piątek, 11 marca 2016

Rozdział 15 - Taste the feeling


Wkrótce odszczekałem przed samym sobą to, o czym zapewniłem Jasona: godzinę później żałowałem jego wizyty. Zamiast wrócić bezpośrednio do mieszkania, Jason uparł się, by wykonać rundkę po mieście, bo zapomniał już, jakie to uczucie zwiedzać Londyn nocą. Jakby wcale nie mieszkał tu dwadzieścia trzy czy lata. Jakby wcale nie biegał od klubu do klubu, właśnie tu, w Londynie, i właśnie o tej porze, nocą. Głupio było mi przyznać, ale zasypiałem za kierownicą i doszło do tego, że Jason używając perswazji, przesadził mnie na fotel pasażera i sam zasiadł za kółkiem, z czego nie byłem przesadnie zadowolony, bo grzechem jest dotykać mój wóz, ale z drugiej strony Jason jeździ płynnie i nie ma w nim tego charakterystycznego dla mnie narwania. Odrobinę odetchnąłem z ulgą, ale tylko odrobinę.

Dotarliśmy przed apartamentowiec krótko przed 23. Wtedy Jason oznajmił:

-Mogłem pojechać do swojego mieszkania. O ile nie puściłeś go z dymem.

-Nie puściłem - odrzekłem. - Ale nie wietrzyłem w nim od przeszło trzech lat, nie podlewałem kwiatków od ponad trzech lat i ogólnie od twojego wyjazdu jeszcze tam nie zajrzałem.

-To po co zostawiałem ci klucze?

-Po to, że gdybym nie daj Boże miał skończyć na bruku, jakoś doczłapałbym się pod twój próg. 

Tego wieczoru zostawiłem samochód przed budynkiem ze szkła i chyba tylko ze szkła, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Weszliśmy do środka i tam uaktywniła się główna różnica dzieląca mnie i Jasona. Ja bowiem spojrzałem, czyje nogi i czy zgrabne, czy mniej zgrabne, stąpają twardo za recepcją. A Jason nie był zainteresowany kobiecym wdziękiem i bardziej zwracał uwagę na architekturę budynku, który doprawdy wyglądał jak postawione na bocznej ścianie akwarium i jakby w jego wnętrze włożone były szklane płytki oddzielające poszczególne piętra. Wyraził głębokie zirytowanie przedłużającym się czasem spędzonym w windzie, a chwilę później byliśmy już w mieszkaniu. 

-Nieźle się urządziłeś - rzucił na powitanie, a następną rzeczą, którą rzucił, była sportowa torba. - Niech zgadnę: kochany tatuś miał swój wkład w rozpieszczaniu synalka?

-Malutki - westchnąłem. - Ale wiedz, że sam doskonale sobie radzę. Poza tym, ten ojciec w Stanach - dodałem - to był gość.

-Równy z niego facet - przyznał Jason.

-Widzę, że zdążyłeś już wkupić się w moją rodzinkę.

-Po pierwsze - zaoponował - nie zapominaj, że twoja rodzina to w stu procentach również moja rodzina.

-Nawet w stu jeden procentach - wtrąciłem. - Moją laską też się zaopiekowałeś.

-Byłą - podkreślił - laską. A po drugie, mieszkam w Stanach już przeszło trzy lata. Dziwnym by było, gdybym w istocie nie poznał własnej rodziny.

Później, zanim jednak przeszliśmy do formalności, Jason zapewnił mnie jeszcze, że matka ma się dobrze, ojczym nazywany ojcem również, Jazzy znalazła sobie chłopaka, ale ostatnia kwestia była mi wybitnie obojętna. Oboje byliśmy nieludzko zmęczeni i wprowadziliśmy nadzwyczajny stan gotowości oznaczający, że nim zabierzemy się za cokolwiek innego, wyciągnę dla Jasona zapasową kołdrę, a on wsadzi w plastikowy kubek w łazience swoją szczoteczkę do zębów, która będzie trzecią, bo oprócz mojej zalegała tam również szczoteczka Nell, która z kolei przy każdym myciu zębów przypomina mi o jej prostych zębach, zęby o uśmiechu, a uśmiech o całokształcie, i tak dalej, i tak dalej, a to dalej bez wątpienia oznacza kwestie, które są zbyt męczące, bym myślał nad nimi dziś i w dodatku o tak późnej porze. Jasonowi dały się w kość strefy czasowe. Mnie - życie z własnym 'ja'.

-Mogę ci zaproponować ostatnią sypialnię na prawo. Pierwsza jest moja, a do drugiej, wierz mi na słowo, po prostu nie chcesz zaglądać. Najpewniej nie pozbyłem się jeszcze dowodów minionej wizyty wyuzdanej szesnastki. 

-Masz rację - przytaknął. - Nie mam potrzeby, by tam zaglądać.

Dokonałem pewnej nieprzyjemnej obserwacji: Jason brał prysznic dwa razy dłużej niż Nell, co oznaczało, że albo Jason byłby złym współlokatorem, albo Nell jest tym wymarzonym. A że Jason był gościem, którego sam w stanie silnego upojenia alkoholowego zaprosiłem, odstąpiłem mu łazienkę pierwszemu. W tym czasie gniotłem w rękach komórkę i toczyłem wewnętrzną walkę pomiędzy Justinem, którym jestem i Justinem, którym powinienem być. Wkrótce doszedłem do wniosku, że powinienem być tym, kim rzeczywiście jestem, i nie zadzwoniłem, przekonując samego siebie, że już późno i Nell najpewniej śpi, choć nie miałem złudzeń, że w ogóle nie dotarła do domu.

-No zadzwoń do niej, baranie, bo znajdzie sobie innego.

-Nell innego? - parsknąłem. - Nie w tym życiu.

-A co ty myślisz? Że jesteś jedynym facetem na świecie? Że ta mała będzie czekać na ciebie całą wieczność?

