czwartek, 17 marca 2016

Rozdział 17 - Let's make a baby


Nasza kwarantanna rzeczywiście trwała tydzień, a przynajmniej po tygodniu byliśmy na siłach, by wystawić nos z domu. Nos, który na dobrą sprawę nadal pozostawał zakatarzony. Przez cały tydzień przetarliśmy szlak do łazienki, później najkrótszą drogą do kuchni, następnie na kanapę przed telewizor, gdzie zalegała połowa koców, i z powrotem do łóżka. Nocne wahania temperatur towarzyszyły nam przez pierwsze trzy dni i jak na złość wymienialiśmy się, więc kiedy jej było duszno i gorąco, ja zamarzałem, a potem na odwrót i tak od zmroku aż po świt. Najgorsza sytuacja przydarzyła się jednak czwartego dnia.

-Mam tragiczne informacje - oznajmiłem rankiem, gdy Nell otworzyła prawe oko.

-Czyżby Gordon nabawił się kataru?

-Gorzej - stwierdziłem. - Skończyły nam się chusteczki.

Blady strach padł na twarz Nell, której gile sięgały do pasa i która sięgała po chusteczkę średnio co minutę, przez co miała cały opuchnięty i czerwony nos. Dawno nie spoglądałem w lustro, ale nie mogłem wyglądać lepiej. 

-Nie mam siły iść do sklepu - wymamrotała Nell, wbijając twarz w poduszkę. Podejrzewam, że rozmazała na niej trochę kataru.

-Ja też nie.

-Ile masz par skarpetek? - spytała nagle, a że myśleliśmy podobnie, wiedziałem, co chciała zaproponować.

-Zdecydowanie za mało, by wystarczyło nam choćby na godzinę. Jesteśmy prawdziwą maszyną do produkcji kataru. Nie mam wyjścia, muszę zadzwonić do ojca.

Ale ojciec, rzecz jasna, nie odbierał, bo albo siedział na jakimś przeklęcie ważnym spotkaniu biznesowym, albo mógł równie dobrze mieć gdzieś swojego syna, który ten jeden jedyny raz go potrzebuje. Przeszukałem listę kontaktów i stwierdziłem, że nie mam nikogo, kto mógłby kupić mi cholerne chusteczki higieniczne, bo pośród pięćdziesięciu numerów ponad czterdzieści jest oznaczonych nazwą "Laska do bzykania 1", "Laska do bzykania 2", a kupowanie chusteczek nie leży w zakresie ich obowiązków.

-Mam jeden pomysł, chociaż to będzie dla mnie hańbą.

A Nell stwierdziła:

-Schowaj teraz swoją męską dumę i dzwoń, gdzie masz dzwonić. 

Położyłem się do łóżka i z telefonem przy uchu czekałem, aż minie pierwszy sygnał, drugi, później trzeci, aż w końcu Lily odebrała telefon.

-Cześć kochanie moje śliczne, piękne, wspaniałe i...

-Czego chcesz, Justin? - przerwała mi. Najwyraźniej nie miała ochoty być moim kochaniem.

-To trochę kiepska sprawa, ale będę ci dożywotnio wdzięczny, jeśli przywiozłabyś mi całą torbę chusteczek higienicznych.

-Faktycznie nie brzmisz najlepiej.

-Bo mam w domu kwarantannę od kilku dni, cieknie mi z nosa i mój zapas chusteczek właśnie dobiegł końca. Więc jak, rybko? Nie zostawisz mnie w potrzebie, prawda?

-Mam jeszcze serce - oznajmiła. - Będę za godzinę.

Więc przez następną godzinę leżeliśmy na wznak, bo w takiej pozycji najmniej ciekło nam z nosa, a kiedy minęło pięćdziesiąt dziewięć minut i trzydzieści sekund, zaczęliśmy z Nell wspólnie odliczać. Lily miała pięciominutowe spóźnienie, ale przyszła, podczas kiedy mój własny ojciec mnie olał. Otworzyłem przed nią drzwi i wpuściłem do środka.

-Wyglądasz absolutnie zachwycająco - skomplementowałem ją.

-A ty jak siedem nieszczęść. I brzmisz nie lepiej.

-Ta chrypa w głosie sprawia, że jestem jeszcze bardziej seksowny.

