poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 33 - The most beautiful girl in the world


Miałem okazję przypomnieć sobie, jak wygląda życie zza krat. A wygląda tak, jakby Rosie narysowała wszystko szarą kredką. Szare ściany, szare łóżko, szary sufit, szare słońce i szarzy ludzie. Na skąpanym w szarości obrazku zabrakło miejsca na optymizm.
Spędziłem w areszcie całą noc, aż zastał mnie blady świt. Słońce wpadające przez okno od wschodu nie było już szare, za to białe, jak światełko w tunelu na ostatniej prostej życia. Położyłem na twarz poduszkę i zalała mnie czerń, jakiej potrzebowałem.
-Spałeś? - zagaił współlokator z sąsiedniej pryczy. - Pierwsza noc w areszcie jest przeważnie najgorsza. To jak pierwsza noc w szpitalu. Albo pierwsza noc po przeprowadzce baby.
-Przesiedziałem w pierdlu dwa lata - odezwałem się ochryple, być może pierwszy raz od kilkunastu godzin. Wieczorem nie byłem skory do męskich rozmów o życiu, śmierci i seksie. - A z panną nie mieszka się tak źle. O ile nie zabiera nocą kołdry.
-I o ile daje.
Westchnąłem ciężko.
-O ile daje.
Przespałem jeszcze dwie godziny. Co prawda licząc bez zegarka, ale kiedy znów otworzyłem oczy, słońca nie było już w małym okienku. Spojrzałem w niebo przecięte metalowymi prętami krat i uznałem, że dziesiąta bez wątpienia minęła, Rosie jest po dwóch śniadaniach, a Cindy... Cindy może robić wszystko to, co robilibyśmy teraz razem, gdybym składał się z czegoś poza testosteronem.
Śniadania nie tknąłem, ku uciesze tymczasowego współlokatora, którego apetyt mógł równać się tylko z apetytem Rosie. Z kolei ku mojej uciesze niedługo po tym ponownie rozwarły się wrota celi i zostałem uwolniony jak rybka akwariowa spuszczona w toalecie, porwana w nurt miejskiej kanalizacji. Policjanci dali mi wolną rękę, więc szedłem korytarzem aresztu ze spuszczoną głową, obdarty ze wszelkich złudzeń - ludzie nie zmieniają się trwale; są jak tatuaże spod etykiety danonków.
A na schodach przed komisariatem siedziała Cindy. Opierała się na kolanach, głowę, tak jak ja, miała spuszczoną, a włosy przeturlały jej się przez kark. W ten kark pocałowałem ją łagodnie, a potem odskoczyłem, nim tyłem głowy roztrzaskałaby mi nos. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Miało trwać sekundę, a dałbym sobie głowę uciąć, że nim przecięliśmy nitkę, po której wte i wewte hasały nasze spojrzenia, słońce przebrnęło niezły kawał drogi pomiędzy chmurami. 
Złapała moją wyciągniętą dłoń. Nic nie mówiliśmy. Było słychać tylko jak oddechy tworzą kapelę rockową z szumem silników. Wtedy Cindy spojrzała w oczy dziewczynie na mojej koszulce, takiej, których to zgromadzenia odbywają się całorocznie na południowych plażach, a po chwili przytulała, ale nie wiem czy mnie, czy ją. W każdym razie ja oddałem uścisk Cindy, nie jej bluzce, dziś z dekoltem pod samą szyją, spod którego nie uśmiechały się nawet jej wyraziste obojczyki.
Wciąż milczenie wypierało powietrze. Dotarliśmy do samochodu i to Cindy kierowała, a ja niespokojnie wgniatałem tapicerkę w fotelu pasażera. Za kierownicą czuła się stabilnie. Powiedziałbym nawet, że bardziej stabilnie niż w moich ramionach. I nie mogłem się jej dziwić. 
Jechaliśmy pół godziny. I przez pół godziny nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Nie było nawet głośniejszego westchnienia. Nie było niczego, co jasno określiłoby, że w samochodzie siedzi dwójka żywych, nie dwa zimne i sztywne trupy. Nie chciałem włączać radia, więc chociaż uchyliłem okna, a szum wiatru w starciu z oporem i pędem samochodu kojąco drażnił uszy.
