I tak świat płonął jeszcze długie godziny. A gdy spłonęły i zgliszcza, zostaliśmy tylko my.
Cindy opowiedziała mi wers po wersie, jak spotkała ojca całkiem przypadkiem po latach błogiej rozłąki, jak szantażował ją i jak łowił wędką o złotym haczyku każde bolesne wspomnienie. Oczywiście po pierwszej racie pojawiło się żądanie drugiej. Przy trzeciej odmówiła, wtedy, w hotelu, gdy strumienie wody zmyły z niej strach, a czysta pewność siebie kazała jej ulokować pieniądze głęboko w kieszeni i napluć mu w twarz - napluła. Wtedy z kolei woda zmyła wszystko z niego. Tylko mnie chłód wody sparzył, a miotając się bezwiednie w ukropie pary, malowałem fioletem po twarzy Cindy jak po płótnie.
Tego dnia, gdy leżała z głową na moich kolanach w sypialni, gdy odgrodziliśmy się od całego świata, bo to on działał na nas destrukcyjnie, gdy zgrzyt wiekowej lampy był jedyną muzyką, złożyłem miliony krótkich pocałunków na jej powiece i na obszarze, jaki zalał siniak. Podobno było jej lepiej i podobno mniej bolało, mimo że mój zarost kłuł ją w policzki. Nie wierzyłem w zbawienną moc swoich pocałunków i ona też w nią nie wierzyła.
-Przepraszam - szepnąłem, poszukując drogi powrotnej w górę po jej ramionach, na szlaku prowadzącym do obojczyków.
-Już przepraszałeś - westchnęła.
-Nie powinnaś mi wybaczać.
-Potrzebuję cię - powiedziała, patrząc mi głęboko w oczy; tak głęboko, że widziała po drugiej stronie Australię i całą rafę koralową.
-Ja ciebie też - odrzekłem. - I to nas gubi.
-Może czas się wreszcie odnaleźć?
-Żyjemy w nieskończonym labiryncie, Cindy. Jesteśmy żywopłotem, który wciąż rośnie.
Łóżko jęknęło, gdy uwolniłem zewnętrzną połowę i jęknęło jeszcze głośniej, gdy na wewnętrzną napierały dwa ciała. Pocałowałem Cindy długo i namiętnie, ale tempo pocałunku było jak żółwi maraton w prażącym słońcu pustyni. Rozpiąłem jej koszulę, wstrzymała oddech, wystraszyła się.
-Chcę się z tobą kochać - szepnąłem w jej wargi, po dolnej przemierzałem językiem i koiłem rozcięcie.
-Ja też tego chcę, Justin. Potrzebuję cię również w tym znaczeniu.
Przyjęła mnie między swoje nogi, gdy klęczałem, ostrożnie wsparty na jednym ramieniu. Bajka i wiosna zakwitły wkoło nas i nagle zerwała się burza, i nagle nadszedł sztorm, bo równie nagle zobaczyłem siniaki na plecach Cindy. Namalował je upadek, a sprawcą upadku nie były bynajmniej dwie koślawe nogi.
-Ja? - spytałem przez zaciśnięte zęby.
-To nie ma teraz znaczenia - odpowiedziała. Byłem ciekaw, czy nie pokładała wiary we własne słowa, czy tak ją zniszczyłem.
-Ma. Ma ogromne znaczenie.
Nagle i na seks straciłem ochotę. Usiadłem na skraju łóżka, rękoma złapałem w garści włosy i pochyliłem się, jakby było mi słabo i jakbym czekał, aż krew napłynie mi z powrotem do mózgu, aż wróci z wycieczki do krocza.
Poczułem nieduży ciężar Cindy na plecach, gdy uklęknęła za mną na łóżku i ucałowała moje spięte barki, a każdemu z osobna oddała tyle czułości, ile otrzymywałem od niej ja.
-Skarbie, co się dzieje?
Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by otuliła mnie lawenda.
-Nie mogę - wyznałem.
-Twój kolega ma dziś problem z dyscypliną?
Zaśmiałem się cicho.
-On czuje się świetnie. Ale ja nie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak łatwo mi wybaczasz.
Cindy usiadła po turecku na łóżku, włosy związały jej twarz i niewiele widziałem.
-Nie umiem być sama. Nie ma przy mnie nikogo przez chwilę, a zaczynam wariować.
Zrozumiałem to tak, że z dwojga złego woli być ze mną, niż trzymać mnie na dystans. Nie poczułem się pocieszony. Cindy dobiła leżącego. Albo zaprosiła topielca do kąpieli.
-Mogę coś zrobić, żebyś poczuł się lepiej?
