sobota, 7 maja 2016

Rozdział 30 - The lucky one


Nie wiedziałem, ile procent Cindy jest moje. Nie wiedziałem, czy to, co byłbym skory nazwać swoim, rzeczywiście należy do mnie. Wiedziałem natomiast jedno - muszę odespać po nocy kradzionych pocałunków, o którą księżyc walczył ze słońcem, a nowy rok ze starym.
Kiedy wróciliśmy do domu o ósmej z rana, padliśmy w osobnych sypialniach na twarz i tak bez trudu zmorzył nas sen. Śniłem o wpływie świeżych pędów jemioły na moje życie uczuciowe, a gdy się obudziłem, nie było ani jemioły, ani poranka, który odszedł w zapomnienie. Zegar wybił szesnastą. Czas pożarł szesnaście godzin nowego roku. Osiem z nich przespałem, a drugą połowę przecałowałem. Obudziłem się z uśmiechem znanym tylko ścianom psychiatryka.
Czerwone bokserki były bardziej czerwone, niż je zapamiętałem. Gdy się kładłem, nogi miałem z ołowiu, a teraz jakby ktoś wypchał skórę trocinami - takie były lekkie. Z głową w chmurach spłynąłem po schodach, a w salonie nie drgnęło nawet powietrze. Odniosłem wrażenie, że ktoś nocą powymieniał nam drzwi na same dźwiękoszczelne. Albo wraz z nowym rokiem nastąpiła era antymotoryzacyjna. W każdym razie taka cisza była mi obca. 
Zakończyłem ją, gdy po otwarciu lodówki z impetem wyskoczyła z niej i poturlała się po podłodze szklana butelka, również z impetem. Napiłem się soku pomarańczowego i stałem chwilę z twarzą w błogim chłodzie, choć od kafli ciągnął ziąb i również temperatura na zewnątrz nie grzeszyła wysokością. Po prostu od czasu drgnięcia powieki czuję, że walczę z wszechogarniającymi rumieńcami prześlizgującymi się pomiędzy zarostem, i notorycznie przegrywam tę walkę.
Matka natura obdarzyła mnie licznymi zdolnościami z zakresu sięgającego Mount Everestu, ale poskąpiła mi talentu kulinarnego. Odpuściłem naleśniki - bo nie umiem; odpuściłem jajecznicę - bo przypalę. W ostateczności dokonałem kradzieży płatków czekoladowych, zalałem schłodzonym mlekiem w kubku z szerokim dnem i gmerałem pomiędzy porcelanowymi ściankami, tworząc własną śniadaniową kapelę, a kocia muzyka pełna zgrzytów metalowej łyżeczki niosła się po domu jak echo w wąwozie.
Naraz drgnąłem. Para zimnych gładkich dłoni objęła mnie zewsząd, wspięła się po moich plecach, przetoczyła na barki, a potem spłynęła wzdłuż torsu do brzucha. Ich chłód tylko utwierdził mnie w przekonaniu, jak bardzo rozpalony muszę być. Obłożyła moje ramię trzema ciepłymi pocałunkami i wtedy spotkały się nasze spojrzenia w połowie drogi do swojego odbicia. Oczy miała zmrużone, jeszcze senne i do końca nierozklejone, blond włosy potargane, a ich rozszalałe kosmyki rozciągały usta, które oblewał słoneczny uśmiech.
Trwała tak, przytulona policzkiem do moich pleców, wdychająca mój zapach, podczas kiedy ja chłonąłem jej ciepło i oddawałem powietrzu swoje.
Do tej chwili bałem się tego popołudniowego poranka. Bałem się, bo wciąż powracało pytanie - co jest między nami, skoro nie umiem tego nazwać? Ale teraz przestałem się bać, bo najwyraźniej nazwa była tylko wisienką na torcie - urozmaica, ale nie zmienia smaku.
-Dzień dobry - ziewnęła, przyjmując ode mnie pocałunek w skroń.
Odwróciłem się, oparłem biodrami o kuchenny blat, czekoladowe płatki straciły smak w starciu z nią. Przyciągnąłem ją do piersi i w końcu było mi tak ciepło, jak powinno być, i jej było tak ciepło, jak być powinno.
-Dzień dobry, skarbie - szepnąłem w zacisze jej włosów. - Czy królewna się wyspała?
-Za wszystkie czasy - odparła i skubnęła wargami mój lewy sutek.
Jason był wielkim szczęściarzem, jeśli otrzymywał ją w prezencie od każdego wschodzącego słońca.