Stanęliśmy pod domem. Cindy wysiadła pierwsza, a ja długo wpatrywałem się w okno, za którym kołysała się błękitna zasłona. Splotłem nasze palce i tak dotarliśmy do drzwi, a za nimi, z wnętrza, płynęła zaczarowaną łodzią cicha muzyka z wieży, którą Cindy przed wyjściem prawdopodobnie zapomniała wyłączyć. Rozpoznałem kawałek The most beautiful girl in the world Prince'a i mechanicznie przyjrzałem się Cindy.
-Chyba śpiewa o tobie - mruknąłem kątem ust.
-Tak myślisz? - spytała cicho, stając naprzeciw mnie.
-Nie mam wątpliwości.
A potem nie potrzebowaliśmy już słów, bo usta porozumiały się doskonale, gdy rozbiły na sobie wszystkie troski. Czułem na plecach chłód ściany, a od przodu ciepło jej ciała. Cały ten kontrast skleił mi powieki i dalej całowałem ją z zamkniętymi oczami, trzymając w palcach podbródek. Otworzyłem je wtedy, gdy ona zamknęła i wtedy, gdy przeniosłem pocałunki na jej szyję, na której wyraźnie odznaczał się ślad mojego szatańskiego uścisku. Płakała, gdy naprawiałem to, co zniszczyłem i to, czego nie da się od tak naprawić. Jeszcze nie słyszałem, by ktoś powiedział, że pocałunki leczą rany. Wszyscy powtarzają śpiewkę o czasie. 
Byłem bardzo niecierpliwym człowiekiem. Tego dnia przekonałem się o tym wyraźnie. Chciałem, by wszystkie siniaki zniknęły teraz, natychmiast, Byłem gotów zasłaniać je pocałunkami, dopóki nie pożegnają się z życiem.
Ale one były silniejsze. Nie powstała jeszcze broń masowego rażenia zwalczająca wyrzuty sumienia.
Wspinaliśmy się po schodach, nie dając spierzchniętym wargom odpocząć. W korytarzu Cindy zdjęła mi koszulkę. Może była zazdrosna o dziewczynę na niej. A może chciała dotykać mnie, a nie coś, co mnie przykrywa. Obłapiała mnie całego skostniałymi dłońmi, aż drżałem cały i pod chłodem, i pod wszystkim innym, czego było wkoło za wiele. Rozpaleni dotarliśmy do sypialni, gdzie słońce oświetlało wszystko z wyjątkiem łóżka, jakby stwierdziło, że tam i bez niego będzie wystarczająco upalnie. 
Nie odważyłem się rozebrać Cindy. Odważyłem się za to czekać, aż rozbierze się sama. Zdjęła bluzkę, a jej włosy rozszalały się wkoło głowy. Jej nieduże piersi przytrzymywał biustonosz w kolorze bladego łososia. Położyłem się na niej na łóżku, a nasze serca miotały się między żebrami z tą samą częstotliwością. Pocałowałem ją raz, drugi, trzeci, aż w końcu do pocałunków dołączyły słowa i nastąpiło kompletne miłosne dopełnienie.
-Kocham cię - powiedziałem spokojnie.
-Ja też cię kocham, ale... - zawahała się.
-Ale?
-Ale mam okres. A on nie kocha ani mnie, ani tym bardziej ciebie.
Zacisnąłem powieki, policzyłem do dziesięciu, potem znów do dziesięciu, i znów do dziesięciu, i z każdym razem liczyłem coraz szybciej, aż zaśmiałem się serdecznie i opadłem obok na pościel.
-Tak sobie myślę - powiedziałem, bawiąc się jej włosami okalającymi mój policzek - że to łóżko, na którym teraz leżymy, zapomniało już, co to seks.
-A te wszystkie rekwizyty, z którymi eksperymentowałeś jeszcze nie tak dawno?
-Moja sypialnia to zbyt intymne miejsce, bym przyprowadzał do niego obce dziewczyny. Pokój Austina stał pusty. Grzechem byłoby z niego nie skorzystać.
Cindy uśmiechnęła się tym uśmiechem, który wyrażał głęboką satysfakcję z faktu, że ona jedyna śpi w moim łóżku, a zaraz po tym powiedziała:
-Nie martw się. Kiedyś mu o tym przypomnimy.
Tymi słowami rozwiała wszelkie obawy dotyczące dożywotniego celibatu.
Przez resztę dnia, który spędziliśmy na pościeli, rysując w powietrzu palcami wyidealizowany świat wokół nas, próbowałem przeprosić. Ostatecznie nie powiedziałem nic, a przed snem, gdy całowała mnie w policzek, wyszeptała:
-Wiem, że nie chciałeś.
I oboje zasnęliśmy spokojni. Przebaczenie spłynęło na mnie jak deszcz.