-Tak - odrzekłem. - Pozwól mi porządnie wpierdolić twojemu ojcu. Gwarantuję, poczuję się o niebo lepiej.
-Nie chcę do tego wracać - szepnęła. - To zamknięty rozdział.
-Dla mnie dopiero co otwarty.
-Uszanuj to, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
-I nie będziesz miała, przysięgam. Chcę mu tylko dosadnie przekazać, co sądzę o wykorzystywaniu dzieci. Nie jestem aniołem i nigdy nie będę, ale każdemu zasranemu gwałcicielowi, który zabawia się dziećmi, poucinałbym jaja. Dobrze wiesz, że to nie tylko puste słowa. Mówię w oparciu o własne doświadczenia. Ja też wiem, co znaczy trafić na pieprzonego pedofila.
-Wiem - przytuliła mnie czule do piersi. Wpierw napoiłem się biustem, a dopiero potem samą ideą uścisku. - Po prostu nie chcę, żebyś miał przez niego problemy.
-Winowajcą wszystkich moich problemów jestem tylko i wyłącznie ja sam, kotuś.
Co prawda w ostateczności nie doszliśmy do porozumienia, ale coś musiało zostać ustalone nawet poza nami, bo dziesięć minut później, po bojowej eskapadzie moich pocałunków do jej warg i jej pocałunków do moich warg, wsiadaliśmy do samochodu, po którym ślizgały się ostatnie promienie słońca, a cały kokpit stał w cieniu. Operowałem dźwignią zmiany biegów tylko przy wycofywaniu z podjazdu i zmiany biegów ze wstecznego na jedynkę, później analogicznie na dwójkę, gdy prędkościomierz rozgrzał się w akompaniamencie obrotów silnika. Po tym moja ręka utraciła całe skupienie i przez resztę drogi, z drobnymi przerwami na skrzyżowaniach, pieściłem jej kolano, udo i wnętrze uda, na pograniczu ze źródełkiem rozkoszy.
-Jeszcze nigdy nie zrobiłeś mi palcówki, prowadząc - zadrżała w śmiechu.
-To zachęta?
-Raczej przestroga. Patrz na drogę, bo wylądujemy w rowie i tak się skończą nasze samochodowe gry erotyczne.
Ale jednak gdy zabierałem rękę, ona przytrzymała ją w swojej, tam, na dole. Zaśmiałem się pod nosem. Zgromiła mnie ostrym jak brzytwa spojrzeniem. Od tej pory na każdej przecznicy, gdzie korek nakazywał mi przydusić hamulec, przyciskałem opuszki dwóch palców do bielizny Cindy, a ta podrygiwała i wyginała się na fotelu, zaciskając uda mocniej i mocniej, aż nie mogłem jej dłużej pieścić. Ale i nie musiałem. Zaliczyła efektowny orgazm w czerwonym świetle sygnalizacji, a jej piskliwy jęk uciekający przez uchylone okno obruszył sąsiedniego kierowcę.
-Wariat z ciebie - skomentowała na fali głośnego wydechu.
-A z ciebie wariatka. Nie powstrzymałaś mnie.
-Nie miałam jak.
Błysnąłem przed nią w uśmiechu.
-Wystarczyło poprosić. Nic skomplikowanego. Oczywiście dla kogoś, kto za żadne skarby nie chciałby dojść na fotelu pasażera. Ty nie zaliczasz się do tego grona, mam rację?
Mój cięty dowcip został unicestwiony prawym sierpowym w ramię, a że jej pięści kościste były, jakby ktoś wymieszał w worku zbiór kości mniejszych i większych i zamierzył się nim na mój bark, poczułem i wyraziłem niezadowolenie poprzez węży syk.
-A to za co?
-Za bycie kretynem większym, niż figuruje w statystykach.
-Jestem po prostu ponadprzeciętny. To dar, z tym trzeba się urodzić.
-Uważaj, bo zostaniesz narcyzem.
-Już nim jestem. Ta cera, te mięśnie, te palce wyczyniające nadludzkie cuda.
Drugi prawy sierpowy nie był już zabawny. Teraz byliśmy posiniaczeni razem, a nasze zapisane karty znów stały się białe.
Zbliżałem się do domu ojca Cindy, do jej rodzinnego domu, który rodzinę ma tylko w nazwie, na węch. Czułem jego smród, smród zgniłego serca. Niestety ten sam smród coraz częściej czułem od siebie. Serce mi gniło, wiotczało, bo każdy rzadziej używany mięsień w końcu opada z sił. Cindy jeszcze kilkakrotnie prosiła, byśmy zawrócili, pojechali na zakupy, poszwendali się po plaży, albo pohuśtali się na huśtawkach łańcuchowych w parku. Byłem nieugięty. Tak nieugięty, że jeszcze na ostatniej prostej osiedlowej dobiłem do maksymalnego progu prędkości zapisanego w kodeksie ruchu drogowego.
