środa, 4 maja 2016

Rozdział 29 - When you get jealous too


ZAPRASZAM WSZYSTKICH NA MOJE NOWE OPOWIADANIE!


9 godzin - właśnie tyle spędziłem na notorycznym myśleniu w aranżacji szumu silników. Porozumiewałem się telepatycznie z każdym podróżującym brytyjskimi liniami lotniczymi, by zamienił ze mną choć słowo i przerwał ten burzliwy proces prania, suszenia i znów prania głęboko w moim mózgu. Ale chyba żaden z nich nie chciał dopomóc zagubionemu człowiekowi w potrzebie i stąd efekt końcowy - po odprawie bagażowej w Los Angeles znów popuściłem w portki, bo pojawiła się gnębiąca obawa, która nie zaszczyciła mnie swoją obecnością wtedy, gdy była pora na wszelkiego rodzaju zażalenia.
-Nell - zaatakowałem telefonicznie, gdy odebrała po trzecim sygnale - mam problem.
-Doleciałeś do Stanów i zapomniałeś, że uciekłeś bez pożegnania. To twój problem.
-Wiesz, dlaczego się nie pożegnałem - burknąłem.
-Bałeś się, że znów rozryczysz się jak mała dziewczynka.
-Och, zamknij się. Mam problem innego rodzaju.
-Moje ucho jest do twojej dyspozycji. Stęskniło się za twoim marudzeniem.
Schwytałem wszystkie jej złośliwości, zasznurowałem w foliowym worze i wysłałem w pierwszej rakiecie na orbitę pozaziemską.
-Rozmawialiśmy o mnie. O tym, czego ja chcę, co ja czuję i tak dalej, i tak dalej. Ale co jeśli ona nic nie czuje i traktuje mnie jak pasożyta pod swoim dachem, tyle tylko, że umiem naprawić kran czy wykręcić żarówkę?
-Możesz przekonać się o tym w prosty sposób: wzbudź w niej zazdrość.
-Jak?
Nell wydała z siebie coś na kształt westchnięcia zmiksowanego z warknięciem.
-To jest na takiej zasadzie: mogę pokazać ci, gdzie leży papier toaletowy, ale nie podetrę ci tyłka. Dlatego mogę wszczepić ci w mózg parę wskazówek, ale nie odwalę za ciebie całej brudnej roboty. Wysil się, jeśli ci zależy, stary.
-Zazdrość, powiadasz - powtórzyłem, uznając, że ostatnia drapieżna złośliwość dołączyła do sióstr i braci w intergalaktycznej przestrzeni.
-Wierzę w ciebie, bracie. Nie zawiedź mnie.
Nie praktykowaliśmy pożegnań. Żadnych. Nawet telefonicznych. Dlatego oboje rozłączyliśmy się bez zbędnych czułości, ja o jedną radę bogatszy, ona o jedną radę biedniejsza, ale ma ich nieograniczony zapas, więc nie ubolewałem nad jej stratą. 
Przez szyby lotniska wlewało się słońce, oświetlając ludzi i płytki podłogowe. Skończyło się wlewać, kiedy wyszedłem z hali przylotów i zatopiłem się w asfalcie. Byłem nieźle skołowany ciepłem odbijającym się i od wieżowców, i ode mnie, i zapragnąłem wytarzać się w londyńskim śniegu. Zamiast tego miałem do dyspozycji jedynie piasek, ni to ciepły, ni chłodny, i porzuciłem myśl o tarzaniu się w czymkolwiek, kiedy w swych sidłach zamknął mnie fotel kierowcy w samochodzie, który miał stanowić opcję zapasową na tydzień, góra dwa, a służy mi już od trzech miesięcy i w dalszym ciągu równo oddycha.
Ze względu na osobliwy zapis numerów w liście kontaktów - blondynka seks 1, blondynka seks 2, brunetka seks 3, ruda seks seks seks 4 - nie pamiętałem ani jednego imienia i żałowałem, że żadnej nie zanotowałem na karcie sim nieco konkretniej. Porzuciłem próby szukania godzinnej miłości w telefonie, choć w południe, dzień po świętach, szansa na wyłowienie dwóch cycków i dwóch pośladków do kompletu z klubu w centrum jest nieco wątpliwe. A tylko tak uaktywnia się kobieca zazdrość - widok innej kobiety.
W korku ulicznym podjąłem solidną decyzję - oczekiwanie zachodu słońca i rozruchu życia towarzyskiego w klubach mija się z celem. Znacznie wygodniej będzie zajechać pod jedną ze znanych agencji towarzyskich i wypożyczyć dziurkę. Lub dwie. W każdym razie tyle, ile podpali lont bomby wewnątrz Cindy (tej bomby, w której, mam nadzieję, mieszka zazdrość). Jechałem instynktownie, na wyczucie, a może na węch. Jechałem tam, gdzie najbardziej pachniało seksem, ale i gdzie powodzenie miało ujście swojego strumienia. 
Burdel, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, mieścił się tuż obok kasyna zaklejonego od wewnątrz na szybach, by żaden ciekawski intruz nie zaglądał tam, gdzie jego spojrzenie nie jest pożądane. Przed wejściem stał napakowany dryblas z ogoloną na łyso czaszką, w czarnym garniturze, palce splatał na wysokości podbrzusza i przemierzał okolicę wte i wewte wzrokiem, a gałki oczne jakby wychylały się zza jego oczodołów i wisiały na elastycznych sprężynkach. Musiałem wzbudzać zaufanie w tych kręgach. Albo zaważył na tym mój samochód. W każdym razie ochroniarz wpuścił mnie do środka, kiwając tylko głową na powitanie w odwecie na moje skinienie. Wewnątrz wpadłem w łapy drugiego ochroniarza. To ten miał symboliczną, a czasem i rzeczywistą, krew na rękach - gdy któraś z pań szczyciła się zachowaniem niegodnym prostytutce, on był katem.
-Dziewczynka? - zagaił.
-Dziewczynka - potwierdziłem. - Nagła potrzeba.
-O jedenastej w południe musi być nagła - stwierdził. 
Mieliśmy inną wizję nagłej potrzeby.
Wprowadził mnie do sali z barem, gdzie siedzieli nieliczni klienci i parę kobiet ze zróżnicowaną krzywą wieku. Ochroniarz polecił mi, bym uważnie się rozejrzał, bo nie przyjmują zwrotów ani reklamacji, więc oparłem się o futrynę w stylu palaczy cygaro z lat osiemdziesiątych i zaglądałem z kąta w kąt. Dostrzegłem powiew rudych loków na jednym z wysokich krzeseł. Ostatnimi czasy rudzielce działają na mnie jak magnez i w blondynkach szukam rudych kosmyków, i w szatynkach poszukuję blasku rudości, ale i tak najchętniej chwytam rude, jeśli w ogóle chwytam.
-Co to za maleństwo - szepnąłem do siebie, a głośniej spytałem. - Ile ta malutka, ruda, ma lat?
-Ari - westchnął ochroniarz. - Siedemnaście. Albo szesnaście. Ale jeśli cię to kręci, może mieć i piętnaście.
-Siedemnaście będzie w porządku. - Przyglądałem się jeszcze chwilę, jak przyciszonym głosem rozmawia z koleżanką po fachu. - A ta druga to kto?
-Amanda. Dwadzieścia lat. Z pochodzenia Meksykanka. - Spojrzał na dziewczynę tęsknym wzrokiem. - Polecam.
-Podejrzewam, że polecasz każdą, byle by było ich tu jak najmniej.
-Stare dobre przysłowie głosi, że im mniej bab, tym lepiej. A nade wszystko dostaję premię od każdej sztuki. 
-Premię, powiadasz - powtórzyłem za nim, przyglądając się seksownie odzianym paniom, których średnia wieku może dopiero stać w kolejce po pełnoletność. - W porządku, biorę obie. Na dwie godziny.
-Niech Bóg ci w dzieciach wynagrodzi moją premię, dobry człowieku.
Spiąłem się od stóp po głowę, a włosy na karku najeżyły się.
