poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 18 - Fucking intuition


Przez bite dwa miesiące urabialiśmy babcię z każdej strony. Stara sklerotyczka w międzyczasie zdołała dopisać mi historię na miarę Hollywood. Nasz synek miał się dobrze. Był zdrowy, silny, zabójczo przystojny i nawet nie płakał. Mieliśmy z nim tylko jeden problem - jego istotny brak.

Zegar wybił dwudziestą drugą, co oznaczało, że spędziliśmy w samochodzie bite sześć godzin. Wrześniowa pogoda udzieliła się Londynowi, a jego ponury nastrój potęgowany sześciogodzinnym oczekiwaniem przeszedł na nas. Dla rozrywki wykonaliśmy szczegółowy remanent:

-Kominiarki: sztuk dwie?

-Obecne.

-Czarne wdzianko, w którym ja wyglądam jak szef mafii, a ty jak kocica?

-Obecne.

-Rękawiczki: par dwie?

-Obecne.

-Polarowy kocyk?

-Obecny.

-Gumowy gryzak: kolor północno-włoskiego nieba?

-Obecny.

-Paczka supercienkich prezerwatyw?

-Produkt wychodzi poza stan niezbędny do wykonania zadania.

-Słuszna uwaga.

Siedzieliśmy znużeni jeszcze pół godziny, aż wraz z wiadomościami połowicznymi między dziesiątą a jedenastą, na horyzoncie pojawiła się pochylona postać w łachmanach, trzymająca w rękach zawiniątko. Klepnąłem Nell w udo i oboje wysiedliśmy, a potem przyczailiśmy się za pobliską kamienicą, w śmierdzących nowością kominiarkach, obserwując poczynania owej zgarbionej postaci, bez wątpienia kobiecej, bo nogi miała chude jak gałęzie choinki po okresie świątecznym.

-Podejrzana zbliża się do celu - poinformowała Nell, która wyszła na prowadzenie, a ja dalej, tuż przy jej pośladkach, osłaniałem tyły, jakże cenne.

-A czy podejrzana ma pożądany obiekt?

Nell spojrzała na mnie z niesmakiem.

-Ze względu na wiek pożądanego obiektu w rękach podejrzanego obiektu, muszę cię okrzyknąć mianem najbardziej psychicznego pedofila ostatniej dekady.

-Zadaję się z tobą. To chyba z góry świadczy o moich zamiłowaniach względem dzieci, no nie? - odgryzłem się.

-Rozpraszasz wysokie natężenie mojego skupienia.

-A mnie rozprasza twój żargon techniczny.

Wychudzona kobieta z zawiniątkiem w rękach podeszła do tak zwanego okna życia, rozejrzała się niespokojnie w obie strony i za siebie, a nas, z racji doskonałego kamuflażu i godzin nocnych, nie dostrzegła pomiędzy ceglastymi ścianami. Położyła stare szmaty w wydrążonej półce, nachyliła się i patrzyła tak jeszcze chwilę lub dwie, a potem uciekła, jakby spłoszona, ale spłoszyć ją mógł co najwyżej wiatr, którego na dobrą sprawę wcale dzisiejszego wieczoru nie było.

-Podejrzany obiekt począł się oddalać. Pożądany obiekt do naszej dyspozycji.

Puściliśmy się z Nell biegiem przez wąski korytarz wydrążony w kamienicach. Przeskakiwaliśmy dotknięte rdzą studzienki kanalizacyjne i gdzieniegdzie wyłożone trutki na szczury, a gdy postraszyłem Nell, że większy okaz może odgryźć jej stopę, przyspieszyła. Biegała jak profesjonalistka. Może to zasługa długich nóg, może niewielkiej masy ciała, a może to moja kondycja zaliczyła upadek społeczny. W każdym razie dobiegliśmy w odpowiednie miejsce, ja zziajany, Nell tylko lekko obawiająca się armii szczurów. Spojrzałem na Nell. Później wyciągnąłem rękę i na odległość dotknąłem starych, brudnych szmat w półce pomiędzy cegłami. Były ciepłe. Zbyt ciepłe, by ich temperatura pochodziła od kobiecych ramion sprzed chwili. I miękkie. Nie tak miękkie, jak bywają zwinięte pęki szmat.

-Jest - szepnąłem. - To coś tam jest.

Natychmiast poczułem silne uderzenie w tył głowy.

-Dziecko, głupku. Nie coś, tylko dziecko.

Nell uklęknęła przed oknem, powoli rozwijała ręczniki, skrawki podartego koca, aż nie miała co rozwijać. Mały dzidziuś spał w tych stertach materiałów. Co prawda widziałem tylko skrawek czoła i jedno zamknięte oko, ale słyszałem cichy oddech przez zapchany nos. To żyło, to miało się dobrze i istniała nieprzyjemna obawa, że gdy to się obudzi, zakoduje nas na swoim twardym dysku w miejscu rzeczywistych przyszłych rodziców. 

-Justin, jest problem - stwierdziła Nell.

-Wiem, że jest problem. W końcu to dziecko. Małe dziecko. A one zawsze są problemem.

-Nie o tym mówię. Mamy problem natury technicznej, hormonalnej, okresowej, ogólnie rzecz biorąc płciowej. To dziewczynka. A my podobnież mamy syna.

Mocno zagryzłem wargi. Takiej ewentualności nie wziąłem pod uwagę. Mimo wszystko powiedziałem:

-Najwyżej wmówi się babci błąd lekarza. Zdarza się? Zdarza. - Stanąłem za Nell, by mieć lepszy wgląd na stworzenie rozumne, czterokończynowe, prawie dwadzieścia siedem lat młodsze i tyle razy mniejsze. - Bierzemy, co natura dała.

Nell zawinęła dzidzię z powrotem w szmaty, a ja wziąłem je całkiem ostrożnie na ręce i szybkim marszem wróciliśmy do samochodu, bo ponownie tego dnia zaczęło padać. Spojrzałem w dół, na tę boską istotę, i uświadomiłem sobie, że trzymam w rękach czyjeś istnienie, na razie bardzo kruche, ale przez ten krótki etap czasu może zależeć ode mnie. Nie zrobiło to na mnie przesadnie dużego wrażenia. Po prostu coś mi uzmysłowiło: albo odpowiedzialność, do której jednak bym się nie przyznał, albo nietrwałość i ulotność ludzkiego życia.