Pięści paliły mi się do działania. Płonęły ekscytacją i pragnieniem otwartych ran na kostkach. Słońce opadało po niebie, jakby wciągano je na niewidocznej nici za horyzont. Promienie rwały się ku miastu, ale od milionów lat skazane były na niepowodzenie. Podziwiałem ich zapał. Od zarania dziejów bez efektów, a wciąż gnały naprzód. Tak jak cały ja chciałem gnać naprzód, wpierw za kierownicą, a gdy dobrnęliśmy do celu, już z dala od kierownicy, po ogołoconym chodniku, do solidnych drewnianych drzwi z mosiężną klamką i wizjerem o wielkości niemałego orzecha włoskiego. Róże zasadzone w wąskim rzędzie za płotem jeszcze nie kwitły, ale zieleń jaskrawa była jak księżyc w pełni z końcem lata.
-Nie idźmy tam - poprosiła błagalnie Cindy. Uwiesiła się na mojej dłoni i z zaparciem ciągnęła na powrót do samochodu.
-Kochanie, nie zmuszam cię. Jeśli chcesz, wróć do samochodu. Przyjdę za chwilę.
-Jasne - burknęła. - Cały we krwi.
-W jego krwi - poprawiłem. - Nie powiesz, że nie zasłużył.
-Moja metoda na rozwiązywanie problemów brzmi: trzymaj się od nich z daleka.
Zajrzałem jej w oczy i teraz to ja dostrzegłem drugą stronę świata, ale już nie Australię, a Londyn. Ugryzłem się w wargę, teraz ucieszony, że zabolało.
-Skoro twoim życiowym motto jest trzymanie się z dala od kłopotów, co robisz tak blisko mnie?
Chwyciła moje policzki tak gwałtownie, że aż zadrżały mi wszystkie włosy na głowie, a zarost najeżył się jak nigdy. Pocałowała mnie, a jej usta skradły wszystkie moje myśli.
-Kocham cię. Dlatego godzę się na życie z jednym wielkim problemem, jakim jesteś ty. I z setką małych problemów, które wokół siebie rozsiewasz. Dlatego teraz proszę cię, odpuść. Wróćmy do domu i kochajmy się do rana.
-Kusząca propozycja - westchnąłem. - Ale gdy trzeba obić komuś mordę i przypomnieć, że nie ma jaj po to, by machać nimi na prawo i lewo, nawet seks przegrywa.
Wygładziła moją koszulkę na spiętych ramionach.
-Nawet seks ze mną?
Zawarczałem jak agresywny dziewiętnastowieczny parowóz przewożący frustrację seksualną w zmaterializowanej postaci.
-Wieczorem, maleńka. Wieczorem. - Wydęła wargi, rozczarowanie szalało w niej jak tornado. - Wieczorem będę twoim księciem z bajki.
-Będziesz moją dziwką - zarządziła.
-Mogę być i dziwką. W końcu mam w tym wprawę.
Dotarliśmy pod drzwi, trzymając się za ręce. Cindy miała uścisk prasy hydraulicznej i już na starcie zostałem osłabiony, gdy połamała mi wszystkie palce. Przed progiem schowałem ją nieco za sobą, a sam, dudniąc pięścią w dyktę, przybrałem pozycję lwicy gotowej do ataku na jeszcze hasającą, przyszłą padlinę. Miałem wrażenie, że pod naporem moich uderzeń i kroków za bramą piekła ziemia zadrżała, potem regularnie podskakiwała, a my, wszyscy pospolici ludzie, zamieszkaliśmy na trampolinie.
Drzwi otworzył ojciec Cindy. Kubek parującej kawy opierał się spokojnie w jego dłoni, przyglądając się mi i przyglądając się przyczajonej za plecami Cindy. Ten kubek wykazywał większe zainteresowanie niż sam właściciel kubka.
-Pamiętasz mnie? - wściekły rozpocząłem rozmowę.
-A powinienem?
-Powinieneś - warknąłem, a potem wpadliśmy do mieszkania jak tocząca się kula śnieżna, on na plecy, ja na niego. Kawa, już bez kubka, wykonała trzy powietrzne piruety i poparzyła mi ramię. Ukrop przegrał z sentymentem. Siedząc na nim okrakiem, spytałem: - A ją pamiętasz? Pamiętasz, co jej robiłeś, gdy miała czternaście lat? Pamiętasz, jak przychodziłeś do niej nocami?