-W czymkolwiek. W czymkolwiek, byle nie w dzieciach. Mam dwójkę. I o dwójkę za dużo.
Ochroniarz przyjrzał mi się uważnie. 
-Nie wyglądasz na faceta zapominającego o gumkach.
-Też mi się tak wydawało - odparłem smętnie. - Pakuj pan towar. Nagła potrzeba stała się jeszcze bardziej nagła.
Czekałem na powietrzu. Mdliło mnie od wszystkich możliwych zapachów perfum wrzuconych do sokowirówki i połączonych w jedność. Przyglądałem się szyldowi zawieszonemu nad drzwiami z obskurnie wyglądającą łuszczącą się farbą oliwną, dla niepoznaki, i dotarło do mnie, jak nisko upadłem - chodzenie na dziwki to jak przyznanie się do zaburzonej równowagi sprawności seksualnej. Drugi raz przyszło mi do głowy, by podszyć się pod zmarłego bata bliźniaka: jeśli mnie ktoś rozpozna, przedstawię się jako gorsza kopia urodzona pięć minut wcześniej słynnego Justina Biebera - gościa, który nie musi płacić za prostytutki; to prostytutki są gotowe płacić jemu.
Dwa niewinne (na buziach) słoneczka zeszły po stopniach odprowadzone przez ochroniarza, który za premię pochylił mi się raz jeszcze. Potem zostaliśmy sami: ja z papierosem w wargach, którego usilnie starałem się nie zapalić - i udało mi się! - i one z iskierkami w oczach, jeszcze nie zepsute, jeszcze pełne życia i jeszcze piękne. Poprowadziłem je do samochodu, przy czym to rudą posadziłem z przodu, a rola brunetki ograniczała się do premii ochroniarza i szybszego zapłonu zazdrosnej bomby z kodem produkcyjnym C.I.N.D.Y.
-Nie jesteś typem faceta, który potrzebuje prostytutki. - Ruda, siedząc na fotelu bokiem, powtarzała trasę turystyczną po krawędziach moich tatuaży palcem, co jakiś czas zatrzymywała opuszkę, jakby kreowała w tym miejscu przystanek autobusowy. - Założę się, że każda kobieta w twoim otoczeniu dałaby się pokroić, żeby się z tobą przespać.
-Powiedz to tej jedynej, słońce - zaśmiałem się i uaktywniłem klapki po obu stronach oczu, tak by widzieć pas ruchu przed sobą i w żadnym razie jej średniej wielkości piersi upchniętych w skąpy stanik pod skórzaną kurtką.
-Powiem, kiedy ją spotkam.
-Spotkasz - westchnąłem raz jeszcze, a paradoks tej sytuacji zmielił mi mózg maszynką do mięsa. 
-Mieszkasz sam?
-Ze swoją eks. - Kolejny paradoks zmielił mózg tym razem obu prostytutkom.
-Musisz mieć anielską cierpliwość.
-Albo to ona jest tą jedyną - zasugerowała koleżanka z tyłów.
-Dobrze kombinujesz, królewno. Wasza rola jest stosunkowo łatwa: macie sprawić, by ta moja eks była zwyczajnie zazdrosna. 
-Ładna jest?
-Piękna - odrzekłem natychmiast. - Jedna z dwóch najpiękniejszych kobiet, jakie poznałem.
-Jak bardzo ma być o ciebie zazdrosna?
-Tak, żebyśmy jeszcze przed Sylwestrem, a przypominam, że to już za dwa dni, ostro bzykali się na plaży, w świetle księżyca.
-Jesteś chyba pierwszym klientem, który wynajmuje prostytutki, żeby zdobyć serce ukochanej. Niecodzienne pojęcie romantyzmu.
-Jak to mówią, po trupach do celu.
-Mimo wszystko wolałybyśmy zostać żywe...
-Justin - podpowiedziałem. - Właśnie to masz krzyczeć.
Droga płynęła pod podwoziem, a z biegiem kilometrów słabły klapki na oczach. Jeszcze przed burdelem rozważałem opcję, by zapłacić dziewczynom za to, by same popieściły się w mojej sypialni, pojęczały, byle głośno, a ja siadłbym na fotelu i przetestował nową grę na konsoli. Ale przecznicę od domu stwierdziłem, że skoro Fifa 2015 czekała na mnie przeszło rok, poczeka jeszcze jeden wieczór, a ruda lwica w lokach tak gęstych i tak niesubordynowanych, że patrząc na nią, widziałem pochodnię jarzącą się żywym ogniem, nie ma w sobie tyle cierpliwości. Stała na drabinie rzeczy koniecznych przed śmiercią nieco wyżej niż poprowadzenie Messi'ego po zwycięstwo.
Zaparkowałem nieco bardziej nerwowo, wysiadłem i objąłem obie piękne dziewczyny, zanim ruszyliśmy do drzwi. Pomyślałem, że to nieco niesprawiedliwe, znikać z dnia na dzień, a później równie niespodziewanie wracać, w dodatku w eskorcie duetu prostytutek. Ale równie niesprawiedliwe jest okłamywanie każdej rośliny, każdego słonecznego promienia i mnie w kwestii doboru plemników drogą matki natury.
Cindy tłukła się po kuchni, a w domu unosił się zapach szarlotki i byłem na skraju załamania nerwowego, bo równie mocno pożądałem Cindy, ciasta i małej rudej. Ze swoimi pragnieniami doszedłem do porozumienia poprzez podpisanie korzystnej ugody - zyskując Cindy, zyskam i ciasto, a do zyskania Cindy potrzebna jest ruda i to ruda ostatecznie stłamsiła woń pieczonych jabłek. Cindy, słysząc szczęk zamka, znalazła się na pograniczu salonu i przedpokoju, ale zanim wyłoniliśmy się całym trio zza rogu, powiedziała:
-Justin, to ty? Muszę z tobą porozmawiać. Proszę, wysłuchaj mnie i... - A wtedy zapłonął lont bomby zazdrości. Cindy poczerwieniała na twarzy, choć nie nabrała jeszcze kolorów dojrzałego pomidora. Na razie była na etapie policzków na dziesięciostopniowym mrozie. Wciąż mało. - Co, do cholery?
-To jest Amanda, a to Ari - przedstawiłem prostytutki, przy czym drugą drapieżnie przyciągnąłem do boku. - Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli się z nimi zabawię, prawda?
Cindy wyglądała tak, jakby była gotowa wydłubać oczy i mi, i obu dziewczynom łyżeczką do jogurtu, by potem zamarynować nasze gałki oczne w słoikach oznaczonych etykietami "ruda", "czarna" i "żeby oszczędzić na niego słoik, spuściłam jego oczy, by wybrały się w podróż wraz z nurtem kalifornijskiej kanalizacji". A jednocześnie zachowała głęboko irytujący mnie spokój i tylko przedziurawiła białą kuchenną ścierkę czerwonymi pazurami na wylot.
Dziewczyny oblepiły mnie jak meduzy i wspięliśmy się po schodach, by zniknąć w mojej sypialni. Rozważyłem opcję pozostawienia otwartych drzwi, ale Cindy zatrzasnęłaby je z hukiem, krzycząc, że to przeciąg. Ruda zdawała się doskonale wiedzieć, że jest moim numerem jeden, ale dla pozbawienia Meksykanki złudzeń, wychrypiałem:
-Wybacz, maleńka, ale ostatnimi czasy mam słabość do rudych. 
Potem oddaliśmy się namiętnym aktom kopulacji bez część z zapłodnieniem, przy akompaniamencie szwedzkiego rapu grzmiącego z parteru tak, że pod jego naciskiem trzęsły się ściany, który Cindy polubiła wraz z trzaskiem drzwi sypialni i przestała lubić, gdy obie zaspokojone samice opuściły lokum z krągłymi wypiekami na policzkach.
Jeśli ostatnie oddechy czerpała w nich niewinność, dziś wyzionęła ducha. 
Justin Bieber - szatan stulecia grzeszących nie dziewic.