Jason usiadł obok mnie na kanapie i uderzył kolanem w moje kolano. Miał same bokserki, ale byliśmy już za starzy na porównywanie wielkości siusiaków.

-Stary, ale to kompletny dzieciak, naprawdę.

-Przecież ty też jesteś dzieciakiem, podejrzewam, że nawet większym niż ta cała Nell. 

-Ale ja nie chcę z nikim być, dobrze o tym wiesz.

Jason westchnął głęboko. Spytał, czy nie mam przypadkiem piwa, a ja odparłem, że przecież cała lodówka jest nim zapchana. Poczęstował się i wtedy wróciliśmy do rozmowy, której nie byłem nawet skory rozpoczynać, bo co Jason może powiedzieć o mnie, kiedy tak niewiele wie. A w naszym przypadku niesprawnie działało wzajemne bliźniacze porozumienie.

-Nie każę ci z kimkolwiek być - oznajmił.

-Dziękuję, łaskawco.

Przewrócił oczami i kontynuował:

-Po prostu się z nią pogódź, bądźcie sobie nadal tymi dziwnymi przyjaciółmi czy kimś, kim jesteście. I nie okłamuj się, że ci nie zależy.

-Nie zależy mi - burknąłem dumnie.

-I właśnie z tego względu upijasz się do nieprzytomności? Dlatego, że wszystko ci wisi i w żadnym stopniu nie zależy ci na tej dziewczynce? Jesteś tępy jak paczka gwoździ.

-A ty prawisz mi morały jak ojciec czy matka. Zajmij się czymś pożyteczniejszym.

Więc wypiliśmy zdrowie i Nell, i Cindy, jednym piwem, którego Jason nie dokończył, a ja nie miałem na nie najmniejszej ochoty. Później zgodnie stwierdziliśmy, że jesteśmy zbyt wykończeni na jakiekolwiek pogaduchy i przemianę w rolę plotkary przenieśliśmy na dzień kolejny. Próbowałem się umyć, naprawdę próbowałem, ale z tych prób zostało tyle co nic, bo kiedy wszedłem do łazienki i usiadłem na desce muszli toaletowej, by umyć zęby, o mały włos nie porwał mnie sen. Będąc w sypialni, udało mi się jedynie zrzucić ciuchy i najprawdopodobniej wskoczyłem pod kołdrę nago. Nie przypominam sobie bynajmniej, bym zakładał czystą parę bokserek. 

Cholerna poduszka wciąż pachniała owocowym szamponem Nell. Ja też chciałem pachnieć nią. Może nie jak mały tulipan czy fiołek, ale jak pogoda ducha i optymizm. Jeszcze przed snem podrzucałem pod sufit Bezfiutka, później łapałem go i znów podrzucałem, ale ten wprawiony w ruch bezsens  był w istocie bardziej bezsensowny, niż z początku sądziłem. Bo każdy mój pomysł, któremu już poświęciłem parę minut z życia, okazuje się kompletnym niewypałem tragicznym albo komicznym w skutkach. Uważam, że każdy ma prawo wybrać grupę: samotny, albo samotnik, bo między jednym a drugim zawiera się ogromna przepaść. Może wyjadę, sam nie wiem gdzie, do Australii, do Brazylii? Gdzieś, gdzie uświadomię sobie, że nie należę do grona samotników, tylko jestem, kurwa, samotny.


(Jason)

Justin nie wysypia się od lat, a że dzisiejszej nocy i ja się nie wyspałem, uznałem, że nad jego obrzydliwie bogatym mieszkaniem wisi klątwa. Jednak powód mojego niewyspania miał zupełnie inne podłoże. Kiedy śniłem o pięknych kobietach, szybkich samochodach i rozgrzanych słońcem plażach, usłyszałem telefon i nie od razu wiedziałem, czy jego dźwięk zawiera się w śnie, czy może jest oddzielną partią, która wyrwała mnie z tych sennych marzeń, a przyznam, że z ogromną chęcią popływałbym w nich jeszcze minutkę czy dwie. Zwłaszcza, że była dopiero czwarta nad ranem.

-Halo? - odebrałem zaspany.

-Kochanie, śpisz? - Głos Cindy otrzeźwił mnie momentalnie, albo jeszcze szybciej. - Przecież dopiero dwudziesta.

-Tak, tak - wychrypiałem. - Jakoś tak mnie zmogło. 

Nie urodziłem się do bycia kłamcą, Justin na dobrą sprawę również, i mój ojciec także, i mama nie miała ku temu powodów. Dlatego tak ciężko było mi ukryć zmieszanie jej telefonem i jeśli Cindy nie wychwyciłaby w moim głosie niczego niepokojącego, musiałaby być albo głucha, albo głupia, a poznawszy ją dobrze, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze, mogłem śmiało przyznać, że nie była żadną z nich. 

Jak się okazało, nie dzwoniła w żadnej konkretnej sprawie. Chciała spytać, jak minęła podróż, jak szkolenie, jak te wszystkie pierdoły, które musiałem zmyślać, by iście policyjne przesłuchanie dobiegło końca przed wschodem słońca. Bardzo ją kochałem, tak bardzo, że czasem aż bałem się tej miłości, ale momentami jej podejrzliwość, a z drugiej strony gadulstwo, wyczerpywało mnie i korzystałem ze służbowych wyjazdów, bo to zawsze dwu czy trzydniowy odpoczynek od całego uroku rodziny, która prócz niezliczonych zalet posiadała także wady. Jedną z nich były nocne pobudki. Najwyraźniej spokojny sen nie jest mi przeznaczony nawet za oceanem, kilka tysięcy mil od domu.