Wsiedliśmy do samochodu, ale zanim odjechaliśmy, Nell położyła sobie na kolanach polarowy kocyk, a potem powoli odwinęła szmaty, które w dalszym ciągu trzymałem, by na koniec przełożyć malucha i zawinąć go w koc. Wyrzuciłem sterty materiałów przez okno i wtedy odpaliłem silnik, by ruszyć wgłąb jednokierunkowej, zaciemnionej ulicy, między serpentynami sąsiednich. Dzidzia spała dalej, a Nell chyba powoli zakochiwała się w tej drobince, którą kołysała w ramionach. Jednocześnie modliłem się, by jednak się w niej zakochała, bo nie daj Boże może kazać mi ją zatrzymać. 

-Ile ona może mieć? Tak na oko.

-A czy ja ci wyglądam na eksperta w kwestii noworodków?

-Jesteś dziewczyną. One mają chyba jakieś pojęcie.

-Może inne mają - oznajmiła. - Dla mnie to po prostu bobas. Taki jak wszystkie, ciepły, lekko zasmarkany bobas. Gdybyś zajmował się swoim dzieckiem w tym okresie, wiedziałbyś więcej. 

-Kiedy moja córka była wielkości fasolki - spojrzałem wymownie na malucha - ja siedziałem w więzieniu, a stamtąd niełatwo jest być przykładnym ojcem.

-Którym i tak byś nie był.

-Słuszna uwaga - powtórzyłem.

Mknęliśmy przez nocny Londyn, daleko z tyłu zostawiliśmy dzielnicę ponurych kamienic, przed nami rozciągała się dwupasmówka i sygnalizacja świetlna za sygnalizacją, dosłownie na każdym kroku. Zauważyłem, że dzidziuś wydał mi się mniej obrzydliwy niż zazwyczaj, być może dlatego, że nadal spał i być może twierdziłbym inaczej, gdybym sam musiał go trzymać. Na odległość, w fazie snu, nie był zagrożeniem.

Łamiąc bardzo niewielką ilość przepisów drogowych, dotarłem pod apartamentowiec. Wysiadłem pierwszy i wziąłem od Nell dzidzię, bo, jak stwierdziła, boi się trzymać coś tak małego. Na dobrą sprawę musiałem przyznać, że ze mną będzie bezpieczniejsze, bo Nell i bez tego potyka się o własne podeszwy na prostej drodze. Chwyciłem bobasa jedną ręką, a drugą zamknąłem za Nell drzwi. Poleciłem jej, by wyjęła z bagażnika paczkę pampersów. Musiałem sobie przypomnieć, dlaczego się na to wszystko w ogóle godzę. Doszedłem do wniosku, że przecież w grę wchodzą grube pieniądze, a ta myśl sprawiła, że od razu zachciało mi się niańczyć cudzego bachora.

-Jeśli sprawdzimy się w roli rodziców - powiedziałem Nell, kiedy weszliśmy do windy - pomyślimy o spłodzeniu własnego dzidziusia. Do twarzy było ci z brzuchem.

-Proponuję, żebyśmy najpierw kupili sobie psa.

-Na dobrą sprawę - wtrąciłem - bardziej chodziło mi o proces płodzenia, a nie posiadania dziecka. Kupno psa może nie być tak przyjemne.

Wkrótce dotarliśmy do mieszkania, odszukałem klucz i otworzyłem drzwi jedną ręką. Obawiałem się, że przyciskam dzidzię do piersi byt mocno, ale z drugiej strony odnosiłem wrażenie, że wysuwa mi się spomiędzy skrzydeł polarowego koca. Położyłem zawiniątko na kanapie i dopiero wtedy mogliśmy w spokoju rozebrać się w przedpokoju, kończąc rozmowę o płodzeniu i kupowaniu. Ja byłem za płodzeniem, głównie ze względu na efekty psychofizyczne, ona za kupowaniem, bo twierdzi, że nie do twarzy jej z brzuchem, a później z rozstępami.

-Proponuję kompromis - odezwałem się. - Zacznijmy od chomika.

-I nazwiemy go Jason, dobrze?

-Ucieszy się.

Rozebrani, ale nie mniej spanikowani, podeszliśmy do kanapy. Nell odwinęła koc i dopiero wtedy ujrzeliśmy dziecko, nasze dziecko, w pełnej okazałości. Wciąż spało, więc wciąż byliśmy bezpieczni. Ale patrzyliśmy tak jeszcze chwilę lub dwie, kiedy nagle machnęło ręką, a zaraz po tym otworzyło brązowe ślepia. Ulżyło nam, że nie były niebieskie, bo moja wiedza biologiczna wyklucza obecność błękitnych oczu z dwóch par brązowych. 

-Nie, nie, nie - powiedziałem zawczasu, ale to nic nie dało. Dziecięcy ryk wzniósł się niedługo po tym, aż zabolało mnie w uszach. - Błagam, przestań płakać. Przestań. Przestań, proszę. - Po chwili spytałem Nell półgłosem: - W ostateczności możemy zamknąć dzidzię na tarasie, no nie?

A Nell odrzekła z nie mniejszym skrzywieniem na twarzy:

-W ostateczności pozwolę ci to zrobić. Oboje lubimy się wyspać.

Wkrótce poznaliśmy powód płaczu noworodka. Okazało się, że pieluchę ma tak pełną, że zaraz zacznie wylewać się poza dopuszczalne granice. Co za tym idzie, byłem bliski zwrotu całej treści żołądka. Nell już nawet nie zbliżała się do kanapy, tylko usiadła w metrowej odległości na dywanie i rozpracowywała skomplikowaną budowę czystej pieluchy.

-Trzeba ją przewinąć - oznajmiłem, drapiąc się w tył głowy.

-Więc na co czekasz?

-Chyba nie myślisz, że ja to zrobię - oburzyłem się.

-Mogę odpowiedzieć tym samym. Na mnie nie licz. Nie dotknę czegoś, co ma bezsprzecznie bliski kontakt z kupą.