-Co wcinasz? - Zerknęła przez moje ramię, a zaraz po tym zapełniła się czubatą łyżką. - Nigdy nie mogłam pojąć - powiedziała z pełnymi ustami - dlaczego Rosie lubi te płatki, dla mnie są bezsmakowe, gumowe i rozmiękłe. Ale najwyraźniej Rosie nie jest ich jedynym zwolennikiem.
-Byłem po prostu bardzo, bardzo, ale to bardzo głodny - usprawiedliwiłem się.
-Trzeba było mnie obudzić. - Opuszki jej palców zmroziły mój policzek, a gdy odeszły w nieznane, ten zapłonął.
Pocałowała mnie powoli, nie od razu jednak wiedząc, czy może pocałować. Smakowaliśmy tym samym - czekoladową słodyczą. Złapałem zębami jej dolną wargę, jednak tak by nie poczuła bólu. Trzymałem ją i trzymałem, aż Cindy uśmiechnęła się przez tę pocałunkową bijatykę. Wspięła się na palce, otoczyła w wężowym uścisku mój kark i pocałowała mnie raz. Raz, ale zachłannie. A potem, gdy następnym razem otworzyłem oczy, ona spijała chłód ulatujący z otwartej lodówki.
Usiedliśmy wspólnie na drewnianych krzesłach przy stole, po jednej i tej samej stronie. Cindy położyła mi łydki na kolanach, a ja, pocierając książkową definicję gładkości, przyglądałem się, jak łyżeczka po łyżeczce jogurt naturalny znika w jej ustach, których smak wciąż czułem. Wciąż, od wczoraj, od trzech lat, od sześciu.
Skończyła z cichym mlaśnięciem. Wtedy już bez żadnych żywnościowych przeszkód został rozpostarty pomiędzy naszymi spojrzeniami portal. Serce trzepotało mi jak ryba bez wody na prażonym słońcem pomoście i nic nie mogłem na to poradzić, bo kiedy ona się uśmiechała, to jakby Bóg mówił, że świat jest dobry.
-Wiesz, jak poznają się niewidomi? - spytała.
-Dotykiem - odrzekłem.
-Chcę cię poznać, jakbym cię nie widziała.
Usiadła mi na kolanach okrakiem, a oczy miała zamknięte. Gdy tak zaciskała powieki, nieopodal jej skroni wychyliły się małe zmarszczki, które musiałem pocałować - to nie chęć, nie pragnienie, a potrzeba wyższa. Poprosiła, bym położył jej dłonie na swoich policzkach i wtedy już nie wiedziałem, czy płonę, czy kostnieję. W każdym razie coś się ze mną działo. Nie podglądając, przemierzała kciukami w górę moich kości policzkowych, zatoczyła dwa kółka palcami wskazującymi na skroniach, a gdy przetarła szlak brwi, scałowała z nich wszystkie zmartwienia. Po omacku dotknęła też moich ust i całe zadrżały, a następnie zadrżała ona, gdy pojmałem jej dłonie i obcałowałem każdy najmniejszy punkt.
-Wyglądam inaczej, kiedy mnie nie widać? - spytałem, a ona otworzyła oczy.
-Dzięki Bogu nie - odparła. - Teraz twoja kolej.
Odetchnąłem głęboko i zaczekałem, aż delikatnie opuści moje powieki. Jej policzki znałem na wskroś, usta po których zawędrował kciuk również, a gdy dotarłem do oczu, pocałowałem jej powieki na oślep i jakiś dziwny zbieg okoliczności sprawił, że już po chwili całowaliśmy się oboje z zamkniętymi oczami, wolni od uciążliwego zmysłu wzroku. A gdy pocałunek dobiegł końca, rozpoczął się kolejny, i tak aż do utraty tchu.
Szczęściarz - oto kim teraz jestem.
-Mam dreszcze - wyszeptałem z czołem opartym o jej czoło. - I te dreszcze właśnie wyżerają mnie od wewnątrz.
-A ja muszę sobie przypomnieć, jak się oddycha, bo przy tobie łatwo zapomnieć.
-Bycie ślepym jest przyjemne. Okresowo.
-Przyjemne - powtórzyła. - Przez jakiś czas.
Wstała, a nogi jej się chwiały. Potem wstałem ja, zarażony tym samym syndromem drżących nóg. Trzymając się za ręce, wspięliśmy się schodami na piętro, choć cel podróży nie został wypowiedziany na głos. A potem zamknęliśmy się w łazience na korytarzu i pod naporem jej piękna uwięzionego w tak niewielkim pomieszczeniu, pękały i chyliły się ściany, a mnie upoiło.
