niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 35 - Farewell with innocence


Tak jak ja, gdy się postaram, potrafię emanować wewnętrznym spokojem, tak Rosie, jeśli tylko chce, chowa różki i przybiera postać potulnej córeczki tatusia.
Tej nocy spała u mnie, zwinięta w kłębek, wciśnięta w moją pierś. Ciepłym oddechem owiewała krzyż na moim torsie. Wraz z wydechem podskakiwało jasne pasmo jej włosów. Księżyc ukołysał ją do snu, a potem pałeczkę przejąłem ja, otaczając ją ramieniem, doglądając w przerwach między sennymi etapami i zachodząc w głowę, jak z jednego małego plemnika wyrosło nasionko dorastające mi aż do kolan i dzielne sercem za nas wszystkich.
Obudziła się rankiem z zarumienionymi policzkami, ziewnęła i wyprężyła się jak struna, by po chwili z powrotem złożyć się w pół. Dziecięca słodycz wypływała poza granice jej rozgrzanego kołdrą ciała.
-Jestem głodna - oznajmiła, gryząc moją poduszkę stalowymi mleczakami. - Nie zrobiłeś mi kolacji.
-Zapomniałem.
-Mama by nie zapomniała.
-Więc trzeba było iść z mamą - burknąłem.
-Nie mogłam.
-Dlaczego?
Rączka Rosie w zderzeniu z moim czołem wydała plastyczny dźwięk.
-Przecież mnie trzymałeś, nie pamiętasz?
W rzeczywistości z dnia wczorajszego pamiętałem niewiele: sporą dawkę krzyków, kilka ograniczonych porcji jednostronnych łez, wieczór spędzony z kobietką nieodpowiednią wiekiem i to wszystko doprawione solidną szczyptą zazdrości. A że nigdy nie byłem dobrym kucharzem, i efekt końcowy był, jaki był - brak kolacji, brak seksu, brak zaufania i brak tego wszystkiego, co chciałbym mieć w wieku dwudziestu prawie siedmiu lat i z bagażem doświadczeń tak ciężkim, jak przed roczną podróżą do Sydney.
Z łóżka wywabił nas warkot silniczka spalinowego w brzuchu Rosie, który zasysał wyłącznie powietrze, bo brakowało mu odżywczego paliwa. Zniosłem Rosie na rękach po schodach, przyzwyczaiłem się do myśli, że króluje na moim ramieniu i przewyższa mnie o pół głowy. Posadziłem ją na kuchennym blacie, by bosymi stopami mogła wierzgać i bębnić w drzwiczki szafek. Zapragnęła owsiankę z płatków orkiszowych. Co prawda wydawała przejrzyste komendy: wlej mleko, włącz gaz, wsyp płatki, zmniejsz gaz, przykryj pokrywką, czekaj, nakarm swoje maleństwo - mleko wykipiało, płatki rozmiękły i w tej papraninie ciężko było odróżnić jeden od drugiego, a Rosie i tak zapchała się herbatnikami w oczekiwaniu na efekt moich kulinarnych popisów.
-Kiedy przyjdzie mama? - spytała, trzydziestym piątym już ruchem ścierki wycierając porcelanową miskę, aż starła z niej wzór. 
-Też chciałbym to wiedzieć - westchnąłem.
-A dlaczego nie było jej dziś w nocy i dlaczego jej nie przytulałeś, i dlaczego się nie całowaliście, i dlaczego nie robicie tego, co robią rodzice moich koleżanek?
-O to ostatnie spytaj swoją mamę - burknąłem cicho. - Tata zrobił coś, czego nie powinien robić. Coś, co nie podoba się mamie, światu i mnie  samemu.
-Więc po co to robisz? To tak jakby jeść coś, czego nie lubisz jeść. 
Westchnąłem, a ślepia Rosie domagały się kontrargumentów.
-Próbowałaś kiedyś piwo?
-Jeden mały łyczek od taty. To znaczy - zawahała się - od tego drugiego taty.
-Smakowało ci?
-Jest okropne. - Wzdrygnęła się na całym ciele.
-Ja też nie lubię piwa. 
-To dlaczego pijesz?
-Właśnie nie wiem. I tu jest pies pogrzebany.
-Miałeś pieska?
-Nie bierz wszystkiego tak dosłownie, Rosie. Po prostu dorośli robią czasem rzeczy, które ciężko jest wytłumaczyć i których oni sami nie rozumieją.
-Jak drapanie się po jajkach?
Zadławiłem się diabolicznym śmiechem, aż owsianka wyszła mi nosem. Odkryłem dwie kolejne dziurki, którymi spaceruje przetrawione jedzenie.
-Dobra myśl, złotko. 
Przyjrzałem się Rosie uważniej. Kości policzkowe miała delikatnie zarysowane - za Cindy. Oczy okalane gęstymi rzęsami hipnotyzowały - za nami obojgiem. Usta bezwarunkowo miała moje - pełne, a i kolor się zgadzał. Karnację też miała moją, nieco ciemniejszą niż blada cera Cindy. A jej serduszko, teraz jeszcze małe, miałem nadzieję, nie miało z moim wspólnej żadnej tkanki gładkiej.
-Wybierasz się dziś do przedszkola? - zagaiłem, przechwytując ją w ramiona. Przylgnęła jak komar do tablicy rejestracyjnej.
