Kocham Justina i Cindy razem ♥♥
    Wreszcie czytanie tego ma jakiś sens i tak mnie wciaga ze przeczytam jeszcze raz xd jak byla Nell to nawwet nie chcialo mi sie tego czytać. ....

    OdpowiedzUsuń
  11. Wez Justina do londynu wyslij zeby zrobil nell niespodzianke
    Xx

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak sracie tą Nell. Przez 20 rozdziałów byla tylko ona. To teraz niech bedxie Cindy! W koncu sie dobrze czyta. JINDY!

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam te ich sprzeczki :D wreszcie nie jest slodko i do przewidzrnia jak w przupadku Nell.
    Mam nadzieje ze to ff skonczy sie happy andem z Justinem i Cindy razem ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Jezu skonczcie wszyscy! Nell, cindy, nell, cindy i tylko o tym gadacie...a mnie obojetne czy bedzie z cindy czy z nell, opowiadabie jest świetne, i jesli tylko bedzie dalej tak swietbe napisane i dalej bedzie sie tyle dzialo i wgl to justin moze byc sobie nawet z gertruda xD

    OdpowiedzUsuń
  15. MA BYĆ CINDY I KONIEC KROPKA.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziękuję za ten rozdział bo w końcu można poczuć że czytamy 3 część tego ff a nie jakieś zupełnie inne z jakąś chanel

    OdpowiedzUsuń
  17. I kolejny mega rozdział !

    Kocham te ich docinki !

    A mała Rosie to mały Justin xd młoda ma powera :D

    @gosiajbb



    OdpowiedzUsuń
  18. Widze ze nie tylko ja tu zarywam nocki ale to ff jest mega. Wlasnie skonczylam czytac 1cz drugi raz i na bieżąco jestem z 3cz oczywiscie no i nie ma innej opcji żeby po tylu niepowodzeniach i przrciwnosciach losu oni nie byli razem. Tak jak piszesz są jak pies z kotem ale przeciwienstwa sie przyciagają (wiem nie zawsze) ale często więc no licze na koniec "i zyli dlugo i szczesliwie ze swoją coreczką Rosie" :D :D

    OdpowiedzUsuń
  19. O rozdział xD bylam tu wczoraj i sie nie skapnelam ze to nowy lol.
    To spadam czytac mam nadzieje ze duzo Cindy i Juatina :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok kolejny super rozdział :D ueielbiam te momenty jak oni mówią do siebie "a kiedys to a kiedyś tamto albo dawniej to a dawniej tamto " czyli ciagle siebie wspominają :D

      Usuń