Rozebrała się do naga. Pomyślałem, że jeśli rzeczywiście zapamiętałem ją taką, jaką zapamiętałem, moje wspomnienia chłonęły głębokie niedopowiedzenie, bo teraz, gdy widziałem ją nagą na żywo, tuż przed sobą, na wyciągnięcie dłoni, która z jakiś względów nie czuła potrzeby, by być wyciągniętą, uznałem, że w pamięci pozostała mi jedynie wersja demonstracyjna.
Dołączyłem do niej pod prysznicem, także nagi jak łza dziecka. Strumień lał się na nas z nieba, a my patrzyliśmy sobie w oczy, trzymając splecione palce na wysokości jej wyrazistych obojczyków.
-Cieszę się, że jesteś - powiedziała, pozwalając, by woda wdzierała jej się przez kąciki ust. 
-A ja cieszę się, że cię mam - dodałem.
-Ale wciąż przez mgłę.
-Niech tak będzie - zgodziłem się.
-Chyba utknęliśmy w prawdziwym delirium. Czy ty też widzisz słońce, czy moja ślepota przeszła na wyższy poziom?
-Widzę - uśmiechnąłem się. - Spójrz tam. - Wskazałem palcem sufit, ale żadne z nas sufitu nie widziało. Przebijaliśmy się ponad niego. - Ta chmura ma kształt serca, jak Boga kocham. I tamta też.
Cindy zaśmiała się perliście, odchylając głowę, a woda spływała po jej włosach, policzkach i piersiach. A kiedy wyprostowała się, płakała. Prysznic to najlepszy schron dla łez - tak profesjonalnego kamuflażu nie znajdą nigdzie. Nie pytałem, kiedy oparła czoło na mojej piersi. Przytuliłem i pozwoliłem, by przypływ wstrząsał jej ciałem, by płacz spływał ze mnie wraz ze strumieniem wody. Całowałem jej przemoczoną główkę i wiedziałem już, dlaczego płacze - to wszystko stało się tak nagle: ona, Jason, ja, my. Jakby Ziemia zaczęła kręcić się dwa razy szybciej. Do każdej historii dopisane są ramy czasowe - do naszej nie. Nasza historia płynie spontanicznie, prawie tak spontanicznie jak łzy Cindy, które raz są, a raz jakby ich brakło. 
Przestała, gdy wypuściliśmy ciepłą wodę z całego Los Angeles. Albo wychłodziliśmy się tak, że między wrzątkiem a górskim strumieniem nie było wyczuwalnej różnicy.
-Już w porządku? - spytałem.
-Tak. Tak, przepraszam.
-Nie przepraszaj - wszedłem jej w słowo. - Nigdy nie przepraszaj.
-Nawet gdy przypalę naleśniki? - zaśmiała się przez łzy.
-Nawet gdy spalisz całą patelnię.
-A jeśli jajecznicę też bym spaliła?
Pocałowałem ją w chłodne czoło.
-Wtedy zamówimy pizzę. 
Wciąż miała łzy w oczach, gdy sięgnęła po żel pod prysznic, obtoczyła w nim dłonie i zaczęła równomiernie rozcierać na mojej piersi i ramionach, powoli, nie spiesząc się, a przy tym na nowo poznawała moje ciało. Wspinała się na palce i całowała, kiedy pochylałem głowę, a potem znów szukaliśmy ponad sufitem kształtów chmur. I im dłużej zagłębiałem się w tę grę, nie wiedziałem już, czy woda zmyła maskę, czy zmyła prawdziwego mnie, zostawiając kogoś, kogo nigdy nie poznałem.
-Poproszę ręcznik - zarządziła, wciąż stojąc w strumieniach. Uparła się, że nie wychyli nosa spod wodnego ognia, dopóki nie zastąpi go ręcznik.
Przechwyciłem ją, wyrwałem spod szpon wody, otuliłem ręcznikiem i przytuliłem do piersi. Spojrzeliśmy na nasze wspólne odbicie w zaparowanym lustrze. Błyszczało. 
-Ładnie razem wyglądamy - przyznała.
-Dwa plus dwa równa się cztery.
-Co ty bredzisz?
-Jesteśmy ładni osobno, więc i razem olśniewamy.
Wyszliśmy z łazienki, ona opatulona ręcznikiem, ja nago. Odprowadziłem ją na koniec korytarza wzrokiem i skryłem się w swojej sypialni, a gdy byłem już za drzwiami, padłem na łóżko na twarz. Kręciło mi się w głowie i serce wyskakiwało z piersi. Było mi ciepło i chłodno zarazem. I gdybym tylko nie był nagi, w trybie natychmiastowym zapadłbym w sen, choć byłem już wyspany. Prawdziwe tornado uczuciowe albo zamieć śnieżna w Los Angeles.
To był najbardziej nieerotyczny prysznic w całym moim życiu. Gdybym wiedział, komu podziękować za ten brak erotyki, podziękowałbym.