Nie wymierzyłem mu jeszcze pierwszego uderzenia, a Cindy już odciągała mnie za ramię, z marnym skutkiem. Zacząłem wątpić w słuszność swoich przekonań - lepiej dla świata byłoby, gdyby została w domu.
-Puść mnie, zasłużył.
-Nie wiem, o czym mówisz - wycharczał nieco szpakowaty szatyn. Na leżąco polowanie na oddech nie było taką prostą sprawą. Plątał się we własnych wdechach, a wydechami oplatał mnie.
-Nie wiesz? - parsknąłem. - Więc na nagraniu, które mi podrzuciłeś, jest z pewnością twój brat bliźniak, co?
Paradoksalnie tak właśnie mogło być i byłem jednym z najbardziej doświadczonych w tej kwestii ludzi na kuli ziemskiej.
Łatwo było mu prężyć muskuły przed czternastolatką. Przede mną już trudniej, zwłaszcza że ich przeważająca większość zwiotczała i tkanka tłuszczowa opinała mankiety koszuli. Jakiś element układanki strachu mienił się w jego oczach, tak podobnych do oczu Cindy i tak podobnych do oczu Austina. Wciąż siedziałem na nim okrakiem, z racji najwygodniejszej pozycji do wybicia zębów, jednocześnie bez własnych strat. Ale odrzucała mnie myśl, że praktycznie siedzę mu na jajach i że dotąd to one walczą w tym pojedynku. Szybko się zreflektowałem i przyłożyłem mu w zęby. Zabrałem pięść, nim ugryzłby mnie i zostałbym zarażony jego jadem o właściwościach radiologicznych, może nawet nuklearnych.
-Jakie to uczucie, gwałcić własną córkę, co?
-Spróbuj sam, a się przekonasz - wychrypiał.
Wtedy wsiąkły we mnie wszelkie hamulce i jak sięgam pamięcią dekadę wstecz, nigdy nie czułem się tak rozgoryczony. Krew lała się po posadzce, komponowała się w smugi na łączeniach paneli, a ja łamałem mu nos chyba trzeci raz z rzędu, za każdym razem wykrzywiając go w przeciwną stronę - na Chiny i na Londyn. Opuchnięte oczy miał tak wąskie, że jakby się uprzeć, widział zaciemniony tunel, a na jego końcu smugę światła. Chciałbym, aby i to światło zgasło, by zalała go czerń i by życie oddał Cindy, bo tak wiele jej go zabrał.
Naraz głośny tupot stóp spłynął ze schodów. W progu salonu pojawiła się młoda dziewczyna, może jeszcze dziewczynka, pomiędzy czternastą a piętnastą wiosną życia. Gruby brązowy warkocz opadał na jej prawe ramię, a słońce, które powinno nad nią świecić, powoli gasło. Była jak ostatnie promienie, które siłą wszczepiały się w chmurę, byleby tylko za nią nie zajść. Blada na twarzy, jej wielkie oczy zdawały się być zawieszone w czasoprzestrzeni całkiem poza kontrolą reszty ciała.
Cindy natychmiast znalazła się u jej boku, a gdy zaprowadziła ją przed dom, by zapach krwi rozprowadzany jak woń ciętych róż nie odebrała jej zmysłów i równowagi, stwierdziłem, że na dobrą sprawę doczekałem się otwartych ran na kostkach, a mojej ofierze już dawno zamknęły się oczy, więc również wyszedłem, przesuwając go jeszcze stopą pod ścianę, by bezwładne zwłoki nie zajmowały połowy salonu.
-Kim wy jesteście? - spytała przerażona nastolatka, drżąc pod dłońmi Cindy.
-On jest twoim ojcem? - Cindy zerknęła przez szparę w drzwiach, a podeszwa buta mężczyzny uśmiechnęła się do niej zbyt przyjaźnie. - Mała, skup się. To twój ojciec?
-Tak - zająknęła się.
Cindy spojrzała na mnie z napięciem, z którego powoli schodziło powietrze. Rozumiałem tłumioną radość jej uśmiechu.
-W takim razie - odetchnęła głęboko, tak głęboko, że zdmuchnęła cały ocean i zalała Azję - jestem twoją siostrą. - Podała jej dłoń. - Cindy.
-Amy - odpowiedziała skonsternowana. - Ale jak to możliwe, że jesteś moją siostrą i nigdy o tobie nie słyszałam?
-Najwyraźniej mój ojciec chciał odciąć się od przeszłości równie mocno co ja - szepnęła pod nosem. - Też ci to robi? - spytała bez miękkiej łagodności, aż zdecydowałem się ugasić ją dłonią na ramieniu.