Bez większych problemów zasnąłem ponownie i następnym razem obudziłem się dopiero przed jedenastą. Nikt jednak nie krzątał się po mieszkaniu, słońce grzało przez przeszklone ściany i panował tak błogi spokój, o jakim przez dłuższy czas przeszły i przyszły mogłem i będę mógł wyłącznie pomarzyć. W takiej ciszy słyszałem nawet bicie swojego serca, przelewającą się zawartość pęcherza i chrapanie Justina zza ściany, pokoju i ściany.

Torbę, jak to przeważnie miała w zwyczaju, spakowała mi Cindy. Dzięki temu znałem ściśle określoną konwencję dotyczącą układu ubrań. Na dnie leżały spodnie, wyżej koszulki, na szczycie bielizna, w prawej bocznej kieszeni kosmetyczka, natomiast w lewej zawsze nowa lektura. Za każdym razem po powrocie do domu zapewniałem Cindy, że przeczytałem, od strony tytułowej do tylnej okładki. Wtedy mogłem liczyć na kartkówkę zawierającą pięć standardowych pytań dotyczących książki i przygotowywałem się do każdej z nich zgodnie ze streszczeniem z internetu. Ani razu bowiem nie zajrzałem do jej literackich zasobów. 

Otworzyłem lewą kieszeń, by przekonać się, na co tym razem padł jej wybór. "Czy wiesz że?, czyli niezbędnik faceta zakochanego w perwersyjnej kobiecie".

Zaśmiałem się krótko pod nosem, obracając grubą jak cegła książkę, zaglądając do zdjęć zamieszczonych wewnątrz i do opisu na tylnej okładce. Następnie mruknąłem pod nosem:

-Ta książka będzie pierwszą, którą przeczytam. - A po chwili dodałem: - Z dedykacją dla ciebie, Cindy. 

Ubrałem się, umyłem zęby, bo dzień pod względem żywności zaczynałem bez śniadania, od kawy albo na mieście, albo przyrządzonej przez Cindy. Ona natomiast twierdzi, że pierwszy raz taką kawę zrobił jej Justin, który sam z kolei kofeiny nie trawi. Zajrzałem po cichu do pokoju brata. Spał rozwalony na środku łóżka, wprawdzie sam, ale widok jego stojącego kutasa bez majtek był mniej przyjemną rzeczą niż piękna kobieta śpiąca obok. Zasłoniłem oczy dłonią i przeszukałem sypialnię, w której znalazłem wiele ciekawych rzeczy, między innymi pluszowego misia, z którym spał gorszy Bieber, kilka dziewczęcych ubranek i dziecięce majtki w kolorowe kropki. A szukałem jedynie telefonu. Gdy go w końcu znalazłem, wyszedłem z sypialni, bo choć nie jadłem śniadania, ten sterczący fiut już cofał mi przez żołądek i przełyk dowody minionej kolacji.

Uznałem, że skoro Justin nie potrafi samodzielnie uporać się ze swoim życiem, a ja w roli wyjątku zgodziłem się złożyć mu wizytę, zrobię w ciągu tych trzech dni coś pożytecznego; coś, co pomoże i jemu, i mi stać się odrobinę lepszym człowiekiem. Choć po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że wyswatanie (w niedosłownym znaczeniu) Justina i jego młodej koleżanki, dobrze może się skończyć jedynie dla jednej ze stron. Mimo to przeszukałem listę kontaktów i postanowiłem zmienić Nell w ewentualnego kozła ofiarnego zawiłych prób Justina w podjęciu jakiejkolwiek relacji społecznej.

Gdzie jesteś?

Wysłałem wiadomość, bardzo oszczędną w słowach, w której Justin pełnił rolę nadawcy, a odbiorcy mała Nell, która, jak przypuszczam i modlę się, by intuicja mnie nie zawiodła, była zapisana w jego telefonie pod hasłem "Dziubas". Odpowiedź nadeszła po 10 minutach, co jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że Nell to nie typ dziewczyny, która od paru dni siedzi z telefonem w ręku i wyczekuje sms'a, a gdy go już dostaje, czeka pięć minut, żeby przypadkiem nie wyszło na jaw, że właśnie w ten sposób ukierunkowane były jej nadzieje.

Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.

Pomyślałem, że ta Nell musi być albo młodocianą poetką, albo bardzo bardzo bardzo dziwną istotą; prawie tak dziwną jak Justin.

Kolejne dziesięć minut zajęło mi porównywanie otrzymanego cytatu do każdego znajomego miejsca w Londynie. W końcu doszedłem do wniosku, że jeśli Nell pod wiadomością skryła tajemnicę, jej rozwiązaniem musi być cmentarz. Cmentarz, który rozciągał się na kilometry wzdłuż i wszerz i w jego obrębie przebywają zapewne tysiące żywych istot i jeszcze więcej tych, dla których życie nie jest już problemem.

Spytałem więc:

Konkretniej?

Wtedy Nell wysłała współrzędne geograficzne, z dokładnością do metra.

A jeszcze konkretniej?

Od kaplicy przy bocznym wyjściu pięćdziesiąt dwa moje kroki na wschód, sześćdziesiąt cztery na północ i za drzewem.

Uznałem, że standardowy krok Nell może być połową mojego dużego, co oznaczało dwadzieścia sześć dużych kroków na wschód, trzydzieści dwa duże kroki na północ i jeszcze okrążenie drzewa. Ale przed tym dobrze byłoby w ogóle dotrzeć na cmentarz, zanim Nell nie zniknie z niego w niewyjaśnionych okolicznościach i nie powróci dopiero sztywna.

Byłem święcie przekonany o wszechogarniającej złości Justina na widok braku kluczyków od jego ukochanego autka, gdy już zdecyduje się zwlec nagie zwłoki z łóżka, o ile w ogóle zdecyduje się na tak radykalny krok. W każdym razie po opróżnieniu ptaszka i porannej irytacji w windzie zasiadłem za kierownicę sportowego BMW, nie gorszego od mojego samochodu, ale też w żadnym razie nie lepszego. Silnik zaśpiewał przy starcie, a potem wmieszałem się w tłumny dowód na to, że światowy kryzys został zażegnany, a ludziom powodzi się coraz lepiej, skoro mijały mnie same lśniące cacka jak po generalnym remoncie albo odprawie prosto z salonu.