Ubrałem bokserki i spodnie, ale ich nie zapiąłem. Nie starczyło mi sił. Chyba przejechał po mnie traktor. Ale, co dziwne, poprosiłbym go, by przejechał jeszcze raz, i kolejny, byleby za kierownicą siedziała Cindy. Odmówiłem ukrócony dziesiątek różańca, by spłynęła na mnie kosmiczna siła i związała ze sobą wszystkie moje kończyny, które do tej pory były jak rozsypane elementy w worku kości. Wstałem w pierwszym momencie, w którym poczułem, że nie runę jak długi, by kości na nowo mogły się rozsypać, a gdy wybierając sennie koszulkę drzwi zadrżały pod naporem uderzających w nie kostek, wiedziałem już, że znów zostaną wyssane ze mnie wszystkie siły.
-Nie przeszkadzam? - spytała Cindy, już ubrana, stojąc w progu na ugiętej nodze.
-A czy kiedykolwiek przeszkadzasz?
-Sama nie wiem - grała. - Może wstydzisz się przy mnie przebierać.
-I z tego względu przed chwilą wzięliśmy razem prysznic.
-To taka terapia szokowa.
Uwielbiałem, gdy dotykała moich ramion, gdy przytrzymywała się ich, jakby tylko wtedy była bezpieczna. A ona zdawała się doskonale o tym wiedzieć, bo co rusz dotykiem malowała mi skrzydła i odfruwałem, choć wciąż byłem z nią na ziemi. Tym razem to ja ją pocałowałem, bo dotychczas ona stawiała warunki. Podniosłem ją i oplotła mnie nogami w pasie, a jej plecy posmakowały chłodu ściany za zamkniętymi drzwiami.
-Co czujesz? - spytała, mierzwiąc mi włosy. 
-Czuję, że moja dziecinka mi schudła, choć zawsze była chudzinką.
-Życie modelki nie jest łatwe - westchnęła.
Dotarło do mnie, że jestem z modelką, że mam przy sobie modelkę, i to napawało mnie dumą.
-Czuję, że twoja pupka jest jeszcze gładsza. I czuję też, że - wtrąciła się słodkim pocałunkiem - że jestem szczęśliwy.
-Skąd to szczęście? - spytała, rysując na mnie jak na płótnie.
-Stąd - pocałowałem jej brwi - i stąd - tym razem nos - i jeszcze stąd - na koniec usta - i naprawdę gadam jak miękka pizda.
-Nie przeklinaj. Wolę cię w roli miękkiej pipki niż agresora.
Znów się całowaliśmy i kto wie, jak daleko by to zaszło, gdyby drzwi na parterze nie trzasnęły i gdyby donośny głos mojej siostry nie rozprzestrzenił się po domu jak zaraza. Cindy szybko spłynęła ze mnie na podłogę i walczyła z moją fryzurą, przygładzając włosy, zaczesując je i wzdychając przez ich niesubordynację.
Gdy wyszliśmy z pokoju, Jazzy z małą Rosie na rękach były już na górze. Spostrzegła nas, wychylających się zza jednych i tych samych drzwi, i przystanęła w pół kroku. Rosie czmychnęła z jej rąk i pognała przed siebie, by żelaznym uściskiem opleść nogę Cindy, a w tym czasie Jazzy zdążyła mrugnąć tylko raz - wiem to, bo liczyłem.Nie wyglądała na najszczęśliwszą. Prawdę powiedziawszy mógłbym porównać ją do cudem ocalałego z wpadki pod kosiarkę, choć wyglądała względnie ładnie. Po prostu myślę, że gdzieś przez jej wnętrzności przejeżdża właśnie kosiarka spalinowa, bo jakby napuchła i tylko nosem ulatywały opary benzyny.
-Mógłbyś chociaż zapiąć spodnie - burknęła, a potem wykonała pół piruetu na palcach i zbiegła schodami na parter.
Cindy wystartowała za nią. Nie zdążyłem pochwycić jej dłoni.
A ja krok w krok za nimi. Zatrzymałem się na schodach, za ścianą, przyparty do niej plecami przez wewnętrzną ciekawość. Nadstawiłem ucho, by czerpało z ich rozmowy pełnymi haustami.
-Jestem dorosła - syknęła Cindy.
-Jasne. Więc pieprz się z kim popadnie. Seks to całkiem pospolita forma uczczenia żałoby.
-Nie spałam z nim.
-Jakoś ci nie wierzę.
-I wcale nie musisz.
I stanęło na tym, że żadna niczego nie musi, a drzwi z łomotem zatrzasnęły się za moją siostrą, która następnie nerwowo zostawiła podjazd w osamotnieniu, zahaczając o metalowy kubeł na śmieci.