W łóżku nie było tej ilości miejsca, do jakiej przywykłem. Wpierw miałem je całe dla siebie. Później podzieliłem w połowie i jedną obdarowałem Cindy. A teraz zaistniały jakby trzy granice i trzy osobne terytoria, i na mnie przypadła tylko trzecia część całości. 
Otworzyłem powoli oko, wyłącznie jedno, a na środku, pomiędzy mną i Cindy, leżała Rosie zwinięta w kłębek jak włóczka. Jej uśmiech obejmował zasięgiem wszystkie strefy czasowe. Tak samo jak włosy - część wchodziło do ucha mnie, a część Cindy.
-Co twoje dziecko robi w naszym łóżku? - wychrypiałem, kiedy Cindy poruszyła się i przytuliła do piersi Rosie. 
-Nie moje dziecko, a nasze dziecko.
-Do dziesiątej jest tylko i wyłącznie twoje. Po dziesiątej mogę udawać ojca.
Ale dopóki obu nie zamknąłbym za dźwiękoszczelnymi drzwiami, nie miałem co liczyć na odrobinę wytchnienia. A one najwyraźniej nie wybierały się poza granice małżeńskiego łoża, szerokiego, choć dziś zbyt wąskiego. Chichoty i rozmowy przedzierały się przez poduszkę, którą przylepiłem sobie do ucha. Ostatecznie Cindy przekonała Rosie, by zaatakowała moje wychylone spod kołdry plecy i tak pożegnałem się ze snem.
-Mój tatuś - powiedziała cicho, tuląc mnie i tuląc, tak długo, aż nie strąciłem jej z pleców, a ona wpadła w wir śmiechu tak serdecznego i dźwięcznego, że nawet mi trudno było go zignorować.
Dlatego odtąd leżałem już na drugim boku i razem z Cindy z obu stron zamykaliśmy Rosie w pułapce naszych ciał. Otaczaliśmy ją całkiem czymś innym. Ona - miłością i troską, a jej wzrok płynął po tęczy. Ja - niezidentyfikowanym rodzajem uczuć, nie miłością, nie czułością, może przywiązaniem, a może świadomością, że powinienem się przywiązać.
Widziałem dzieci, myślałem o dzieciach, wyobrażałem sobie dzieci i naraz powiedziałem:
-Wiesz, że Ryan, ten twój londyński przydupas, został ojcem?
-Nie przydupas, tylko mąż - burknęła. - Ojcem?
-Tak, zrobił sobie bobaska z Lily. Nawet trzymałem tego małego smroda na rękach, modląc się, żeby nie oddał mi swojego śniadania.
Cindy, głaszcząc Rosie po nagim ramieniu, i Rosie, skręcana dreszczami pod dotykiem swojej ukochanej mamy, patrzyły na mnie zaciekawione. Aż Cindy stwierdziła:
-Mam nadzieję, że pewnego dnia powiesz mi, co cię tak ciągnie do tego Londynu.
-Zdechła moja ukochana rybka, Gordon - wyżaliłem się. - Poleciałem na pogrzeb, to chyba oczywiste.
-Miałeś rybkę, tata? - spytała Rosie.
-Tak. Wyzionęła ducha z tęsknoty za mną.
-A kto opiekował się Gordonem, odkąd wyjechałeś z Londynu? - zagaiła, ale już Cindy.
Drążyła mi dziurę w brzuchu. I w sercu.
-Był pod dobrą opieką, do tego ograniczmy zwierzenia, dobrze?
-Ostatnio bywasz otwarty jak książka. Ale rozdział pod tytułem "Londyn" nadal pozostaje pod kluczem. Albo pod szyfrem. Albo skleiły ci się kartki.
-Albo strony zostały powyrywane i zaszyły się w Londynie - zaproponowałem. - Być może wcale nie zabrałem tego rozdziału ze sobą.
-W takim razie pewnego dnia będziemy musieli wybrać się do Londynu po ten jeden rozdział. Albo przywieziesz Londyn ze sobą.
-A może zostawimy oceaniczną granicę między Stanami a Londynem tak, jak jest już od wieków?
Naburmuszyła się, przyciągając Rosie do piersi. Objąłem je obie, ciepłe i radosne, choć Cindy nieco zachmurzona, a dzidzia była jej słońcem. Pocałowałem starszą w skroń.
-Nie bez powodu to co było, jest tym co było, a nie tym co wciąż może być.
-Jesteś całkiem inteligentny, Justin - stwierdziła. - Tylko rzadko zaszczycasz nas swoją inteligencją.
-Bardzo śmieszne - zironizowałem. 
-Wiem. Z miejsca zatrudniliby mnie w kabarecie.
Potem Rosie upominała się, że chociaż z rana nie chciała, teraz byłaby wdzięczna, gdybyśmy zawieźli ją do przedszkola. Ale tylko razem. Jeśli miałoby to zrobić jedno z nas, wraca do łóżka. I pierwszy raz nie byliśmy już mamą i tatą, a rodzicami. Dwoje, choć w pojedynkę. Dwoje, ale nierozerwalni. Rodzice - nie rodzic i rodzic.
Nie odezwałem się, ale Cindy dobrze wiedziała, co chciałbym powiedzieć, mimo że ja sam nie wiedziałem.