Potrzebowałem okularów przeciwsłonecznych. Doszedłem do tego wniosku po piętnastu minutach jazdy pod słońce, które o dwunastej górowało nad ulicami, i po piętnastu minutach marszczenia czoła. Wnet poczułem, że tworzy mi się pierwsza głęboka zmarszczka i planowałem odnaleźć zapasową parę okularów w bocznym schowku, kiedy naraz zdałem sobie sprawę, że jadę samochodem brata i ten samochód może pełnić rolę pokoju wyrwanego z burdelu. W takim przypadku postanowiłem bawić się ze słońcem w kotka i myszkę, bo za Boga nie przeszukam tej doliny rozkoszy z napędem na cztery koła.

Stanąłem nieopodal bocznego wejścia na cmentarz. Cudem nie zapomniałem, w którą z kilku równoległych ulic skręcić, ale pamięć okazała się zaułkiem, w którym nic nie ginie bezpodstawnie. Ruszyłem przez bramę, by zrobić z siebie totalnego idiotę liczącego kroki. Powtarzałem sobie, że to dla dobra ogółu ludzkości, ale coraz mniej mnie to przekonywało. Odliczyłem pierwszą partię kroków od kaplicy. Zatrzymałem się. Odwróciłem w północnym kierunku. Po dziesięciu krokach przystanąłem, mając nadzieję, że może teraz dostrzegę Nell i że może będzie tak uprzejma, by po mnie wyjść. Ale jej nie było. Po kolejnych dziesięciu krokach nadzieja powróciła i tym razem umarła jako pierwsza, wbrew powszechnie stosowanemu przysłowiu. Przeszedłem ostatnie dwanaście kroków i tam okrążyłem drzewo. Według wyliczeń i wewnętrznego kompasu powinienem dotrzeć na miejsce. Choć prawdę powiedziawszy mogłem pomylić wschód z zachodem, a północ z południem. Zgadzało się wyłącznie drzewo, których w okolicy jak na lekarstwo. 

Dostrzegłem trzy osoby. Pierwszą był mężczyzna i dla spokoju własnego sumienia uznałem, że Justin poinformowałby mnie, gdyby został gejem. Drugą staruszka w zimowym płaszczu na przełomie wiosny z latem. A trzecią odwrócona do mnie tyłem dziewczyna z jasnymi brązowymi włosami za łopatki. Siedziała na wąskiej ławce, z której odstawały pojedyncze drwa. I tylko siedziała. Pewnie wiele myśli kotłowało jej się w głowie. Miałem cichą nadzieję, że jedna z tych myśli zawiera w sobie chociaż jakąś drobną część Justina, na przykład jego serce, w którego istnienie chwilami wątpiłem.

Zagwizdałem cicho na palcach, ale babcia w płaszczu do ziemi i tak uznała mnie za winnego, jakbym w istocie przeszkadzał żyć zmarłym. Szatynka odwróciła się przez ramię. Po sposobie, w jaki zmrużyła oczy, poznałem, że to bez wątpienia Nell. Patrzyła bowiem tak, jakby mnie znała, ale nie do końca. O to mi przecież chodziło. Zmiana wyglądu oznaczała odróżnienie się od Justina, a nie całkowite odcięcie od niego jako bliźniaka ze wspólnymi genami. 

-Coś ty zrobił z włosami? - spytała najsampierw.

-Chanell, tak? - upewniłem się.

-I co zrobiłeś z Justinem? On nigdy nie nazwałby mnie Chanell.

Przycupnąłem na wolnym skrawku ławki po jej lewej. Zdawało mi się, że nie mrugnęła ani razu, tylko oceniała prawdopodobieństwo sklonowania, albo innej modyfikacji genetycznej.

-Właśnie w tym rzecz. Ja to nie Justin.

-To wiem - przyznała. - Dlatego spytałam, co z nim zrobiłeś.

-Czy Justin opowiadał ci kiedyś, że ma brata? W dodatku bliźniaka.

-Owszem, wspominał.

-Oto odpowiedź na twoje pytanie. - Uśmiechnąłem się do niej promiennie, bo podobnież ten rodzaj uśmiechu odróżnia mnie od Justina. On nie uśmiecha się tak szczerze. Po chwili wyciągnąłem do niej dłoń. - Jestem Jason. Brat bliźniak Justina.

Uścisnęła ją.

-Nell - odparła. - Siostra bliźniaczka Justina pod względem upodobań kulinarnych.

Wtedy dopiero mogłem przyjrzeć jej się uważnie i z bólem serca stwierdzić, że pięknych ludzi jest wiele, ale tak pięknych można by wyliczyć na palcach jednej ręki. Miała oczy wielkości pary oczu, przynajmniej takie wydawały się z początku, a po chwili zostały w przedziwny sposób zwężone i to pozwoliło mi wychwycić w jej urodzie wschodnią nutę. Kolor tęczówek miał intensywność pary tęczówek nałożonej na siebie. Nos mały, cerę matową i nawet wizualnie gładką. Ale i tak uśmiech nie mógł się równać z niczym innym, bo gdy pierwszy raz się uśmiechnęła, to jakby słońce zaszło, a świeciła tylko ona. Nie twierdzę, że ukłuła mnie zazdrość względem Justina, ale prawda była taka, że ma dar do przyciągania istot zesłanych przez Boga, jak dziś Nell, jak niegdyś Cindy.