-W porządku?
Wyłoniłem się zza ściany i rozpostarłem ramiona, w których skryła się Cindy razem z bagażem utrapień z jednym głównym na czele - moją siostrą.
-Czasem mam wrażenie, że twoja siostra patrzy na mnie jak na zwykłą dziwkę.
-Jest cholerną suką - przyznałem - ale nie do tego stopnia. Jakkolwiek to zabrzmi, chyba się o ciebie martwi.
-Ma powód?
Ma.
-Nie ma. Ale taka już jest. Miałem cię spytać od początku - ty i Jazzy to taka wielka nierozerwalna, babska przyjaźń?
-Chyba tak.
-Zaakceptuję to, o ile nie będzie godzinami przesiadywać u nas w domu.
-Nie będzie - zachichotała. - Tak mi się wydaje.
-Nie trawię jej od dwudziestu czterech lat.
-Zauważyłam.
-I co jeszcze zauważyłaś?
-Że bardzo chcesz mnie pocałować.
-Owszem - przyznałem. - Chcę.
Usta już mi spierzchły, ale to ten rodzaj bólu, który nakręca się, byleby tylko go czuć. Czułem też coś więcej, ale przez bliskość nie wiedziałem co. Dopiero gdy się od siebie odsunęliśmy, spodnie miałem już zapięte. Cindy była najsprawniej rozpinającą spodnie dziewczyną i najsprawniej zapinającą. Zapięła mi je po raz pierwszy. Chyba wspięliśmy się na wyższy poziom relacji.
Naraz ze schodów nieporadnie zeskoczyła Rosie. Buzię miała rozpromienioną, a oczy lśniły jej jak para diamentów na słońcu. 
-Czy wy się całowaliście? - Przykryła usta obiema małymi rączkami. 
Ukucnąłem przed nią, a dłoń Cindy wybrała się w podróż po moich włosach.
-Ładnie to tak podglądać dorosłych? Uważaj, bo jeszcze któregoś razu podejrzysz za wiele.
Chyba ją spłoszyłem, choć wcale nie miałem takiego zamiaru. Zakręciła się na pięcie i jak wystrzelona z procy pognała do kuchni, gdzie jej wyścig z powietrzem zakończyła niespodziewanie wyrastająca spod podłogi lodówka. Upadła na pupę. Jak kiedyś sama przyznała, to jedyne momenty, w których żałuje, że nie nosi już pampersa. 
-Jest całkiem urocza - przyznałem.
-Po mamusi - zaćwierkała Cindy, a gdy wstałem, położyła mi dłoń na sercu. - Justin, ja nie chcę na razie uprawiać seksu. To byłoby nie w porządku w stosunku - przełknęła głęboki haust powietrza - w stosunku do niego.
-Okay. - Spiłem pocałunkiem wszystkie zmartwienia z jej zmarszczonego czoła. - W porządku, rozumiem.
-Na pewno? - Nie przekonałem jej. Nie przekonałem jej pierwszy raz, gdy naprawdę chciałem przekonać, bo to był czas na prawdę.
-Skarbie, spójrz na mnie. - Miałem tak duże dłonie, że jej policzki całe się w nich topiły. - Będziesz chciała, zrobimy to. Nie będziesz chciała, nie zrobimy, Tak?
Odpowiedziała, całując mnie w ucho.
Od tamtej pory każdy z moich zmysłów zmierzył się już z jej pocałunkami: osadzały się na mojej skórze, widziałem je, smakowałem, czułem ich zapach i teraz również słyszałem.
-A teraz chodź. Otrzymasz przyspieszoną lekcję gotowania.
-Wiesz, że jestem leniwy. Wolę patrzeć niż gotować.
-Patrzeć na co? Na patelnię czy na moją pupę?
-Mam podzielność uwagi. - Dotarliśmy do kuchni, trzymając się za ręce. Gorzej niż w podstawówce latem, gdy dłonie kleją się od potu tak bardzo, że nie sposób ich od siebie odlepić. - Proponuję, żebyśmy wpierw upiekli Rosie - zarechotałem, porywając ją w objęcia i sadzając na czystej patelni na wyłączonym palniku gazowym.
Ta zapiszczała donośnie i wybiła się z kuchenki, by machając w powietrzu rękoma jak skrzydłami, paść mi z powrotem w ramiona.
-Sam upiecz sobie pupę, tato - mruknęła. - Moją zostaw w spokoju.
Zjedliśmy całą trójką w ciszy słownej i hałasie śmiechu. W zasadzie nie wiedziałem, co jem, wierząc Cindy, że mnie nie otruje. Ale to tajemnicze 'coś' nieokreślonego pochodzenia było lepsze niż wszystkie inne 'cosie', które kiedykolwiek przepchnęły mi się przez przełyk. To 'coś' było jak promyk słońca, płatek róży i uśmiech, i to wszystko zatopione w ziołach i soli.