-A muszę? Dwóch kolegów wciąż ciągnie mnie za włosy.
-Zaczęły się końskie zaloty. Tylko pamiętaj, zakaz randek przed osiemnastką.
-Spokojnie, tata. Chłopaki są wstrętni.
-Dlaczego tak ostro? 
-Bo drapią się po jajkach.
Nasyceni pęczniejącą w żołądkach owsianką czuliśmy się na siłach, by dalej żyć. By dalej żyć w zazdrości, w moim przypadku. Nigdy nie zdradziłem i nie zdradzę - to jedno wiem na pewno. Jednocześnie zdrada to jedyny efekt uboczny związku, którego bym nie wybaczył. Z jednej strony moja moralność by mi na to nie pozwoliła, a z drugiej - moje pięści mogłyby nie dać szans na dalsze istnienie kogoś, komu hipotetycznie powinienem wybaczyć. Dlatego 95% teraźniejszego przekonania o zdradzie Cindy chciałem albo rozszerzyć do 100%, spakować się w służbową walizkę Jasona i wrócić do Londynu, do którego pewnie nie miałbym już po co wracać, albo zniwelować silne przekonanie do 0%, pocałować Cindy w skroń i zachodzić w głowę, jak zrekompensować wewnętrznego szaleńca.
Nie umiem kupować kwiatów i czekoladek. Nie umiem klękać, całować po dłoniach. Nie umiem przepraszać i płaszczyć się przed kobietą. Nie umiem przyswajać zachowań sprzecznych ze mną. Nie umiem postępować wbrew sobie. Nie umiem robić tego, czego chcą ode mnie inni, a czego ja sam z własnej woli bym się nie podjął.
Nakazałem Rosie, by ustawiła możliwie najwyższą wieżę z klocków lego, a sam dokonałem inwentaryzacji wszystkich dokumentów w szufladach Cindy. Rachunek telefoniczny i kilka połączeń z numerem wykraczającym poza gromadę moich znajomych. Potwierdzenie zamówienia upiornej lalki Barbie, prawie tak upiornej jak Rosie o szóstej nad ranem. Żadnych innych testów na ojcostwo, żadnych potajemnie przechowywanych dzieci. Obecny był za to wyciąg jej konta bankowego, z którego proponowałem, by zrezygnowała, bo moja karta kredytowa jest na jej nieograniczony użytek. Dokument jasno wskazał, że ostatnimi czasy Cindy wyjęła z konta trzykrotnie po tysiąc dolarów i operacje bankowe nie miały nic wspólnego z zakupami w markecie spożywczym, bo tam zawsze płaciła kartą. Czułem, że to punkt zwrotny albo przełom, zależy z jakiej perspektywy spoglądać. Z mojej perspektywy wszystko było tak samo poszarzałe. Brak kolorów zapuścił we mnie korzenie.
-Rosie? - zawołałem, by wydostać ją ze świata lego. Uniosła głowę, a włosy spływały jej po czole. - Nie wiesz, czy mama nie kupowała ostatnio czegoś... większego?
-Co znaczy większego?
-Sam nie wiem, jakiegoś kolosalnego pudła klocków, roweru, pralki, zmywarki, wycieczki do Tokio?
-Co to jest Tokio?
Przewróciłem oczami i poprosiłem Boga, przy przyspieszył proces ewolucji Rosie o kilka porządnych lat pełnych nowej wiedzy, jak na przykład lokalizacja Japonii.
-Zapomnij, że o cokolwiek pytałem.
Niewyjaśniona sprawa wyciągu bankowego została zepchnięta na dalszy plan hordą rozszalałych pięści łomoczących w drzwi wejściowe. Spojrzeliśmy po sobie z Rosie, ona pierwsza ruszyła sprintem, potknęła się już na środkowym stopniu schodów i na parterze w ostatnim momencie uchroniłem jej mleczne jedynki przed spotkaniem z nieempatycznymi panelami. Gdy otwierałem drzwi, skryta była za moją łydką, a że z przyzwyczajenia gryzła wszystko, co wpadło jej pod zęby, wkrótce miałem już oślinioną nogawkę dresów. I szczerze powiedziawszy wolałbym, by po spodniach spływał mi ocean, niż mierzyć się na spojrzenia z kształtem pulsującej gniewem matki połykającej przy każdym wdechu całe kalifornijskie powietrze.
Pierwszy raz w życiu zostałem poczęstowany policzkiem od matki.
-Jak mogłeś jej to zrobić!? - zaatakowała, a przed regularnym ognistym natarciem dzieliła nas tylko Rosie, która nagle była już na przodzie i stała na mojej stopie. - Znów!? Znów wszystko się zaczyna!? - Jak huraganowy podmuch wpadła do nory, w której czaiłem się ja i zbiór moich agresywnych zboczeń. - Jason nigdy by jej nie uderzył. Nigdy!
-Cindy wie, do czego jestem zdolny. Nie zmusiłem jej, by ze mną była. 
-Ale robiłeś wszystko, by zbliżyć się do niej.
-Przepraszam, że chcę, kurwa, kochać! - krzyknąłem, a Rosie w popłochu zawisła na mojej łydce jak strażak na rurze tuż po wezwaniu.