-Sądziłam, że mieszkasz w Stanach - odezwała się, tym samym przerywając moją agonię polegającą na dostrzeganiu coraz to większej liczby doskonałych drobiazgów, które są aż nazbyt doskonałe, bym mógł je zdobyć.

-Bo mieszkam - odparłem. - Przyleciałem na trzy dni po tym, jak Justin jęczał mi do słuchawki.

-Jęczenie Justina nieubłaganie kojarzy mi się z tym, z czym teraz, jak przypuszczam, nie powinno.

-Nie wnikam, z jakiego powodu, ale wiem, że się pokłóciliście - kontynuowałem. - Ty z kolei nie wiesz, że tamtej nocy Justin upił się do nieprzytomności.

-Czy to jakaś nowość? - spytała ironicznie. Zrobiło mi się głupio, bo pijaństwo Justina to w istocie żaden argument przemawiający za wrażliwością tego beznadziejnego przypadku ludzkiego. - On cię tu przysłał?

-A jak sądzisz?

-Nie w tym życiu - stwierdziła. - Jest na to zbyt dumny.

-Fakt - przyznałem jej rację. Z biegiem rozmowy przekonywałem się, ile rzeczywiście Nell znaczy dla Justina. Próg ten wznosił się i wznosił, bowiem nie znam drugiej osoby, której w tak krótkim czasie Justin pozwoliłby się poznać. A przede wszystkim, Justin nie został mianowany właścicielem dziewictwa Nell. - Przyszedłem tu sam, bo stwierdziłem, że ktoś powinien pomóc temu przerośniętemu dzieciakowi.

-I co zamierzasz?

-Zamierzam prosić cię, żebyś mu wybaczyła. Jest dupkiem, jest cholernym gnojkiem, a nade wszystko ma spore problemy z agresją, które najwyraźniej nie umierają z biegiem lat. Ale wciąż wierzę, choć może nie powinienem i w ten sposób zyskuję miano najbardziej naiwnego kretyna wszechczasów, ale wierzę, że on kogoś potrzebuje. Do życia, jak każdy z nas. I wierzę, że mu na tobie zależy.

Nell zaśmiała się pod nosem, tym razem jednak powstrzymałem się i nie popadłem w jeszcze głębsze zauroczenie jej uśmiechem. Zanim dokonałem analizy uśmiechów osoby, której praktycznie nie znam, ale która nie może być do końca przy zdrowych zmysłach, bo takowa nie zadawała by się z Justinem, Nell oznajmiła:

-Ja nie jestem na niego zła. Nie mam mu czego wybaczać. I doskonale wiem, że w jakiś przedziwny, osobliwy sposób mu na mnie zależy. Tylko powiedz, co mi po tym, że ty za niego poręczysz, kiedy ja nie widzę inicjatywy wypływającej od niego? 

Doskonale wiedziałem, co Nell ma na myśli. Bo to Justin, pomijając swoją męską dumę tysiąckrotnie większą od czyjejkolwiek męskiej dumy, powinien wziąć dupę w troki i siedzieć tu, na cmentarzu, obok Nell, nawet jeśli nie miałby na to najmniejszej ochoty.

-A może próbował się z tobą skontaktować, tylko oboje o tym nie wiemy? Wiesz, nawet wybitny znawca logiki nie wpadłby na pomysł, żeby szukać cię na cmentarzu. 

-Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.

-Mnie nie chciało się wierzyć, że Justin w ogóle ma jakieś serce, ale ty jesteś żywym dowodem na potwierdzenie tego absurdu. Więc może czasem warto zaryzykować pomimo braku wiary?

Nell przez dłuższy czas nic nie mówiła. Zerkałem na nią kilkukrotnie, a ona na mnie nie. Stosując cały wór ironii, wcale nie poczułem się gorszy od Justina. Siedzieliśmy w tej obezwładniającej ciszy parę minut. Zniknęła już babcia w zimowym płaszczu i zniknął facet, którego przez ułamek sekundy wyobraziłem sobie na miejscu domniemanej Nell, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że prawdziwa Nell rzeczywiście jest dziewczynką o urodzie tak promiennej, że chyba tylko Cindy konkurując z nią, obejmie prowadzenie. Po przejściu słońca przez dwie gałęzie na pobliskim drzewie zacząłem się niecierpliwić, ale nie powiedziałem tego Nell, bo może jednak odezwie się przed zachodem słońca i będę mógł zwrócić Justinowi samochód, zanim wyjdzie z siebie.

Doczekałem się tego, gdy słońce zahaczyło trzecią gałąź. Nell wyjęła komórkę i zadzwoniła do kogoś. Ku mojemu rozczarowaniu tym kimś nie okazał się Justin.

-Cześć, tato - powiedziała cicho. - Żyję i mam się dobrze. Cieszę się, że o to pytasz. 

To wprawdzie naturalne, że ojcowie martwią się o córki, zwłaszcza gdy te córki zadają się z chorymi psychicznie facetami, których oś wieku sięga odległych czasów przed narodzinami córek. Ale ta troska była wyrazem cynizmu.

-Chciałam się tylko dowiedzieć, czy... - Przerwała, ale nie usłyszałem, czy ze względu na niepewność własnego głosu, czy może tata wszedł jej w słowo. - Tak - przyznała po chwili.

Po naszej stronie linii ponownie zapadła cisza. Zauważyłem, że Nell rozmawia z zamkniętymi oczami. Była piękna, nieskazitelna, ale nie całkiem normalna. Być może to było powodem niecodziennego zainteresowania Justina. Znalazł kogoś, kto w swych dziwactwach nie odstaje od niego. To szansa dla ludzi innych - łączenie się w pary z tym samym gatunkiem ludzkim.

-Był? - Głos jej zadrżał, ale nie w obawie, tylko zdziwieniu. - Kiedy? - Aż otworzyła oczy, ale tylko po to, by przekonać się, czy w dalszym ciągu siedzę obok niej. Bowiem słowem się nie odezwałem, odkąd wypowiedziałem ostatnią mądrą sentencję dotyczącą skomplikowanie prostego Justina. - Wczoraj?