-Włosy mi urosły - mruknąłem, siedząc przy stole, z którego poznosiła Rosie. Pierwszy plus na liście jej cech. - Muszę iść do fryzjera.
-Zapraszam do takiego na pierwszym piętrze.
-Mamy w domu zakład fryzjerski? Od kiedy?
-Od... dzisiaj. - Zaświeciła uśmiechem. - Och, no nie patrz tak na mnie. W Londynie przez parę miesięcy chodziłam na kurs fryzjerski. Co nieco jeszcze pamiętam.
-Wiesz, że moje włosy to świętość. Ufam ci Cindy, kochanie, ale chyba nie aż tak.
-Przecież nie ogolę cię na łyso - zaśmiała się, a mnie zmroziło. - Chyba.
Na tym 'chyba' dyskusja stanęła, a cała krew we mnie postanowiła wziąć dziś wolne, przestała płynąć i być może uciekła jak najdalej, byleby nie być obecną podczas masakry urządzanej nożyczkami i maszynką na mojej głowie. Sam najchętniej rozpłynąłbym się w powietrzu na pstryknięcie palcami. Albo odebrał kosmicznie ważny telefon służbowy. Gdybym chodził do pracy. I gdyby dłoń Cindy nie posiadła tajemnej mocy ściskania mojej tak mocno, że chyba rzeczywiście krew stwierdziła, że nie ma sensu przepychać się przez tak skurczone żyły.
-Nie bój się, to tylko włosy - mruknęła z wysiłkiem, ciągnąc mnie po schodach na zapartych nogach. 
-Tylko włosy? Grzeszysz mową, słońce. Grzeszysz mową.
Zapamiętałem, by w wolnej chwili złapać ramię Cindy przypominające lichą gałązkę rozkwitającego drzewa w szkółce leśnej, i zmierzyć obwód jej bicepsa, bo wciągnęła mnie do łazienki z taką krzepą, jakiej brakło mi, by wbić pięty w panele, może nawet wywiercić w nich dziury, ale unicestwić siłę pociągową. Siadłem na taborecie, plecami do lustra, a twarzą do zaparowanej ściany. W powietrzu wciąż czułem zapach męskiego żelu pod prysznic i poszukiwań chmur na gdzieniegdzie popękanym suficie. I jeszcze zapach pocałunków. I zapach braku erotyki.
-Więc jak tniemy, proszę pana? Czy odpowiada panu łysa czaszka?
-Sama się ogól na łyso.
-W porządku. - Wzruszyła ramionami, a nożyczki zatańczyły pośród blond kosmyków przy twarzy.
-Nie, nie, żartowałem - zreflektowałem się pospiesznie. - Twoje włoski są w stu procentach tam, gdzie ich potrzeba.
-W stu procentach, powiadasz? - Znałem tę minę. Mówiła "nie jestem tak grzeczną dziewczynką, na jaką wyglądam" i zamieszkała na najbardziej odpowiedniej osobie.
-Zbok - parsknąłem, a potem nie było mi już do śmiechu. Nożyczki poszły w ruch.
Cięła, potem zamykałem oczy, gdy zbliżała mi do głowy maszynkę, potem znów nożyczki przecinały powietrze i nie tylko. Gdy skończyła z własnym kosmykiem przyklejonym do czoła, nie byłem pewien, czy chcę spojrzeć w lustro, ale ona, po użyciu suszarki rozkręconej tak szaleńczo, że podmuchy niemal urwały mi głowę, okręciła mnie przodem do lustra, które zdążyło odparować, i ujrzałem siebie, siebie sprzed kilku lat - z dojrzalszym wyrazem twarzy, bardziej muskularnego, ale to znów byłem tamten ja.
-Jak - wymamrotałem, przeczesując palcami grzywę wte i wewte. 
Zawsze czułem się seksowny. Ale dziś onieśmieliłem samego siebie.
-Ma się ten talent. - Dmuchnęła w czubek nożyczek, jakby zdmuchiwała opary lufy gnata. - W nagrodę oczekuję buziaka.
Odchyliła delikatnie moją głowę i sama nachyliła się nade mnę, całując mnie w usta raz, potem drugi, ale tylko z subtelnością spadającego na wargi piórka.
-Jeszcze - wymamrotałem.
Spełniła moją prośbę. Otrzymałem kolejnego buziaka w usta, potem w nos, dwa na policzkach i po dwa na powiekach. Dreszcze rozpętały we mnie wojnę, w której poległem, zanim w ogóle przystąpiłem do ataku. Fizyczna słabość - na takie nazwisko wyrobię nowy dowód.
I kto normalny twierdzi, że w miłości tkwi siła?