Rosie zaprzepaściła perspektywę wspólnego prysznica z Cindy, kiedy zażyczyła sobie, by mama wybrała jej rajstopki. Opłukałem się więc samotnie, ubrałem też samotnie i nie pomogły moje wołania z prośbą o pomoc przy doborze bokserek. Tylko Rosie miała takie wpływy. Nie żebym był o nią zazdrosny, ale czasem dobrze jest mieć jedyne tysiąc dni na liczniku życia.
Bo to również i przede wszystkim ze względu na nią Cindy ugotowała budyń czekoladowy, nie oszczędzając bitej śmietany i syropu żurawinowego. Ja byłem tylko tym, który załapał się na ostatki. I to również ze względu na nią ubrała sukienkę - w tym przypadku jaka córka, taka matka. I w całym tym zagubionym świecie, w którym szedłem krok za nimi i nigdy przed, domyśliłem się, że na tym polega rola ojca - na ochranianiu tyłów. Dopóki jako pierwszy nie wyszedłem na podjazd poczułem się jak ojciec, a wyrwałem się naprzód chyba tylko po to, by zmyć z siebie ten obowiązek.
Rosie siedziała już przypięta w foteliku, kiedy ja i Cindy wciąż spieraliśmy się o to, czy powinienem otworzyć przed nią drzwi, czy może jednak Bozia dała jej rączki i jest w stanie zrobić to sama. Ostatecznie ruszyłem spod krawężnika bez niej i zatrzymałem się na pierwszej nieruchliwej przecznicy, by wściekła jak osa wgniotła skórzaną tapicerkę i spryskała jadem cały samochodowy świat.
-Nie licz na to, że dostaniesz dziś obiad - warknęła z piorunującą siłą przekazu błyskawicy.
-Tata nie może być głodny - powiedziała z oburzeniem Rosie.
-Tata nie może być głodny - powtórzyłem za nią. - Mała dobrze mówi.
-I nie będzie - zaoponowała Cindy. - Będzie miał tylko okazję przyświecić talentem kulinarnym, którego, a jakże, nie ma. Tak samo jak nie ma opanowanych podstaw dobrego wychowania. Z tego względu nie wie, że kobietom otwiera się drzwi.
-Ty nie jesteś kobietą, ty jesteś aniołem - wtrąciłem. - A anioły są przecież samowystarczalne.
-I na dodatek nie umiesz prawić komplementów - ciągnęła, jakbym wciąż milczał.
-Nie umiem?
-Nie umiesz. I nie umiesz też...
Zasznurowałem jej wargi swoimi, które znały każdy wiązany szyfr. Pocałowałem ją namiętnie, gładząc kciukiem po policzku. Odprężała się, ciało jej wiotczało, a aktywowane sutki przycisnęły wszystkie zmysły do materiału sukienki.
Odpuściłem, gdy ona chciała więcej. Powiedziała tylko:
-Jedź, zanim dojdę.
Resztę podróży spędziła z nosem w szybie. I ręką między nogami.
Poprosiłem Boga o trzecią rękę, by nie musiała męczyć się sama. Nie wysłuchał. Skazał ją na seksualne cierpienie.
Witraże w przedszkolnych oknach mieniły się tęczowym złotem i srebrem. Miejsc parkingowych było od groma, więc zająłem dwa, w poprzek. Cindy poleciła, bym nie gasił silnika, bo za minutę będzie z powrotem, a nim Rosie ruszyła za mamą, zastukała jeszcze piąstką w drzwi kierowcy. Uchyliłem okno i wyjrzałem przez nie.
-Kocham cię, tata - powiedziała spokojnie i nie uciekła, jak to miała w zwyczaju.
Ścisnęło mnie w sercu. Tyle kochających mnie osób to już wygrana na loterii.
Wykrzywiłem usta w grymasie.
-Zmykaj, mała. Przyjadę po ciebie później.
Oddalały się płynnie, obie jak siostry. Pochłonęło je wnętrze przedszkola, a drzwi zamknęły się za nimi wraz z dźwiękiem dzwonka. Słońce paliło mnie przez przednią szybę, pociłem się na czole i całe szczęście tylko tam. Odchyliłem nieco fotel, położyłem się na nim i odsypiałem w półśnie stracone poranne minuty. Ale jak tu spać, gdy przy zamkniętych szybach samochód zmieniał się w szklarnię dla pomidorów, a z kolei przy otwartych radio zagłuszała horda rozszalałych przedszkolaków na placu zabaw tuż za płotem? Dlatego ze snu pozostało samo jego wyobrażenie. Leżałem i myślałem, jak wspaniale byłoby położyć się w łóżku na trzydziestym piętrze apartamentowca w Londynie; tam gdzie hałasują tylko mewy i chmury toczące ze słońcem walkę o dominację na niebie.
Ocknąłem się gwałtownie, gdy klamka warknęła, a fotel pasażera przyjął z radością pośladki Cindy. Nie była wkurzona. Ale mała smuga pary ulatywała jej z nosa.
-Powiedziała ci, że cię kocha - stwierdziła z wyrzutem.
-Wiem, słyszałem.
-Dlaczego nie zareagowałeś?
-Jak miałem zareagować? - spytałem osłupiały.
-Może odpowiedzieć tym samym?
-Ale ja jej nie kocham - odrzekłem ostrożnie. - Miałem kłamać, żeby jej było lepiej?