Odniosłem wrażenie, że mowa o Justinie, co oznaczałoby jednocześnie, że ojciec Nell o nim wie, a jeśli ojciec Nell wie o Justinie i to nie stoi na przeszkodzie ich zawiłej przyjaźni, ojciec Nell musi być większym problemem dla ludzkości niż sam Justin.

-Podobno Justin był wczoraj u mnie w domu - oznajmiła, a połączenie zakończyła bez czegoś na kształt pożegnania. - Kłócił się z moim ojcem.

To pozwoliło mi odzyskać wiarę we własnego brata. 

-A nie mówiłem? - Swoją drogą zawsze marzyłem, by wypowiedzieć te słowa podczas jednej z tych poważnych rozmów, od której finału zależy coś istotnie ważnego. - Wbrew pozorom nie jest potworem. Potrząsnę nim, przemówię do rozsądku, nie uderzy cię więcej.

-Nie w tym rzecz. - Nell machnęła ręką, a potem, gdy przyłożyła tę samą do policzka, do którego miałem ograniczony zasięg wzrokowy, zwróciłem uwagę na wielkiego siniaka. - Może nawet bić, nie rusza mnie to. Tylko żeby nie robił tego tak mocno, okay? Siniaki to paskudna rzecz, która prędzej czy później wychyla się zza podkładu i wtedy każdy na ciebie patrzy. Jedni myślą "Cholerna gówniara, pewnie znęca się nad dzieciaczkami z podstawówki", a inni z kolei "Biedne dziecko, pewnie chłopak ją pobił, albo dostała od rodzica". To beznadziejne. Ich współczucie nic dla mnie nie znaczy, dla nich z resztą również. Na przykład spójrz na to w ten sposób: widzisz na ulicy zasmarkaną dziewczynkę, myślisz "biedactwo, ma katarek, pewnie się męczy", ale przecież nie wytrzesz jej nosa.

-Ale wycieram nos swojej córce, bo katar ma średnio co dwa tygodnie.

-Właśnie. Swojej córce, która coś dla ciebie znaczy. Więc po co te współczujące spojrzenia na widok ludzi, których najpewniej nigdy nie poznasz?

Pogubiłem się w analizach logicznych Nell, które w moim odczuciu wcale nie były takie logiczne. Dotarł do mnie tylko istotny fakt, że Nell nie miałaby za złe Justinowi, gdyby ten regularnie ją tłukł, tylko byle nie mocno, bo nie przepada, gdy obcy ludzie oceniają winowajcę jej siniaków. Wnioski z tego były trzema przypuszczeniami. Albo 1) Nell jest paranoicznie zakochana w Justinie, albo 2) jej piękna głowa jest piękna tylko zewnętrznie, albo 3) Nell przeżyła traumę, o której chyba nie chcę wiedzieć, bo jej trauma pociągnęłaby za sobą moją traumę. Co nie zmienia faktu, że Justin powinien pogrzebać tego wewnętrznego damskiego boksera 10 metrów pod ziemią, by mieć pewność, że nawet gdy pewnego dnia zmartwychwstanie, nie wydostanie się tak prędko.

-Czyj to grób? - spytałem niespodziewanie. Ta kwestia nie dawała mi spokoju od samego początku, ale znając Nell jedynie z imienia, nie wypadało mi wypytywać. Choć poznawszy Nell, nagrobek z marmuru mógł należeć do przypadkowego obywatela Wielkiej Brytanii, który pewnego dnia podczas wielu minionych lat, spojrzał na siniaka Nell ze współczuciem, a teraz Nell przyszła mu oznajmić, że wcale nie musiał, bo przecież miał w dupie i ją, i jej siniaka i z pewnością nie były ostatnimi rzeczami, o jakich pomyślał przed śmiercią.

-Moja mama - odparła, wzruszając ramionami.

Matka, czyli osoba, której współczucie Nell przyjełaby z otwartymi ramionami. Jednocześnie matka, której nie spodziewałem się zastać zimnej i sztywnej na cmentarzu. Matka, której wspomnienie nie napędzało łez do oczu Nell. Pomyślałem, że ta dziewczyna musi być niezwykle silna, ale wkrótce doszedłem do wniosku, że silni płaczą, a słabi pozornie nie.

-Przykro mi - szepnąłem, nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć. Nie wiem, jak pociesza się piętnastolatki, których matki nie trudzą się już życiem.

Nell zaśmiała się krótko. 

-Właśnie za to lubię Justina - oznajmiła. - On nigdy nie powiedziałby, że mu przykro, bo w istocie nie może być. Przyznaj szczerze, co cię obchodzi moja matka, której w życiu nie widziałeś na oczy? Mówisz "przykro mi", bo tak wypada, ale ja tego nie potrzebuję, bo przykro może być jedynie mnie. A Justin powiedziałby coś w stylu "mam ochotę na frytki" i przynajmniej byłby szczery. Bo on miałby ochotę na frytki, a tobie nie jest przykro.

Stwierdziłem, że dłuższe przebywanie w otoczeniu Nell pokazałoby, że mój iloraz inteligencji sięgnął dna, albo wpędziłoby mnie w stan głębokiej depresji. Kogoś takiego jak ona może zrozumieć tylko ktoś taki jak ona. Zacząłem rozumieć wzajemne powiązanie między Nell a moim bratem i doszedłem do wniosku, że jeśli oni któregoś dnia nie będą razem, tak naprawdę razem, na zasadach trwałego i udanego związku, wszyscy poniesiemy spektakularną klęskę.

-Popełniła samobójstwo - poinformowała Nell. - Myślisz, że to dziedziczne?