-Ale ja nie wiem, do cholery, jak się zmienia pampersy! - uniosłem się.

-A ja mam wiedzieć? To ty jesteś ojcem!

-Powtarzam: niepraktykującym!

Oboje zasiedliśmy na dywanie, opierając się o krawędź stolika. Kanapa i dzidzia na kocu wydały nam się terenem zbyt skażonym, by móc się do niego zbliżyć.

-Ja jej nie przewinę, Justin, nie żartuję. Jeśli rzeczywiście nie wiesz, jak się do tego zabrać, bierz komórkę i dzwoń do Jasona. Albo do Lily. W każdym razie do kogoś, kto praktykuje rodzicielstwo.

Nie pozostało mi nic innego, niż podążyć wskazówkami Nell. Wybrałem numer Jasona. Przez chwilę na linii słychać było tylko urywany sygnał w regularnych odstępach, jakby dłuższe uderzenia serca rejestrowane na kardiomonitorze. Odebrał po kilku metaforycznych uderzeniach serca, a po drugiej stronie autentycznie rozpoczynała się trzecia wojna światowa.

-Jeśli kiedyś zdecydujesz się mieć dziecko i się nim zajmować - westchnął na powitanie - i jeśli to będzie dziewczynka, nie pozwól, żeby w jednym i tym samym momencie zaprosiła trójkę koleżanek. Nigdy do tego nie dopuść.

-Musisz na chwilę opuścić ten zwierzyniec - krzyknąłem, bo najwyraźniej nasza dzidzia i dzidzie Jasona postanowiły utrudniać nam rozmowę.

-Czy mi się wydaje, czy u ciebie też zaistniał jakiś zwierzyniec?

-I to gorszy, bo sra jeszcze w pieluchę. W zasadzie w tej właśnie sprawie dzwonię. Powiedz mi, dobry bracie, jak się zmienia noworodkowi pieluchę.

-Jak się robi co? - parsknął śmiechem.

-Pielucha - warknąłem. - Jak mam to założyć dzieciakowi na dupsko?

-Najpierw wstań. - Posłuchałem go. - Wstałeś?

-Tak.

-Teraz podejdź do najbliższej ściany. Podszedłeś?

-Tak.

-A teraz porządnie walnij w nią łbem, to może wytrzeźwiejesz.

Gdybym miał Jasona w zasięgu rąk i porządnie przyłożył jemu, wytrzeźwielibyśmy oboje.

-Stary, mówię poważnie. Muszę przewinąć niemowlaka i nie mam bladego pojęcia, jak się do tego zabrać. A ty wisisz mi przysługę.

-Ja? - zdziwił się. - Za to, że parę miesięcy temu zmarnowałem swój cenny czas, by ratować fundamenty twojego przyszłego związku? Czy może istnieje jeszcze jakiś powód, o którym nikt mnie nie poinformował?

-No wiesz - zająknąłem się - w końcu wspaniałomyślnie odstąpiłem ci dziewczynę. Coś mi się za to należy, nie sądzisz?

Jason co prawda sądził inaczej, ale nie zostawił mnie w potrzebie i krok po kroku tłumaczył, jak przewinąć noworodka, kiedy Nell trzymała moją komórkę ustawioną na zestaw głośnomówiący. Oboje zalewali się łzami, kiedy ja z oddali i z użyciem najmniejszej ilości kontaktu fizycznego, najpierw wytarłem dzidzi pupę, prawie przy tym wymiotując, a później zgodnie z poleceniami Jasona perfekcyjnie założyłem i zapiąłem pampersa. Spytałem, czy ta pielucha wystarczy do końca tygodnia, ale Jason mnie tylko wyśmiał. 

-Potrzebujemy pomocy w jeszcze jednej kwestii - odezwała się do słuchawki Nell. - Musisz nam powiedzieć, ile nasza dzidzia ma lat.

Podaliśmy dokładne wymiary niemowlaka: 58 centymetrów i 4 kilogramy. Jason najpewniej złapał się za głowę i powiedział:

-Boże, przecież wy tam przetrzymujecie kompletnego noworodka. Ten maluszek nie ma nawet miesiąca. Wy go zabijecie, choćby przez przypadek.

-Tak źle nie będzie - uspokoiłem go. - Powiedz mi jeszcze, czym tego szczeniaka karmić.

-Przykładasz do cycka i działa - parsknął Jason. - Dla lepszych widoków proponuję zostawić karmienie Nell. 

Pożegnaliśmy się krótko po tym. Los chciał, by to pożegnanie było naszym ostatnim.

Dzidzia leżała przed nami na dywanie, wpatrywała się w nas nieprzytomnie, raz na jakiś czas machnęła w powietrzu ręką czy nogą, albo ośliniła dolną wargę i kawałek brody. Wspólnie zdecydowaliśmy, że trzeba jej nadać nowe imię, bo Gordon niekoniecznie pasuje do tego, co dzidzia ma między nogami. 

-Proponuję Kate - powiedziała Nell.

-Nie ma opcji. Tak miała na imię moja pierwsza dziewczyna.

-Więc może Jazzy?

-To z kolei moja siostra, a tej laski nie trawię od jej narodzin. I to wcale nie dlatego, że ukradła mi pokój na parterze.

-No to nie wiem, Molly?

Parsknąłem śmiechem.

-Tak nazywa się moja rzeczywista córka.

-Więc idealnie! Przynajmniej zapamiętasz.

-Nie byłbym tego taki pewien - mruknąłem pod nosem, ale wybitnie cicho, bo Nell nie musiała tego słyszeć.

-W takim razie został nam ostatni problem natury technicznej. Jak przypuszczam, nie masz ochoty spać z naszą dzidzią, ja również, a samej jej na kanapie nie zostawimy. Jakieś pomysły?

Pomysł zrodził się natychmiast, choć żadna z pracownic opieki społecznej nie pochwaliłaby go. Jednakże musieliśmy korzystać z jedynych dostępnych środków. Podczas kiedy Nell bawiła Molly II, ja udałem się do trzeciej sypialni. Przekopałem szafę i wydobyłem ze środka stary, duży karton po jednym ze sprzętów kuchennych, albo po drukarce, w każdym razie po czymś, co było znacznie większe niż nasz dzidziuś. Szczęśliwy wróciłem do salonu, już z oddali zachwalając swój geniusz, czego jednak Nell nie nazwała geniuszem, a skutkiem ubocznym chwilowej paniki.