Próbowała rozmawiać ze mną na korytarzu, pod drzwiami łazienki, gdy wyszedłem owinięty w biodrach ręcznikiem. Zignorowałem ją.
Próbowała rozmawiać ze mną na schodach, przypierając mnie do ściany, zupełnie jakby miała nieposkromioną ochotę wbić kły w moje wargi. Zignorowałem ją. (Choć też chciałem wbić kły w jej wargi).
Próbowała rozmawiać ze mną w kuchni, przy szklance herbaty miętowej. Chyba specjalnie ubrała czerwony biustonosz, który całkiem nieświadomie wychylał się zza koszulki na cienkich ramiączkach. Zignorowałem ją. 
I ignorowałem ją każdorazowo, bo to jakbym uznał, że doszedłem do celu w połowie drogi.
-Zachowujesz się jak gówniarz! - Późnym popołudniem nie wytrzymała. 
-Wolno mi - odpyskowałem, bezczelnie pozwalając, by sok z nadgryzionego jabłka spływał mi po brodzie.
-Wytrzyj się, jesz jak fleja. 
Otarła mi podbródek ścierką, którą nerwowo polerowała dwudziestym okrężnym ruchem jedną i tę samą szklankę, później ja ugryzłem jabłko, a ona znów wyraziła jawną dezaprobatę co do mojego sposobu wgryzania się w skórkę i przejechała szmatką po moich ustach.
-Matka nie nauczyła cię kultury? Cieknie ci z pyska, mlaszczesz, a nade wszystko ignorujesz mnie, odkąd sprowadziłeś do mojego domu te dwie wypudrowane bezwstydne dziewuchy.
-Naszego - poprawiłem.
-Co?
-Do naszego domu. A teraz wybacz, ale jestem umówiony.
-Z kim?
-Z NASZĄ córką. Wybieramy się na plac zabaw. I nie jesteś zaproszona, Cindy.
-Nie masz do niej żadnych praw - burknęła.
-Chcesz, żebym pokazał ci odpowiednią rubryczkę w przepisach? Matka i ojciec mają takie same prawa.
-Jej ojciec nie żyje - mruknęła pod nosem, ale wtedy do salonu wpadła Rosie z wypchanym po brzegi plecakiem i udałem, że wcale nie obeszła mnie myśl o przymusowym uśmierceniu.
Ale obeszła. Bo skoro już jestem ojcem, to nie po to, by grać trupa.
Plan był infantylnie prosty - przekabacić Rosie na swoją stronę w bitwie pomiędzy mną a Cindy, bo jej wsparcie może zagrać pierwsze skrzypce, kiedy regularny ostrzał zmieni się w przedstawienie, w kabaret na żywo. Właśnie tak postrzegałem nasze relacje - dwudziestoczterogodzinna komedia pod jednym dachem w systemie "live" transmitowana przez całą dobę. Amerykański sitcom rodzinny zabarwiony erotyką i czarnym humorem.
Zabrałem Rosie do pobliskiego parku, gdzie zaatakowała huśtawkę, wskakując na nią kolanami i razem ze wskokiem krzyknęła, że nie ma pojęcia, jak mogło do tego dojść, ale chyba podarła rajstopki. Machała ręką tak długo, że zlitowałem się i rozbujałem ją kilkakrotnie. A ona jakby czekała na chwilę, kiedy moje ucho będzie jak najbliżej, by spytać:
-Więc jesteś moim prawdziwym tatusiem?
Zrozumiałem, że w tej sytuacji najtrudniej jest się odnaleźć głównej zaabsorbowanej - Rosie. Jednego dnia jej tatuś nie żyje, drugiego dnia jej tatuś żyje. Nikt nie ma prawa obalić w jej głowie teorii o życiu po śmierci, albo o pomnożonej ilości żyć, zupełnie jak w grach komputerowych - skocz z dachu, poczuj się jak ptak o rozpostartych skrzydłach, a potem podnieś się z ziemi, otrzep i korzystaj z drugiego życia.
-Tak, Rosie - odrzekłem. - Jestem twoim prawdziwym tatą.
-Czyli moja mamusia będzie teraz twoją żoną?
Obawą objęła mnie myśl, że tak jak przed kwartałem roześmiałbym się pełną piersią, tak teraz nie drgnęły mi nawet kąciki ust. Poczułem dreszcz, bardzo nieprzyjemny i druzgocący, ale jakże dający do myślenia.
-Żoną to stanowczo za dużo powiedziane. 
-A dziewczyną?
Westchnąłem. Małe dzieci są jak psychologowie - dwadzieścia pytań na minutę i żadne nie jest na tyle istotne, by poświęcić mu moment zadumy.
-Może kiedyś - przyznałem. - A teraz pobaw się sama, Rosie. Będę cię pilnował z ławki, zgoda?
Zgoda została przypieczętowana haczykami zrobionym z małych palców, zawiniętych wzajemnie wokół siebie. Rosie pognała na zjeżdżalnię, a ja wróciłem na ławkę, na której czekał na mnie pluszowy kot wszyty w plecak Rosie, wpatrywał się jakby chciał zarazić mnie kolorem oczu, ale jakby nie patrzeć, wciąż pilnował miejsca.
Usiadłem i rozpocząłem zabawę różowym kauczukiem, który Rosie trzymała w bocznej kieszeni plecaka. Podrzucałem, łapałem, odbijałem od betonowej alejki i pozwalałem, by wzlatywał w stronę słońca i roztapiał się pod tym samym niebem, pod którym ja z roku na rok kamieniałem, kostniałem i obumierałem, mówiąc obrazowo. Rosie biegała od huśtawki do huśtawki, od zjeżdżalni do zjeżdżalni i tylko w nielicznych momentach zaglądała do piaskownicy, by poflirtować z dwojgiem pięcioletnich, licząc na oko, bliźniaków. Zastanowiło mnie, czy kiedy oni dorosną, również będą zbierać dziewczyny i dzieci jeden po drugim, czy tylko ja i Jason byliśmy zbiorem braterskich rozmaitości.
Naraz poczułem na oczach dwie dłonie i kobiece perfumy okalające powietrze, ale tych perfum nie rozpoznałem. Obróciłem głowę, aż coś skrzypnęło mi w kręgach szyjnych. Za oparciem ławki stała brunetka w skórzanych spodniach, butach i kurtce z metalowymi ćwiekami, na nadgarstku przewiązaną miała czarną chustkę i taka sama zdobiła jej pofarbowane na czarno włosy. Oczy miała wielkie (i czarne) głównie za sprawą mocnego makijażu, który z jednej strony wytwarzał nieuniknioną więź pomiędzy wachlarzem jej rzęs i cieniem na powiekach, a z drugiej kosmetycznie blada cera zdawała się nie mieć bliższego kontaktu ze słońcem od niepamiętnych czasów. 
A na imię jej było Ashley i była jedyną dziewczyną, której pożądałem jak kolejki elektrycznej pod choinką, i której nigdy nie zdobyłem.
-Nie wierzę - wypaliłem. - To naprawdę ty, czy mam cholerne zwidy?
-Zastanawiałam się nad tym samym, gdy cię zobaczyłam.
Wstałem i przytuliłem ją po przyjacielsku, a ona, zgodnie z wieloletnią tradycją, zgięła nogę w kolanie, wieszając mi się na szyi. Wkrótce usiedliśmy na ławce wspólnie.