-Nie wiem, co miałeś zrobić - westchnęła bezradnie.
-Nie da się zmusić kogoś do miłości, doskonale o tym wiesz. Na co ty liczyłaś?
-Na - zawahała się. - Może na to, że zachowasz się jak facet?
-A jak ja się zachowuję? - spytałem surowo i choć nie wystartowaliśmy, ściskałem dźwignię zmiany biegów. Być może po to, by z tą samą siłą nie ściskać jej kolana.
-Jak niedojrzały gówniarz, który sprawia swojej córce ogromną przykrość.
-Posłuchaj. - Złapałem ją za podbródek, bo uciekła spojrzeniem na szybę. - Nigdy nie prosiłem się o bycie ojcem. Nie chciałem dziecka, nie chcę mieć dziecka i nigdy dobrowolnie bym się na nie nie zdecydował. To, że w istocie zostałem ojcem, i to nawet dwukrotnie, niczego nie zmienia. Może kiedyś pokocham Rosie, nie mówię nie. Ale nie wiem, czy pokocham ją za miesiąc, za rok czy za dziesięć lat. 
Oczy Cindy zawsze były brązowe. Ale teraz jakby ktoś upchnął w nich po kawałku błyszczącego bursztynu.
-Chcesz męczyć się ze mną przez dziesięć długich lat?
-A mam inne wyjście?
-A nie masz?
-Nie mam - przyznałem.
-Dlaczego?
-Bo się zakochałem. I nic na to nie poradzę.
-Zawsze możesz się odkochać.
Uleciało ze mnie ciche parsknięcie.
-Odkochać? Wyleczyć z ciebie? To kiepski żart.
-Czemu żart? - drążyła.
Dłońmi połknąłem jej policzki, tak małe i tak gładkie przy szorstkości, która we mnie trwa.
-Bo od sześciu lat śnisz mi się po nocach. Wrosłaś mi w serce jak chwast.
-To mało romantyczne porównanie.
-Nie urodziłem się romantykiem. Co nie zmienia faktu, że porównanie jest trafne i dosadne. W takim wypadku żadne odkochanie nie wchodzi w grę. A co za tym idzie, jestem zmuszony męczyć się z tobą, z Rosie i z waszymi wspólnymi humorkami.
-I tak przez całe dziesięć lat?
-I tak do śmierci - poprawiłem. - A że nie wróżę sobie życia po czterdziestce, zostało nam tylko nieco ponad dziesięć lat. 
-Wytrzymaliśmy ze sobą już miesiąc, to prawdziwy sukces.
Ruszyłem, ale po jej słowach zabiłem hamulec ciężką podeszwą adidasa.
-Już miesiąc? I wytrzymałem tyle bez seksu?
-Musisz mnie rzeczywiście kochać. Albo przestałam cię podniecać.
-I z tego powodu każdego ranka budzę się ze wzwodem - zironizowałem. - Po prostu czekam, aż twój okres odejdzie precz.
-Już odszedł.
-Więc może - zagaiłem, nachylając się nad sąsiednim siedzeniem, nachylając się nad nią - przerwalibyśmy tę okropną katorgę?
Pocałowała mnie, a cały świat odpłynął w dal. Pozostaliśmy na jedynej ocalałej tratwie, na której prócz nas rozpycha się również ogrom naszej miłości.
-Nie mam ochoty - powiedziała dźwięcznie z uśmiechem.
Pożądanie wbiło mnie w fotel i związało ręce z kierownicą.
-Baby i ich humory. Chłop nigdy nie nadąży za babą. Nawet gdyby się starał.
-Co ty tam mruczysz pod nosem?
Rozciągnąłem usta w żabim uśmiechu, takim od prawego ucha do lewego, takim szerokim, że na szczerość nie pozostawił już miejsca.
-Że bardzo cię kocham i przetrwanie z tobą dziesięciu lat będzie jak prezent od losu.
-Ja myślę - pochwaliła mnie, pogłaskała po głowie i przekonałem się, że pod jej wpływami mięknę i proces ten daleki jest zdobywaniu doświadczenia w zgodnej z naturą delikatności.
Im szybciej jechałem, tym częściej dłoń Cindy lądowała na moim kolanie. Im częściej dłoń Cindy lądowała na moim kolanie, tym więcej było we mnie irytacji. Im więcej było we mnie irytacji, tym wolniej jechałem. Wysnułem nieskomplikowany morał - Cindy tłumiła we mnie wszystkie męskie instynkty, z wyjątkiem łóżkowych. Tym nie dawała szansy na oddech.
Gnaliśmy przez miasto, nie spokojni, ale też nie wzburzeni. Wyczuwalne było pewne napięcie, którego ilość sięgała górnej granicy, ale jej nie przekraczała. Cindy bawiła się płatkiem mojego ucha, później drapał mnie za nim i znów zahaczała paznokciem. Zamruczałem, a pomruki stopniowo przechodziły w zwierzęcy warkot. A kiedy spróbuję ją pocałować, ona powie - nie mam ochoty.
Stanęliśmy pod domem, a ja wciąż myślałem o seksie. Tak samo było w liceum, tylko, jak się okazuje, wtedy łatwiej było zamoczyć. Otworzyłem przed Cindy drzwi, ona złapała mnie za rękę i zabrakło tylko czerwonego dywanu, by zabawić się w gwiazdę filmową i przydupasa niosącego za nią tren sukni. Niosłem jej torebkę i zastanawiałem się, kiedy zdążyłem zatracić samego siebie w tej destrukcyjnej miłości bez ograniczających ścian.