Wtedy zamieniliśmy się rolami. Ja wziąłem dzidzię na ręce i chodziłem z nią w tę i z powrotem od kanapy do drzwi i na nowo do kanapy, a Nell wykładała karton kocami i poduszkami. Na koniec włożyła w środek Bezfiutka, z którym z bólem serca musiała się pożegnać, a gdy prowizoryczne łóżko zostało zaakceptowane przez wyższą izbę kontroli, mnie, umieściłem w nim dzidzię i postawiłem pod stolikiem do kawy. Molly II okazała się nie być tak przerażająca jak przeważająca większość dzieci, bo całkiem szybko zasnęła i przesadnie długo nie płakała, tylko trochę łkała, a na ten czas zamknąłem wieko pudła i nieprzyjemne odgłosy zostały stłumione. Zanim sami położyliśmy się do łóżka, otworzyłem karton i przyjrzeliśmy się naszej dzidzi.

-Jest całkiem urocza - powiedziała Nell.

-Całkiem - przyznałem. - Byłaby bardziej, gdyby się nie śliniła i nie srała.

-Ty też kiedyś srałeś w pampersy.

-Ale mnie przewijała mama. Ja zostałem stworzony do wyższych celów.

Wzięliśmy kolejno prysznic i wtedy postanowiłem, że powinienem zainwestować w wannę, w której razem z Nell będziemy popijać drinki z palemką. Nell przez cały czas przyglądała mi się wcale niedyskretnie i to przyglądanie nie miało większego związku z moją nagością. Nawet myjąc zęby zapuszczała żurawia gdzieś w oddali, gdzie ja wycierałem prawą stopę. Ignorowałem wszelkie sygnały, ale w łóżku, kiedy Nell usiadła na mnie i nadal wyczekiwała jakiejś głębszej reakcji, tego wszystkiego było już za wiele. 

-No co jest, dziubas? Wpatrujesz się we mnie od pół godziny. Powód?

-Pytanie - odparła otwarcie.

-Zamieniam się w słuch.

-Bo Jason ma córkę, tak? - Przytaknąłem. - Ile ona ma lat?

-Z trzy i pół, tak sądzę.

-I w tym czasie ty też spałeś z tą całą Cindy, mam rację?

-Owszem.

-A nie pomyślałeś, że jego córka może być jednak twoją córką? - zaryzykowała ostrożnie.

-O czym ty mówisz? Nie ma takiej opcji. 

-Z tego co sam mówiłeś, masz całkiem szybkie plemniki. I produkują dziewczynki. Dlaczego więc nie ma opcji?

-Po prostu to jego dziecko, nie moje. Temat uważam za zamknięty.

-Ale...

-Zamknięty, Nell.

-Ale przecież...

Wcisnąłem jej w twarz poduszkę i przygniotłem swoim spasłym cielskiem do materaca. To nie pierwsze nasze zapasy, ale pierwsze, w których mam szansę wygrać, bo ten pierwszy raz Nell ma ograniczony dostęp do najbardziej wrażliwego miejsca - krocza, które zawsze padało jej ofiarą. Zblokowałem jej nogi swoimi, robiąc z nich pewnego rodzaju kleszcze, a całą dopchnąłem łokciem do pościeli.

-Zgniatasz mi cycki, przez ciebie będę jeszcze bardziej płaska.

Ta uwaga zatrważająco szybko odsunęła mnie od dalszego przypierania Nell do łóżka. Wróciłem na swoją połowę i zakopałem się w kołdrze. Tegoroczny wrzesień wykazywał się wyjątkowo niskimi temperaturami, zwłaszcza nocą, więc byłem zmuszony zamknąć okno, a mimo to gęsia skórka przebiegała przeze mnie regularnie. Długo nie mogłem zasnąć. Przyglądałem się Nell, która z kolei zawsze zasypiała jak żołnierz: gwałtownie i głęboko. Przewracała się przy tym z boku na bok, a z pleców na brzuch, i tak w kółko. Zastanawiało mnie, jak może się wysypiać, kiedy rzuca się po łóżku z prędkością dwa nagłe rzuty na minutę. Zrobiło mi się jej żal, że się tak rzuca i rzuca, i nie może się uspokoić, więc krótko przed snem zarzuciłem na nią ramię. Było na tyle ciężkie, by uniemożliwić Nell dalsze rozkopywanie łóżka. Zapewniłem jej więc spokojniejszy sen, a sobie jakikolwiek.

W porannych statystykach uwzględniliśmy pięć pobudek i w podsumowaniu spaliśmy zaledwie trzy godziny. Powód był jeden - nasz uprowadzony dzidziuś. Brak snu utwierdził nas w jednym - nawet nasz dzidziuś nie jest wystarczająco uroczy, by wybaczyć mu zarwaną nockę.


W południe następnego dnia, kiedy to do wizyty u babci zostały dwie godziny, a Nell pobiegła do pobliskiej kwiaciarni, by kupić babci niedużą, skromną wiązankę, postanowiłem wykąpać dzidzię. Miałem tylko zagwozdkę, jak to zrobić. Nie postawię jej pod prysznicem i nie puszczę strumienia wody. Nie położę jej nawet pod prysznicem, bo zachłyśnie się mydłem. Ale po dłuższej chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia i małego golaska położyłem ostrożnie w brodziku. To nie tak, żebym miał przesadnie dużą ochotę wcielać się w rolę tatusia zastępczego, ani żebym chciał zajmować się małym bąblem, podczas kiedy mógłbym robić mnóstwo ciekawszych rzeczy. Ale kiedy już zadecydowałem się przygarnąć na parę dni dzidzię i kiedy to na moje barki, oczywiście dla pieniędzy, spadł obowiązek chwilowej opieki, postanowiłem wykazać się szczyptą dobroduszności.

-Idziemy się kąpać, bobas - powiedziałem, biorąc Molly II na ręce. - To znaczy, ty idziesz się kąpać, a ja będę twoim ochroniarzem.