-Nie wiem, o czym mówisz - odrzekła, naciągając rękawy bluzy na posiniaczone nadgarstki. Może przeszedł na wyższy poziom i związuje je sznurem. Albo pomimo upadku masy mięśniowej, wyostrzył mu się uścisk.
Spojrzeliśmy po sobie z Cindy i oboje wiedzieliśmy. Jakby na moment słońce wychyliło się zza horyzontu, by nas oświecić, a potem wróciliśmy do rodzinnej ciemni.
-Powiedziałaś o tym komuś? - zaatakowałem pytaniem. Głos miałem chyba zbyt szorstki, bo nie wiedzieć kiedy, Amy wylądowała w uścisku Cindy. Wtedy przyjrzałem się małolacie nieco bardziej wnikliwie i poraziło mnie podobieństwo: gdybym zaczekał dwa lata, znów dostrzegłbym Cindy w pierwszym dniu naszych splecionych dróg. Gdyby sytuacja nie wymagała powagi, zażartowałbym, że gdy Cindy dobije do trzydziestki, wymienię ją na młodszą podobiznę. - Przepraszam.
Ale nie tylko w kolorze włosów Amy odbijała się Cindy. W jej łzach, których nadciągnęła ulewa, błyszczało jej odbicie. Uznałem, że odpowiedzi na podobne pytania byłyby tak oczywiste, że aż grzechem jest je zadawać. Milczałem więc, gdy siostrzana potęga rosła w siłę. A kiedy dotarła na szczyt Mount Everestu, podjazd podwoił liczbę samochodów i kobieta w średnim wieku przerwała swoją więź z kierownicą. Ubrana była w czarną sukienkę za kolana z dekoltem pod samą szyję. Nie wiedziała, na czym wpierw zawiesić wzrok - na córce w objęciach obcej dziewczyny, czy na krwi opływającej moje dłonie.
-To moja mama - wyszeptała półgłosem Amy, otarła rękawem nos. Dziś Cindy była jej przeciwległym biegunem magnesu, nie lgnęła do matki.
Cindy pogładziła szatynkę po łopatkach, później pocałowała ją w czoło i przeszła na stronę wroga. Poprosiła matkę Amy o rozmowę w ustronnym miejsce, ta osłupiała przytaknęła bez drżenia głosu. Skryły się za kantem domu, a wiatr znad oceanu przywiał niezręczność wraz z pierwszymi wiosennymi liśćmi.
Amy stała na krawężniku, obejmowała się ramionami, jakby sama siebie próbowała przytulić, albo jakby czekała, aż czyjeś ramiona zastąpią jej. Ale, na Boga, chyba nie oczekiwała, że to ja będę tulić ją do piersi i że to moja koszulka połknie wszystkie jej łzy? Założyłem płaszcz przeciwdeszczowy - wszystko po mnie spływa.
Oczywiście współczułem jej na swój własny sposób. Małe to, chude to i ostatnią rzeczą, jaką mogłaby się trudzić, był seks. I nagle olśniło mnie, błyskawica urwała się z nieba i nieposłusznie spadła mi na głowę - Nell była w wieku Amy, gdy zabawiałem się z nią w najlepsze. Dopadło mnie nagłe poczucie niesprawiedliwości świata, a wszystkie nastolatki przemieniłem w złote kłódki, do których klucze połknąłem głębokim haustem.
-Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - wypaliłem. - W końcu poznałaś siostrę.
-Jesteś chłopakiem Cindy? - Przytaknąłem. - Od ilu?
-Od sześciu lat. Z drobnymi przerwami. - Te przerwy to pobyt w więzieniu i moment, w którym zrzekłem się praw do Cindy na korzyść Jasona.
-Ślub, dzieci?
-Dziecko, jedno.
-Czy ojciec - zająknęła się. - Czy ojciec to samo robił Cindy?
Przysiadłem na krawężniku, ona tuż obok. Nawet i ta bliskość wydała mi się nieodpowiednia. Aktywowałem teorię o złotych nastoletnich kłódkach i wpadłem w głęboki stan moralnej hibernacji.
-Tak - odrzekłem, nim umknęła mi treść pytania. - Tak, był tym samym gnojem, tylko mniej szpakowatym.
-Powiedziała komuś?
-Dowiedziałem się wczoraj. I teraz, razem z tobą i prawdopodobnie twoją matką, jesteśmy jedynymi osobami, które wiedzą. - Siedziała skonsternowana jeszcze przez pięć ostrzejszych podmuchów wiatru. Trąciłem ją łokciem w żebra. - Uśmiechnij się, już po wszystkim.