-Straciłam już nadzieję, że wiesz, co znaczy kochać. - Powoli docierało do mnie, że bariera, którą od lat odgradzam się od bólu, nie jest tak solidna, jak była z początkiem budowy. - Wiesz, co ja myślę? Myślę, że ty nigdy nie kochałeś Cindy.
-Co ty pieprzysz? - warknąłem poirytowany.
-Daj mi dokończyć. Jesteś od niej uzależniony. I to fakt, nie opinia. Ale nigdy tak naprawdę jej nie kochałeś. Bo kochać oznacza sprawiać, by druga osoba czuła się przy tobie BEZPIECZNA. Rozumiesz? Bezpieczna. Zastanów się, czy kiedykolwiek w twoim życiu był ktoś, kto czuł się przy tobie bezpiecznie. 
Nie musiałem się zastanawiać. Czterdzieści pięć kilo wschodniej urody z londyńskiego Whitechapel było odpowiedzią.
Wtedy pierwszy raz zwątpiłem, czy to, co czuję do Cindy, to miłość, czy oszalała potrzeba bycia przy niej połączona z uzależnieniem od bijącego serca.
-Po co przyszłaś? - Wziąłem Rosie na ręce. Trochę dlatego, że mleczakami zrobiła mi już w dresach dziurę, a trochę dlatego, żeby pokazać matce, że ktoś mnie jednak kocha.
-Żeby przemówić ci do rozsądku, cholerny agresywny kretynie. To naprawdę ja cię wychowałam? 
-Przepraszam, że zmarnowałaś na mnie dwadzieścia pieprzonych lat swojego życia. Przepraszam, że losując dzieciaki, to ja trafiłem do ciebie, ja zamiast Jasona. Przepraszam, że, nie skoczyłem pod pociąg, choć nie raz o tym myślałem. Przepraszam, że, kurwa, żyję!
-Jesteś moim jedynym synem - powiedziała spokojniej.
-Nie - drgnąłem w sprzeciwie. - Jestem marnym cieniem twojego wymarzonego syna. Pamiętasz Zayna? Brata Cindy? Jazzy spotykała się z nim przez parę miesięcy pod koniec liceum. To on zabił Jasona. A wiesz dlaczego? Bo się pomylił. To ja miałem zginąć, nie on. Przyszłabyś w ogóle na mój pogrzeb?
-Justin - westchnęła.
-Pytam poważnie, przyszłabyś na mój pogrzeb, czy odetchnęła z ulgą? Naprawdę chciałbym, żeby Jason żył. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi. Wszyscy, bez wyjątku. 
Mama zawrzała, a zdarzało jej się to rzadko. W zasadzie pierwszy raz grała pokrywkę podskakującą na garnku.
-Skoro tak ci tu źle, po co wracałeś?
Nagle poczułem ogromną chęć wyśpiewać jej wszystko na jednym tchu, rozwinąć wewnętrzny pergamin i gubić słowo za słowem, i nigdy ich nie pozbierać.
-Coraz częściej zadaję sobie to pytanie - powiedziałem cicho pod nosem, ale mama słyszała. Słyszała, ale nie spytała. Nie spytała, więc nie chciała wiedzieć. A gdyby spytała, sam byłbym opowieścią. - Powinnaś już iść.
-Powinnam - przyznała. 
Jej obcasy grzmiały na parkiecie, wbijała je mocno w panele, a te odchylały się w zagłębieniach i sprężyście powracały. Słońce rozjaśniło już czubek jej głowy, rudy błysk przeplótł się przez farbowane pasma. 
-Nie chciałem pobić Cindy - zawołałem za nią, nim wsiadła do auta. Nie odwróciła się, ale drgnęła i zatrzymała. - To był impuls.
Jej impulsem było wprowadzenie silnika w stan najwyższych obrotów i powrót do własnej przyszłości.
Nie wiedziałem już, czy to Rosie przytulała mnie, czy ja przytulałem Rosie. W każdym razie było mi przyjemnie ciepło i o moje serce uderzało drugie serce w bezpośrednim kontakcie. Duszący podmuch znad obwodnicy próbował wepchnąć nas do środka, ale przyuważyłem przy prawym krańcu wycieraczki białą kopertę, a taka nigdy nie zwiastowała żadnych pozytywów. W trójkę - ja, Rosie i tajemnicza biel papieru - weszliśmy do domu, gdzie umierały ostatki perfum matki. Dmuchnąłem w nie i rozwiałem, zapominając o zapachu i zapominając o niej.
W kopercie odkształcała się płyta. Szpiczaste brzegi wbijały się w moje palce, gdy ruszyliśmy do niedużego gabinetu na parterze. Tylko tam bowiem mieszkał laptop. Włączał się niedługo, raptem parę sekund zajęło, by ekran przedstawił galerię fotografii wygaszacza. Włożyłem płytę, a gdy procesor rozgrzewał ją obrotami, usiadłem na skórzanym fotelu i posadziłem Rosie na kolanie.
Ekran pociemniał. Twarz mężczyzny z hotelu błysnęła na monitorze, wpierw zbliżona do kamery, później stopniowo oddalała się, aż pokój, dziewczęcy, pachnący jeszcze dzieciństwem, stanął w pustce. Parę szmerów obiegło głośnik, aż przez próg weszła ona, Cindy. Brąz włosy zakrywały jej policzki, głowę miała spuszczoną, wiek nie sięgał granicy, w której się poznaliśmy, zabrakło paru lat. Gdyby nerwy splątały się w kłębek, a ten kłębek przyjął uosobioną formę, na imię miałby Cindy. Albo było jej koszmarnie zimno, prawie tak zimno, jak w piekle jest upalnie, albo kolana w drżeniu podskakiwały jej niemal pod sufit, gdy siedziała na łóżku, bo tyle było w niej niepokoju.