Rozebrałem ją ze śpioszków i pampersa i położyłem w brodziku głębokim na kilka centymetrów. Z każdą chwilą przekonywałem się, że zawód ojca nie jest dla mnie. Przynajmniej nie na pełen etat, tylko co najwyżej na ćwierć. Włączyłem wodę i czekałem, aż uniesie się na około centymetr wysokości. Ale nie pomyślałem, że nawet ten centymetr może przynieść fatalne skutki. Dlatego zachowałem ostrożność, zakasałem rękawy i wypucowałem rękę, nogę, czubek nosa i policzki. Trudniej było spłukać śladowe ilości piany z pominięciem zalania niepożądanych elementów tego małego, czterokilowego ciała. 

Po kąpieli położyłem dzidzię na ręczniku na kanapie, zawinąłem każdy z rogów i ponownie wziąłem na ręce, by w ten sposób przeschła. W pewnym momencie poczułem wilgotne dotknięcie. Odniosłem wrażenie, że dzidzia polizała mi ucho, a potem wydała z siebie coś na kształt chichotu, tylko jeszcze niewykształconego, bo uczyła się go raptem trzy czy cztery tygodnie.

Wtedy Nell wpadła do mieszkania z bukietem kwiatów i małą reklamówką nieznanego pochodzenia. Zatrzymała się wpół kroku po zamknięciu drzwi i oznajmiła:

-Wyglądacie autentycznie uroczo. Tatuś i jego dzidzia.

-To nie moja dzidzia. - Przewróciłem oczami. 

-Masz rację: to nasza dzidzia. I dziś mamusia jest wdzięczna tatusiowi, że wykąpał naszą dzidzię. - Wyrazem wdzięczności okazał się krótki buziak na policzku moim, później na policzku Molly II.

Pomyślałem, że za takiego buziaka mogę każdorazowo zajmować się kąpielą. Ale na dobrą sprawę nie miałbym innego wyjścia. Nell nie czuje i najpewniej nie poczuje instynktu macierzyńskiego.

-Co kupiłaś? - Machnąłem podbródkiem w stronę reklamówki na podłodze w przedpokoju.

-Prawie zapomniałam! - Podskoczyła w euforii. - Coś dla naszego dzidziusia, by u babci zaprezentował się doprawdy wspaniale!

Pokazała mi odzieżową zdobycz: maleńką czerwoną sukieneczkę wprost na Molly II, trochę w dawnym stylu, a więc przypomni babci młodzieńcze lata, kiedy to sama szyła podobne swoim dzieciom i dzieciom koleżanek. Ubranko pasowało na Molly doskonale, przynajmniej tak stwierdziła Nell, która odpowiadała za estetyczną sferę rodzicielstwa. Sami również ubraliśmy się odpowiednio, a nieduże sińce pod oczami Nell były dla nas niczym zbawienie, bo poród, bo nieprzespane noce, bo małe dziecko na głowie i wszystko co z nim związane, a to 'wszystko' ma bezpośredni kontakt z brakiem snu.

Jechaliśmy do babci skrótem. Nell siedziała z tyłu, a na fotelach leżała dzidzia. Guziki koszuli drażniły mnie w tors, ale czułem się mimo wszystko lepiej niż Nell, która w cielistych rajstopach dostawała prawdziwej histerii, bo co chwilę twierdziła, że po jej nogach chodzą mrówki, że karaluchy gryzą ją w kostki, albo że w tej teoretycznie przewiewnej folii poci jej się pupa. 

-Nie poci, a podnieca - wtrąciłem. - Przecież jestem gorący.

Za co Nell skarciła mnie słowami:

-Nie przy dziecku, Justin. Nasze bezstresowe wychowanie nie może równać się z podtekstem erotycznym od pierwszych tygodni życia dzidziusia.

Zaparkowałem na pustym podjeździe przed frontową ścianą białego, monumentalnego domu babci. Wysiadłem, a Nell podała mi dzidziusia i sama opuściła samochód. 

-Jeśli Molly II zesra się podczas wizyty - szepnąłem jej na ucho - zostawię ją u babci w szafce na zapasy.

Niedługo po tym babcia otworzyła drzwi. Ubrana była w skromną granatową sukienkę i miała piekielnie drogie perły na szyi. Przywitaliśmy ją tak, jak witaliśmy przez ostatnie miesiące niedzielnych obiadków: buziakiem w policzek i nieszczerą euforią. Babcia emanowała radością, była dosłownie jedną wielką działką amfetaminy: sama energia i pobudzenie. Pomyślałem, że świeżo upieczona wnuczka doda jej parę lat życia, a co za tym idzie, jej majątek jeszcze dłuższą chwilę będzie mnożyć się na jej, nie na moim koncie. 

Wkrótce przedstawiliśmy babci naszą córeczkę, wychwalając same jej zalety i tuszując wady, których na dobrą sprawę nie znaliśmy i których ciężko było się dopatrzeć u miesięcznego dziecka. Babcia nawet nie doszukiwała się podobieństw między mną a Molly II. Wystarczył jej sam fakt, że została prababcią i że ma kogo wypieścić za policzki, i że ma kogo dokarmiać, i że ktoś prócz nadgorliwych sąsiadek składa jej wizyty, i że w ogóle ma do kogo otworzyć gębę. 

Obiad był wyśmienity, jak co niedzielę, czyli jak co obiad. Jeszcze ani razu nas nie zawiodła. Sałatka znów była świeża, a ja zastanawiałem się, czy to babcia posiada ukryte talenty kulinarne, o których ojciec nigdy nie wspominał, czy może babcia, bo może sobie na to pozwolić, mając do dyspozycji coś więcej niż marną emeryturę, wynajmuje katering z najlepszej londyńskiej restauracji, bylebyśmy tylko ją odwiedzali. Przy obiedzie został poruszony istotny temat, bo przecież to właśnie na jego rozruch czekaliśmy od kilku miesięcy.

-Więc teraz planujecie pewnie razem zamieszkać? - spytała babcia, ale jej głos sugerował, że właśnie tak powinniśmy postąpić, bo inaczej zawiedziemy jej postarzałe serce.