Minął tydzień i od tylu miałem dziewczynę. A przynajmniej sądzę, że miałem. Ta kwestia nie została rozstrzygnięta oficjalnie. Nie spytałem, czy jest ze mną, czy tylko obok mnie. A gdy bywaliśmy u moich rodziców, nasze dłonie dzieliły całe lata świetlne, których nie potrafiliśmy przebyć. Tak to już z nami było - dorośli, a dzieci; dojrzali, a nie; razem, a osobno, choć częściej razem.
Tego ranka obudził mnie trzask szafek, później stukot kół jak na dworcu, tylko znacznie stłumiony i za drzwiami, a na koniec zgrzyt klamki, która do upadłego walczyła z naporem dłoni. Uchyliłem powiekę w samą porę, by odkryć Cindy przeciągającą przez próg walizkę, ocierającą z czoła pot, potykającą się na podłogowych nierównościach. Usiadłem wyprostowany.
-Wyprowadzasz się, skarbie? - spytałem.
-Nie wyprowadzam, tylko przeprowadzam. Do ciebie. 
-Z tą wielką walizą, którą ledwie taszczysz? Kochanie, żenię się z tobą, nie ze stertą twoich ciuchów.
-Daj spokój - żachnęła się. - To tylko parę niezbędnych drobiazgów.
-Podpaski, tampony, wibrator i szczoteczka do zębów?
-Powiedzmy - westchnęła, gdy w końcu dotarła do kąta i tam znalazła skrawek przestrzeni na pomniejszoną wersję przenośnej szafy. - Dzisiaj zrobisz mi miejsce na półkach. Ostrzegam, zajmuję dwie trzecie powierzchni.
-Zaczynam się zastanawiać, czy ta przeprowadzka wyjdzie mi na dobre - zażartowałem.
-O ile lubisz się nocą przytulać, nie pożałujesz. A jeśli nie lubisz... W zasadzie nie masz żadnego wyboru.
-Zostałem totalnie zdominowany prze babę.
-Ale za to jaką babę.
-Moją babę.
Rozkwitała na moich oczach, w białej koszuli nocnej na cienkich ramiączkach, do połowy ud. Do sypialni wlewało się słońce, ale kto by tam widział słońce, gdy górowała nad nim jego przełożona, jaśniejsza i chyba cieplejsza, bo gdy wdrapała się na łóżko i zanurkowała pod kołdrę, przyległ do mnie rzeczywisty kaloryfer o niedużych krągłościach, okalany gładką skórą.
-Gdzie Rosie? - spytałem.
-W przedszkolu.
-Jak, skoro wciąż jesteś w piżamie?
-Kto powiedział, że nie mogę odwieźć jej w piżamie? Założyłam jeansy i kurtkę i nikt się nie zorientował.
-Wariatka - zaśmiałem się.
A potem popadliśmy w codzienną rutynę - monotonia kradzieży pocałunków jeszcze nigdy nie była tak ekscytująca. Gładziłem ją po chudych plecach i całowałem powoli, Dotykała moich policzków i włosów, które nadal uważała za cud spod jej dłoni, a razem wznieśliśmy się gdzieś w przestworza - gdzieś, gdzie nie ma barw, gdzie czas wtapia się w ziemię, a przestrzeń kurczy i udaje ziarno grochu.
Naraz Cindy wyskoczyła z łóżka, tłumacząc, że przeprowadzka tak ją zaabsorbowała, że zapomniała zrobić siusiu. Czekając na nią, przyglądałem się fioletowej walizce na kółkach, aż nagle zaczęła dzwonić i podskoczyłem na łóżku. Zerknąłem na drzwi, Cindy nie było. Zerknąłem na walizkę, a w niej w ciąż tańczył telefon. Wychyliłem się z łóżka i szperając w przedniej niedużej kieszeni, wydostałem komórkę. Numer nieznany. Dokonując pospiesznej analizy logicznej doszedłem do wniosku, że Cindy nigdy nie otaczała swojej prywatności przesadnie wysokim murem, więc w końcu odebrałem.
-Tak, słucham?
-Czy dodzwoniłem się na telefon pani Cindy Blake?
-Zgadza się - potwierdziłem niespokojnie.
-Dzwonię w sprawie śmierci Jasona Biebera.
Gdyby żołądki potrafiły mówić, mój krzyknąłby i poinformował, że coś go poddusiło. Do tego nogi miałem jak z waty, a komórkę trzymałem obiema rękoma - na nią siła grawitacji działała dzisiaj dziesięciokrotnie.
-To mój brat - oznajmiłem.
-Mógłby pan przyjechać na komisariat, możliwie jak najszybciej? To nie jest kwestia do rozwikłania przez telefon.
-Mógłbym - przytaknąłem. - Będę za pół godziny.
Poderwałem się z łóżka, choć nie było mi łatwo, bo zapach Cindy na poduszce przyciągał z zaparciem godnym magnesu. Wskoczyłem w spodnie z przydługimi nogawkami, zarzuciłem bluzę i zderzyłem się w drzwiach z Cindy, szczęśliwa pustką zionącą z pęcherza.
-Uciekasz ode mnie? - spochmurniała.
-Muszę coś załatwić, skarbie. Będę za godzinkę, przysięgam. 
-Ale...
-To ważne.
A skoro ważne, przepuściła mnie w progu i już nie zatrzymywała. Przemierzyłem schody w paru susach. Kluczyki do samochodu ugniatały udo przez kieszeń, gdy wypadłem na oblany słońcem podjazd. Samochód zaparkowany był tyłem do ściany domu i pyskiem wychodził na drogę - a to z kolei znak rozpoznawczy Cindy za kierownicą. Silnik zamruczał, wdzięczny, że pozwoliłem mu się wykazać. Porozumieliśmy się telepatycznie i ruszył, płynnie wybijając maskę w przód. Na krótką chwilę stałem się panem szosy.
Miałem koło piętnastu minut na wszystkie przygotowania - przygotowanie do konfrontacji z gliniarzem, przygotowanie na dawkę nowych rewelacji, przygotowanie na lawinę wyrzutów sumienia, że moje łóżko i łóżko Cindy połączyły się w jedność. Ale piętnaście minut to stanowczo za mało, więc gdy zatrzymałem się przed komisariatem, byłem gotów jedynie wegetować za biurkiem jednego z oficerów.
Wszedłem, a parter płonął ciszą, aż bolały uszy. Odkryłem policjanta koczującego za biurkiem, wyjaśniłem pokrótce sedno, a on wysłał mnie na piętro, pokój 18. Posterunek wyglądał tak, jakby przebiegło przez niego spustoszenie pożerające wyłącznie mundurowych. Ale we wskazanym gabinecie istniała już dostateczna pustka - za jednym biurkiem braki, a za drugim fotel obejmował mundur wypełniony kośćmi i mięśniami.
-Witam. - Podałem mu dłoń. - Justin Bieber.
-Gdybym nie wiedział, że pański brat nie żyje, mógłbym...
-Pomylić się - dokończyłem.
-Przepraszam, to uwaga nie na miejscu.
-Spokojnie, mnie żałoba nie objęła.
Usiadłem na poobijanym krześle przed biurkiem, a mój wzrok mówił jedno - chciałem przejść do rzeczy, nim przypomnę sobie, że Jason to mój brat, że nie żyje i że ukradłem mu i córkę, i dziewczynę, która czeka na mnie w łóżku.
-Po co pan mnie tu ściągnął?
-Chodzi o wypadek pańskiego brata. A w zasadzie o fakt, że to wcale nie był wypadek. - Tylko potwierdził to, o czym byłem pewien. Tak pewien, jak pewien tego, że gdy Cindy przestanie się uśmiechać, słońce zgaśnie bezpowrotnie. - W samochodzie pańskiego brata przecięto przewody hamulcowe.