-Ile to lat? Prawie sześć - stwierdziła, łapiąc się za głowę. - A mam wrażenie, jakbyśmy jeszcze wczoraj ścigali się na obrzeżach.
-Tęsknię za tymi czasami - westchnąłem.
Zamknąłem oczy. Przeniosłem się na prowizoryczny tor wyścigowy na obrzeżach, jeszcze zanim poznałem Cindy. Z Ashley chodziłem do liceum, do jednej klasy, połączyły nas obrzeża przyjaźni, podwójny układ i wieczne niezadowolenie Austina powtarzającego "dwoje to para, a troje to już tłok". Nigdy nie ukrywał, że nie przepada za Ashley, a w rzeczywistości nie mógł wytrzymać eksplozji bokserek dziwnym trafem pojawiającej się przy każdorazowym towarzystwie Ashley. Ja ścigałem się za kółkiem, ona przeżywała orgazm, gdy tylko wsiadała na motor i wygrywała każdą rundę. Od przedostatniego roku szkoły średniej łączyła nas sprawiedliwa konkretna umowa ustna: kiedy zerwałem ze swoją pierwszą prawdziwą dziewczyną, Kate, spotykałem się z Ashley, by rodzice wciąż myśleli, że wyrośnie ze mnie coś porządnego, coś, co nie lata na dziwki, a z kolei Ashley chciała ukryć przed rodzicami, że od przedszkola gustuje w dziewczynach i krwią podpisała ze mną pakt, że nigdy przenigdy nie otworzy szlabanu pomiędzy nogami dla jakiegokolwiek kutasa.
Tym sposobem nigdy nie była moja.
I to było powodem zatrważającej nienawiści Austina - brak szans.
-Aż ciężko mi uwierzyć, że znów się spotkaliśmy - powiedziałem, gdy przez ostatnie kilkadziesiąt sekund nic tylko gapiłem się na nią z uchylonymi ustami. 
-Przyznaj, że nawet o mnie nie myślałeś - parsknęła serdecznie, dając mi do zrozumienia, że nie ma mi tego za złe, bo zapewne również nie przebiegłem przez jej myśli.
-Wspomniałem cię - zaoponowałem. - Poświęciłem ci cały jeden dzień z więzienia w centrum Anglii.
-Mam wrażenie, że gdybym spytała cię o skrót ostatnich sześciu lat, zastałby nas na tej ławce nowy rok.
-Istnieje taka obawa - zażartowałem.
-Mówią na mieście, że rozmazałeś się na drzewie, ale nie chciałam w to wierzyć. Nie ty.
-Nie ja - potwierdziłem. - Mój brat bliźniak. I to również długa historia.
-Dwóch Bieberów - zaśpiewała. - Szkoda, że nie chodził z nami do liceum. 
-Był zupełnie inny niż ja.
-Ustawilibyśmy go do pionu. Tańczyłby tak, jak byśmy mu zagrali.
-Ale dość już o moim bracie - przerwałem. - Powiedz lepiej, jak tobie mija życie.
Odchyliła się na oparciu ławki i wystawiła twarz do słońca, zupełnie jakby opalanie było jej nawykiem. Ale cerę miała tak bladą, a włosy tak czarne, że z pełną powagą mogłaby zagrać Królewnę Śnieżkę, oczywiście pod warunkiem, że jej ubiór miałby nieco mniej wspólnego z przywódczynią damskiego gangu. W każdym razie w bajce nie było wzmianki o słonecznym uzależnieniu Królewny Śnieżki.
-Studiowałam trzy lata w Nowym Jorku, dorabiałam to tu, to tam, ale jednak wciąż ciągnie mnie do wyścigów. Wróciłam do Los Angeles dwa lata temu i od tamtej pory króluję na obrzeżach.
-A jak twój pociąg do lasek?
-Wciąż obecny, teraz jeszcze bardziej intensywny. I również wstręt do facetów ma się całkiem nieźle. A jak u ciebie? Wiem już, że siedziałeś w Anglii, a co poza tym? Z kwiatka na kwiatek, czy może myślisz o ustatkowaniu? A praca?
-Miałem całkiem dochodowy biznes w Londynie i powiedzmy, że od powrotu do Los Angeles przeszło trzy miesiące temu siedzę na przedłużonym urlopie. A czy z kwiatka na kwiatek? Planuję dłuższe posiedzenie na jednym kwiatku. 
-Rozumiem, że siedzenie na ławce przed placem zabaw i granie pedofila pomaga ci w myśleniu, jak by tu utrzymać się jednego kwiatka, tak?
Zaśmiałem się, spoglądając na nią spod przymrożonej powieki. 
-Tak się składa, że w tej chwili pilnuję efektu ubocznego zapylenia kwiatka przez pszczółkę.
Ashley raptownie ściągnęła z nosa duże okulary przeciwsłoneczne z czarnymi szkłami, które nasunęła, gdy rozprawiałem o karnacji godnej Królewny Śnieżki. Rzuciła okiem na plecak z kotem opierającym się o moje kolano, później na jedyną pozostałą Rosie w piaskownicy, po pas zagrzebaną w piasku, później na mnie i na powrót na Rosie.
-Nie - stwierdziła ostro.
-Tak - odrzekłem.
-Nie!
-Właśnie tak. 
-Masz córkę? - zapiszczała, jakby co najmniej dowiedziała się, że jestem dziedzicem fortuny brytyjskiej królowej i ją wpisałem na listę dziedziczących po mnie, a że statystycznie mężczyźni żyją krócej...
-Nawet dwie. Ale tę w Londynie widziałem raptem parę razy. A z tą, z Rosie, mieszkam pod jednym dachem i jestem zmuszony od czasu do czasu bawić się z nią gumową kaczką podczas kąpieli.
-Nigdy bym nie podejrzewała, że zostaniesz ojcem, przysięgam. Gumki też potrafią pękać, co?
-Nie da się ukryć. Ale wbrew pozorom ta mała jest całkiem znośna.
-A jej matka?
-Znośna - powtórzyłem - ale tylko od święta. Wiesz, co jest przy niej, przy Cindy, najtrudniejsze? - Uniosła brwi i zatrzymała je w połowie czoła. Zamierzały powrócić na pierwotne miejsce dopiero na krótko po rozwiązaniu nurtującej zagadki. - Najtrudniej jest jej nie kochać.
Niespodziewanie pojmał mnie całkiem dobry pomysł, na tyle dobry, bym mógł rozpatrzyć go bez pisemnego oświadczenia. Spojrzałem na Ashley i nie oderwałem od niej wzroku, dopóki nie trzepnęła mnie w głowę. Dała mi tym jasno do zrozumienia, że jeśli wpatrują się w nią kobiety, jest w pełni szczęścia, ale jeśli faceci, dostrzega w tym jawny przejaw szowinizmu. 
-Podnieciłeś się już? Lepiej ci? - zaatakowała.
-Mam do ciebie prośbę - powiedziałem wprost. - Rzecz w tym, że aby osiedlić się na tym jednym kwiatku, muszę sprowokować swoją eks. Rozumiesz, wzbudzić w niej zazdrość, trochę się z nią podroczyć. 
-Wszystko jasne. Jaka miałaby być w tym moja rola?
-Przykleisz się do mnie, poudajesz rozchichotaną tępą dziewczynkę, której hobby jest poznawanie anatomii każdego kutasa w mieście, sama wiesz. - Skrzywiła się. - Pomyśl, że od tego zależy moje przyszłe życie erotyczno-uczuciowe. Zależy mi na niej. Chyba.