Naraz wrócił on, wtedy sporo młodszy i zarośnięty na twarzy. Nie byłem pewien, czy jego szary podkoszulek jest szary od taśmy produkcyjnej. Usiadł obok niej na łóżku, dłonią pogładził jej kolano. Byłem tak świadomy przebiegu fabuły, że aż wbiło mnie w fotel i nie wyłączyłem filmu. Poznawał młode ciało, zbyt młode, które znał już dobrze, a mówił o tym jego posępny uśmiech znad pożółkłych zębów. Wystarczył nieduży opór jego torsu, by materac łóżka wszczepił zęby w jej plecy. I równie niewielki opór, by przekabacić ubrania na stronę męskiego zła. Upodobał sobie jej włosy - topił w nich palce i zarost, a gdy się poruszała, siłą całował w głowę, wtedy zapach pośrednich kolorem pasem wirował w nozdrzach i tam tworzył kolonie. Płakała jeszcze za nim był w niej cały, ale był to szloch cichy, szloch, który nawet niewidome ściany przyłączały w rytm akompaniamentu skrzypiącego łóżka. Ekran o przekątnej 15,6 cala, ale widziałem tylko jej małe pięści przytrzymywane w rozlanych po poduszce włosach, nie wyrywały się, tylko zaciskały, zaciskały, aż były tak blade, że wtopiły się w biel pościeli i zniknęły.
Niby nie gwałt, niby nie własna wola. Jak pożegnanie z niewinnością - pierwsze i ostatnie.
Minęło wiele, wiele minut, nim przypomniałem sobie, że Rosie z kciukiem w zębach przestała mrugać i jeszcze nigdy nie siedziała mi na kolanie zamknięta w bańce tak porażającego skupienia.
Pędem zatrzasnąłem laptopa, ale co miała zobaczyć, to już zobaczyła. Poczułem, że muszę ją przytulić, że jestem jej to w pewien sposób winien. Gdy tak gryzła i śliniła moją koszulkę, słuchając bicia mojego serca, a ja trzymałem jej małą główkę przy piersi i nie poruszałem się, bo i ona się nie poruszała, spytała:
-To była mamusia?
-Tak - odrzekłem półgłosem.
-A co ten pan jej robił?
Ramionami obejmowałem ją zewsząd. Prawie nie było jej spod nich widać.
-Krzywdę - wychrypiałem. - Ten pan robił mamusi krzywdę.
-Czyli robił jej to co ty? - Nie byłem pewien, czy spytała, czy stwierdziła, i ona też tego nie wiedziała.
-Co? - spytałem, nieco otrzeźwiony.
-Powiedziałeś rano, że wczoraj zrobiłeś mamusi krzywdę. Czyli zrobiłeś jej to co ten pan?
Jak Boga kocham, jeszcze nigdy nie chciało mi się ryczeć tak jak wtedy. Ryczeć, może wyć do księżyca, a może odrapywać ze skóry, bym został tylko świeży ja, bez ran i blizn.
Koniec końców mokra była tylko moja koszulka od śladów śliny Rosie. A tak jak nic nie rozumiałem, tak nie rozumiem nadal - nagrania, faceta, któremu upływ lat namnaża korzyści, i Cindy wystraszonej jak wtedy tak i teraz.
-Co powiesz na przejażdżkę, Rosie?
Pięć minut później wiązaliśmy sznurowadła w przedpokoju - ja jej, ona moje. Nie odzywała się, tylko patrzyła na mnie wielkimi burymi ślepiami, aż zawstydzony jej spojrzeniem umykałem swoim w dal. Siedziała z przodu na zaszczytnym miejscu pasażera, przypięta pasem, który wrzynał jej się w szyję. Zakręcała kółka prawym adidasem w takt pohukiwania silnika. Usypiana symfonią kierunkowskazów przeszła w stan oszczędzania energii - ograniczyła się tylko do oddychania i nasłuchiwania. Aż naraz jakby uderzyło w nią życie i spytała:
-Tatusiu? Opowiesz mi, kim jest Nell?
Ścisnęło mnie gdzieś pomiędzy żołądkiem a sercem. Być może ścisnęło całego mnie, tylko objawy nadeszły z opóźnieniem.
-Skąd o niej wiesz?
-Powiedziałeś jej imię przez sen. - Jestem ciekaw, ile razy powtórzyłem jej imię pośród ciemni nocy spędzonej w ramionach Cindy. - Więc jak? Opowiesz mi?
-Opowiem - postanowiłem. - Nell była moją... przyjaciółką. Tak, przyjaciółką. Taką, wiesz, na dobre i na złe, w szczęściu i w nieszczęściu, w zdrowiu i chorobie, takie tam bzdety. Była jak siostra, tylko niespokrewniona. Dzięki Bogu niespokrewniona. Robiliśmy wspólnie wiele świetnych rzeczy.
-Na przykład jakich?
-Siadaliśmy w ostatnim rzędzie w kinie i rzucaliśmy ludziom popcorn we włosy. A jeśli trafiła się jakaś parszywa suka, to i gumę do żucia. Uczyliśmy się gotować z wielkiej księgi kucharskiej. Jeździliśmy godzinami po mieście, tak po prostu, żeby jeździć, donikąd. Gdy miała w szkole sprawdzian, uczyliśmy się wspólnie, ja czytałem, ona powtarzała i tak do bólu. A nocami oglądaliśmy powtórki amerykańskich seriali, dopóki jedno z nas nie zasypiało na kanapie w salonie. Wiesz, czasem tak sobie myślę, że chciałbym, żeby twoja mama była taka jak ona, potem uświadamiam sobie, że to przecież dla twojej mamy ją zostawiłem, a na koniec dochodzę do wniosku, że sam nie wiem czego chcę.
-Chciałbyś mieć wszystko - podsumowała.
-To prawda - przyznałem. - A w rzeczywistości nie mam nic.
-Masz - weszła mi w słowo. - Masz moją mamę. Ona chciałaby, żebyś o tym pamiętał.
Rosie zasiała we mnie te słowa i choć były dopiero niewidocznym nasionkiem - pewnego dnia wyrośnie z nich potężne drzewo.
Naraz jakby z jasnego i przejrzystego nieba zleciał na mnie grom i dźgnął mnie w pierś, kiedy spojrzałem w boczną szybę i tak spojrzenie w niej utkwione już mi pozostało. Za kierownicą sąsiedniego samochodu, gdzie przy klamce brakowało paru centymetrów kwadratowych czarnego lakieru, siedział on - facet z kawiarni, facet hotelu, postarzała wersja nieokiełznanego demona z nagrania, który zatopił w pościeli nie tylko nadgarstki Cindy, ale ją całą, jej ciało, jej duszę, jej strach, który wzbił się na powrót znad wgłębienia w materacu bogatszy o nowe psychologiczne doznania.
Zielone światło zalśniło na tarczy, ale ruszyłem dopiero wtedy, gdy kierowca za mną usiadł mi na zderzaku. Wiedziałem już że nie mogę go zgubić, choćby wybierał się czasoprzestrzennym tunelem kosmicznym na zaciemnioną połowę księżyca, stanę z nim twarzą w twarz, by zajrzeć w oczy i przekonać się, czy w jego wciąż odbija się Cindy, a jeśli odbija, to jaka: przesiąknięta hotelowym alarmem przeciwpożarowym, czy Cindy w białej bieliźnie emanującej dziecięcą niewinnością. Bo któraś w jego oczach wciąż siedzi.
-Mamy misję do wykonania - rzuciłem pospiesznie do Rosie, jakbym to ja się męczył, jakbym to ja gnał, nie silnik.
Nie odpowiedziała, ale jej pięści gotowe do boju twarde były jak dwa kościste głazy, a i niewątpliwie stępiła sobie mleczaki - tak zaciskała szczękę. I bez badań genetycznych nasze pokrewieństwo wypływało poza łańcuch DNA, tyle go było.
Ruszyłem w pościg za czarnym audi sprzed paru dobrych lat. Czerń ukrywała ledwie widoczną rdzę wgryzającą się w klapę bagażnika. Zachowałem odległość dwóch samochodów i zastanawiałem się, kogo zabiłbym pierwszego, gdyby doprowadził mnie do Cindy, tak jak ona wczoraj do niego. W roli kropki pod znakiem zapytania stanęła grubość nici, która ich łączy - czy zerwę ją jednym szarpnięciem, czy będę zmuszony przegryźć?
Słońce i smuga wyziewów z rury wydechowej doprowadziły nas pod mały dom na obrzeżach, w rzędzie innych małych domów, z metalowymi kubłami na śmieci pękającymi w szwach, opróżnianymi z miesięczną częstotliwością, z nadgryzioną zębem czasu kostką brukową i krawężnikiem strapionym roczną amplitudą kalifornijskiej temperatury. Niebo było tu inne, czystsze, a jednocześnie jakby topiło się w przeźroczystej krwi. Powietrze było klarowne, a jednak chwytało mnie za gardło i dusiło, jakbym pływał w kurzu.
-Nigdzie nie oddalaj się sama, Rosie, dobrze? - poleciłem.
W ramach odpowiedzi wszczepiła się w moją nogawkę. W Los Angeles nabawiłem się przerośniętych pcheł, zmutowanych, porozumiewających się w amerykańskiej odmianie angielskiego. Kochających.
-Tata, co będziemy robić?
-Włamywałaś się kiedyś do cudzego domu?
-Nie włamywałam się do żadnego. A ty się włamywałeś?
-W młodości robiło się wiele szalonych rzeczy. A potem robiło się wiele dochodowych rzeczy.
-A teraz?
-A teraz moje istnienie ogranicza się do samej idei bytu.
-Nic nie rozumiem.
-Masz jeszcze czas.
Zakradliśmy się na tyły domu, do ogrodu, o tej porze roku w stanie spoczynku. Nic tylko poszarzała zieleń wokół. Stare pochylone drzewo trzymało się stanowczo korzeniami ziemi i drapało gałęzią kark budynku. Okna na parterze przyklejone były do ram, żaden podmuch nie wkradał się, bo i szczelin nie było. Za to balkon na piętrze rozpościerał się na oścież ograniczony wiekową balustradą. Koronkowe firany wychylały się za pręty i to był punkt docelowy. Szybko obrałem trasę po wystających gałęziach i poucinanych kikutach w pniu. Oceniłem ich rozpiętość, później oceniłem wzrost Rosie i oceniłem też, jakie jest prawdopodobieństwo, że wdrapie się po szorstkiej korze. W końcu postanowiłem rzucić ją na głęboką wodę.
-Musimy dostać się na pierwsze piętro - poinformowałem.
-Mam pomysł: pójdziemy do drzwi, zapukamy, później poprosimy tego pana, żeby pozwolił nam wejść na górę i załatwione.
-Niestety, pokojowe nastawienie nie zawsze się sprawdza. I tym razem nie ma szans na sukces. Musimy wspiąć się po drzewie.
Rosie wyszeptała wyraźne oznaki zachwytu, zadzierając brodę do nieba. Podciągnąłem się nieco na pierwszej gałęzi, ramiona napięły mi się w stal. Stanąłem na wystającym konarze i zawołałem szeptem:
-Teraz twoja kolej. Daj mi rękę.
Pochyliłem się do ziemi, spuszczając dłoń. Rosie złapała się dwóch moich palców i z uśmiechem pełnym białych zębów dała znak, bym wciągnął ją na gałąź. Wkrótce staliśmy na niej razem i czułem, że niebezpiecznie ugina się pod naszymi stopami, więc nim runęlibyśmy wraz z nią w piach, wspięliśmy się na kolejną gałąź, a stamtąd sięgaliśmy już balkonu. Wpierw podsadziłem Rosie, która zmieściła się pomiędzy prętami balustrady i czekała na mnie owinięta firaną niczym mumia. Odbiłem się od przesuszonego drwa i wylądowałem tuż przed nią, w przysiadzie, a Rosie padła mi w ramiona i nawet jej nie odepchnąłem, bo ciepło, które w sobie miała, rozgrzewało też w cieniu.
-Daliśmy radę - stwierdziła, napinając wszystkie mięśnie, których miała doprawdy bardzo ograniczoną ilość.
-Oczywiście, że daliśmy. Chyba w nas nie wątpiłaś?
Nie wątpiła. Całując mnie w policzek udowodniła, że nigdy we mnie nie zwątpi, a ja poczułem się jak mały papierek po cukierku, tak niezasługujący na słodkie wnętrze.
-Co dalej? - spytała. - To znaczy, weszliśmy już, świetnie, ale po co w ogóle wchodziliśmy?
-Żebyś nauczyła się wdrapywać po drzewach. I żeby tata mógł wyjaśnić parę nieścisłości.
Weszliśmy do pokoju, trzymając się za ręce. Niespodziewanie mnie olśniło - choć wystrój się zmienił, to był ten sam pokój, pokój z nagrania, i łóżko to samo, i materac był jeszcze wgnieciony, i ciepły, ciepły jej ciałem. I pachniało nią - młodszą odmianą lawendy. Dostrzegłem szafę, na której stała kamera, dostrzegłem drzwi, przez które wchodzili oboje. A w powietrzu krążyła anielska niewinność Cindy i jawny dowód na to, że została skradziona.
-Zajmij się przez chwilę sobą, Rosie, dobrze?
Nie protestowała. Wdrapała się na łóżko w ubłoconych adidasach i liczyła kolorowe pręgi na narzucie. W tym czasie ja zaatakowałem większe szafki i najmniejsze szafeczki i znów nie wiedziałem, czego szukam, ale czułem na węch, że coś znajdę. Szuflady emitowały tajemnicę w każdą stronę świata, a dziwnym trafem cała ta siła godziła mnie w pierś. Krzątanie się dobiegało z parteru, ospałe kroki posuwały się na przód po panelach, ale do tej pory żaden stopień schodów nie jęknął. 
Nagle w palce wpadła mi fotografia: krótko ścięty Zayn sprzed paru lat trzymający obróconą deskorolkę z nalepioną pod spód nagą dziewczyną o pokaźnych darach natury. Przez to wpierw ujrzałem balony, a dopiero później otrząsnąłem się i powtórzyłem kilkakrotnie imię bruneta - tego bruneta. Ilość powiązań, z których zostałem wykluczony, przestała mieścić się w mojej czaszce i wypływała ze mnie przez dziurki w nosie.
Wyrobiłem sobie konkretnie ukształtowaną teorię: właściciel domu był dawnym klientem Cindy, kiedy była jeszcze pod władzami Zayna. Ale w przeróżnych wariacjach tych teorii brakowało mi punktu kulminacyjnego, który rozwiałby wątpliwości. tych z kolei więcej było niż jasności, niż stuprocentowych elementów układanki. Puzzle mojego życia wpadły w tornado i nie powróciły na ziemię w początkowym składzie.
-Wracamy do domu, Rosie - zarządziłem machinalnie. 
Zaraz po tym kroki wspięły się po schodach. Rosie o oczach większych kształtem niż monety o największych nominałach otworzyła szeroko usta. Ukucnąłem przed nią, a ona wiedziała, co robić - wskoczyła mi na plecy i mocno ścisnęła za szyję. Znów tak mocno, że omal nie wyplułem wnętrzności, rozpaczliwie walcząc o ostatni oddech.
-Trzymaj się mocno, dzidzia.
A potem przeniknąłem przez firanę, przelazłem przez balustradę, przykucnąłem i odbiłem się, miękko lądując w piachu, choć mięśnie moich nóg ledwie to lądowanie utrzymały. Zanim ruszyłem biegiem do samochodu, wyswobodziłem pięty, które ugrzęzły dotkliwie. Nawet jeśli właściciel domu wyjrzał zza balkonu po wyczuciu mieszanki zapachowej moich perfum z dziecięcą słodkością Rosie i to wszystko przyprawione wonią owsianki, nas nie było już pod jego oknami. Uchylaliśmy własne - w samochodzie, bezpieczni, nieco zdyszani, ja z pajęczyną myśli splątaną w całość, a ona jako właścicielka dwóch żyć w jednym ciele.
-Wiesz co, tata? - zagaiła, uśmiechając się nieprzytomnie. - Włamywanie się do domów jest całkiem fajne. Musimy powtarzać to częściej.
Podczas całej drogi powrotnej przeżywałem najprawdziwsze katusze - Rosie napawała mnie melodią wszystkich przedszkolnych piosenek wraz ze słowami i pauzami z udziałem klaszczących dłoni. Po trzydziestu minutach miałem serdecznie dość, byłem gotów zaparkować na pasie szybkiego ruchu i wrócić do domu na piechotę. Dlatego od środka zawrzałem wręcz szczęściem, gdy stanęliśmy pod domem, a Rosie skończył się repertuar.
-Chyba słoń nadepnął ci na ucho - skomentowałem w blasku południowego słońca na podjeździe.
-Nigdy nie widziałam słonia.
-Ale twoje uszy miały z nim bezpośrednie starcie.
Drzwi były otwarte. I to sprawiło, że gdybym miał wybór, poprosiłbym Rosie o powtórkę wszystkich przedszkolnych przebojów, bo starcia z Cindy bałem się bardziej, niż ona starcia ze mną. Siedziała zawinięta w koc na kanapie, piła herbatę z plastrem cytryny, goła ściana była jej telewizorem, albo obrazem, albo płatem wyobraźni. Rosie natychmiast padła mamie w objęcia, aż herbata spłynęła ciurkiem po poduszkach zamszowej kanapy, uścisków i krótkich buziaków w czoło nie byłoby końca, gdyby nie zagrzmiał mój potężny tonem głos:
-Rosie, idź do siebie. Chcę porozmawiać z twoją mamą.
Stanąłem przed Cindy. Siniak okalał jej oko, a rozcięta warga napuchła. Zamykałem oczy i widziałem ją bez śladów mojej złości, i wtedy było mi łatwiej. Ale nie mogłem mówić do niej z zamkniętymi oczami. Wyciągnąłem przed siebie dłoń i poprosiłem:
-Chodź.
-Dokąd?
-Zobaczysz.
Niepewnie, ale złączyła nasze linie życia prawych rąk. Natychmiast przylgnąłem jej dłonią do ust i pocałowałem słodko i krótko. Zaprowadziłem ją do gabinetu Jasona. Kolana pod nią drżały, ale od pasa w górę trzymała się dzielnie. Tylko na jeden mój oddech przypadały jej trzy.
Wiedząc, że robię źle, otworzyłem laptopa. Film wystartował sam, jak na komendę. A potem zamarł, ale już nie sam. Dłoń Cindy spadła na ekran laptopa jak piorun, głośny huk omal nie roztrzaskał plastiku, a jej łzy, które spadały z oczu jak ogniste kule, wypalały w panelach dziury. Odwróciła się do okna i oparła o parapet. Szyby nagle zaparowały, a niewidoczna dłoń wypisywała hasła w odległym języku. Po chwili łez było tyle, że pływaliśmy w nich oboje, nurkowaliśmy i wynurzaliśmy się na powierzchnię, ona syrena, ja zrozpaczony marynarz z jednym marzeniem - powrót na stały ląd.
-Nie chcę się kłócić - powiedziałem półgłosem. - Nie chcę się kłócić, dlatego powiedz mi, kim jest ten facet.
Oparła czoło na szybie, szkło rozjaśniło się wszystkimi jej wspomnieniami. Ramiona krzyżowała na piersi, a pierwsza zasada mowy ciała wyjaśnia, że człowiek ze splecionymi rękoma pragnie mieć splecioną duszę. Dlatego rozłożyłem jej ramiona, rozplotłem skrzydła i dopiero wtedy mogła mówić.
-To mój ojciec. Ten mężczyzna to mój ojciec.
-Spałaś z własnym...
-Nie przerywaj mi - zarządziła stanowczo. - Tak, spałam z własnym ojcem. Miałam czternaście lat. Przychodził wieczorami do mojego pokoju, powtarzał, że wszyscy tatusiowie robią to ze swoimi córeczkami. I wiesz, ja mu wierzyłam. - Ponownie splotła ramiona. Tych nie byłem już godzien rozplatać. - Opowiem ci wszystko, ale teraz mnie przytul. Przytul mnie i nie puszczaj, choćby płonął świat.
I przytuliłem ją. A świat zapłonął.