Uśmiechnęła się, ale uśmiechem czarnym, kolczastym, z ust splątała ciernisty żywopłot.
-Tak myślisz?
-Porozmawiałem z nim dość stanowczo. Rozmowa na pięści to najlepsze rozwiązanie. A niekiedy i jedyne. Słownik bywa bardzo ograniczony.
-Dziękuję - powiedziała cicho; tak cicho, że mógłbym udać, że te słowa zawisły gdzieś między nami i nigdy do mnie nie dotarły. - Świadomie pomogłeś jej, nieświadomie mi.
-Drobiazg. - Wzruszyłem ramionami. - Lubię łamać skurwysynom nosy i ustawiać ich do pionu.
Szkoda, że nie trafiłem na agresora, który ustawiłby do pionu mnie, tak, jak ja wszystkich pragnę ustawiać.
-Jesteś w końcu moją, tak jakby, szwagierką, co?
Zgodziła się skinieniem. Doświadczyłem pewnej nieprawidłowości w postrzeganiu świata: patrząc na Amy miałem przed oczami dziewczynkę o bujnych kasztanowych włosach, których odcień zabierał mnie jedynie w podróż ku przeszłości. Patrząc na Nell, a były niemal rówieśniczkami, widziałem element dziecięcy, ale zmieszany ze sporą dawką erotyki. Tu pojawiało się pytanie: po której stronie leżał problem? Pytanie, na które nigdy nie odpowiem, bo i boję się odpowiedzi, i wcale jej nie poznałem.
Kobiecy szloch zapowiedział wyłonienie się matki Amy w eskorcie Cindy zza domu. Kobieta chwiała się na niewysokich obcasach, pędząc jak na złamanie karku poprzez uśpione niedawnym chłodem rabatki i plemiona chwastów, poprzez krawężniki i nierówną kostkę brukową, by paść córce w objęcia, choć to córka powinna paść w objęcia jej. Zaczął się proces wzajemnego pocieszania, a po wszystkim obie zorientują się, że dygoczą w tym samym miejscu, kiedy powinny jak cała artyleria wojskowa ruszyć z łomotem w gonitwę za sprawiedliwością.
-Chodźmy już - szepnęła Cindy stojąca nade mną. Tylko dotknęła moich włosów, a jakby bezboleśnie napięła dzięki nim sznurki uśpionej we mnie marionetki i uniosła mnie wprost do swoich ust, z których skradłem jej smutki.
Na pożegnanie Cindy uścisnęła siostrę i wsunęła do kieszeni jej dresów numer telefonu. Ja oddaliłem się z pożegnalnym puszczonym oczkiem i wsiadłem za kierownicę. Wkrótce dołączyła do mnie Cindy i pozostawiliśmy z tyłu dom rodzinny opleciony w historię jak z psychologicznego horroru dla wytrwałych. Ja nie wytrwałem - krew krzepła mi na kostkach, a serce przypalano pogrzebaczem od frontu i na tyłach. I wkrótce całe było okopconym węglem użytecznym tylko pod kratami grilla.
-Mogę ci zadać pytanie? - zagaiłem na pierwszym postoju, godziny szczytu nie znały litości.
-Naturalnie.
-Co byś zrobiła, gdybyś dowiedziała się, że spałem, na przykład, z piętnastolatką?
Pytanie zawiesiło się w przestrzeni między nami na ostatnim promieniu słońca i huśtało się jak wahadło zegara.
-Piętnaście lat to jeszcze dziecko. Byłbyś prawdziwym dupkiem, gdybyś zaciągnął do łóżka piętnastolatkę. - Po jej słowach cisza wdarła nam się do gardeł. - Chcesz mi coś powiedzieć?
-Nie, skądże - zaoponowałem.
-Spałeś z jakąś piętnastolatką?
Przełknąłem ślinę i nagle poczułem, jakbym zrobił coś złego, choć gdy rzeczywiście robiłem, to uczucie było mi obce.
-W żadnym razie - mruknąłem. - Zapytałem czysto... teoretycznie.
-To dobrze. - Cindy wprawiła w ruch pomiędzy swoimi palcami płatek mojego ucha. - Wydaje mi się, że gustujesz w kobietach, nie dzieciach.
-Jasne - zgodziłem się, by zamknąć furtkę z wygrawerowanym słowem "moralność" na jednym z prętów. Zamknęliśmy ją wspólnie, pocałunkiem, na środku skrzyżowania, na którym nagle musiałem wyhamować, by nie zbłaźnić się przed komisją jej warg.