Przedpokój był zaciemniony, ale i tak widzieliśmy siebie wyraźnie. Nie boję się rzec, że może nawet zbyt wyraźnie, bo cienie niedoskonałości, o których wiedzieliśmy doskonale, powinny zostać w ukryciu.
Naraz ciemność rozświetlił dźwięk przybiegającego sms'a. Sięgnąłem do torebki Cindy, odruchowo, bez zastanowienia, i już przesuwałem palcem po ekranie, gdy naraz wyrwała mi komórkę i zarzuciła pytająco:
-Co ty robisz? To mój telefon.
-Wyluzuj, to tylko głupi sms.
-Może i głupi, ale mój. Nie przeszukuj mi telefonu. W ogóle naucz się, żeby nie robić czegoś, na co sam nie miałbyś ochoty.
Z nadprogramowo podbudowanym ciśnieniem wręczyłem Cindy swoją komórkę, mówiąc:
-Ja, do cholery, nie mam nic do ukrycia. Jeśli chcesz, przeczytaj wszystkie moje sms'y, choćby teraz.
Ciekawość wygrała z dumą i Cindy biegła już przez nieobszerny spis wiadomości. Przystanęła, wbiła palec w ekran, nos jej się zmarszczył, a uszy nieco podskoczyły. Zaśmiałbym się, gdybym nie obiecał sobie powagi.
-Wszystkie sms'y z tą całą Nell też mogę przeczytać?
Nie zdążyła mrugnąć, a już miałem swoją komórkę w kieszeni i plakietkę hipokryty przypiętą do piersi. Cindy zaśmiała się ironicznie, ale stłumiła złośliwy komentarz w zarodku. 
-Wciąż się kłócimy - westchnąłem, ale nie oskarżycielsko. Wina pękła w połowie, jedna połowa oblała mnie, druga Cindy.
-Wiem - mruknęła. - Postarajmy się trochę mniej warczeć, dobrze?
-W porządku, - Uścisnąłem jej dłoń. - Więc od kogo ten sms?
-Jesteś wścibski.
-A ty jesteś moją dziewczyną.
-I co w związku z tym?
-Chcę wiedzieć, gdzie wychodzisz, z kim się spotykasz i dlaczego dostajesz białej gorączki, gdy dotykam twój telefon.
Rozjaśnione słońcem włosy pchnęła w dal po głowie, a przez jej twarz przebiegła irytacja. Miała jej w sobie tak wiele, że aż zarażała. Jej irytacja irytowała mnie.
-Umówiłam się z twoją siostrą - powiedziała niespokojnie. - Wiesz, babskie plotki. Zanudziłbyś się na śmierć.
-Może pozwolisz, bym sam ocenił, czy nuda weżre mi się w mózg, czy tylko pojmie mnie jako jeńca?
Odcisnęła swoją miłość na moim policzku.
-Nie chcę narażać cię na kalectwo, skarbie. - Popieściła czule mój policzek. Zbyt czule. To ta czułość, która uaktywnia się, gdy siłę napędową zapewnia sumienie. 
Sumienie Cindy nie było czyste. Razem grzęźliśmy w błotnistych wyrzutach.
-Jak wolisz - odpuściłem, ale tylko formalnie. 
Oparty o framugę w drzwiach przypatrywałem się, jak z powrotem zakłada kurtkę, jak z powrotem zakłada buty (i czy spod bluzki nie czerpie życia garściami stanik natury wybitnie erotycznej, i czy gdzieś pod podeszwą nie siedzi przyczajona gumka). Pocałowała mnie krótko przed wyjściem, jej pocałunek zdradził, którą pastę do zębów używała, i już jej nie było, a uderzenia stabilnych obcasów zostawiały mnie coraz dalej i dalej, aż w końcu byłem sam.
Zerwałem się znienacka i zanim obie ręce i obie nogi szepnęłyby mi na ucho, że to, co się ze mną dzieje, to nie troska ani przeciwstawna zazdrość, ale paranoja z rodziny tych najbardziej paranoicznych, wypadłem przed dom wciśnięty w czarną bluzę z obszernym kapturem, który nie dość, że nie pozwalał innym widzieć mnie, to również mi nie pozwalał dostrzegać świata wkoło - taki był wielki. 
Przez pierwsze chwile biegłem, aż mój bieg unormował stukot obcasów, znów obecny. Szedłem w sporej odległości od Cindy, tak by mnie nie przyłapała w roli psa na bardzo, bardzo długiej smyczy. A ona i tak nieustannie rozglądała się wokół, jakby czuła mnie nosem, albo jakby nasze pasty do zębów tak na siebie oddziaływały.
Dość długo krążyła po mieście i, ku braku mojego zaskoczenia, nie spotkała po drodze żadnej Jazzy. Z kolei kiedy weszła do galerii, w przeciągu pół godziny dwukrotnie robiła siusiu, a pęcherz Cindy wyśmienicie zapełniał stres. Cała była więc w nerwach. Później przez parę minut oglądała komplet skromnej, choć niebywale kobiecej bielizny na manekinie za witryną sklepową i wtedy postanowiłem, że taka bielizna byłaby prezentem zarówno dla niej, jak i dla mnie, dlatego znalazła się na pierwszym miejscu rzeczy niezbędnych do kupienia.