-Masz niekonwencjonalne metody okazywania uczuć. Choć na dobrą sprawę powinnam przyzwyczaić się do myśli, że jesteś jak fizyka: nie da się ciebie nauczyć, trzeba cię zrozumieć. A ja przechodziłam z klasy do klasy tylko dlatego, że dawałeś mi spisywać na każdym teście.
-Ostatnio usłyszałem, że jestem jak owsiki: można się ze mnie wyleczyć, ale nie da się o mnie zapomnieć.
-Na taką szczerość odważyłaby się tylko osoba, która albo bardzo cię nienawidzi, albo bardzo cię kocha.
Byłem skory poprosić Ashley, by nie zagłębiała się w analizę logiczną moich skomplikowanych relacji międzyludzkich, bo płynę z nurtem rzeki i jestem coraz dalej sedna. Rzeka porywa mnie, miota mną o przeciwległe brzegi, a na moście, z którego skoczyłem, stoi Cindy i macha mi chustą na pożegnanie, i oddala się, i jeszcze chwila, a straciłbym ją z oczu.
Ostatecznie jednak Ashley wykazała się przyjacielską solidarnością i zgodziła się zagrać pierwszoplanową rolę w drugiej scenie spektaklu pod tytułem "Jak sprawić, żebyś mnie pragnęła, istoto piękna i niezrozumiała". Zgarnęliśmy Rosie, wyraźnie niezadowoloną z obecności obcej pani na miejscu pasażera, na którym, jak wyszeptała mi do ucha, śliniąc przy tym jego płatek, powinna siedzieć tylko jej mama. Przypiąłem ją szelkami w foteliku i powróciłem do oddawania pełni uwagi Ashley, czego Rosie również nie przyjęła z aprobatą. Nie przyjęła z aprobatą niczego, co miało bliższy kontakt z kimś, ale nie z jej mamą.
W drodze powrotnej poprzez korki i rozmnożoną sygnalizację świetlną rozmawiałem z Ashley o starych licealnych czasach, o wyścigach we dwójkę i o rozwścieczonym Austinie, który nieustannie czuł się odtrącony, a tak naprawdę Ashley była jedną z dwóch dziewczyn, w których był przewlekle zakochany i ona doskonale o tym wiedziała. Drugą była oczywiście moja siostra. Siostra za siostrę, całkiem sprawiedliwy układ. Zostalibyśmy podwójnymi szwagrami, spędzali święta pod jedną choinką w domu moich rodziców, patrzylibyśmy, jak dorastają nasze dzieci (których Austin chciał mieć całą gromadkę), a na starość, by uciec przed zrzędliwymi żonami, jeździlibyśmy na ryby do Kanady.
Oczywiście gdyby żył.
Ale nie żyje.
Myśli pochłonęły mnie tak dotkliwie, że kiedy ocknąłem się i wróciłem zza północnej granicy, z drewnianej łódki wędkarskiej dryfującej pomiędzy marszczeniami wody na górskim jeziorze, staliśmy już pod domem. A miejsce na podjeździe zajmował samochód Jazzy. Dwie tykające bomby zegarowe skumulowane w jednym i tym samym miejscu w konfrontacji podwójnej zazdrości - i to zazdrości o tę samą dziewczynę.
-Mam wspaniałe wieści - oznajmiłem. - Spotkasz swoją najlepszą przyjaciółkę sprzed lat.
-Kogo?
-Moją siostrę - parsknąłem, a Ashley udała, że obumiera na fotelu i spływa z niego jak nieżywa.
-Przez całe liceum skakałyśmy sobie do gardeł. Nie sądzę, żeby dzisiaj miało być inaczej.
Wziąłem Rosie na ręce, bo zarzekała się, że w innym przypadku nie opuści samochodu. Postawiłem ją w progu i tam przylgnąłem do Ashley, która splotła nasze palce, tak jak splatała po każdym wspólnie wygranym wyścigu. Stanęliśmy w przedpokoju, by przyczepić ucho do futryny i podsłuchać co nieco.
-Przysięgam, któregoś razu nie wytrzymam i zadźgam go zwykłym pilnikiem do paznokci - warknęła Cindy, z impetem odstawiając szklankę do kuchenny blat. - Wrócił dziś w południe, przyprowadził dwie dziwki, które jęczały tak głośno, że aż rozbolała mnie głowa. 
-Jesteś zazdrosna, Cindy - stwierdziła Jazzy.
-Nie, nie jestem.
-I właśnie dlatego od pół godziny kreślisz jego cholerne imię na kartce.
Ashley parsknęła śmiechem i na tym zakończyły się nasze podchody, bo jej radosny chichot wykręcił obie głowy - brąz i blond - w kierunku przedpokoju. Chwyciłem Ash za pośladek i choć doskonale wiedziałem, że przypłacę za to zdrowiem, zaryzykowałem. Cindy spojrzała na brunetkę z wytworzoną agresją, a Jazzy z tą wrodzoną. Wtedy odezwała się Ashley:
-Chciałabym powiedzieć, że to przyjemne spotkanie, Jazzy, ale nie lubię kłamać. - Przylgnęła do mojej szyi, a w Jazzy zagotowała się krew. Może jeszcze nie wrzała, ale zaczęła, gdy dotarło do niej, że stoi przed odwieczną rywalką.
-Sprowadziłeś sobie kolejną dziwkę? - zaatakowała Cindy, gniotąc w palcach długopis tak długo, aż pękł i atrament pociekł jej wzdłuż kostek.
-Wypraszam to sobie, żadną dziwkę. Tylko - spojrzała na mnie, a że była niższa, zadzierała głowę - koleżankę do towarzystwa. Jest dojrzałym facetem. Nie sądziłaś chyba, laleczko, że jego potrzeby sprowadzają się do puszki piwa i meczu. 
A potem zostawiliśmy Cindy w salonie, wrzącą, gotującą się w sobie, tak że gdyby miała pokrywkę, ta pokrywka podskakiwałaby w kłębach buchającej z jej nozdrzy pary. Poprowadziłem Ashley do swojej sypialni, zamknąłem drzwi i włączyłem na laptopie pornosa, by muzyka spod kołdry potęgowała gniew Cindy. Wiedziałem bowiem, że majtki Ashley są jedynymi, których nie zdejmę.
-Więc co teraz? - spytałem, siadając na fotelu, gdy ona położyła się na łóżku.
-Gramy w pokera, potrzebuję kasy.
-Zawsze z tobą przegrywałem - westchnąłem.
-Więc przygotuj się, że staniesz się dziś lżejszy o parę stówek.
Do wieczora graliśmy w karty, a gdy Ashley wyszła z domu, zakręcając na palcu damskie majtki (znalazłem jakieś pod łóżkiem), to Cindy praktykowała ignorowanie mnie, mojego cienia, mojego głosu i drapieżnej chęci na ostatni kawałek szarlotki, który zjadła na moich oczach. Nie rozpłakałem się tylko dlatego, że Ashley obiecała przysłać koleżankę, która z kolei nie stroni od facetów i gdy się już zjawiła, Cindy raz jeszcze okazała zamiłowanie szwedzkim rapem.


Następnego dnia w południe poznałem urocze nastoletnie bliźniaczki, tak przesłodzone, że wraz z każdym ich oddechem jedna chmura na niebie zyskiwała konsystencję waty cukrowej. Podniosły Cindy ciśnienie do tysiąca, tak że nie była na twarzy czerwona, a fioletowa, a cała jej odzież wierzchnia stanęła w ogniu (przy czym rzeczywiście stanęła tylko kuchenna ścierka, która w przypływie kobiecej złości doznała bliskiego kontaktu z palnikiem gazowym). Młode, niedoświadczone, ale chętne i poskąpione wstydu. Dwie godziny pomiędzy ich zachłannymi dłońmi i ustami zakreślonymi czerwoną szminką minęły jak sekunda, a równocześnie całe lata świetlne skąpane w orgazmie za orgazmem.
Z kolei wieczorem wybrałem się do klubu w centrum i zapolowałem na sztukę najwyższej ligi, której nogi nie chodzą, a pływają, której piersi nie są, a władają światem, której twarz nie przyciąga, a wytwarza nierozerwalne pole magnetyczne. I upolowałem. Żyłka na wędce prawidłowo utrzymała ciężar zdobyczy. A później sprężyny łóżka utrzymały ciężar naszej dwójki bzykającej się jak króliki w okresie rozrodczym.
I właśnie wtedy nastąpił wiekopomny przełom.
Gdy tuż po trzeciej z kolei rundzie leżeliśmy pod zagłówkiem łóżka, ja wsparty na poduszce z przeciwalergicznego pierza, ona na mojej piersi i przeżywała, jak to dobrze postąpiła, nie zbywając mnie jak każdą natrętną istotę rodzaju męskiego w promieniu kilometra, nagle i wyjątkowo nieoczekiwanie do sypialni, jak tornado poruszające Amerykę, wpadła Cindy.
-Mam tego dość - oznajmiła.
Potem stało się to, na co czekałem od pierwszej przymusowej zdobyczy. Cindy odkryła narzutę i wyciągnęła nagą brunetkę za proste jak struny włosy z łóżka, zebrała jej rzeczy w garść i tak ciągnąc po schodach, pozdrowiła z nią próg w drzwiach wejściowych, a ja zdążyłem jej tylko pomachać i rzec, że gdyby, nie daj Boże, zaszła w ciążę, niech zapomni, że kiedykolwiek znała mój adres. Za nagą brunetką tylko się zakurzyło - zatrzaskiwane drzwi wzniosły w powietrze pył spod wycieraczki i wtedy przypomniałem sobie, że jestem zupełnie nagi, więc jednym susem wróciłem do sypialni, ubrałem bokserki i zszedłem do salonu, wprost w oblicze konfrontacji z rozwścieczoną blond pięknością.
-Jesteś z siebie zadowolony? - uniosła się, uderzając dłońmi w kuchenny blat. - Jeśli naprawdę chciałeś sprawić, żebym była o ciebie zazdrosna, to...
-To co?
Wstrzymała oddech, odwracając się gwałtownie.
-To ci się udało. Jestem o ciebie cholernie, CHOLERNIE zazdrosna. Więc jeśli robisz to wszystko tylko po to, żebym przeklinała cię w duchu, gdy słyszę te obrzydliwe jęki, błagam, przestań.
-W końcu - odetchnąłem z ulgą. 
-W końcu co?
-W końcu mogę z tym skończyć. Uprawiałem seks kilkanaście razy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin i przysięgam, mam dość. Jestem za stary na takie orgie. Te dwie bliźniaczki z rana nie były wymagające, ale ta, którą właśnie kulturalnie wystawiłaś za drzwi? Musiałem się porządnie napracować, żeby nie wyjść na żółtodzioba. A czuję się jakbym co najmniej przebył maraton razem z drogą powrotną.
-Nie rób tego więcej - westchnęła, dotykając mojego policzka. Zupełnie jakby musnęło mnie skrzydło motyla.
-Czego mam nie robić? Nie uprawiać seksu?
Przewróciła oczami. Zdecydowanie nie chodziło o seks.
-Mówię poważnie, gdybyś przyprowadził tu jeszcze jedną cholerną wywłokę, zrobiłabym jej krzywdę. Nożem, widelcem, nawet łyżką, byle by bolało. Nie masz pojęcia, jak paskudnie się czułam, gdy notorycznie mnie ignorowałeś.
-Może w końcu dostałaś nauczkę, młoda. - Zbliżyłem się do niej. Zgodnie z prawem powszechnego ciążenia, oddziałujemy na siebie z tą samą siłą jako dwa niezależne ciała. Ale ja czuję, że moje przyciąganie zostało dziś podkręcone. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że Rosie jest moją córką? Cholera, miałem prawo wiedzieć, nawet jeśli moje zamiłowanie dziećmi jest porównywalne z zamiłowaniem wszelkimi pasożytami hodowanymi w laboratoriach.
-Jason tak bardzo chciał zostać ojcem. Nie przeżyłby tego samego drugi raz.
-Nie o tym mówię, Cindy. Jason chciał być ojcem i jakkolwiek to zabrzmi, dobrze zrobiłaś, nadwyrężając tę część prawdy. Chciał być ojcem, nadawał się do tego i był szczęśliwy. Twoje kłamstwa wyszły mu na dobre. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego po moim powrocie, gdy przez kilka miesięcy to ja zajmowałem się Rosie, nadal kłamałaś. Powiedz szczerze, nie obrażę się.
-Ale to cię zaboli - wyznała.
-Z twojego powodu byłem obolały bardzo wiele razy. Nie sądzę, by ten jeden dodatkowy miał zaważyć na moim istnieniu.
Cindy nie wyglądała najlepiej. Oczywiście nadal była piękna i lśniła, ale jakby nie mogła do końca otworzyć oczu i jakby nie umiała mówić głośniej niż ten nadwyrężony szept, jakim się teraz szczyci. Przytulę ją  otworzę oczy, jeśli nie może dać sobie z nimi rady, ale później. Bo to znów jakbym zakończył wędrówkę na półmetku.
-Ja po prostu nie chciałam, żeby Rosie miała takiego ojca - wychrypiała. Zawyłbym cicho z bólu, gdyby nie było mi wstyd. I gdybym nie zdawał sobie sprawy, że Cindy wie, co mówi. - Wolałam, żeby nie miała ojca w ogóle, niż żeby miała ojca i wiedziała, że on nigdy jej nie pokocha. 
Uczciłem jej wyznanie minutą ciszy, po czym powiedziałem:
-Gdyby nie to, że biologiczny ojciec kupił mi mieszkanie, chyba też wolałbym go nigdy nie poznać. Nie mam prawa ci się dziwić. Chciałem... - Głos mi zadrżał. Uspokoiła mnie myśl, że daleko mi do płaczu. Bo i nie było powodu. - Chciałem po prostu wiedzieć, dlaczego.
-Przepraszam - załkała, wpadając w moją pierś. Nadeszła chwila na uściski i całowanie w czółko, co nadal uznawałem za szczyt piramidy przedstawiającej etap przekształcania mężczyzny w niekształtną ciotę.
Gdy parę kobiecych, a może wciąż dziewczęcych łez opadło, ktoś wyssał odkurzaczem całe to napięcie z mieszkania i wepchnął do niego świeżość relacji, a przez okna znów wlało się światło, zaproponowałem:
-Może w ramach zawieszenia broni wyjdziemy razem z Sylwestra?
Sylwester był pretekstem. Chciałem tylko spędzić z nią czas. A Cindy skinęła głową, zanim w ogóle zacząłem mówić. 