Później droga prowadziła nas już prosto przez miasto, ale zamknęła wrota, które transportują najkrótszą drogą pod drzwi domu. Cindy obróciła się na fotelu, wychwyciła minięty zjazd z drogi szybkiego ruchu, której jednak korki odbierały drugi człon nazwy, ale milczała, śledząc moje dalsze drogowe poczynania. Minęliśmy kolejne dwa zjazdy i to wyraźnie nie przypadło jej do gustu. Otwierała usta, a wtedy czarowałem magiczną różdżką palców na jej udzie i wargi sklejały jej się jak oblane świeżym karmelem. Tak minęła nam droga pod drzwi komisariatu policji, na którym ostatnim razem jadłem najbardziej czerstwy chleb i na którym piłem najbardziej zbliżoną kolorem do ścieków wodę z metalowego turystycznego kubka.
-Co my tu robimy? - spytała niespokojnie. - O czymś nie wiem?
-Owszem, nie wiesz. Nie wiesz, że za moment wsadzisz swojego ojca za kratki.
Cindy nie pobladła na twarzy - ona pozieleniała, a tęczówki jej spłowiały. Gdyby spytano ją teraz, czy woli zeznawać, czy być przypalaną od stóp i zamrażaną od głowy, wybrałaby niehumanitarną śmierć cielesną.
-Nie ma mowy - powiedziała stanowczo.
-Prawdę powiedziawszy, nie musisz nic mówić. Jeśli będę chciał, zrobię to za ciebie. Nagranie jest jednoznacznym dowodem obciążającym go. Twoje słowa byłyby tylko posypką na lodach. - Zagryzła od środka policzki, ale tylko prawy zmiażdżyła kłami. - Nie musisz tego robić dla siebie - powiedziałem spokojnie, z wyczuciem. - Ale powinnaś to zrobić dla Amy. Tobie nikt nie pomógł, jej może. Przestanie się bać, kiedy wasz ojciec skończy marnie, a zapewniam cię, że to, co robią z takimi ludźmi w pierdlu, wykracza poza wcale nieograniczone bariery twojej wyobraźni.
-Nie jest mi łatwo - głos złamał jej się w pół.
-Wiem, skarbie. - Ucałowałem jej dolną wargę, drżała jak wybrany na wietrze żagiel. - Ale jesteś silną młodą kobietą i nie złamie cię byle huragan.
-Zawsze myślałam, że to ty jesteś moim huraganem.
-Myliłaś się. Ja jestem białym szkwałem. Przychodzę nagle i nagle odchodzę. Tak nagle, że nawet ja nie wiem, po której stronie właśnie stoję.
Może przekonał ją biały szkwał, a może przekonały ją wciąż wilgotne punkty po drogocennych łzach Amy. Wysiadła wraz ze mną i drzwi komisariatu rozpostarły się przed nami otworem, później kręte schody poprowadziły nas wraz z ciałem okalanym w mundur na drugie piętro, gdzie spędziliśmy trzy i pół pocałunku przed drzwiami obrońcy prawa. Gabinet obłożony miał segregatorami, z każdego wychylały się teczki i akta złoczyńców, a ja pozdrowiłem własną teczkę figurującą w londyńskiej kartotece i policyjnym rejestrze o wymiarze ponadczasowej dokumentacji internetowej.
Siedział za biurkiem, nierozproszony. Mrugałem błyskawicznie, by przekonać się, ile razy mrugnął on i aż przeszedł mnie dreszcz, i aż w głowie zadudniło, bo w oczach miał przeźroczyste zapałki, a powieki ani mu drżały. Na piersi wyszyte miał nazwisko - Clearwater. Oficer Clearwater w pomiętej przy mankietach koszuli wycyrklował porcelanowym kubkiem pod biurko i tam zniknął, a spod blatu wyłoniła się już sama wysuszona dłoń faceta, który kremy nawilżające naznacza mianem hańby męskości.
-W czym mogę państwu pomóc? - spytał zaaferowany. Pięćdziesiąt lat na chodzie i wciąż miał pełne baterie.
Usiadłem na fotelu, który ugiął się pod moim ciężarem.
-Nie owijam w bawełnę - uprzedziłem. - Moja dziewczyna była gwałcona przez swojego ojca, osiem lat temu. Teraz to samo spotyka jej młodszą siostrę. Mam dowody.
Rzuciłem mu pod nos płytę przyczajoną w kopercie.
-Powinienem to obejrzeć?
-Powinieneś - odrzekłem. - Ale nie teraz, nie przy niej.
Cindy od wstąpienia na posterunek była spięta. Teraz na sąsiednim fotelu siedział głaz o kobiecych kształtach.