Ale Cindy szybko odłożyła bieliznę na dalszy plan, kiedy usiadła w jednej z kawiarni przy stoliku dobrze wyglądającego, dobrze ubranego i ogółem zbyt dobrego wizualnie mężczyzny w średnim wieku. Ten położył dłoń na jej nagim kolanie, a Cindy drgnęła tak wyraźnie, że zaraziła mnie swoimi drgawkami, i mocno przytuliła do siebie obie nogi. Kawa z kleksem mleka wyraźnie jej nie smakowała. A mi nie smakowało powietrze, dopóki oni byli tak blisko. Nie dzieliło ich nawet jedno krzesło. A powinno. Dla spokoju mojego ducha.
Wstrzymywałem oddech przez pół godziny, a gdy go w końcu wypuściłem, wkoło rozkwitła wiosna, bowiem i Cindy wyszła z kawiarni, i została sama, bo podejrzany element w garniturze od Armaniego dopijał drugie espresso i Cindy wydostała się spoza jego sideł. A i później nie było żadnej Jazzy. Tylko runda po galerii i ponownie dwukrotny ubytek w pęcherzu.
Wróciłem do domu tuż przed nią, wcisnąłem się w wygodne dresy i kapcie, a dla wiarygodności zasiadłem przed telewizorem i wciągnąłem się w pęd serii o nastoletnich matkach. Tuż po tym przybyła Cindy, zrzuciła buty i z rozpędem wbiła się w kanapę. Uwiesiła mi się na szyi i obsypała mnie po całunkami: jeden na policzku, jeden na brwi i dwa na nosie. A potem przytulała i przytulała, jakby ten niebywale długi uścisk miał swym ciepłem roztopić serię rzuconych mi na talerz kłamstw.
-Co słychać u Jazzy? - zagaiłem, cały spięty.
-W porządku - powiedziała pewnie. - Nadal cię nie lubi.
-I ze wzajemnością - westchnąłem i ona westchnęła.
Moje westchnienie było westchnieniem furii.
Do ostatnich chwil głęboko wierzyłem, że uszczknie dla mnie niewielką część tajemnicy. Swojej tajemnicy. Bo przecież w prowizorycznym małżeństwie co jej, to i moje. 
-Wiesz, że cię kocham - powiedziałem możliwie najspokojniejszą wśród głosowych odmian.
-Wiem - potwierdziła.
-I wiesz, że cokolwiek by się nie działo, o wszystkim możesz mi powiedzieć.
-Wiem - przytaknęła
-Zrobisz to?
-Jeśli zajdzie taka potrzeba.
Chciałem powiedzieć, że przecież właśnie zaszła, ale dałem jej szansę na otworzenie wewnętrznej księgi przed uczuciowym analfabetą - mną. Nie otworzyła. Trzymała ją pod kluczem, jakby wewnątrz przechowywała ściśle tajne zaklęcie na gwałtowny koniec świata.
-Chciałabym gdzieś z tobą wyjechać. Tak na parę dni. Tylko ty i ja - powiedziała cicho, tuląc się do mojego ramienia. - Może Meksyk?
-A wiesz, że nigdy nie byłem w Meksyku? - uświadomiłem sobie na głos. - Co zrobimy z Rosie?
Zamyśliła się. Lubiłem, gdy traciła kontakt z rzeczywistością, bo wtedy wspomagała się całusami na moim ciele - gdzie akurat dotarły usta.
-Podrzucimy twoim rodzicom. Albo siostrze. Albo weźmiemy ją ze sobą i wynajmiemy jej całodobową opiekunkę, która zwiedzi z nią każdy plac zabaw. 
-A co my będziemy robić w tym czasie?
-Biegać o świcie po plaży, później opalać się na plaży, później imprezować na plaży do białego rana, by znów dbać o kondycję w biegach po plaży.
-Chwila, a gdzie miejsce na seks?
Cindy zachichotała i naraz ten chichot odjął jej dobre pięć lat z dowodu.
-Wyskrobiemy parę minut z napiętego grafiku. 
-Parę minut? Też mi coś. W parę minut załatwiają sprawę małolaty. Ja wolę kochać się godzinami.
-Nie jesteś już na to za stary? - parsknęła.
Później gryzła już tylko poduszkę, którą w salwach śmiechu przycisnąłem jej do twarzy. A jeszcze później odzyskała oddech, by zatracić go na nowo w szalonym pocałunku pomiędzy dwoma odrębnymi światami ze wspólnymi paroma elementami. 
Ostatecznie przejęła nade mną władzę, gdy lekko przygryzła mój nos. Wtedy wyrwało mi się kantem ust:
-Wiesz, że nie lubię być okłamywany, prawda?
Odsunęła się, a wzrok ukradła szczeniakowi w bezpośrednim starciu z lwem.
-Wiem.
-I nie okłamujesz mnie?
Rzuciła mi się na szyję.
-Nie umiałabym.
Powiedzieć, że zagotowała się we mnie krew, to spore niedomówienie. W stan wrzenia wplątały się kości, a wewnętrzny ogień wypalił ich krańce.
Nie uderzyłem jej tylko i wyłącznie ze względu na jedno - wspomnienie pogardy w oczach Nell, kiedy to na nią spłynęła moja agresja.