Dobrze, że chwyciłem się barierki schodów, bo bym spadł.
Zza drzwi sypialni wychyliła wpierw jedno anielskie skrzydło, później drugie anielskie skrzydło, dopiero wtedy wyłonił się anielski biust, anielskie nogi scalone z anielskim korpusem, anielskie blond włosy jaśniejące w stłumionym świetle i anielska buzia niewątpliwie skradziona z nieba, która sama sobie była światłem.
Dlatego omal nie runąłem ze schodów, gdy dostrzegłem ją w głębi korytarza, promieniejącą swym własnym blaskiem. Przykuło mnie do ostatniego stopnia i balustrady z surowego drewna - stopy, dłonie, skóra, wszystko. Ubrana była w białą sukienkę z głębokim dekoltem i rękawami 3/4, białe szpilki, a na jej szyi kołysał się srebrny łańcuszek - ode mnie, sprzed sześciu lat. Dotknęła mnie i natychmiast się rozpuściłem. Włosy miała miękkie i mieniące się złotem. Cała mieniła się złotem.
Była złotem. A w każdym razie czymś zbliżonym wartością.
-Justin, mówię do ciebie - zachichotała.
-Słucham? - ocknąłem się, mrugając z prędkością szybszą niż prędkość światła - z prędkością zauroczenia.
-Gdzie odpłynąłeś?
-Zobaczyłem anioła. Sfrunął z nieba i postradałem zmysły.
-Anioła, powiadasz - zamyśliła się. - Też chcę go zobaczyć. Pokaż mi.
Ująłem jej dłoń i poprowadziłem przed lustro na korytarzu otoczone drewnianą ramą, sięgające od stóp po horyzonty ponad głowami. Ustawiłem Cindy na przodzie, a sam stanąłem za nią, by nie niszczyć wizerunku anioła czernią garnituru. Trzymałem ją w talii, opierając brodę na jej kościstym ramieniu, a tak naprawdę chciałem tylko obsesyjnie wąchać jej włosy. I wąchałem, bo kiedy ona przyglądała się moim dłoniom splecionym na jej brzuchu w lustrzanym odbiciu, ja dopasowywałem nos do zagłębienia nieopodal tyłów jej ucha. Tam świeża lawenda krzyczała najgłośniej.
-Nadal nie widzę anioła - stwierdziła.
-Otwórz oczy.
-Mam otwarte.
Raz jeszcze przyjrzałem się nam, jej i mnie, i stwierdziłem, że osobno wyglądamy dobrze, ale razem mamy szansę zostać zapamiętani.
-W takim razie jesteś ślepa. 
-Nie widziałbyś anioła, gdybym wyszła ubrana na czarno. - Wzruszyła ramionami.
-Wtedy widziałbym jeszcze wyraźniej. Nie byłby przyćmiony bielą. - Było cicho, było głucho i dość ciemno, nie licząc światła bijącego od niej. Jedno z nas czekało, by odezwało się drugie, ale bez wątpienia nie zostało ustalone, czyja teraz kolej. - Zaczynam pieprzyć jak baba.
-Jesteś ukrytym romantykiem, Justin.
-To obelga, nie obrażaj mnie.
-Lubię romantyków - oznajmiła Cindy.
-To zmienia postać rzeczy.
Przenieśliśmy się na parter: ja zszedłem, ona sfrunęła na swych niewidocznych anielskich skrzydłach wyrastających z łopatek. Zanim wyszliśmy w mrok wieczoru, Cindy upewniła się, że Rosie jest pod bezpieczny skrzydłem, ale już nie anielskim, a babcinym. Rozluźniła się nieco, ale wciąż niedostatecznie. A może robiła to wszystko tylko dlatego, że bardzo chciała mnie złamać i udowodnić mi, że ja też umiem otwierać kobietom drzwi: i od domu, i te w samochodzie. A i owszem, umiem, choć przychodzi mi to z ogromnym trudem. Drgnęła, gdy ją dotknąłem, więc odsunąłem rękę. Ale ona przyciągnęła mnie z powrotem i wyszliśmy z domu blisko. A drzwi samochodu otworzyłem odruchowo.
-Prowadzisz - zauważyła. - Nie będziesz pił, czy mam szykować się na powrót za kierownicą w szpilkach?
-Ty nie pijesz, więc i ja nie zamierzam. Napiję się innym razem. Poza tym nie znoszę szampana. Za mało konkretów, za dużo po tym sikania.
Dzięki inteligencji ludzi, którzy preferowali dnia dzisiejszego drogę pieszą, ewentualnie komunikację miejską albo taksówki, drogi były stosunkowo puste. Minęliśmy zbiór domów jednorodzinnych przy naszej ulicy, później przy trzech sąsiednich, by wbić się w pogoń na dwupasmówce w stronę centrum. W radiu słychać było jeszcze pozostałości świątecznych ballad, które stosunkowo z biegiem kilometrów ustępowały miejsca imprezowym kawałkom rodem z sylwestrowej nocy.
Kiedy dotarliśmy do centrum, było już sporo po dwudziestej drugiej, a źródła światła stanowiły samochodowe reflektory, latarnie i niezmiennie Cindy. Zaparkowałem w niewielkiej dzielnicy pomiędzy dwoma sięgającymi nieba kamienicami i ostrzegłem Cindy, żeby dla własnego zdrowia fizycznego i mojego psychicznego nie zapędzała się sama w te rejony. Później wysiedliśmy i od momentu zatrzaśnięcia drzwi do chwili konfrontacji z miejskim ruchem, ona była moją latarnią.
Pięliśmy się chodnikiem zgodnie z tłumem zmierzającym do ogromnej choinki po środku placu w centrum, upstrzonej srebrnymi bombkami i tak białymi lampionami, że przywodziły na myśl setki małych księżyców wszczepionych pomiędzy igły. Wokół niej chodzili kelnerzy w wymuskanych frakach - ludzkie pingwiny, przysięgam. Nawet stąpali komicznie z nogi na nogę, roznosząc szampana. Szliśmy dalej, wolnym krokiem okrążając choinkę wpierw zgodnie z ruchem wskazówek zegara, później odwrotnie i nie wiem, jak to się stało, ale po którymś okrążeniu trzymaliśmy się już za ręce. Palce mieliśmy splecione. Ona pocierała mój kciuk swoim, a ja tarłem jej kostki opuszkami. Niedużo rozmawialiśmy, za to całkiem sporo na siebie spoglądaliśmy i było mi tak piekielnie dobrze, że miałem ją, a nie samo jej wyobrażenie.
Zatrzymaliśmy się pod jedną z największych gałęzi kołyszących się subtelnie do nieba i do ziemi na wietrze, twarzami do siebie, na przeciwko. Cały czas trzymaliśmy palce splecione na wysokości naszych bioder. Niełatwo było się odezwać, bo niełatwo było wyskoczyć z czymś właściwym w momencie, w którym tylko milczenie zdawało się odpowiednie. Policzki miała nieco zaróżowione, a usta rozchylone. Nadeszła kolejna chwila z serii tych chwil, w której oddałbym pięć palców, żeby móc ją pocałować.
W końcu do całego zbioru anielskich elementów dołączył także anielski głos Cindy:
-Spójrz w górę. - Spojrzałem. Z iglastego skrzydła zwisała nieduża gałązka przywiązana czerwoną wstążką. - To jest właśnie jemioła.
-Czy to oznacza...
-Tak - szepnęła, kładąc opuszki palców na moich ustach. - Właśnie tak.
Zrobiła pół kroku w przód i nasze ciała weszły ze sobą w kontakt. A potem zostałem najszczęśliwszym, a przynajmniej jednym z grona najszczęśliwszych ludzi od bieguna do bieguna. Pocałowała mnie bardzo delikatnie, a ja bardzo delikatnie to odwzajemniłem, bo: 1) bałem się pocałować mocniej, 2) nie widziałem potrzeby, by całować mocniej i 3) nie chciałem całować mocniej. W brutalności równowaga czułości zostaje zachwiana, a ja nie chciałem niczego chwiać. I nie chciałem, by cokolwiek się chwiało, bo to nieduże odchylenie od normy. A dziś wszystko miało być jak wyrwane z tomiku poezji romantycznej. 
Z początku trzymaliśmy się za ręce i tak minął nam pierwszy etap pocałunku. Drugi zaczął się, gdy chór ludzkich głosów wkroczył na drogę odliczania do nowego roku. Chwyciłem Cindy w talii i przylgnąłem do niej cały, bo choć była blisko, to wciąż jakby dzielił nas ocean. Ona zaplątała palce wpierw pod moim krawatem, później gdzieś we włosach, ale zatrzęsło mną, dopiero gdy połasiła się na policzki i przeczesywała nieduży zarost opuszkami. Biegałem krańcem języka wzdłuż rzędu jej perłowych zębów i czułem miętę, jakby dopiero co rozkwitła. My dopiero co rozkwitliśmy. Na nowo. Ale zdecydowanie nie byliśmy w trakcie procesu rozkwitania. Byliśmy na sekundę po. Nie w fazie przekształcania się z gąsienicy w motyla. Byliśmy motylami. Nie w fazie rozwoju z pąków w płatki róż. Byliśmy różami bez kolców. 
Całowaliśmy się, gdy chór wzmagał na sile, ludzie skandowali, a księżyc puszczał do nas oczko.
Całowaliśmy się, gdy odliczanie dobiegło końca, a stary rok odszedł, by królować mógł nowy.
I całowaliśmy się, gdy wszyscy ludzie zniknęli, nadszedł poranek, a na niebie znów zaświeciło słońce, by rozgrzać nasze zziębnięte w chłodzie nocy policzki i roztopić w sercach to, czego sami jeszcze nie roztopiliśmy.