~*~


Końcówka mi się podoba. I to by było na tyle :D
ask.fm/Paulaaa962

22 komentarze:

  1. O kuźwa :ooo
    On ją kocha! Nie Nell ni chuja no

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka najlepsza, niech nawet nie waży się być z Nell to Cindy jest mu przeznaczona :) uwielbiam te momenty ojciec córka sa przeslodkie już nie mogę się doczekać kolejnego kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurde .. Nie wiem co napisać :| Mocne, ale akcja z wlamywaniem sie do domu - CUDO! XDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Boję się następnych rozdziałów, skoro świat już zapłoną :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale Justin przecież zdradził Cindy w pierwszej części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z kim???? Przegapiłam coś? XD

      Usuń
    2. No jak Cindy pocałowała się z Mattem (czy jak mu tam było) i on, żeby się na niej odegrać przespał się z jakąś laską i chyba powiedział, żesą kwita.

      Usuń
  6. TAK! Ja wiedziałam, że Justin coś czuje do Nell. Coraz częściej jej imię pojawia się w jego myślach. Mają być razem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha chyba cie coś to Cindy ma z nim być bo to ff o nich

      Usuń
    2. Pragnę zauważyć, że nie tylko ja jestem tutaj tego zdania. A ff wcale nie musi się kończyć związkiem obojgu bohaterów, co Paula w swoich opowiadaniach udowodniła nam nie raz.

      Usuń
    3. Właśnie, gadanie ze Justin I cindy muszą byc razem bo to o nich ff jest śmieszne, bo wcale i ( mam nadzieję ) ze oni nie bd razem na końcu 😁


      Niech bd drama... cindy umiera a justin bierze Rosie i wypierdala do Londynu do Nell 😍

      Takie zakończenie by mi pasowało 😂

      Usuń
    4. Najlepiej będzie jak Justin skończy sam bez Nell bez Cindy tylko Rosie niech sobie przygarnie

      Usuń
  7. Tylko Nell😈,

    Reszta Fuck Off! 😈

    OdpowiedzUsuń
  8. Nadal czekam na Nell 💞💞💕

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże biedna Cindy, a Justin to miękka cipa i wybacza jej każde przewinienia -.- o luju niech on ją zostawi i niech wyjedzie do australii xdxd

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekamy aż Justin w końcu przestanie wspominać Nell i bić Cindy bo jak nie to obetniemy mu ręce przy samej dupie

    OdpowiedzUsuń
  11. Omg...co to sie dzieje...wow...

    OdpowiedzUsuń
  12. Genialne,On musi byc z Cindy do końca

    OdpowiedzUsuń
  13. Nell, gdzie się podziewasz? ♡ wracaj do gry kochana

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam jakąś manie XD
    Tak się wciągnęłam, że cały dzisiejszy dzień odświeżam strone, by sprawdzić czy przypadkiem nie dodałaś rozdziału.
    Gdzie następny? ;_;
    Nie popędzam.
    Świetnie piszesz i kocham całym serduszkiem wszystkie Twoje opowiadania ❤
    PS: Gdzie się podziała Nell?

    OdpowiedzUsuń