-Myślę - odrzekłem - że ten cmentarz wyssał z ciebie życie. Chodź, zbieramy się stąd.

Nell poprawiła mały bukiet wiosennych kwiatów na płycie nagrobka, a później ruszyliśmy ku bramie bocznej. Sięgała mi nieco ponad ramię i gdyby stanęła na wprost mnie, bez trudu, a więc bez schylania się i wspinania na palce, mógłbym pocałować ją w czoło. Zastanowiło mnie, czy Justin czasem podążał moim tokiem myślenia i Nell dostaje buziaka. Jeśli nie, nazwałbym go zwyczajnie Justinem, natomiast jeśli tak, odzyskałbym wiarę w jego człowieczeństwo.

Tuż za bramą skręciłem w prawo, a Nell w lewo, dlatego musiałem zawrócić i również skręcić w lewo.

-Dokąd idziesz? - spytałem.

-Tam. - Wskazała odległą przestrzeń przed sobą, gdzie w istocie nie było niczego poza odległą przestrzenią.

-A dokładniej?

-Jeszcze nie wiem, ale gdzieś tam.

Westchnąłem. Prości ludzie są przeważnie najbardziej skomplikowani.

-Jedź ze mną do Justina - poprosiłem.

-Spotkam się z nim tylko wtedy, gdy on sam mnie znajdzie.

-Nell, z całym szacunkiem, ale odnalezienie ciebie bez wskazówek graniczy z cudem. 

-A co to, czyżby cuda się nie zdarzały?

-Zdarzają się, ale po latach, a do tego czasu wódka wyżre Justinowi wątrobę. - Spojrzałem na nią błagalnie i sam zacząłem się zastanawiać, czy mam jakieś osobiste powody, dla których odkręcam wszystko to, co mój brat związał w supeł. - Przecież nie musisz mówić, że przyszłaś dla niego. Powiesz, że wróciłaś po jakąś swoją rzecz, a wtedy zobaczymy, jak on się zachowa.

-Mam u niego większość swoich rzeczy i nie dotarłabym z nimi na piechotę nawet na pierwszy przystanek.

-Więc po tę jedną szczególną.

Nell wzniosła oczy do nieba i mogło to oznaczać zarówno poważny proces myślowy jak i głęboką irytację moją osobą.

-Dobrze - oznajmiła. - Pojadę z tobą. I rozegramy to po twojemu.

Odparłem krótko:

-Dziękuję. Ratujesz mi brata przed alkoholizmem.

A Nell mruknęła, kierując słowa do nikogo konkretnego:

-Ratuję go przed nim samym.

I miała w tym sporo racji.


(Justin)

Jedną z tych rzeczy należących do kręgu najbardziej irytujących pod słońcem jest myśl, że poprzedniego wieczora położyło się kluczyki na komodzie, a rankiem już ich nie ma. Wierzyłem, że wróżki zębuszki podmieniają pieniążek w zamian za mleczaka, ale nie wiedziałem, że istnieje rodzaj męskich wróżek wyjątkowo podobnych do mnie, po których wizycie zastaje się na miejscu kluczyków kartkę z krótką informacją: pożyczyłem.

Idąc tym śladem, pożyczka bez pisemnej bądź chociaż ustnej zgody obu stron w świetle prawa nazwana jest formą mniej szkodliwej kradzieży. 

Kradzież jest z kolei usprawiedliwionym powodem, dla którego mógłbym wybrać policyjny numer, licząc na to, że będzie zapisany w książce telefonicznej. 

Policja oznacza sąd i rozprawę.

Rozprawa pociąga za sobą wyrok.

Wyrok zobowiązuje oskarżonego do odsiedzenia w więzieniu ustalonej przez sąd kary.

Pobyt w pierdlu przy odrobinie nieszczęścia ludzkiego oznacza posiwiałą brodę, brzuch uniemożliwiający zawiązanie butów i brak seksu będący bezpośrednią przyczyną utraty kondycji.

Więc gdybym zadzwonił na policję, powiadomił ich o kradzieży kluczyków do samochodu, a Jason poszedłby siedzieć i załamał się psychicznie ciasnotą więziennych cel, oficjalnie przybrałbym miano przystojniejszego bliźniaka i nikt nie miałby co do tego zastrzeżeń.

Tej krótkiej analizy logicznej dokonałem niedługo po wstaniu, około trzynastej, gdy podczas wędrówki do kuchni po szklankę wody uznałem, że brakuje w mieszkaniu i Jasona, i kluczyków. Nie zadzwoniłem na policję tylko dlatego, że nie byłem pewien ostatniej cyfry w numerze. I nie do końca wiedziałem, gdzie szukać własnego telefonu, który również zmienił położenie względem ostatniej pozycji, której niestety nie pamiętam. 

Moje lustrzane odbicie nie było już tak przerażające, choć niekiedy bywało lepiej. Na przykład za czasów, kiedy sypiałem regularnie, jadłem zdrowo i w miejsce imprez wstawiałem siłownię. 

Siedziałem na barowym stołku przy kuchennym blacie i zastanawiałem się, co zrobić z własnym życiem, na które nagle utraciłem pomysł, kiedy drzwi mieszkania otworzyły się na całą szerokość. Nie będąc pewnym, kogo się spodziewać, w samych bokserkach poczułem się odrobinę nago, ale nie aż tak, by być skrępowanym. W przedpokoju pojawił się Jason, a za nim ludzka drobinka, której napuchnięte oczy zdradzały niedawny płacz. A może chciałem, by były napuchnięte, bo płacz oznacza jakiś rodzaj uczuć.

-Patrz, kogo spotkałem - przywitał mnie Jason. Natychmiast uwierzyłem w bajkę o przypadkowym spotkaniu dwóch osób, które nigdy nie widziały się na oczy. Natychmiast. 