-Bardzo byśmy chcieli. - Chwyciłem Nell za rękę i pocałowałem wierzch. - Planujemy wyjechać z Londynu, żeby nasza dzidzia wychowywała się w bardziej przyjaznym środowisku.

-Doskonała myśl - powiedziała babcia i przez kolejne piętnaście minut wspominała lata swojej młodości, kiedy to karmiła nad stawem kaczki czerstwym chlebem, a potem liczyła z siostrami gwiazdy na niebie i spierała się, że one nie obejmują wzrokiem wszystkich. Coraz bardziej odbiegała od istotnego tematu, co z kolei powodowało we mnie obawę, że babcia jako dyplomowana sklerotyczka zapomni, co mi obiecała, i cały skrupulatnie dopracowany plan będę mógł co najwyżej spuścić w toalecie. - Pewnie potrzebujecie na jakieś większe mieszkanie, żeby nie ściskać się razem z dzieckiem w kawalerce.

-Niewątpliwie byłoby to sporym odciążeniem dla nas obojga. 

Babcia złapała nas za dłonie i westchnęła:

-Przekażę ci sporą część moich oszczędności, Justin, jak obiecałam. W końcu założyłeś rodzinę, ustatkowałeś się, potrzebujesz środków na start w nowe życie. A przecież ja mam tylko ciebie. Na co mi te wszystkie pieniądze? Nie wybiorę się nagle w podróż dookoła świata, nie potrzebuję ich.

Później zapewniałem babcię, żeby wyjść z całej tej sytuacji z twarzą, że przecież nie musi, że jakoś dalibyśmy sobie radę, i że może jednak powinna odkładać na stare lata, ale zapewniałem ją o tym bardzo delikatnie, w zasadzie jedynie muskałem ją domysłami, by przypadkiem nie zmieniła zdania. Ostatecznie nie zmieniła. Razem z jej ostatnim słowem, gdy nie przyjęła odmowy, poczułem się koszmarnie, obrzydliwie bogaty.

Utwierdziłem się w przekonaniu, że w życiu nie liczy się to paskudne wykształcenie, bo po szkole średniej i studiach mógłbym co najwyżej sprzedawać i podkradać w McDonaldzie frytki. Najważniejsze to mieć plan na życie, wrodzoną kreatywność, pewność siebie i... bogatą, owdowiałą babcię.



Odwiedzaliśmy babcię jeszcze przez okrągły tydzień, dzień w dzień, pokazując wydrukowane, przypadkowe zdjęcia mieszkań, opowiadając o planach przeprowadzkowych i planowanej dacie ślubu, a potem weselu na sto osób, bo tylko takie uznawała babcia. Zawsze mawiała:

-Jak wesele, to tylko takie, by zazdrościł cały Londyn!

Więc takie jej wmówiliśmy, a ona stwierdziła, że możemy liczyć na jej pomoc finansową. Wtedy Nell jasno zastrzegła, oczywiście na ucho i oczywiście na obecności, że dla pieniędzy za mnie nie wyjdzie i nawet my powinniśmy znać umiar w ciągnięciu kasy od biednej staruszki. Nie dała się przekonać nawet niezapomnianą nocą poślubną, więc porzuciłem infantylną myśl o małżeństwie.

Pod koniec tygodnia, gdy siedziałem w salonie z laptopem na kolanach, a Nell w sypialni usypiała dzidziusia, postanowiłem sprawdzić stan konta i przekonać się, czy skleroza babci nie oddaliła ją od bardzo nierozsądnej myśli zatrzymania obiecanych pieniędzy dla siebie. Jednak mnie nie zawiodła, a ostatni przelew, 200 tysięcy funtów, rozciągnął mi uśmiech dalej niż od ucha do ucha. Chyba od samych drzwi wejściowych do końca korytarza.

-Nell! - krzyknąłem, podrywając się wraz z laptopem. - Mam doskonałe wieści!

Przemierzyłem pół salonu i wpadłem do sypialni, gdzie najwyraźniej Nell udało się już uśpić Molly II, a teraz ja na nowo ją rozbudziłem. Ale to nie miało istotnego znaczenia, bo przelew oznaczał koniec zabawy w rodziców. Pierwszy dzień był w porządku, drugi też, trzeci znośny, a później zabawa ta przestała być dla nas zabawna. Śmiech nawiedzał tylko Nell, każdorazowo gdy zmieniałem dzidzi pieluchę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

-Musisz się tak drzeć?

-Mam świetne wieści - powtórzyłem, rzucając się z tym biednym laptopem obok niej. - Patrz na to.

Nell przeskanowała wzrokiem ekran, wyraźnie zaintrygowała ją plama po czekoladzie na spacji i natychmiast chciała wiedzieć, czy żarłem ciastka, czy nutellę. Zaraz po tym skomentowała, wskazując ogólny stan konta:

-Jesteś obrzydliwie bogaty, Justin. Aż wstyd, że wykorzystujesz tak biedną babcię.

-Kto powiedział, że pierwszy milion trzeba zarobić? - odgryzłem się. - Ale nie o to chodzi. Patrz na ostatni przelew.

-Babcia dobrze się spisała.

-Biedna, naiwna staruszka - parsknąłem. - Szkoda tylko, że mi jej nie żal. - Chwilę jeszcze przypatrywałem się podniecającym cyfrom otwierającym doprawdy świetlaną przyszłość, a potem dodałem: - Wiesz, co to oznacza?

-Że teraz możesz postawić w klubie drinka wszystkim panienkom spełniającym niezbędne wymagania?

-To oznacza - ciągnąłem, ignorując jej zuchwałą uwagę - że połowa z tego jest twoja.

-Nie wygłupiaj się. - Przewróciła oczami, zabierając obśliniony kciuk z ust Molly II.

-Akurat tym razem jestem śmiertelnie poważny. Masz konto bankowe?

-A jak sądzisz?

Rzecz jasna, nie miała.

-Tak też myślałem. Dlatego - wtedy zerwałem się, przekopałem kilka szuflad, aż w końcu znalazłem, w tej z dokumentami dotyczącymi kupna apartamentu i mebli kuchennych, świeżo wyrobioną kartę kredytową - otrzymujesz nieograniczony dostęp do mojego konta.

-Przecież wiesz, że mi to nie potrzebne - westchnęła, próbując oddać mi kartę, ale ja się łatwo nie poddaję i na linii szef-asystent zachowuję pełną uczciwość. - Nie chcę twoich pieniędzy, Justin.

-Jesteś moją wspólniczką, młoda. Należą ci się.

-Ale ich nie potrzebuję - upierała się.

-Więc weź choćby kartę. To przecież nie są pieniądze. A w razie potrzeby zawsze będziesz mogła skorzystać. - Chyba ostatecznie ją przekonałem. Albo zwyczajnie nie chciała się kłócić. Albo niecierpliwiła się, bo opieka nad miesięczną dzidzią zaczęła ją przytłaczać i przyprawiać o migrenowe bóle głowy.

Wspólnie doszliśmy do porozumienia, by zawieść dzidziusia na pobliski komisariat, albo od razu do domu dziecka, by mieć pewność, że ktoś w lepszy lub gorszy sposób się nią zaopiekuje, ale również chcieliśmy uniknąć długich godzin formalności z serii: co, gdzie, jak, kiedy i dlaczego, do cholery, oddaje pan dziecko. Ostatnia partia pytań padłaby tylko na linii oko-oko. Postanowiliśmy podjechać pod dom dziecka i w prowizorycznym łóżku, wraz ze wszystkimi kocami wewnątrz, zostawić ją na schodach przed budynkiem. Taka ewentualność była obarczona dwoma plusami: 1) dzidzia, bez podawania z rąk do rąk, trafi tam, gdzie prędzej czy później i tak by trafiła; i 2) pozbędziemy się zbędnych formalności nie nadrywając oznak sumienia. 

Godzinę później podjeżdżaliśmy pod stary budynek, wyremontowany jedynie w części. Tego dnia, a zbliżał się już koniec września, dzięki Bogu nie padało. Stanąłem po drugiej stronie ulicy i wyłączyłem silnik, który jakby kichnął, co dla miłośnika samochodu było niebywale niepokojącym sygnałem. Jak mokry kaszel u ukochanego dzidziusia. Tak mokry, że sprawia wrażenie, jakby wraz z nim odrywały się kawałki płuc. Miałem taki raz, razem z zapaleniem oskrzeli, w podstawówce. Miesiąc bez szkoły, pełne wyżywienie podstawiane pod nos, całe popołudnia przegrane na konsoli z Austinem i listy od grona wielbicielek, które martwią się, czy mnie jeszcze zobaczą, czy będą musiały poświęcić kieszonkowe na wiązankę chryzantem na pogrzebie.

-Trochę się do niej przywiązałam - mruknęła Nell, ostatni raz głaszcząc dzidziusia po zarumienionym policzku. Molly II znów zasnęła. Pomyślałem, że jej przyszli rodzice będą mieli z nią raj na ziemi: mało płacze, nie sra przesadnie dużo i czasem zdarza jej się spać nawet do 6:30.

-Powiem szczerze: ja odrobinę też. 

Nell podała mi dzidzię, która pociągnęła bezustannie zakatarzonym nosem. Spojrzałem na nią, na tę anielską delikatność wypisaną na twarzy, i pomyślałem, że to najdłuższy czas spędzony z jakimkolwiek dzieckiem - okrągły tydzień przebywania z nią non stop, zmieniania pieluch, kąpieli, karmienia i wycierania nosa. To tylko uzmysłowiło mi, że naprawdę, ale to naprawdę nie dorosłem do roli ojca i nawet gdybym jakimś niezrozumiałym cudem polubił dzieci, z głosem rozsądku na plecach nie zdecydowałbym się własnowolnie na dziecko.

Przez chwilę pozwoliłem sobie pieprzyć odwieczną barierę odgradzającą mnie od nuty sentymentu. Przytuliłem dzidzię do piersi i ucałowałem w małą, pokrytą paroma włoskami na krzyż główkę. 

-Dobra, zabawę w rodziców uznaję za zakończoną.

Wkrótce po tym rozejrzeliśmy się po okolicy i kiedy okazała się wolna od wszelkiego rodzaju podejrzanych elementów, Nell zaniosła na schody dzielnicowej placówki domu dziecka karton, a ja w środek włożyłem dzidzię. Przed odejściem wsunąłem jej za śpiochy kartkę informującą, że jej imię to Molly i żeby przypadkiem nikt nie ośmielił się zmienić go na jakieś inne: Katy, Jazzy czy na przykład Cindy. Nie powiem, że po powrocie do samochodu poczułem dziwną, bezpowrotną pustkę. Niewątpliwie jednak kogoś brakowało. Z tego też względu postanowiliśmy zatrzymać się z Nell w pobliżu opuszczonych baraków i tam wypalić symbolicznego papierosa.

-Nie wiedziałem, że palisz, młoda - powiedziałem, gdy płomień zapalniczki zatańczył przy końcówce szluga Nell. 

-Ja też nie wiedziałam. Człowiek codziennie dowiaduje się czegoś nowego. Na przykład dziś przekonałam się, że nie nadaję się na matkę, ale od czasu do czasu mogłabym być dla kogoś starszą siostrą.

-Mnie jest dobrze tak, jak jest - odrzekłem, zaciągając się dymem, którego nie czułem już od tak dawna. Równie dawno nie zanurkowałem w żadnej pipce i kutas czasem boleśnie mi o tym przypominał. - Jestem bogaty, przystojny i gorący, a do tego mam rybkę i super kumpla. - Trąciłem Nell łokciem w bok, a ta udała, że umiera w bólach. Cała ta piątka kwestii mogła zostać zaliczona do pięciu prawd życiowych dotyczących mojego istnienia. 

Świeciło słońce, temperatura była całkiem wysoka, obskurny mur pod tyłkiem co prawda uwierał, ale dym działał znieczulająco. Przyglądałem się Nell z zaciekawieniem. Zaciągała się papierosem, co jakiś czas obtaczała kraniec językiem, co z kolei działało fantazyjnie na cały szereg moich zmysłów, potem zagłębiała daleko w ustach i dopiero na koniec uświadomiłem sobie, że to wszystko robi tylko i wyłącznie po to, by mnie sprowokować, a gdy już mnie sprowokowała, zaśmiewała się radośnie, wychylając twarz do jesiennego słońca. 

-Paliłaś kiedyś papierosa na dwóch? - spytałem niespodziewanie.

-A czy kiedykolwiek wcześniej paliłam papierosa? - Była to jednoznaczna odpowiedź przecząca. 

-W takim razie rozchyl usta. 

-Myślałam, że powiesz 'nogi'.

Zaśmiałem się.

-Nogi później. 

Zaciągnąłem się głęboko, a Nell podążyła za moim poleceniem i czekała, aż osłonię ją od słońca, z ponętnie rozchylonymi wargami, które zdawała się umyślnie i notorycznie zwilżać językiem. W najmniej oczekiwanym momencie zadzwonił mój telefon i początkowo chciałem go pieprzyć, tak jak chciałem pieprzyć wiele innych stworzeń, ale Nell powiedziała:

-Odbierz. Dziwnym trafem telefon dzwoni ci tak rzadko, że zawsze w grę wchodzi coś ważnego.

Wydostałem komórkę z kieszeni jeansów, a potem zerknąłem na Nell. Jej wrodzone zdolności przewidywania przyszłości pierwszy raz zasiały we mnie ziarno obawy.

-Nie zgadniesz, kto dzwoni. - Nie próbowała nawet strzelać. - Moja siostra, Jazzy, ta ze Stanów. A skoro ona dzwoni, niewątpliwie ktoś umarł. Do dyspozycji jest babcia i dziadek. Kogo obstawiasz?

-Dziadka - odparła. - Mężczyźni statystycznie żyją krócej. Zwłaszcza z kobietą u boku.

Odebrałem w ostatnim momencie, by usłyszeć wyraźnie spanikowany i przesiąknięty długotrwałym, monotonnym płaczem głos siostry.

-Justin? - wychlipała, później pociągnęła nosem i najpewniej otarła łzy. - Jason nie żyje.

A mnie natchnęło tylko jedno pytanie: czy cholerna intuicja nie mogła mylić się choć ten jeden raz?






~*~


Mocno przewidywalne? Bardzo możliwe. Ale bez tego nie poszlibyśmy dalej :)

24 komentarze:

  1. Zioooom powiem Ci kawał dobrej roboty hahaha <3 Czekam misia :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak wlasnie myslalam :P czekam Na rozwiniecie akcji :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu go uśmierciłaś?!?!
    Wiedziałam ��������
    Rozdział superowy nie mogę doczekać się nexta

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieeeeee!!!!!!! Tylko nie Jason!! Paula czemu to zrobiłaś!!! Ku*** tak myslalam ze po tym co powiedział raczej prosił Justina o zajęcie się Cindy i dzieckiem ze kto go zabije ale czemu tak szybko?!?! Jezu.... :'( :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do... Nigdy nie przestałaś mnie zadziwiać, ale teraz. Matko boska, chce next😱

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak właśnie myślałam ale Jason był tak mega pozytywną postacią :(((

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest ostatnia część tego ff czy będzie jeszcze 4?💓😭💜😱

    OdpowiedzUsuń
  8. Grrrr 😒 no i kurwa Cindy bd chciala Justina i on wybierze ja pfff,


    Ja tak nie chce 😬

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie narzekam ogólnie, ale trochę szkoda Jasona. Rozumiem, że inaczej być nie mogło. Teraz Cindy wkroczy do akcji... Czekam na następny.😍

    OdpowiedzUsuń
  10. Tego to nie przewidziałam 🤔 Ale i tak powrót Cindy mi się nie podoba

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak Ty mogłaś zabić Jasona?! No jak?!
    Może był chory? A może jakiś gostek z LA uznał go za Justina i chciał się zemścić?
    Więcej teorii nie mam XD
    Mam nadzieję,że wkrótce się wszystko wyjaśni :) (A może Jason tak na przykład zmartwychwstanie :) )
    Nie mogę się doczekać kolejnego :*

    OdpowiedzUsuń
  12. W sumie jakos na 95% wiedzialam ze on umrze. Szkoda ale dzieki temu jeszcze ciekawiej :D
    Mam takie pytanie; bedzie nowe opowiadanie jak konczysz priest?

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiedziałam! Wiedziałam! Bo nie bez powodu napomknęłaś o tym układzie, że jak coś się stanie, to jeden z bieberow na się.zajac bliskimi drugiego! I jeszcze o tym pozegnaniu :o byłam pewna, jednak, że zrobisz to a następnym rozdziale, ale cóż, będzie ciekawie <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Czyli w nastepnym pojawi sie Cindy jak nic! Finally!
    Rip Jasson

    OdpowiedzUsuń
  15. Myślałam, że jego śmierć jest zbyt banalna jak na twoje pisanie... Jak zwykle mnie zaskoczyłaś

    OdpowiedzUsuń
  16. CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO CO

    OdpowiedzUsuń
  17. PRZEPRASZAM, ALE CO DO KURWY?:)

    OdpowiedzUsuń
  18. A może to brat Cindy, Zayn go zabił? Bo zazdrosny ? Czekam na next ❤

    OdpowiedzUsuń
  19. Że co ? Jak to on nie żyje ? :O

    OdpowiedzUsuń
  20. Umarłam,ok?
    Ten rozdział mnie zabił

    OdpowiedzUsuń
  21. Co to ma być?? Jak mogłaś? Ale to było wiadome po tej ich obietnicy ^-^ czekam na next *-*

    OdpowiedzUsuń
  22. Zaczelam czytać tego bkoga nie wiedząc że są poprzednie części, taaak wiem śmieszne.. Ale zakochalam się w nim jest BOSKI!!!�� i jedyny jaki czytam ��I nie wyobrazam sobie by Justin mialby wrócić do Cindy, ON MA BYĆ Z NELL IM KIBICUJE! ������
    ~Em.

    OdpowiedzUsuń
  23. Jeju jak mogłaś !!!!!!!!!!! Czekam jak coś w końcu bedzie się działo pomiędzy nimi nooo !!!!!!

    OdpowiedzUsuń