-To zaczęło się, gdy miałam trzynaście lat - głos jej drgnął, ale szybko wyprostował się i stanął wyprężony. - Jeszcze kiedy mieszkała z nami mama. Przychodził do mnie wieczorami, siadał obok na łóżku, głaskał po głowie, dotykał. Mama się wyprowadziła, bracia też, a jego nie ograniczało już nic.
-Czy ktoś o tym wiedział? Wtedy, nie teraz.
Chciałem odpowiedzieć za nią, ale gdy milczała, milczałem i ja.
-Mój brat - wygłosiła cicho. - Mój brat wiedział.
-Austin? - spytałem. Poczułem się wyjątkowo niedoinformowany.
-Zayn - wyprowadziła mnie z błędu. I prawie z równowagi. - Właśnie dlatego z nim zamieszkałam. Z deszczu pod rynnę.
Nagle dotarło do mnie, jak niewiele o niej wiem i prawdopodobnie jak niewiele ona wie o mnie. Otwieraliśmy przed sobą same tytuły swoich powieści, a już pierwszy rozdział pisany był symbolicznym rozchwianiem uczuć. Znaliśmy swój własny zaszyfrowany język. Wzajemnych już nie.
-Później przychodził regularnie - ciągnęła. - Byłam jego małą dziewczynką, tak mi zawsze powtarzał. Gdy wyrwałam się z domu, obiecałam sobie, że nigdy nikomu o tym nie powiem, bo wciąż czułam, że to nie tylko jego wina. Tak mi powiedział. A ja mu wierzyłam. Zawsze we wszystko mu wierzyłam.
-Dlaczego zdecydowała się pani zgłosić przestępstwo dopiero teraz?
Cindy spojrzała na mnie i chyba białko w moich oczach układało się w imię Amy.
-Dowiedziałam się, że mam młodszą siostrę, która wciąż mieszka z ojcem, która powtarza moje błędy.
-Błędy? - powieliłem jej słowa.
-Tak, błędy - potwierdziła. - Boi się, a to błąd.
Postanowiła, że po dodaniu nazwiska nie powie już nic więcej i miała do tego prawo. Nagranie i kilka zdań wyciągniętych ze wspomnień jak nitka z tkaniny w zupełności wystarczą. Mundurowy spisał jej zeznania, zamknął w białej teczce, która powieli los pozostałych białych teczek i obiecał, że natychmiast skieruje sprawę dalej, a żeby nie przeszkadzać mu w służbowych czynnościach, wyszliśmy z gabinetu na oziębiony pustką korytarz, opleceni dowodami zbrodni i echem zeznań, bo one wszystkie kłębiły się w czterech ścianach i od lat ich tylko przybywało.
-Lżej mi - odezwała się Cindy. Wplotła się pomiędzy moje ramiona, więc przytuliłem ją czule do piersi. - Powinnam była opowiedzieć o wszystkim wcześniej, może uchroniłabym Amy.
-Już ją uchroniłaś.
-Za późno.
-Ona jest ci wdzięczna za każdy kolejny dzień bez niego, wierz mi, malutka.
Uwierzyła i dała tego dowód, mocno wtulając się we mnie. Dłonie wcisnęła w moje łopatki i byliśmy tak blisko, że obraz nas splątanych mógłby stanowić definicję bliskości. I wszystko byłoby na swoim miejscu, gdyby nagle nie rozdzwonił się telefon, który w mojej kieszeni zwiastuje wyłącznie kłopoty. Dlatego okryłem się kurtyną włosów Cindy, bo tam było ciszej i słabiej docierała rzeczywistość.
-Odbierz - poprosiła Cindy. - Nigdzie nie ucieknę.
Numer nieznany, wyświetlił się, ale specyfika nowoczesnej technologii nie połączyła go z żadnym nazwiskiem z listy kontaktów.
-Słucham?
Na linii upadł ciężki oddech, jakby głośne westchnienie miało wyprzedzić słowa i zapowiedzieć ich nadejście.
-Pewnie mnie nie poznajesz. Być może nawet nie pamiętasz - powiedział mężczyzna o chrypie, która nie była tylko jego elementem - była nim.
-W istocie głos nic mi nie mówi.
Mam dobrą pamięć, ale krótką. A trzeci telefoniczny wymiar zniekształca ludzi jak lustra w wesołym miasteczku.
Odetchnął raz jeszcze, teraz jakby spokojniejszy, że nie przeciąłem nici łączącej nasze telefony, i przemówił:
-Z tej strony ojciec Nell.
Teoria o nieustannym obrocie Ziemi została obalona - świat stanął w miejscu.
~*~
Muszę przetrzymać Was trochę w tej niepewności i wiecie, że sprawia mi to niebywałą przyjemność hahaha :)