~*~


No i Justin otrzymał rzeczywisty powód do zazdrości. Jak go wykorzysta?

17 komentarzy:

  1. Czekam na następny, buzi��

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy bedzie Nell

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na moja ukochana Nell!! Kiedy się pojawi? :( on nie może być zakochany w Cindy, przecież on kocha Nell. ♡ boże przywróc ja z powrotem i jeszcze te wakacje... oni nigdzie nie mają jechać.

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja czekam, aż Justin wróci do Nell

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś niepokoją mnie te wzmianki o Nell

    OdpowiedzUsuń
  7. Fujjj Jak on moze tak o Cindy ladnie sie wypowiadać Ble 😛😣😣


    Nelll jest potrzebna!!! Plisss come back!! 😍😍

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciraz bardziej mnie ciekawi co dalej. Byleby Nell nie popsula niczego ani dupek Justin. Niech sie trzyma Cindy a nie mysli o gowniarze

    OdpowiedzUsuń
  9. Ahhh ...a ja nadal czekam na Nell ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jest za kolorowo miedzy nini i to za szybko i obawiam sie ze zakonczy sie Justinem i Nell.... chociaz mam nadzieje ze i tak wygra milosc Justina i Cindy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Justin i Cindy forever <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Justin i Cindy, chcę ich razem! Boże, dlaczego ona musi być taką zołzą? I dlaczego on musi być taki lekkomyślny i agresywny :( No, cholera no...

    OdpowiedzUsuń
  13. A to jędza. Kiedy wróci Nell?

    OdpowiedzUsuń
  14. Wpierdoli Cindy, tak to wykorzysta :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Cindy co ty do cholery wyprawiasz?! A ja zaczynałam Cię lubić :')....
    Jestem ciekawa co i z kim ona kręci...
    Wciąż liczę na Jell i nie mogę się doczekać, kiedy znowu się spotkają <3
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  16. O MOJ BOZE
    ZA KAZDYM RAZEM GDY WSPOMINAL O NELL TO MOJE SERCE BYLO JAK "TAK, TAK TAK!!!!"
    BOZE TESKNIE ZA JELL...
    NIE TRAWIE CINDY OD POPRZEDNIEJ CZESCI I MAM NADZIEJE, ZE W KONCU JUSTIN BEDZIE Z NELL
    NIE WIEM CZEMU PISZE DUZYMI LITERAMI OKEJ

    OdpowiedzUsuń
  17. Justin mię może być z Nell,oni są supi razem ale tylko i wyłącznie jako kumple (nie Ci od bara bara) :D #jindyforever Bibek nie uwolnisz się od miłości do cindy to jest nierealne dziękuję pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń