To z lekka niefortunne, że dla Nell, do której nie czuję absolutnie nic prócz zagorzałej sympatii, kolejny już raz ryzykuję życiem i wsiadam za kierownicę po dwóch niemałych łykach piwa. Gdyby uprzedziła mnie prędzej, spisałbym testament na wypadek niechybnej śmierci. Idąc do samochodu, zastanawiałem się, komu przepisałbym to wszystko, co mam, czyli trochę pieniążków, czyli czyli trochę fajne mieszkanie w trochę fajnym miejscu i czyli autko. A nade wszystko rybkę w zarośniętej glonami szklanej kuli. I doszedłem do wniosku, że chcąc, nie chcąc, zyskałaby moja córka, bo na dobrą sprawę nie mam nikogo, z kim mógłbym się tym wszystkim dzielić. Odpalając silnik, postanowiłem, że jakiś procent należy się też Cindy za straty moralne. Ale mimo wszystko żywiłem spore nadzieje, że dziś jednak jeszcze nie zginę.
Z tym postanowieniem włączyłem się do ruchu, a na pierwszych światłach zapiąłem pas, bo ostrożności nigdy za wiele.
Jeszcze w Stanach nie narzekałem na brak adrenaliny. Dziś życiem na krawędzi mogę nazwać co najwyżej seks bez gumek, ale nerwów przy tym więcej niż z dwusetką na liczniku.
Oczywiście w jakimś stopniu, mniejszym czy większym i obstawiałbym w tym przypadku, że mniejszym, bo w końcu co mogło się zdarzyć na głupiej wycieczce szkolnej, zaalarmował mnie telefon Nell. Inaczej, rzecz jasna, nie wsiadłbym do samochodu. Trzy razy zmieniałem pas ruchu, wyprzedzając drogowe ofermy. Po piętnastu minutach mignęła mi gdzieś w bocznym lusterku tablica informująca o wyjeździe z Londynu. Na trzydziestym kilometrze otrzymałem sms'a z dokładnym adresem ośrodka wypoczynkowego, więc zatrzymałem się na poboczu, by wpisać miejscowość i nazwę ulicy w GPS'ie w telefonie.
Droga była stosunkowo pusta, dlatego przyjemnie sunęło się po dwupasmówce. Ale to nadal nie były Stany. Tam wpadało się na międzystanówkę i mknęło, i pędziło, i samochód przecinał opór powietrza, i można było się zakochać w tych samotnych drogach wiodących przez stepy i półpustynie. Potrząsnąłem głową, bo tu była Anglia i jasne przejawy nowych technologii, a mi brakowało powodu, by wrócić do Stanów. Bo asfalt nim mimo wszystko nie był.
Na setnym kilometrze włączyłem radio. Nieprzyjemnie było pędzić w aż tak cichej ciszy. Mało brakowało, a zacząłbym mówić sam do siebie. Mijałem rzędy samochodów. Im dalej od stolicy, tym ich mniej i tym cieplejsza była atmosfera na szosie, a co za tym idzie, coraz głębiej popadałem w nostalgiczne wspomnienie Ameryki. Czasem po ostrych kłótniach z Cindy siadałem za kółkiem i jechałem. Po prostu jechałem, przed siebie, gdzie sięgałem zapasem benzyny w baku. Często w ciszy, bo nie lubię muzyki. Choć ta cisza nie była tak cicha, jak ta tutaj, bo wtedy miałem o czym myśleć, a teraz nie. Może to jednak prawda, że człowiek z problemami jest odrobinę szczęśliwszy, bo przynajmniej nie ma w głowie tej wszechogarniającej pustki.
Dziś trafiłem na stację radiową, która puszczała same stare kawałki; takie, które słyszy się przed naczepą tira albo w zapyziałych zajazdach poza główną drogą. Muzyka leciała cicho w tle, a ja starałem się myśleć o czymś nie przyjemnym, ale również nie nieprzyjemnym. O czymś neutralnym, co jakoś współgrałoby z melodią i zachrypniętym, przepitym głosem wykonawcy.
Godzinę później, czyli z piętnastominutowym opóźnieniem względem tego, co obiecałem Nell, i czterdzieści pięć minut przed czasem wyznaczonym przez GPS, dotarłem do małej mieściny Shifnal, kawałek za Birmingham. Zostały mi do pokonania dwie przecznice i wtedy zauważyłem drewnianą bramę z również drewnianym szyldem głoszącym "Ośrodek wypoczynkowy Shifnal". Bardzo chwytliwa nazwa. Wtoczyłem się wolno na teren ośrodka, później zaparkowałem kawałek za bramą w cieniu jakiegoś słabego drzewka; jednak nie tak przesadnie słabego, bo gdyby przewróciło się na samochód, musielibyśmy razem z Nell wracać pociągiem. Wysiadłem i od razu poczułem ogromną różnicę: tu powietrze było świeże i choć rześkie, rześkość ta była bezpośrednim efektem braku tylu spalin; ponad to dobrze było się oderwać od miejskiego gwaru i tej wymuskanej infrastruktury. Tu domy były bowiem drewniane i wiele z nich nie słyszało o remoncie od dziesiątek lat. Założę się, że regularnie co tydzień obchodzą najróżniejsze festyny: festyn z okazji pierwszego dnia wiosny, festyn z okazji wyhodowania największego tulipana w obecnym tysiącleciu, festyn z okazji rocznicy urodzin zmarłego już burmistrza czy kogoś w tym rodzaju i festyn z okazji 57 dnia wiosny, bo taki dziś mamy. Shifnal kojarzyło mi się z mieściną oderwaną od rzeczywistości; taką, jakie spotykałem tylko na tych opuszczonych drogach w Stanach. Powiało sentymentem.
Zdążyłem parę razy zaciągnąć się świeżością powietrza i zaraz po tym ujrzałem drobną postać biegnącą przez środek dziko rosnącego trawnika wprost do mnie. Zawczasu otworzyłem ramiona, a Nell jak w nie wpadła, tak pchnęła mnie, aż oparłem się o drzwi BMW, inaczej straciłbym równowagę. Ścisnęła moją szyję, przez moment brakowało mi powietrza, więc w odwecie ścisnąłem ją z takim samym zasobem siły, tylko mojej siły, co równocześnie oznaczało pogranicze połamanych żeber Nell. W mig mnie puściła i rzekła:
-Będę ci za to wdzięczna do końca życia.
-Jeszcze nie wiem nawet, za co - odparłem, masując obolały kark.
-Za to, że w ogóle tu przyjechałeś - odetchnęła głęboko. Dopiero wtedy zobaczyłem, że była zmachana i z całą pewnością trawnik, przez który pędziła, jest większy, niż się wydaje, bo Nell miała całkiem dobrą kondycję, a teraz dyszała jak stuletnia lokomotywa. - No, dziękuję.
-Dziubas, powiedz mi w końcu, za co?
-Przecież mówię - sapnęła, teraz z irytacją, nie z wysiłku. - Że tu po mnie przyjechałeś.
-Ale chyba nie jechałem taki kawał drogi, żeby usłyszeć, że wszystko u ciebie w porządku i po prostu wolałabyś już wracać. - Po pierwszym spojrzeniu na Nell miałem pewne obawy, ale w jej oku kręciła się jakaś stara łza i to mnie (jakkolwiek to brzmi) uspokoiło.
-Nie, nie jechałeś - przyznała. - Ale opowiem ci o tym w pokoju, choć.
Złapała mnie za rękę i razem przebrnęliśmy przez trawę, która owszem, zajmowała znaczenie większą przestrzeń, niż się tego spodziewałem. Dotarliśmy pod tylne wejście do ośrodka, bo Nell uznała, że przy frontowych drzwiach koczuje ktoś typu dozorcy i pilnuje, by do ośrodka nie wkradał się żaden nieproszony gość i nie przeszłoby zapewnianie go, że ja mimo wszystko jestem proszonym gościem. Gościem, który spędził w samochodzie dwie godziny i piętnaście minut, by dotrzeć do jakiejś wiochy, która niebezpiecznie przypomina mu młodzieńcze lata w Ameryce; gościem, który prawdę powiedziawszy nadal nie wie, po co cisnął się przez ćwierć kraju z nogą na gazie.
Nell zaprowadziła mnie korytarzem do końca i tam na lewo. Weszliśmy do sporego pokoju, który gdyby nie powierzchnia i brak krat w oknie, mógłby uchodzić za więzienną celę. Pod przeciwnymi ścianami w rzędzie ustawionych było sześć łóżek, trzy po jednej stronie, trzy po drugiej. Nell usiadła na tym, na którym panował względny porządek bo: pierwsze łóżko to dwie książki, długopis i zmięta kartka; drugie pełno okruszków po ciastkach albo płatkach śniadaniowych; na trzecim piętrzący się stos ubrań, jakby chwilowa właścicielka łóżka napadła na galerię w trakcie wyprzedaży i wykarmiła pracowników sieciówek dożywotnim kieszonkowym; czwarte i piąte łóżka to kilka kompletów koronkowej bielizny i zmięta kołdra. A na szóstym siedziała Nell. Bez książek, bez okruchów, bez rozwalonych ciuszków, tych bardziej i mniej seksownych. Poklepała miejsce obok siebie, a sama wciągnęła nogi na materac i usiadła po turecku. Gdy zająłem miejsce obok niej, kopnąłem buty pod łóżko i rozsiadłem się na drugim krańcu łóżka, Nell stwierdziła, że śmierdzą mi skarpetki, a ja oznajmiłem, że przez jej fanaberie nie zmieniłem bielizny od około trzydziestu godzin. To mnie usprawiedliwiło.
Po krótkiej ciszy Nell powiedziała po raz trzeci:
-Dziękuję, że przyjechałeś.
Przewróciłem oczami i odrzekłem:
-To już słyszałem. Teraz chcę poznać powód, dla którego tłukłem się przez prawie dwie i pół godziny w takim skwarze.
-Justin, oni - pociągnęła nosem - oni mnie ośmieszyli. Zrobili ze mnie kompletne dziecko-kretynkę. Połączenie dzieciaka z kretynką.
-Jesteś dzieciakiem - przypomniałem jej.
-Ale nie jestem kretynką. Poza tym nie przerywaj mi. - Zakryła moje stopy własną poduszką i zwróciłem jej uwagę, że to chyba nie był dobry ruch. - Mieszkam tutaj, w pokoju, z tą twoją rudą.
-Jaką rudą? - spytałem, bo nie pamiętałem, żebym osobiście miał jakąś rudą.
-Tę farbowaną, z imprezy, ma na imię Ari. Na pewno ją pamiętasz, przecież z nią spałeś.
Może to nie była odpowiednia pora i miejsce, ale zachichotałem krótko.
-I to, że z nią spałem, oznacza, że pamiętam jej imię? - Teraz Nell przewróciła oczkami. - Ale tę pamiętam. Masz z nią jakiś problem?
-Ona ma chłopaka i ten chłopak chodzi do jej klasy, a co za tym idzie, jest tu, na tej przeklętej wycieczce.
-Wpadł ci w oko?
-Nie w tym rzecz - odparła, ale chyba po części trafiłem w sedno. - Może troszkę. Nie wiedziałam, że on i Ari są razem. Poszłam z nim wczoraj wieczorem na spacer, wziął ze sobą piwo, a wiesz, że nie mam mocnej głowy.
-Zrobił ci coś? - wtrąciłem zaalarmowany. - Piśnij słówko, a stanę do walki w obronie mojej dziewczynki.
-Zrobił, nie zrobił, w każdym razie nie w takim znaczeniu. Nie byłam pijana, tylko odrobinę kołysząca się i rozweselona. Pamiętam, że całowałam się z nim i musiałam mu chyba powiedzieć co nieco o swojej orientacji, bo z kolei dzisiaj rano, kiedy ja i Ari, która do tej pory wydawała się całkiem sympatyczna, zostałyśmy same w pokoju, ona usiadła na moim łóżku i powiedziała, że też nie jest pewna, kogo woli: czy dziewczyny, czy chłopaków. Całowałam się z nią i jak się później okazało, nagrali to wszystko, bo jedyne, czego chcieli, to ośmieszyć mnie.
Przysłuchiwałem jej się uważnie, jedząc ciastka tej współlokatorki, której łóżko stanowi oborę pełną okruchów, a gdy Nell skończyła i poznałem to wyraźnie, bo zaczęła bawić się gumką białych majtek w serduszka, spytałem:
-Skoro całowałaś się z tym chłoptasiem wczoraj wieczorem, po co dzisiaj całowałaś Ari?
A ona spojrzała na mnie w taki sposób, jakby odpowiedź miała wymalowaną na czole.
-A skoro ty śpisz jednego wieczoru z jakąś dziewczyną, po co kolejnego ranka myślisz o seksie z kolejną? - Uznałem, że to pytanie retoryczne. - Ari jest ładna, sam to przyznałeś. Poza tym, chciałam zobaczyć, jak to jest z dziewczyną.
-I jak jest?
-Miała truskawkowy błyszczyk - oznajmiła. - Całkiem smacznie.
-Lepiej niż z facetem?
-Lepiej niż z jej chłopakiem, ale gorzej niż z tobą i tym kolesiem z hotelu, wiesz. - Na wzmiankę o drażliwym temacie, do którego nie wracaliśmy już po pamiętnej nocy, oboje spięliśmy się i nastał moment powagi, który zaraz zakłóciło skrzypnięcie drzwi. Do pokoju weszła właścicielka paczki zjedzonych ciastek.
-Wypad stąd, mała - zażądałem. - No już.
Wystraszona drobinka potrząsnęła głową i wypadła za próg, jakbym ją gonił. Wtedy Nell sapnęła z wyrzutem:
-Dzięki. To była jedyna dziewczyna, z którą rozmawiało mi się nie tak źle jak z każdą inną. Teraz zostałeś mi już tylko ty.
-To dla ciebie zaszczyt, słońce.
-Chyba bym tak tego nie nazwała.
-Niewdzięczny bachor.
Siedzieliśmy na jej tymczasowym łóżku, bo uznałem, że to główne dzieli ze mną, jeszcze kilkanaście minut. Wtedy na korytarzu wzniósł się gwar i postanowiłem, że to najlepszy czas, by dać niewychowanym szczeniakom nauczkę i wsadzić im w sam środek dupy skróconą lekcję szacunku. To śmieszne, że szacunku zamierza uczyć ich człowiek, który sam ma go wyłącznie do matki, złotej rybki i pracowników McDonalda. Wcisnąłem stopy w adidasy, a Nell nie zdejmowała trampek przed drapieżnym wskokiem na pościel, więc była gotowa przede mną. Spytałem, czy ma na zbyciu zapalniczkę, kastet i scyzoryk z dziesięciocentymetrowym ostrzem, ale Nell stwierdziła, że liczy jedynie na groźby karalne z mojej strony i gdyby chciała spalić ich poćwiartowane szczątki, nie fatygowałaby mnie aż z Londynu.
Przed wyjściem z wieloosobowego pokoju spytałem:
-Jest jeszcze jakaś inna ruda? Wiesz, nie chciałbym jej z kimś pomylić.
-Jest - odparła. - Najlepsza przyjaciółka Ari, z kilometrowymi odrostami, taka brzydsza kopia popularnej koleżanki. Nie pomylisz się.
-Skoro tak twierdzisz - zaufałem jej na słowo. - A ten jej chłoptaś?
-Wymuskany laluś w rurkach. Najpewniej taki, którym sam byłeś w liceum.
Spojrzałem na nią zażenowany.
-I upadłaś tak nisko, żeby całować się z kimś takim? Zawiodłem się na tobie.
-Skoro tak twierdzisz - odparła moimi słowami.
Wyszliśmy na korytarz, który ciągnął się przez połowę budynku, po środku jeden od drugiego odgradzała drewniana klatka schodowa, a później ciągnął się kolejny równie długi korytarz. Przeszło mi przez myśl, że gdyby tak wzniecić ogień na klatce schodowej, cały budynek poszedłby z dymem. Ale Nell nie miała przecież zapalniczki, a ja swoją zostawiłem w samochodzie, do którego mamy całą wieczność przez zapuszczony trawnik, czyli stanowczo za daleko. Ta myśl przypomniała mi o złożonej obietnicy powrotu na siłownię, na którą nie wróciłem, bo Nell po raz kolejny miała rację - byłem stanowczo zbyt leniwy. Zbyt leniwy, by żyć.
Ruszyliśmy przed siebie, skąd dobiegały głosy. Gdy nie zastaliśmy ich na klatce schodowej, a te z całą pewnością nie spływały z poddasza, wkroczyliśmy w przedłużenie pierwszego korytarza. Na jego końcu stała grupka, dla Nell młodzieży, dla mnie dzieciaków, bo po ile mieli lat? Osiemnaście, dziewiętnaście? Sam nie pamiętałem, kiedy tyle miałem, co oznaczało, że w kwestii wieku mogłem mieszać ich z błotem. Farbowana ruda bez odrostów, Ari, siedziała na parapecie, a pomiędzy jej nogami stał jakiś chłoptaś, pewnie należący do niej, bo 1) wymieniali się śliną i 2) był w rurkach. Nell zaczęła zwalniać, kiedy ja szedłem w tym samym tempie i po chwili złapałem chłopaczka za ramię. Pchnąłem go na ścianę i spojrzałem na niego z góry. Z góry, bo był śmieciem i zabawił się kosztem Nell, i z góry, bo czubek jego głowy kończył mi się w okolicy kości przegrody nosa. Ten gość to chodząca porażka, na którą poleci tylko nastolatka. Nawet brwi miał wyregulowane od linijki, to już gruba przesada. Takiemu nie podałbym nawet ręki. Aż mi się żal dzieciaka zrobiło i nie od razu rozmazałem mu chrząstkę nosa.
-Czego chcesz? - rzucił na popis.
-Na dobrą sprawę przyszedłem skopać cię po jajach, ale teraz zastanawiam się, czy w ogóle je masz - westchnąłem zawiedziony. Nie tego się spodziewałem. Jakiegoś bicepsa, zarostu, czegokolwiek. - Nawet twoja laska musi mieć wątpliwości. Całowała się z Nell, puściła się ze mną...
-Co ty pieprzysz? - wszedł mi w słowo.
-Ach tak, pewnie się nie pochwaliła. Dała mi dupy na imprezie, w męskim kiblu. Ale pewnie ma problem ze zliczeniem, ilu tych facetów było.
-Kiedy? - warknął chłopaczek, a żyłka na szyi zaczęła mu śmiesznie podskakiwać.
-Jakiś miesiąc temu. Obstawiam, że byliście wtedy razem.
Byli. Nie musiał nic mówić, bo jego mina odezwała się za niego. Ale nadal puszył się i rzucał, może podskoczyła mu adrenalina, a może chciał uratować choć skrawek godności i udowodnić przed połową klasy, że potrafi chociaż porządnie przywalić. Wymierzył uderzenie, ale wystarczyło, że cofnąłem się na krok, a jego pięść zamaszyście przecięła powietrze.
-Nie chcę się z tobą bić, dzieciaku - mruknąłem, dopychając jego bark do ściany, bo liczyłem na to, że gdy pogruchoczę mu choć tę jedną kość, spuści z tonu.
-Śmiało, uderz mnie - prowokował. - Założę się, że zgrywasz twardziela, a w rzeczywistości...
Jeszcze kiedy mówił, westchnąłem, a pod koniec zdania wbiłem mu pięść w brzuch i przez chwilę miałem wrażenie, że przebiłem się na wylot i poczułem ścianę za jego plecami, co oznaczałoby jednocześnie, że zabiłem gnojka. Ale on zgiął się w pół, zsunął po ścianie i padł jak zabity pod parapetem.
Zająłem jego wcześniejsze miejsce pomiędzy nogami wystraszonej rudej i powiedziałem, niegłośno, ale też nie przesadnie cicho, bo wianuszek gapiów powinien to usłyszeć:
-A ty, kochanie, jesteś w łóżku słabsza, niż mogłabyś przypuszczać. Nie wystarczy założyć koronkowych majtek. Trzeba mieć to coś. - Zahaczyłem kciukiem jej podbródek. - A tobie wyraźnie tego czegoś brakuje.
Odpychając się od jej kolana, zrobiłem pół obrotu i ruszyłem przed siebie. Zgarnąłem po drodze ramieniem Nell i z jednej strony ostentacyjnie pocałowałem ją w czoło, a drugiej pocałowałem ją, bo po prostu miałem na to ochotę i po prostu odrobinę za nią tęskniłem, choć nie dorosłem jeszcze do tego stopnia, by się do tego przyznać. Wróciliśmy na wschodni korytarz i weszliśmy do ostatniego pokoju na prawo. Torba Nell (moja) była już spakowana i zapięta stała na szafce nocnej. Przewiesiłem ją na ramieniu, a Nell zabrała z łóżka jeansową kurtkę i chciała wychodzić, ale zatrzymałem ją, wskazując łóżko rudej i bieliznę na środku pościeli.
-Skombinuj nożyczki - poleciłem.
Po paru sekundach Nell podała mi nożyczki jak pielęgniarka skalpel skupionemu chirurgowi przy stole operacyjnym. Jednym ruchem rozciąłem jej majtki. Nie podpisałem się pod swoim dziełem, bo uznałem, że ta zdoła się domyślić, kto chciałby przerżnąć ją tak, jak przerżnął jej majtki w połowie. Bo wbrew temu, co mówiłem, nie było mi z nią tak najgorzej.
Wyruszyliśmy w podróż przez wysoką trawę. Słońce przygrzewało z bezchmurnego nieba, więc nawet Nell, która wiecznie marzła, miała na sobie koszulkę bez ramiączek i nie spieszyło jej się z zakładaniem kurtki. Dopiero jak dotarliśmy do samochodu, drażnieni źdźbłami trawy i mrówkami, z czego przynajmniej trzy wlazły mi do buta, Nell oznajmiła, że tak naprawdę od drzwi ośrodka do samej bramy prowadzi szutrowa droga, ale chciała podśmiewać się pod nosem na dźwięk mojego narzekającego na wszystko i wszystkich głosu. Byłem za stary, by obrażać się o coś podobnego, więc jedynie pchnąłem jej ramię, zapominając, że Nell waży dziesięć kilo i przewraca się prędzej niż kulawy bez nogi. Runęła w trawę i dobiegła do samochodu dopiero wtedy, gdy odpalałem silnik.
-Mrówka gryzie mnie w pupę - oznajmiła. - Napuchnie mi.
-I w końcu będzie wyglądało, jakbyś miała pupę - odparłem. - Poza tym, mnie gryzie w duży palec u stopy. Uniknęlibyśmy tego oboje, gdybyś od początku powiedziała o drodze.
-Wtedy nie byłoby tak fajnie.
-Co jest fajnego w przedzieraniu się przez chaszcze?
-Ty - stwierdziła. - A w zasadzie twój głos brzmiący jak "jestem wymuskaną księżniczką, która wdepnęła w gówno i szuka chętnego, który zliże je z mojej podeszwy".
-Sama to wymyśliłaś? - parsknąłem.
-Byłeś moją inspiracją.
Za bramą spytałem Nell, czy mimo wszystko nie powinna poinformować opiekuna wycieczki o swoim wcześniejszym powrocie, a ta stwierdziła, że nie ma nic przeciwko, by babka dostała zawału, bo to oznaczałoby miesięczne zwolnienie i przez cały miesiąc kończyłaby w poniedziałki i środy godzinę wcześniej. Pominąłem fakt, że odkąd Nell poznała mnie, chyba w ogóle zapomniała drogę do szkoły.
Przed wyjazdem z mieściny, która zdążyła mnie prawdę powiedziawszy uwieść, bo była niewielka, bo powietrze pachniało w niej przyjemnie, bo przywodziła na myśl stare i o dziwo dobre czasy, zagaiłem Nell, czy nie ma ochoty czegoś przekąsić, ale w Shifnal i tak nie znaleźlibyśmy żadnej porządnej knajpki. Wbiliśmy się w rząd samochodów na drodze wylotowej z miasta, a stamtąd, po dwudziestu minutach z nogą na gazie, wróciliśmy na autostradę i gnaliśmy prosto do Londynu.
W międzyczasie Nell wymieniała wszelkie plusy i minusy wycieczki i jak przypuszczałem, lista plusów była bardzo ograniczona. Jednym z nich była nie najgorsza współlokatorka, którą jednak spłoszyłem. Drugim pyszne śniadania. A trzecim samotne spacery dookoła miasteczka. Minusami okazało się wszystko inne: reszta rówieśników, nauczyciele, obiady i kolacje, pogoda, bo Nell preferowała obfite deszcze, a nawet wygoda łóżka, która pozostawiała wiele do życzenia. W podsumowaniu, była mi niezmiernie wdzięczna, że zabrałem ją wcześniej, bo stęskniła się za pluszowym misiem, Bezfiutkiem, który czekał na nią po wewnętrznej stronie łóżka w mojej sypialni. Został ochrzczony imieniem "Bezfiutek" z jednej prostej przyczyny: ktoś fabrycznie pozbawił go przyrodzenia.
-Z moich ustaleń wynika - oznajmiłem po jakimś czasie, gdy stanęliśmy w korku i to był najdziwniejszy rodzaj zjawiska pozaprzyrodniczego, bo skąd na dwupasmówce ni stąd, ni zowąd, korek na dziesiątki samochodów? - że do samego Londynu nie mamy po drodze żadnego McDonalda. Przynajmniej tak twierdzi internet w mojej komórce.
-Nie jestem głodna - odparła Nell i przemieściliśmy się około pięciu metrów w przód. Przez moment miałem wrażenie, jakbyśmy cofali się na środku autostrady.
-Ale ja jestem. - Wzniosłem oczy ku niebu.
W Nell momentami uaktywniała się szczególna wada - uważała się za pępek świata.
-Sądzę, że powinieneś przejść na dietę i żyć o wodzie przez najbliższy tydzień. Założę się, że kiedy mnie nie było, jedyne co robiłeś to żarcie chipsów przed telewizorem.
-No wiesz - obruszyłem się. - Jesteś niesprawiedliwa. Spaliłem cały Mount Everest kalorii. Nie wiem, czy wiedziałaś, ale szesnastolatki potrafią bzykać się całą noc i wciąż nie mają dość - oznajmiłem radośnie. - Wiedziałaś?
Nell powinna spojrzeć na mnie, westchnąć i przewrócić oczyma, bo robiła tak zawsze pod wpływem chwilowej irytacji. Tymczasem ona nie wykonała nawet pierwszego warunku. Wręcz przeciwnie, odwróciła głowę do okna i narysowała palcem małego kutaska na skraju szyby, chociaż prosiłem ją niejednokrotnie, by swoje zapędy artystyczne trzymała na wodzy w pobliżu mojego samochodu. Uszczypnąłem ją więc w udo i wtedy nie wytrzymała.
-Więc to to robiłeś przez ostatnie cztery dni? - zaatakowała. - Od klubu do klubu, od pizdy do pizdy, tak?
-Przecież sama kazałaś mi się dobrze bawić i powiedziałaś nawet, gdzie schowałaś gumki.
-To był rodzaj takiego samego rozkazu jak ten twój. Życzyłeś mi dobrej zabawy, wiedząc, że nie będę się dobrze bawić. Ja życzyłam ci dobrej zabawy, mówiąc przez to, żebyś w żadnym razie nie bawił się dobrze.
-Czy to ma jakikolwiek sens? - prychnąłem. - W każdym razie, ja bawiłem się pierwszorzędnie, tylko ta małolata dała mi nieźle popalić. Była tak cholernie gorąca - wciągnąłem gwałtownie powietrze przez zaciśnięte zęby.
Korek został wyciągnięty i polał się potok samochodów. Właśnie wtedy, gdy gwałtownie przyspieszyłem, by poboczem wyminąć chociaż parę samochodów, które oddalały moją wizytę w McDonaldzie, Nell odpięła pas, wciągnęła ubłocone tenisówki na fotel i przelazła na tylne siedzenia, potrącając przy tym i puszkę coli pomiędzy siedzeniami, i drążek zmiany biegów. Rozłożyła się na wszystkich trzech tylnych siedzeniach, przodem do oparcia, tyłem do lusterka, w którym mógłbym na nią zerkać, i wycedziła przez zęby:
-Idę spać. Obudź mnie, gdy dojedziemy.
-Ale - próbowałem podjąć rozmowę, jednak bezskutecznie.
-Dobranoc, panie Jestem Wielkim Kutasem Który Dzieli Ludzi Na Tych Do Bzykania Tych Bez Dziurki I Nell.
Uznałem, że każda kobietka, i mniejsza, i większa, miewa czasem minuty półzałamania psychicznego, a Nell jest tak dobra, że zamiast zamęczać mnie zmiennym nastrojem z fotela pasażera, poświęciła się i wylądowała na tyłach. Wmówiłem więc sobie, że zupełnie nie ma się czym przejmować i rzuciłem do Nell krótko: koc jest za lewym zagłówkiem. Bo naprawdę sądziłem, że jest zmęczona i utnie sobie drzemkę. Jakoś nie przeszło mi przez myśl, że wzmianka o Wielkim Kutasie Który Dzieli Ludzi Na Tych Do Bzykania Tych Bez Dziurki I Nell ma jakiś osobliwy związek ze mną. A tym bardziej z Nell. Może nie byłem jeszcze na tyle rozwinięty, by wychwycić coś na kształt sceny zazdrości. A może małolata nocą naprawdę dała mi popalić, naprawdę spadł mi poziom kondycji i naprawdę potrzebowałem snu.
Droga powrotna trwała siedem minut krócej. O tyle szybciej przekroczyłem tabliczkę z napisem Londyn, podczas kiedy taką samą, przekreśloną, na drugim pasie jezdni minąłem, jadąc w przeciwnym kierunku. Dostrzegłem w oddali szklane wieżowce i przez szczelne szyby powrócił smród spalin. Tyle wystarczyło, bym zatęsknił za drewnianym Shifnal w głębi kraju. I jeszcze bardziej za Ameryką. Ostatnimi czasy zbyt często wybierałem się w podróż po własnych wspomnieniach, dlatego przekonałem samego siebie, że skoro mieszkam w jednym z tych szklanych apartamentowców i skoro produkuję od groma spalin, na które sam narzekam, takie życie jest mi pisane i nie ma co wspominać przeszłości, bo niewątpliwie miała równie wiele wad co teraźniejszość. Tylko może odrobinę mniej spalin. Ale tylko odrobinę. I tylko dlatego, że mimo wszystko miałem odrobinę gorszy samochód.
Postanowiłem obudzić Nell, gdy jeszcze na obrzeżach zjechałem na stację benzynową.
-Wstawaj, dziubas - powiedziałem. - Czeka cię szlachetna misja.
-Przecież nie spałam - odpowiedział mi przytomny głos.
-To po jaką cholerę przez ostatnie półtorej godziny udawałaś, że śpisz?
Nell podniosła się raptownie, była w bojowym nastawieniu, ale gdy spojrzała na moją skrzywioną, być może wyglądającą całkiem nierozsądnie minę, westchnęła polubownie.
-Jesteś tak mało domyślny, że aż chce mi się śmiać. Albo płakać. Sama nie wiem.
-Zostawmy tę kwestię w świętym spokoju - stwierdziłem, gdy ja nie rozumiałem jej, a ona najwyraźniej nie rozumiała mnie. Albo nie pojmowała faktu, że ja nie pojmuję jej faktów. - Mam dla ciebie szlachetną misję.
-Jaką?
-Już ci mówię, cukiereczku. - Zatrzymałem się przy dystrybutorze z benzyną. - Muszę zatankować, a zaraz umrę z głodu, więc pójdziesz na stację i kupisz mi...
-Nie - przerwała, jakbym rozwiązanie mądrej sentencji miał wypisane na czole.
-Gumki - dokończyłem.
-Nie - ponowiła, teraz już z uzasadnionym protestem. - Nie ma mowy. Prędzej spalę się ze wstydu.
-Przecież wysyłam cię po gumki, nie po gazetkę z ruskim porno dla ubogich.
-To nie zmienia faktu, że się nie zgadzam.
-Ale to nie była prośba, Nell. To służbowy rozkaz.
Tak czy inaczej nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Wypełzła tylnymi drzwiami. Ja również wysiadłem i nim zabrałem się za upijanie samochodowego baku benzyną, wcisnąłem w dłoń Nell dwadzieścia funtów, rzucając na odchodne:
-Pięć paczek, proszę.
Zatankowałem do pełna i w tym czasie Nell powinna już wrócić. Ale nie wróciła i zacząłem się niepokoić, czy walczy z samą sobą, z obsługą stacji, czy może dała nura tylnymi drzwiami i jest w drodze do McDonalda na piechotę. Zakręciłem wlew paliwa i ruszyłem na stację, a tam przyjemnie objął mnie ziąb klimatyzacji. W sklepie nie było tłoku. Tylko młody kasjer, stary kierowca tira oglądający, a jakby inaczej, gazetkę z ruskim porno dla ubogich, i Nell. Snuła się przy kasie, gdzie na półce wystawione były prezerwatywy. Niby na nie zerkała, niby nie. Pewnie myślała nad smakiem, a może jeszcze szukała gdzieś tej wewnętrznej odwagi, bo przecież zakup gumek to straszna zbrodnia i z całą pewnością zostanie zbesztana przez sprzedawcę, który patrzył na Nell tak, jakby sam chciał zasponsorować jej te gumki, byle by tylko użyła je z nim.
W końcu nabrała w płuca powietrza i oznajmiła:
-Poproszę - na tym się chwilowo skończyło. - Poproszę - ponowiła - no, tę pułapkę na plemniki.
W rozbawionym zażenowaniu oparłem się o regał ze słonymi przekąskami i kilka razy uderzyłem czołem o paczkę solonych prażynek. Kierowca tira z wąsem oderwał wzrok od gazety i nagle zdałem sobie sprawę, że musiałem wyglądać bardziej interesująco niż dwie cycate blondynki na okładce. A to z kolei zdołało mnie zaniepokoić.
-Mogłabyś powtórzyć? - poprosił sprzedawca, bo chyba nie pojął obrazowej metafory Nell. Być może gdybym sam nie zlecił jej tego zadania, dwoiłbym się i troił, zanim doszedłbym do sedna.
-No gumki. Poproszę gumki. Pięć paczek.
Kasjer zachichotał pod nosem, ale bez dwuznacznego komentarza skasował pięć małych pudełeczek. Kiedy już Nell uporała się ze swoją misją, podszedłem do lady rozbawiony i kazałem doliczyć facetowi należność za benzynę.
-Doskonale mogłeś kupić je sobie sam - burknęła Nell, kiedy wkładałem kartę kredytową do czytnika.
-Wiem - oznajmiłem i wpisałem pin. - Po prostu zabawne były twoje poczynania. Zabawne - zwróciłem się do chłopaka za blatem - mam rację?
-Pułapka na plemniki - skomentował. - Sam bym tego lepiej nie ujął.
Nell głowiła się chwilę, a poinformował mnie o tym jej zmarszczony nos. Marszczyła go kilkukrotnie w ciągu doby i za każdym razem zwężone dziurki w nosie oznaczały nic innego tylko skrupulatnie dopinany na ostatni guzik plan. Teraz także, kiedy zapłaciłem i wyjmowałem już kartę z terminala płatniczego, Nell dodała:
-A dla tego pana - dźgnęła mnie między żebra - poprosimy jeszcze tabletki na potencję. Biedaczek ma ostatnimi czasy spore problemy.
Wyjechaliśmy ze stacji niedługo po tym: z pełnym bakiem benzyny, odcedzonymi pęcherzami, pięcioma paczkami prezerwatyw i tabletkami na potencję. Na dobrą sprawę zawsze byłem ciekaw ich działania na zdrowym sprzęcie, a gdybym sam sobie kupił tabletki na potencję to zupełnie tak, jak ponowne wysłanie Nell po gumki: bezgraniczny wstyd i hańba. Ale nasza podróż nie trwała długo, bo na trzeciej z kolei przecznicy zjechaliśmy do McDonalda, a tam ustawiliśmy się w kolejkę po odbiór zamówień w samochodzie. Po pięciu minutach przyszła nasza kolej i o dziwo żadne z nas nie skusiło się na lody i karmel w zestawie, a pomiędzy fotelem kierowcy i pasażera, na który wróciła Nell, wylądowały w papierowej torbie cztery pudełka dużych frytek. Czułem, że to i tak będzie mało dla mojego wewnętrznego tasiemca, który pozwala mi jeść fast food'y i wyglądać jak apetyczne ciastko z kremem.
-Jakie mamy plany na resztę dnia? - Nell wgryzła się we frytkę, której kraniec zamoczyła w zdecydowanie zbyt płynnym ketchupie.
-Takie, które z całą pewnością nie przypadną ci do gustu - odparłem.
Nell poprosiła bym kontynuował zmarszczeniem brwi. Nauczyłem się paru jej odruchów i ten z całą pewnością ponaglał.
-Jestem umówiony z pewną panną po pięćdziesiątce. Rozumiesz, interes nie może upaść, a Ty jesteś na razie za mała, by przechwycić moją pałeczkę i nauczyć się zarabiać, jednocześnie czerpiąc z tego korzyści egzystencjalne. Z twoim udziałem zapleciemy sieć na moją babcię, ale o tym innym razem.
-Więc dziś wieczór przyprowadzasz do domu okaz muzealny, jeszcze na chodzie, pieprzysz, ja nagrywam, a jutro wyruszamy z kopertą albo do niej, albo do jej starego przy kasie?
Najwidoczniej Nell dzielnie przyjęła na klatę myśl o kolejnym zleceniu; myśl, że mój ptaszek zbliży się dziś do obcej dziurki.
-Nie do końca. Zgadza się wszystko z wyjątkiem wzmianki o mieszkaniu. Za żadne skarby nie przyprowadziłbym takiej starej ropuchy do domu.
-Więc gdzie się z nimi spotykasz?
-Teoretycznie mam klucze do mieszkania brata, ale nie chciałbym zasmrodzić mu łóżka starocią. A poza tym niekoniecznie uśmiecha mi się sypiać z, bądź co bądź, klientkami w łóżku, w którym on posuwał moją byłą, i tak dalej, i tak dalej. - Nell machnęła dłonią, bo to w dalszym ciągu nie była odpowiedź na jej pytanie, ale ja nie wiedzieć czemu miałem potrzebę, by wspomnieć o Jasonie, o Cindy i jeszcze raz o Cindy, tylko że ze mną na miejscu Jasona. - Przeważnie spotykam się z nimi w hotelu.
-I opłaca ci się wynajmować pokój?
-Słońce, te stare typiary są tak napalone, że stawiają mi nawet drinki w hotelowym barze. Nie ma mowy, żebym wyłożył cokolwiek z własnej kieszeni.
-Wiesz, Justin, z ciebie to jednak okropna świnia - stwierdziła z niesmakiem, ale zaraz dodała: - W zasadzie właśnie za to cię lubię. Trochę przykre, bo to oznacza, że ja też jestem świnią, a jeśli jeszcze nią nie jestem, powoli się w nią przeobrażam.
-Z jakim przystajesz, takim się stajesz - odparowałem. - Kiedyś mi za to podziękujesz. W samolubnym świecie samolubni wygrywają. I ładni. Tak, zdecydowanie ładni.
Znaleźliśmy się już na dobrze znanych mi terenach. Przemknąłem jak wariat przez parę kolejnych świateł i przeklinałem w myślach tego, kto stworzył godziny szczytu akurat wtedy, gdy mi się spieszy, bo muszę załatwić coś bardzo, bardzo pilnego. Nie przeszło mi przez myśl, że inni również mogą się spieszyć, by załatwić coś jeszcze ważniejszego, bo pozwolę sobie powtórzyć: w samolubnym świecie samolubni wygrywają. W bagażniku jak co dzień odpoczywał garnitur, a że byliśmy bliżej mieszkania Nell, uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli przebiorę się u niej. Obrałem kurs na wschód i niedługo po tym błądziliśmy już pomiędzy wiekowymi kamienicami z gdzieniegdzie wybitymi oknami, gdzieniegdzie wulgarnymi malowidłami na murach, które nie przeszłyby w mojej dzielnicy, bo czasem zdaje mi się, że każdy śmietnik jest wyposażony w monitoring. Ale gdybym miał wybierać, wolałbym mieszkać tu gdzie Nell, bo przynajmniej byłbym sobą i przynajmniej nie wzbudzałbym powszechnej niechęci, zataczając się bladym świtem na chodniku przed blokiem i krzycząc, jaki to jestem szczęśliwy, bo w markecie była promocja na wódkę, a w pobliskim parku znalazłem jakąś pannę, z której chociaż trup, nadal była ciepła i nadawała się do ponownego użytku.
Zaparkowałem tam gdzie zawsze: przy krawężniku, po przeciwnej stronie ulicy, pomiędzy białą Hondą, która najwyraźniej też parkowała w jednym i tym samym miejscu, a szarym gratem, którego tak doszczętnie przeżarła rdza, brud i kieszonkowcy, którzy czasem dla rozrywki rozkładają stare auta na części, że nie można było zdefiniować jego marki. Wspięliśmy się z Nell po kilku schodkach, później ona otworzyła drzwi kluczem z breloczkiem przedstawiającym małego metalowego delfina. Dostała ją od matki i z tego względu, mimo że delfinkowi odłamał się kawałek ogona i odpadło oko, nie wyrzuciła jej, bo jest to jedna z niewielu rzeczy, które po niej zostały. Ojciec Nell skrupulatnie postarał się, by przepadły dowody na jej istnienie. Odniosłem wrażenie, że jego następnym celem jest pozbycie się Nell - bo w końcu ona jest największym dowodem istnienia.
Gdy przeszliśmy przez próg i zobaczyłem przy szafce męskie buty, ale na szczęście dla nas i dla drugiego mieszkańca światło było zgaszone, powiedziałem:
-Rozmawiałem dzisiaj z twoim ojcem.
Nell spojrzała na mnie z zainteresowaniem, które dzielnie chowało się pod niesforną grzywką.
-O czym? I przede wszystkim gdzie?
-Spotkaliśmy się rano na piwie. Wymieniliśmy kilka ostrych słów. Twój ojciec jest chyba najbardziej cynicznym człowiekiem, jakiego spotkałem i gdyby w istocie nie był twoim ojcem, a ja nie miałbym policji na karku, dostałby parę razy po mordzie.
-Oddałby ci - skwitowała Nell.
-Z całym szacunkiem, ale gdybym zaczął pierwszy, nie miałby do tego okazji.
-Ale jego nieobecność w domu nie ma związku z twoimi pięściami?
-Dziś trzymałem je na wodzy.
-Szkoda - szepnęła cicho i odniosłem wrażenie, że tego nie miałem już usłyszeć. Dlatego udałem, że nie słyszałem i ruszyłem do jej pokoju.
Jeansy i koszulkę z krótkim rękawem zostawiłem w rogu łóżka Nell, pod kołdrą, na wypadek, gdyby jej ojciec miał ochotę po raz pierwszy od kilku lat tak sam z siebie zajrzeć do pokoju córki, którą na dobrą sprawę co wieczór powinien całować na dobranoc w czoło. Potem udaliśmy się z Nell do łazienki, a gdy oboje spojrzeliśmy w moje lustrzane odbicie, Nell stwierdziła:
-Wyglądasz jak cień samego siebie. Ta gorąca szesnastka, z którą było ci podobnież tak dobrze, powinna zapłacić ci odszkodowanie za wory pod oczami. Na miejscu tej babci, z którą masz się dzisiaj spotkać, zapłaciłabym ci za taksówkę, kazała odwieźć do domu i przypilnować, byś nawet bez mycia zębów wlazł pod kołdrę.
-Niestety, na samym spaniu jeszcze nikt się nie dorobił. Trzeba spać z efektami specjalnymi. Więc na przykład spać z kimś.
-Na przykład z kimś, kto samotnie śpi na kasie.
-Na przykład - przytaknąłem.
-Czyli śpiąc z tobą, dorobię się, tak?
-A czy ja śpię na kasie?
-A nie?
Na dobrą sprawę owszem, ale byłem człowiekiem, a ludziom nigdy nie jest dość, zwłaszcza w kwestii pieniędzy. Dlatego samemu śpiąc na kasie, szukałem kobiet, które dołożą parę groszy dzianych mężów i wtedy sypiamy na wspólnej kasie, która przez noc się rozmnaża, a prawa do opieki nad pieniężnymi dziećmi otrzymuję wyłącznie ja.
-Jakby się tak postarać - odezwała się Nell, na powrót ściągając mnie do łazienki, bo przez moment byłem już na łóżku wodnym, gdzie zamiast wody przelewają się pieniążki - zrobimy z ciebie człowieka. Wystarczy odrobina pudru, cieniu, może podkładu.
-Jeśli sądzisz, że dam sobie wpakować w twarz choćby gram z tej dziewczęcej chemii, to grubo się mylisz.
Takim sposobem wory pod moimi oczami poznały smak czegoś dopasowanego do karnacji; czegoś, czego zapamiętanie nazwy nie przyszło mi z łatwością. Nazwijmy to pudrową upiększającą mazią, w której posiadaniu była Nell, ale której nigdy nie zarejestrowałem u niej samej. Jednak zakryła wory i odrobinę bardziej przypominałem tego Justina sprzed rzędu pijackich nocy, choć to w dalszym ciągu nie byłem stuprocentowy ja. Do pełni sukcesu brakowało paru godzin porządnego snu. Podczas kiedy wyczekiwaliśmy godziny dwudziestej, do której zostały nam jeszcze bite dwie godziny, odliczając czas na przejazd, położyłem się w majtkach pod kołdrą Nell i oznajmiłem, by obudziła mnie, kiedy albo nadejdzie koniec świata, albo będziemy musieli wychodzić i pod żadnym pozorem nie powinna robić tego wcześniej, bo to jak przebudzenie niedźwiedzia ze snu zimowego na Gwiazdkę.
Śniło mi się, że mój etap rozwoju cofnął się do pamiętnych czasów, o których z całą pewnością nie musiałem, albo nie do końca chciałem pamiętać. W żyłach płynęła czysta litera a: agresja i adrenalina; i nie było w niej żadnej litery s: spokój i samouwielbienie. Jak to w snach często bywa, tylko pojedyncze sceny filmowe wyskakiwały przed oczami i nijak nie dało się połączyć ich w całość. Ale dały mi do zrozumienia, że powinienem się obawiać, bo ludzie podatni na zmiany, a ja takim niewątpliwie byłem, zmieniają się więcej niż raz w życiu. Mimo to nie obudziłem się przed czasem.
Wpół do ósmej ktoś uszczypnął mnie w pośladek. Chciałem obronić się czymś na kształt "łapy przy sobie obleśny zboczeńcu", albo "jestem na to za młoda i trzymam dziewictwo do ślubu", ale w porę uzmysłowiłem sobie, że jestem facetem, który o istnieniu swojego dziewictwa zapomniał wieki temu. To tylko dowód na to, że musiałem być naprawdę, naprawdę nieprzytomny. Wskoczyłem w garnitur, przejrzałem się w lustrze, spryskałem perfumami ojca Nell, bo te nie były tak złe jak ich właściciel, a przez całą drogę od progu do samochodu nasłuchałem się, jak to źle postąpiłem, bo teraz kojarzę się Nell tylko i wyłącznie z jej ojcem, z którym wolałaby nie mieć żadnych skojarzeń i w ogóle żadnych powiązań, z wyjątkiem nazwiska. Ostatecznie przekonała się, gdy kazałem jej powąchać moją szyję i stwierdzić, że jej ojciec rzeczywiście musi pachnieć podniecająco.
To pierwszy raz, w którym Nell, co prawda nieświadomie, ale przyznała, że jestem podniecający. Co więcej, powiedziała to, wiedząc, że mam na sobie odrobinę... makijażu? To brzmi źle, więc zostanę przy upiększającej mazi bez nazwy na tyle istotnej, bym choć spróbował ją spamiętać.
Korki były już niezaprzeczalnie mniejsze, co pozwoliło nam przebić się przez centrum bez spóźnienia i bez pogłębienia progu irytacji. Zaparkowałem przed hotelem. Tam też wymieniliśmy się z Nell instrukcjami. Ona poleciła mi, bym pod żadnym pozorem nie tarł oczu pięściami, bo upiększająca maź wejdzie mi pod powiekę i nawet twardziel mojego pokroju zaleje się łzami. Ja z kolei obwieściłem, że jeśli ma ochotę, może iść ze mną do hotelowego baru, a gdy przejdziemy ze starą sztuką mięsa do pokoju i uda mi się podłożyć tam kamerę, wróci do samochodu i tu zadecyduje: albo obejrzy mało spektakularny film dla dorosłych, albo włączy sobie smerfy, a nagrywanie będzie kontynuowane bez jej ingerencji. Z tego względu otrzymała moją komórkę i kluczyki do samochodu. Postanowiła zostać w środku, bo nie ma ochoty oglądać, jak liżę dupę (miała ogromną nadzieję, że wyłącznie w przenośni) kobiecie, która bez wątpienia mogłaby uchodzić za moją matę.
Zauważyłem, że tego wieczora mówiła mniej, a jeśli już mówiła, odbiegała od motywu przewodniego najdalej, jak tylko mogła. Na przykład gdy zaczynałem wzmiankę o imieniu kolejnej zdobyczy, ona opowiadała o ciotce, której kuzynka przyjaciółki miała na imię dokładnie tak samo i kazała mi zwrócić uwagę, jaki to niezwykły zbieg okoliczności. Rzeczywiście. Taki sam zbieg okoliczności jak to, że Nell traci humor za każdym razem, gdy pod uwagę brany jest mój ptak i cudze gniazdko.
Dlatego wysiadłem z samochodu sam. Przebyłem drogę do przeszklonych drzwi, później ruszyłem na przód korytarzem, by na koniec skręcić do hotelowego baru, w którym bywałem nie raz i nie dwa, zanim poznałem Nell. Bo kiedy już ją poznałem, moje wszelkie kontakty towarzyskie niespodziewanie wyparowały. A może wyparowały tak ekspresowo z tego względu, że było ich jak na lekarstwo? W każdym razie kontakt pod nazwą "Jell" w zupełności mi wystarczał, bo zawierał w sobie wszystkie substancje odżywcze i był podłożem zróżnicowanej diety towarzyskiej.
Pięćdziesiątkę na dzisiejszy wieczór poznałem jakiś czas temu. Spełniała wszystkie warunki: była naiwna, miała dzianego męża z nienaruszoną reputacją i nie wyglądała jak kura domowa w najwyższym stopniu zaawansowania. Więc była zjadliwa. A jeśli pod ubraniami okazałaby się już mniej zjadliwa, zamknąłbym oczy i dokończył to, co tak sprawnie weszło. Siedziała w czerwonej sukience do kolan przy barze. Dekolt sam miałem chyba większy. Od ostatniego spotkania postarzała się o jakieś pięć lat, co oznaczałoby, że niebezpiecznie zbliża się do granicy sześćdziesiątki, a moim górnym wyznacznikiem jest liczba pięćdziesiąt trzy. Przeszły mi przez myśl tabletki na potencję z pamiętnej stacji benzynowej i zacząłem się obawiać, że dziś spełniłyby swą rolę, bo z podnieceniem może być całkiem kiepsko. Mimo to kurtyna została uniesiona, a w teatrze nie ma miejsca na reklamy.
-Justin - powitała mnie czule, gdy pocałowałem jej dłoń i mogłem się mylić, ale poczułem bodajże zapach szarego mydła do prania. Nic, co kojarzyłoby się z seksem, dlatego ona również kojarzyła się co najwyżej ze sprzątaczką, która po moim seksie zmieniłaby pościel.
-Miranda - odparłem, kryjąc eksplodujący wewnątrz mnie zawód. - Dobrze cię znów widzieć. Wspaniale wyglądasz.
Kłamca, kłamca. Nie ważne, co robisz, bo cokolwiek robisz, rób to całym sobą. A ja właśnie kłamałem całym sobą. Przede wszystkim starałem się okłamać krocze, że przed nami siedzi dwudziestka z nogami do nieba. Ale nie byłem aż tak dobrym kłamcą.
-A ty jesteś nie mniej czarujący niż za pierwszym razem. Czego się napijesz? - Zawsze twierdziłem, że takie pytanie może zdać facet i tylko facet, ale kobiety, z którymi się spotykałem, notorycznie łamały tę regułę.
-Zaskocz mnie - odparłem zmysłowo.
Ale wcale mnie nie zaskoczyła, bo standardowo otrzymałem whisky z lodem i starą śpiewkę o tym, że wyglądam olśniewająco. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to naturalne, że za spotkania z tymi kobietami biorę pieniądze, bo bez porządnego wynagrodzenia nie przeżyłbym minuty w ich towarzystwie. Seks ze starszymi babkami potrafi być niecodziennym urozmaiceniem diety, ale, na Boga, to nigdy nie będzie gorąca dwudziestka czy trzydziestka.
I tak minęło nam następne pół godziny: dwie szklanki whisky i jakiś niemocny drink dla mojej towarzyszki, do tego przynudzające rozmowy. W końcu przed dwudziestą pierwszą przypomniała sobie, po co tak naprawdę się z nią spotkałem. Z kolei dziś to ja wolałbym odwlekać moment zbliżenia, bo jakiekolwiek zbliżenie się do niej było naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej mógłbym sobie życzyć. Ale że byłem facetem, postanowiłem zacisnąć zęby i przebiec przez katorgę jak najprędzej.
Kazała doliczyć drinki do rachunku i ruszyliśmy do windy, która zabrała nas z parteru na dziesiąte piętro, co oznaczało, że spędziliśmy w niej około półtorej minuty. Odgarnąłem jej włosy za ucho i krótko pocałowałem w szyję. Przynajmniej zdawało mi się, że to niewinnie niewinny pocałunek, ale ona zakwiczała jak świnia w rzeźni i stwierdziłem, że z nią pójdzie mi łatwiej, niż z jakąkolwiek inną babką. Jeszcze w windzie rozpięła mi marynarkę i jakby nie patrzeć, gdy zamknąłem oczy, było całkiem przyjemnie. Otworzyła pokój z numerem 72, a później, zanim przeszliśmy do rzeczy, zniknęła w łazience, by przypudrować nosek. Dała mi chwilę na zamontowanie kamery. One wszystkie prosiły się właśnie o to. Jestem przekonany, że gdybym otwarcie przyznał, że nagrywanie intymnych spotkać leży w moim zwyczaju, zgodziłaby się bez mrugnięcia okiem.
Miranda wróciła do pokoju i jeśli rzeczywiście zrobiła coś dla poprawienia kondycji urody, nie zadziałało. W dalszym ciągu wyglądała jak pomarszczona ropucha sporo po pięćdziesiątce, z tym jednym atutem, że nogi wydawała się mieć całkiem zgrabne. Rzuciła się na mnie łapczywie, ściągnęła mi marynarkę i rzuciła ją na podłogę. Chciałem wtrącić, żeby okazywała trochę szacunku moim ciuchom, bo to najlepszy garnitur z mojej szafy, ale wtedy wyszedłbym na przesadnego pedanta, którym niewątpliwie nie jestem. Pocałowałem ją mocno i całkiem nachalnie, a gdy ona śliniła mi obie wargi i w tym czasie powstrzymywałem napierający na przełyk odruch wymiotny, Miranda rozpięła mi koszulę, co do guzika, a później pasek i rozporek. Ścisnęła mnie przez bokserki i to był chyba pierwszy przyjemny impuls tego wieczoru.
Już zabrałem się za rozpinanie jej sukienki, chyba o rozmiar za małej, kiedy nagle otworzyły się drzwi hotelowego pokoju. Rzuciłem spojrzenie na próg i oniemiałem, bo z całą pewnością nie spodziewałem się zastać zdyszanej Nell, walczącej z upierdliwym kosmykiem włosów klejącym się do spoconego czoła.
-Niech pani tego nie robi - poleciła Mirandzie, wchodząc wgłąb pokoju.
-Dziecko, o czym ty mówisz? - Miranda zaśmiała się nerwowo. Bardziej niż ona zdenerwowane były chyba jej dłonie, bo pozwolę sobie wspomnieć, że jedna z nich w dalszym ciągu siedziała za moim rozporkiem.
-To jego sposób na życie. Sypia z kobietami, które mają dzianych mężów, później szantażuje i je, i ich starych, a jeśli to nie przynosi rezultatu, filmik z nagraniem z seksu otrzymują wszyscy, którzy w żadnym razie nie powinni go otrzymać.
Miranda spięła się i odsunęła na krok.
-Co to ma znaczyć? - spytała jakby nikogo konkretnego, a pytanie to zawisło w powietrzu.
-Jeśli mi pani nie wierzy, proszę zobaczyć. - Nell podstawiła starowince moją komórkę pod nos. - On to wszystko nagrywa. Przed chwilą zamontował w szafie kamerę. O, tutaj. - Wyciągnęła małą pluskwę, zgniotła ją podeszwą i obraz na ekranie nagle zmarł.
Miranda odsunęła się jeszcze dalej, chwyciła torebkę, a potem wymierzyła mi siarczyste uderzenie w policzek; takie, którego sam przed laty bym się nie powstydził.
-Nie sądziłam, że jesteś takim prostakiem, Justin. Zawiodłam się na tobie. A mogłoby ci być całkiem przyjemnie.
Wyszła z pokoju, zamaszyście zamykając za sobą drzwi, a ja mruknąłem pod nosem:
-Przyjemniej mi będzie, jeśli zastąpiłbym cię własną ręką.
Ale tego z oczywistych przyczyn już nie usłyszała.
Chwilę zastanawiałem się, czy gdybym zabił piętnastolatkę, dusząc ją krawatem, zostałbym uznany za niepoczytalnego, czy może biegli psychiatrzy odnaleźliby gdzieś, głęboko we mnie, szczyptę zdrowego rozsądku i zamknęli za kratami na resztę pięknego życia, które z więziennej celi nie wyglądałoby już tak pięknie. Uznałem, że nie warto ryzykować.
W ciągu minionych dwudziestu sześciu lat często bywałem zły, rzadziej potulny jak baranek, ale bez wątpienia najrzadziej przenikała mnie wściekłość tak wściekła, że miałem ochotę zabić. Czy człowieka, czy biednego szczeniaczka zostawionego przed sklepem, przywiązanego do latarni. Bez znaczenia. Pragnąłem rozlewu krwi, bo tylko w niej zawierało się moje ukojenie. Staliśmy razem z Nell w tym hotelowym pokoju i brak połamanych kości mogliśmy zawdzięczać wyłącznie boskiej opatrzności, która jednak o nas nie zapomniała. Pierwsza kropla krwi pojawiła się dopiero wtedy, gdy zapomniałem, że trzymam w zębach wargę i zacisnąłem je, jakbym łudził się, że to cokolwiek da. Ale nie dało.
Drżąc w nieposkromionej złości, zapiąłem spodnie i koszulę. Później zacisnąłem dłoń na ramieniu Nell, ta zawyła z bólu, a ja, jakby miało mi to pomóc, ścisnąłem ją jeszcze mocniej. Zgarnąłem po drodze marynarkę, później wyszliśmy z pokoju i zjechaliśmy windą. Przez cały ten czas wzmacniałem uścisk, a ręka Nell zrobiła się z czasem tak blada, jakby nie dochodziła do niej krew. To jednak nie było wystarczającym powodem, by przywrócić jej czucie w palcach. Przeszliśmy tak przez obszerne atrium, aż w końcu wrzuciłem Nell na fotel pasażera i zaraz po tym ruszyliśmy z piskiem opon. Pisk ten był tak głośny, że na ułamek milisekundy zagłuszył moje myśli, ale te niestety po chwili wróciły. Chciałbym całą drogą pokonać z takim piskiem z zewnątrz i taką ciszą w moim środku.
-Justin - odezwała się niepewnie Nell. Przez ostatnie pięć minut jazdy masowała ramię, ale poddała się, gdy stwierdziła, że sino fioletowe siniaki nie znikną, a ból nie ustąpi.
-Zamknij się - warknąłem na nią i wcale nie żałowałem, że pod wpływem mojego głosu drgnęła niespokojnie i odwróciła się do okna.
Tak minęła nam cała droga. Nell wpatrywała się w szybę, jakby usilnie pragnęła dostrzec obiekty za oknem, ale na dworze panował mrok, a ja nieprzypadkowo wybrałem skróty pomiędzy starym blokowiskiem i rzędem kamienic. Czułem, że byłbym niewiarygodnie drażliwy na korki. Ja ściskałem w dłoniach kierownicę i rozluźniłem uścisk dopiero wtedy, gdy przestałem czuć palce, czyli na granicy posiadania rąk i bezwarunkowej amputacji. Przeważnie jeździłem szybciej, niż powinienem, a dziś prowadziłem szybciej niż szybko, czyli zdecydowanie za szybko, zważając na dwie szklanki whisky, których jednak nie czułem, bo złość zrobiła w moim ciele niemałe spustoszenie. Przez całą drogę nie spojrzałem na Nell ani razu, ale czułem jej wzrok na sobie na pierwszym skrzyżowaniu, później na dziesiątym, na któryś z kolei światłach, aż w końcu spasowała.
Dojechaliśmy pod apartamentowiec znacznie szybciej, a ja chwyciłbym się za głowę, widząc średnie spalanie benzyny, gdybym nie miał zajętych rąk. W jednej trzymałem marynarkę, drugą szarpałem Nell, która poddawała się moim ruchom, bo jakikolwiek rodzaj oporu to jak zestawienie na ringu byka i szmacianej lalki. Czoło bolało mnie od marszczenia, recepcjonistkę, choć dziś była ta wyjątkowo ładna, zignorowałem, windą jechaliśmy w ciszy bardziej cichej niż ta grobowa, aż po pięciu minutach przeciągnąłem Nell przez próg, a gdy zatrzasnęły się za nami drzwi, byłem bardziej niż przerażony własną złością i faktem, że każdy, kto mógłby pomóc Nell, dawno już śpi.
-Justin, jesteś na mnie zły? - spytała cicho, cichuteńko. Jakby mówiąc, wahała się, czy powinna. A nie powinna.
-Czy jestem zły? - powtórzyłem, a twarz mi wrzała. - Czy jestem, kurwa, zły? Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłem tak wściekły! - podniosłem na nią głos. Tyle wystarczyło, by i Nell nabawiła się obaw, czy dla własnego bezpieczeństwa nie powinna jednak zostać w samochodzie. - Czy ciebie do reszty popierdoliło? Co ci to dało? - zaatakowałem, ale ona na mnie nie patrzyła. Złapałem więc jej podbródek, ścisnąłem w palcach i ponowiłem: - Co ci to, kurwa, dało!?
-Nie chciałam, żebyś przespał się z tą wiedźmą - odparła cicho.
Szarpnęła się i uzyskała upragnioną wolność.
-Więc po co tam ze mną jechałaś? Po co w ogóle się ze mną zadajesz? Naprawdę myślisz, że niańczę cię, bo brakuje mi problemu, który chcę głaskać po główce? Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że ja nie zamierzam bawić się w twojego pieprzonego tatusia! - Popchnąłem ją na ścianę, a ona poleciała jak kukiełka, której zerwały się wszystkie sznurki i nie podtrzymywał jej nawet ten jeden ostatni. Bo chyba ja byłem ostatnim sznurkiem. - Może ty jesteś zazdrosna, co? Może nie mogłaś znieść myśli, że spędzę cholerne dwie godziny z kim innym, a ty pójdziesz w odstawkę? O co ci, kurwa, chodzi? Wytłumacz mi to, bo najwyraźniej jestem za mało rozgarnięty, żeby pojąć, dlaczego zachowujesz się, jakbym był twoją pieprzoną własnością! A zrozum, nie jestem.
-No nie wiem - wybuchnęła płaczem, ale jej głos brzmiał tak, jakby płakała już od dawna. - Może dlatego, że się w tobie zakochałam?
-Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego miałoby mnie to obchodzić. To nie moja wina, że jesteś tak głupia. - Cisnąłem marynarkę w kąt salonu, a guziki uderzające o panele rozniosły taki huk, jakbym co najmniej rzucił granatem. - Nie licz, że kiedykolwiek to odwzajemnię, idiotko.
-Ty się boisz! - krzyknęła. - Nie umiesz kochać i boisz się choćby spróbować!
-Niczego się nie boję! - krzyknąłem jej prosto w twarz. Sam zauważyłem, że byłem niepokojąco blisko.
-Kłamiesz i doskonale o tym wiesz! Jesteś pieprzonym tchórzem, Justin!
Wewnątrz mnie skryta była mała fiolka. Na co dzień fioletowa, bo ten kolor zdawał się do mnie pasować. Od święta zapełniała się czerwienią i wtedy wiedziałem, że nie warto zbliżać się do kogokolwiek, bo jestem w bojowym nastroju. Teraz zalała ją czerń, a do tej pory czerń pojawiała się przy każdej kłótni z Cindy. I kłótnia z Nell okazała się mieć identyczny skutek, bo kiedy jej wielkie oczy pełne łez czekały na mnie i na to, co odważę się powiedzieć, bo w istocie byłem pieprzonym tchórzem, uderzyłem ją w lewy policzek z taką siłą, że Nell upadła na panele i przez chwilę nie dawała najmniejszych oznak istnienia, bo nie poruszała się, nie oddychała i nie mówiła, co było najbardziej niepokojącą obserwacją. Wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli bije się dzieci, to z mniejszą siłą niż dorosłych, bo łatwiej pozbawić ich czegoś ważnego. Na przykład życia.
Nell zakaszlała głośno, jakby przebywała pod wodą i teraz ostatkami sił wypłynęła na powierzchnię, bo brakło jej tlenu. Otarła policzek rękawem. Co prawda nic na nim nie miała prócz zapowiedzi wielkiego siniaka, ale to wyglądało raczej tak, jakby ostentacyjnie chciała pozbyć się mojego dotyku. Wstała i już nie płakała. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego gdy boli coś mentalnie, ludzie płaczą, a gdy fizycznie, oczy nagle wysychają. Ale bez łez Nell było mi trochę lżej.
Wyminęła mnie powoli i zmierzała do drzwi pewnym krokiem, choć nieznacznie się ociągała. Ale na pewno nie liczyła na to, że ją zatrzymam. Utykała lekko na prawą nogę, bo to ta przejęła cały poupadkowy ból. W progu zatrzymał ją mój głos.
-Dokąd idziesz? - chciałem spytać nieco łagodniej, ale nie wyszło. To sztuka, którą wydawało mi się, że opanowałem, ale na dobrą sprawę byłem niepojętnym nowicjuszem.
-Do domu - odparła spokojnie i posłała mi blady uśmiech - bo mimo wszystko ojciec nie bije tak mocno.
~*~
To tak żebyście nie zapomnieli, że mimo że Justin nie lata po ulicach z siekierą, nie zmienił się nagle w potulną owieczkę kluseczkę :)
Cóż.....nie wiem co powiedzieć (napisać)..
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, nie mogę się doczekać Cindy.
* aż pojawi się Cindy
UsuńNie chce zadnej ciny -.-
OdpowiedzUsuńObawiam sie ze wtedy przestane czytac...nie na zlosc tobie czy cos... Po prostu podoba mi sie to jakie to opowiadanie jest. I nie chce zadnego zwiazku mell z justinem. Nie chce zeby sie w nim zakochiwala ani on w niej. Sa dobrym teamem i nie chce zeby cos soe zmienialo. Co nie znaczy ze baaaardzo ale to baaaaaaaaardzo spodobalo mi sie to ze justin przywalil nell i ze jej ojciec bije slabiej. Ooo tak. To bardzo mi soe spodobalo. I licze na jakies wyty sumienia justina.
JustynaMickey
Nie chce zadnej ciny -.-
OdpowiedzUsuńObawiam sie ze wtedy przestane czytac...nie na zlosc tobie czy cos... Po prostu podoba mi sie to jakie to opowiadanie jest. I nie chce zadnego zwiazku mell z justinem. Nie chce zeby sie w nim zakochiwala ani on w niej. Sa dobrym teamem i nie chce zeby cos soe zmienialo. Co nie znaczy ze baaaardzo ale to baaaaaaaaardzo spodobalo mi sie to ze justin przywalil nell i ze jej ojciec bije slabiej. Ooo tak. To bardzo mi soe spodobalo. I licze na jakies wyty sumienia justina.
JustynaMickey
O ranny przepraszam za bledy i za dodanie dwa razy jednego komentarza :/ pisze na tablecie a nie bardzo wychodzi mi ogarniecie tej klawiatury :/ wybacz
UsuńJustynaMickey
Ja tez nie chce Cindy, ale jestem ciekawa jak się rozwinie ta sytuacja. Justin i Nell ... Są fajną drużyną i fajnie jakby byli razem ale niech to Justinn się stara a niech Nell go przeczołga. A szczególnie po tym. Albo niech okaże się że jest śmiertelnie chora i nagle u niego bum kocha ją. Cokolwiek, żeby to on trochę pocierpiał, bo Nell jest naprawdę niesamowita jak na swój wiek :)
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z tym wyzej!
OdpowiedzUsuńJustynaMickey
Wow! Miazga! Justin pokazał pazurki! .nie chce cindy bo co wróci i love story z Justinem? Bez sensu -_-
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Nell jest zajebista i jej osoba jest niezwykła... mam nadzieję ze na końcu to ona zwycięży❤
Oprócz tego p przyznała sie że sie zakochała.... a justin to olał, kutas ale no seksowny (>^ω^<)
O ja pitole sie porobiło !!! Nie chcę żadnej Cindy! !!!! Jestem ciekawa co będzie dalej czekam na nn i życzę wenyy :*
OdpowiedzUsuńO kurwa...
OdpowiedzUsuńSuper rodział, wreszcie się coś dzieje :) Czekam xx
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, Cindy mogla by sie juz pojawic, bo powoli to wszystko zaczyna robic sie nudne.
OdpowiedzUsuńChyba przestalam lubic Nell.
Jak on mógł uderzyć moją małą Nell? No jak?!
OdpowiedzUsuńNiech on ją natychmiast przeprosi...i niech Justin się w niej też zakocha xd
Po co komu Cindy? Xd
Jell w zupełności wystarcza :)
Czekam na kolejny <3
Hihihi Lubie Justina takiego, ach taki badboy.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny i nue mogę się doczekać kiedy pojawi się Cindi
Ronni
Jeju stary Justin wrócił,ciekawe jak to naprawi
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział pusia ��
Dujdishxushebrudbw ten rozdział mnie zabił
OdpowiedzUsuńOn uderzył Nell,ciekawe jak sprawy się potoczą czekam na nn
O cholera Justin mam ochotę zlać na kwaśne jabłko twoje zgrabne cztery litery jak ty mogłeś uderzyć Nel?!Dobra nie w porządku się zachowała przyznaję ,ale to nie powód ,żeby podnieść ręké na dziewczynę.Dziewczynę powinno się traktować jak księzniczkę mam nadzieję,że weźmiesz sobie te słowa do serca ,a nie jednyk uchem wpuścisz drugim wypuścisz
OdpowiedzUsuńNo to teraz śmigaj z bukietem kwiatów z miśkiem równemu twojemu rozmiarowi i z mega dużą czekokadą pod dom Nel ,a i z bardzo wzruszakącą gadką na przeprosiny ,kórej słowa brzmiałyby jak wiersz..
OdpowiedzUsuńA ja już liczyłam na to, że Chanell się w nim nie zakocha i pod koniec każdy będzie szczęśliwy... No cóż jak zwykle się przeliczyłam i ciągle czekam na Cindy 😙
OdpowiedzUsuńMam do nadrobienia 2 rozdzialy xd
OdpowiedzUsuń