~*~


Justin i jego niekonwencjonalne metody podrywu - ale grunt, że skuteczne :)
ask.fm/Paulaaa962


21 komentarzy:

  1. Cos pieknego, serio az sie rozplynelam z takiej slodkosci kocham kocham kocham toooooo��������

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg *.*
    Tylko kurde obawiam sie ze nie potrwa to długo.....

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg uwielbiam Cię i tego bloga

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba bym odcięła facetowi jaja, jakby próbował tak ze mna XDD

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawdę lubię twoje ff, ale tutaj smutne jest to, że w pierwszych dwóch częściach Cindy była inną osobą. Tutaj po prostu widzimy kobiete o imieniu Cindy, ale nie Cindy. Ludzie się aż tak nie zmieniają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę, ale ogólnie ff jest świetne ♥

      Usuń
  6. Czuję, że za niedługo będzie wielkie BUM

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale ja nadal nie chce Cindy 😂

    OdpowiedzUsuń
  8. A co z Nell? Serce mi się łamie ... to nie może się w tą stronę rozwijać

    OdpowiedzUsuń
  9. I jak tu ich nie kochac razem? :D po prostu sa dla siebie stworzeni, nie mogę się doczekać więcej jindy moments xd

    OdpowiedzUsuń
  10. a ja dalej nie lubie Cindy i czekam na Nell

    OdpowiedzUsuń
  11. Supcio ale mam nadzieje ze będzie z Nell 💞

    OdpowiedzUsuń
  12. Słodko, ale ja i tak jestem za Nell <3.
    http://glamlipstick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja mimo wszystko jestem za Cindy! Stara miłość nie rdzewieje. Wydaje mi się, że to co mówiła Cindy na temat Justina (że, przypomina jej bardzo Jasona) to jest kompletną bzdurą. To zawsze Jason przypominał jej Justina :) Świetne opowiadanie, uwielbiam je! Codziennie odwiedzam tego bloga bo mam nadzieje, że pojawił się już nowy rozdział. Dziękuję Ci bardzo za to, że mogę być częścią tego opowiadania - jako czytelniczka :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hahahaha no Justin, postarałeś się xd Tyle panienek w tak krótkim czasie to tylko ty możesz "zaliczyć" xd.
    Ogółem początek był fajny, bo wkurzał Cindy, ale sama się sobie dziwie, że koniec również mi się spodobał....i chociaż może trochę bardziej ją polubiłam, Nell nadal jest u mnie na pierwszym miejscu <3
    Nie mogę się doczekać kolejnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Cindy i Justin Forever

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak czytacie tylko i wylacznie ta czesc to nie dziwie sie ze lecicie na glupia Nell ktora mysli ze dorosly justin szczesliwie sie z niej zakocha. mimo wszystko przez dwie poprzednie czesci Justin kochal Cindy byla jego najwieksza miloscia chyba nie myslicie ze to magicznir prysnie przez glupia 15 chyba ze pokloca sie z Cindy i znow poleci do Nell tylko ja przeleciec aby wrocic do Cindy- ktora kocha naprawde.

    OdpowiedzUsuń