~*~


Ja wiem, że ten Justin to nie jest nasz Justin, ZDAJĘ SOBIE Z TEGO SPRAWĘ i dlatego nie chciałabym przeczytać po raz kolejny w komentarzach, że to całkiem inne opowiadanie, w którym nie ma już Justina. Pod prysznicem (ich prysznicem) padło jedno ważne zdanie będące wyjaśnieniem. Wszystko jest celowe, więc spokojnie :)
ask.fm/Paulaaa962

12 komentarzy:

  1. No jestem ciekawa jaki bedzie rozwój akcji, bo robi sie ostro, ciekawie i tajemniczo :D

    OdpowiedzUsuń
  2. jezusie czy to ona....?
    nie no w takim momencie zakonczylas ze chyba umieram????
    Blagam dodaj nastepny jak najszybciej:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Pod prysznicem było mało zdań więc chyba juz wiem o co chodzi i mi się to nie podoba.
    Jak to nie był wypadek? Kto to mógł zrobić, przecież wszyscy kochali Jasona, no nie licząc Justina ale sorry, on nie mógł tego zrobić. 😂
    Relacja Jindy teraz to cud miód malina i poziomki i byłabym mega szczęśliwa gdyby nic sie nie zepsuło, ale zbytnio w to nie wierze. 👌
    Cóż, pozdrawiam, czekam na kolejny i życzę weny! ❤
    Ps. Jestem dumna, że w końcu udało mi się skomentować 😂

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tylko Cindy się dowie zacznie podejrzewać Juatina :/ :c chyba wiem ktore zdanie nie w dialogu, tylko w wewnętrznym monologu Jusa, prawda? <3

    OdpowiedzUsuń
  5. To była Cindy, ale nie będą razem ? No cóż podoba mi się w sumie i wcale tak bardzo się nie zgadzam z tym że to nie ten sam Justin, po prostu nie ma 21 tylko 27 lat, tak? Więc uważam, że dorósł, powinny skończyć się w takim razie szczeniackie gierki;p
    Rozdział super jak zwykle

    OdpowiedzUsuń
  6. Cindy i Justin najlepsi. Cholera nie wiem czy jestem niewyspana czy tępa ale nie wiem na które zdanie zwrócić uwage pod tym prysznicem ech rozdział genialny xx

    OdpowiedzUsuń
  7. O cholercia to się porobiło xd relacja Justina i Cindy to cudo, jedyne czego mi brakuje to więcej epizodów z Rosie ona jest po prostu przesłodka :D już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów życzę weny kochana ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem chyba tępa. Czytam 5 razy scwne pod prysznicem i gówno wyłapuje xd
    Jest zbyt slodko zwby bylo dobrze xd to cisza przed burzą cos mi sie wydaje

    OdpowiedzUsuń
  9. Omg myślałam że tak będzie,ciekawe jak zareaguje Cindy
    Jak na ciebie jest za bardzo sielankowo haha Justin uderzy Cindy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłam! O to chodzi?
      " I im dłużej zagłębiałem się w tę grę, nie wiedziałem już, czy woda zmyła maskę, czy zmyła prawdziwego mnie, zostawiając kogoś, kogo nigdy nie poznałem."??

      Usuń
  10. Cudowny!!!
    Mi się wydaje ze te hamulce to przeciął Zayn...Nir wiem czemu po prostu tak jakoś :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiedziałam! Wiedziałam, że Jason nie zginął tak sam z siebie. To nie byłby w Twoim stylu. Kuźwa, kto odważył się zabić Jasona? No kto? Jestem mega ciekawa i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
    Skrycie też liczę na Nell, ale ok...xd

    OdpowiedzUsuń