-Przyszłam tylko po Bezfiutka - oznajmiła Nell, nie racząc wyjaśnić Jasonowi, kim u diabła jest Bezfiutek i skąd to makabryczne imię.

Słowem się nie odezwałem. Wróciłem do sypialni i chwyciłem pluszaka za ucho, by później wręczyć go Nell w salonie. Podziękowała cicho, odwróciła się i ruszyła do drzwi. Miała na sobie czarne jeansy, czarną koszulkę i czarną bluzę za pośladki. I tak jak ludzie podczas żałoby chodzą ubrani na czarno, tak by Nell wcisnąć w czarne ubrania potrzeba by chyba masowej epidemii albo zagłady ludzkości. 

-Stęsknił się za tobą - odezwałem się, zanim przekroczyła próg i odeszła, może na tydzień, może na zawsze, wskazując trzymaną pod pachą maskotkę. - I ja też - dodałem cicho.

Nell nie wydawała się zaskoczona moim wyznaniem, jakby nie tylko na takie słowa liczyła, ale się ich spodziewała. Spojrzała mi w oczy. Od stóp po głowę przeszedł mnie prąd, kopnął w rękę, kopnął w nogę, kopnął w dupę i oznajmił, że to ostatni raz, kiedy pomaga mi się pozbierać. 

Nell zawróciła. Po dwóch sekundach trzymałem ją w ramionach, po czterech sekundach jedna łza Nell zakręciła mi się wokół sutka, a po sześciu sekundach całowałem jej głowę i doszedłem do wniosku, że życie jest jak jeden dzień, bo jednego dnia może zdarzyć się więcej niż przez resztę życia.

-Wiedziałam, że się przełamiesz - szepnęła w moją pierś.

Czekałem, aż powie coś jeszcze. Coś, co wykrzyczała mi w twarz podczas kłótni.

Prosiłem.

Powiedz to.

Powiedz to.

Powiedz.

-Ja też się stęskniłam.

Ale nie powiedziała.

Mając ją, może nie na własność, ale blisko, uświadomiłem sobie, że człowiek to nie samowystarczalna maszyna, której wystarczy dolewać paliwa, by była na ciągłym chodzie. Bo nawet taka maszyna pracuje dla kogoś.

Zdecydowałem się postawić mały krok dla ludzkości, ale wielki dla mnie samego. 

-Nell, ja chcę...

-Nie przepraszaj - weszła mi w słowo.

-Dlaczego? Przecież cię uderzyłem - zdziwiłem się i ze względu na jej rozkaz, i ze względu na nieomylną intuicję.

Wtedy Nell uśmiechnęła się smutno tym uśmiechem, którego nie mogłem przetrawić, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem przyczyną każdego jej uśmiechu: i radosnego, i właśnie tego, który z radością nie miał przesadnie wiele wspólnego.

-Ponieważ przepraszam oznacza: żałuję i więcej tego nie zrobię.

Więc nie przeprosiłem. Jestem złym człowiekiem, ale nie kłamcą.







~*~


Pewnie wiele z Was powie, że Nell nie powinna wybaczać Justinowi, ale w tym miejscu zaznaczę, że Nell jest bardzo specyficzną istotą i, jak sama powiedziała, ona nie miała czego wybaczać :)

18 komentarzy:

  1. Najlepsze fanfiction jakie czytałam (wszystkie twojego autorstwa są super) ����

    OdpowiedzUsuń
  2. Nell jest najlepsza nie można jej zastąpić!!

    Justin przypadkiem mi sie zdaje że chciał usłyszeć " zakochałam sie w tb "


    Jeju secena wreczania bezfiutka naj 😍😍😍😍

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż. Jak dla mnie zapowiada sie jeszcze ciekawiej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie przywykla do tego przy ojcu :c

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział puśka

    OdpowiedzUsuń
  6. O.Jezu coś cudownego <3 właśnie słucham purpose kiedy to czytam i.jakoś iidealnie mi tu ona pasuje. Rozdział świetny, a najlepsze jest to że ja nie nawidze tych długich sentencjii tzw mądrości, myśli bohaterów bo inne dziewczyny tego nie piszą ciekawie tylko bezsensowne długie kwestie a Ty piszesz je mądrze i tak prawdziwie <3 Jesteś jedyna osobą której te sentencje czytam hahaha <3 Czekam na następny, oczywiście.kocham cię i wgl. Wgl <3/Heresna

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja chce ich razem błagam:(((((

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny jak zwykle! ❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Justin chciał,usłyszeć "zakochałam się w tobie "od Nell czyżby on zaczął darzyć ją miłością czy mi się wydaje ?Super rozdział ,a scena wręczania misia....💖

    OdpowiedzUsuń
  10. Ta scena na końcu... Kdndjfjebhshdbdvs
    Ciekawe jak Cindy się dowie i nie mam pojęcia jak sprawy się potoczą,ale znając Ciebie wszyscy będziemy pozytywnie zazkoczeni
    ❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Kocham twoje opowiadania jak frytki z maka ❤️

    OdpowiedzUsuń
  12. Jason najlepszy chce pomoc justinowi i caly czas w niego wierzy! Jak sie ciesze ze nell wrocila! ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  13. ♥♥♥♥♥♥♥♥ kochammm nie mogę się doczekać kolejnego !!!!! Jestem ciekawa co sobie myśli teraz jego brat jak zobaczył taką scenkę hahaha

    OdpowiedzUsuń
  14. Wspaniały! Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  15. Kocham to opowiadanie muszę coś dodawać?

    OdpowiedzUsuń
  16. Nell wróciła <3
    Bóg w dzieciach Jasonowi za tą pomoc XD
    Ja naprawdę liczę, że Justin będzie z Nell, ona jest najlepsza :)
    Nie mogę sie doczekać kolejnego!

    OdpowiedzUsuń
  17. Czekam na jakieś drastyczne sceny

    OdpowiedzUsuń