-Zwłaszcza z tymi worami pod oczami.

-Przecież i tak wiem, że chciałabyś mnie zaliczyć.

-Raz cię zaliczyłam, to mi wystarczy.

Później postawiła na barowym stołku torbę pełną zbawienia, a z sypialni wyłoniła się owinięta kołdrą Nell. Przedstawiłem ją jako swoją młodszą, niespokrewnioną siostrę, która była tak uprzejma, że zaraziła mnie grypą i była bliska smarkania w moje skarpetki. Zaniepokoiło mnie, gdy Lily nagle zasłabła i musiała usiąść na krześle, więc Nell przyniosła jej szklankę wody. 

-Wszystko w porządku, mała? - spytałem, dotykając jej czoła, ale jako że sam miałem gorączkę i nadnaturalnie gorące dłonie, jej czoło w każdym z przypadków wydałoby się chłodne.

-W jak najlepszym - odparła. - Dziś i tak nie jest źle. Przez ostatni tydzień do jedenastej nie ruszałam się z domu.

-Ponieważ? - spytałem.

-Ponieważ notorycznie rzygałam.

-Genialnie - skomentowałem. - Więc teraz zarażasz nas jeszcze grypą żołądkową, jakby ta zwykła nam nie wystarczyła.

-Ależ nie - odparła. - Ciąża to nie choroba, skarbie.

Usiadłem na sąsiednim krześle i złożyłem ręce jak do modlitwy.

-Ileż wy sobie tych bachorów robicie? Przecież to sam kłopot.

A Nell natychmiast pojawiła się u mojego boku i zaproponowała:

-Może my też zrobimy sobie takiego słodkiego, małego bobaska, Justin? Proszę, proszę!

-Po moim trupie - odrzekłem.

-Po twoim trupie nie będziesz mi już do niczego potrzebny.

Wkrótce Lily wyszła, by nie zarazić się naszymi wirusami, a i ja wolałem, żeby jak najszybciej się ulotniła, by przypadkiem nie zaraziła Nell swoim poważniejszym zarazkiem, którego jest zmuszona hodować w sobie jeszcze dobre kilka miesięcy, a później do osiemnastki wykarmiać. Zostaliśmy z zapasem chusteczek na kolejne pół tygodnia kwarantanny, zakończone cudownym ozdrowieniem i powrotem do sił.



Po tygodniowej głodówce z własnej woli, bo choroba zawsze odbiera apetyt, mogliśmy w końcu zasiąść przy stoliku w McDonaldzie z podwójną porcją dużych frytek z ketchupem i najedliśmy się nimi do syta. Na dobrą sprawę Nell pochłonęła tylko jedną porcję i padła na siedzeniach obitych ciemną skórą jak długa, twierdząc, że jej żołądek zaraz eksploduje i już dawno nie czuła się tak przepełniona. 

-Wiesz, czego mi teraz brakuje? - spytałem, karmiąc ją ostatnią frytką, gdy leżała z głową na moich kolanach. 

-Lodów, których nie możesz zjeść dlatego, że nadal pobolewa cię gardło?

-Lodów owszem, ale nie takich, do których pasuje polewa. Brakuje mi seksu, Nell. Utrzymuję wstrzemięźliwość od półtora tygodnia i czuję się mocno sfrustrowany

-Mogłam się tego spodziewać - mruknęła. - Trzeba załatwić ci jakąś pannę, tylko taką, którą zaakceptujemy oboje. 

-Chcesz robić za moją przyzwoitkę? 

-Nie - zaprotestowała. - Po prostu chcę się upewnić, że nie dokonasz złego wyboru.

-To przecież seks, nie małżeństwo.

-To nie zmienia faktu, że ta laska musi przypaść do gustu również mi.

Przez następne pół godziny omawialiśmy najdrobniejsze szczegóły osoby, którą Nell zaakceptuje jako mój obiekt spełnienia potrzeb seksualnych. Kiedy spytała mnie, czy wolę blondynki czy brunetki, odparłem, że miałem ich przy sobie równie wiele. Musiała mieć duże, ciemne oczy i coś z południowej urody, co raczej wskazywało na czerń we włosach. Wyjąłem telefon i zaczęliśmy wspólnie przeglądać zdjęcia moich byłych chwilowych partnerek i jednak porażająca większość była blondynkami i również porażająca większość posiadała twarz lalki Barbie. Aż po wielu zdjęciach dotarliśmy do naturalnego wyjątku siedzącego na skale nad brzegiem oceanu w skąpym bikini, oblanego słońcem, subtelnym wdziękiem i promiennym uśmiechem, który jednak rzadko kiedy bywał szczery. Zatrzymałem się na tym zdjęciu zrobionym niemal sześć lat temu, a Nell słusznie odczytała ukłucie sentymentu.

-To ona? - spytała, przyciskając policzek do mojego ramienia.

-Zależy kogo masz na myśli - odparłem, ale nie udało mi się oderwać od zdjęcia wzroku.

-No Cindy, twoją byłą.

Uśmiechnąłem się, wodząc palcem po ekranie. Prawda była taka, że ze względu na to, że między nami nigdy nie padły symboliczne słowa "Zrywam z tobą", albo "Z nami koniec", mógłbym przyjąć, że od przeszło sześciu lat pozostajemy w stałym związku naznaczonym tyloma zdradami, ilu żadna para jeszcze nie widziała.

-Tak - odpowiedziałem. - To Cindy.

-Jest niezaprzeczalnie piękna. Ile miała lat na tym zdjęciu?

-Szesnaście. Była niewiele starszym bąblem niż ty.

-Brałabym ją - skomentowała Nell, a ja się zaśmiałem, bo przy Nell czułem się zupełnie jak z kumplem, który wulgarnie komentuje moją byłą. - Uprawialiście seks?

-A co ty myślisz? Że będąc razem, postanowiliśmy zachować czystość do ślubu? To nie te czasy, bobas.

-Tak regularnie?

-Nie - zironizowałem - tylko na Gwiazdkę. W ramach prezentu świątecznego.

-Więc - wydedukowała - kiedy skończę szesnaście lat, będę mogła się bzykać z kim popadnie?

-Nie. Będziesz mogła się bzykać tylko wtedy, gdy znajdziesz sobie faceta, który nade wszystko będzie cię szanował.

Nell poprosiła, bym pokazał jej jeszcze kilka zdjęć Cindy. Dwa były z wizyty na plaży, parę z sypialni i te oglądałem niezwykle wnikliwie. Gdy zobaczyłem ją przeszło trzy lata temu, nie wyglądała już jak mała dziewczynka i z tego względu chciałbym spojrzeć na nią dziś, by przekonać się, czy przybyło jej kobiecości i czy w ogóle się zmieniła. I chciałbym się też przekonać, czy zaczęlibyśmy skakać sobie do gardeł po godzinie, czy może już po pięciu minutach.

-Kochałeś ją, co?

-Dobry z ciebie detektyw - przyznałem. - Bardzo ją kochałem. Powiedziałbym, że aż za bardzo.

-Za bardzo? 

-Do szaleństwa. Była moją pierwszą wielką miłością. Cholera, była moją jedyną wielką miłością. Może właśnie dlatego kłóciliśmy się średnio trzy razy dziennie. Wiesz, podobno gdy ludzie się kłócą, to oznacza, że się kochają, a gdy się nie kłócą, wcale się nie znają.

-A ty skąd znasz takie mądrości? - spytała, mocniej dociskając policzek do mojego ramienia.

-Z doświadczenia, dziubas. Z doświadczenia.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wyglądając z boku jak para obserwująca zachód słońca na plaży, ale tak naprawdę przyglądaliśmy się jedynie facetowi biegającemu z mopem po sali, i dawno nie przetartym szybom, i jakiemuś podejrzanemu elementowi, który na parkingu kręcił się zbyt blisko mojego samochodu, żebym mógł czuć się spokojny, ale spłoszył go monitoring. Po tej przerwie w rozmowie Nell spytała:

-Myślisz, że mógłbyś się w niej na nowo zakochać?

-A czy wyglądam, jakbym szukał dziewczyny?

-Nie wyglądasz, jakbyś szukał, ale wyglądasz, jakbyś potrzebował.

Uśmiechnąłem się, po czym wstałem z siedzenia i zebrałem wszystkie serwetki umorusane ketchupem i kartonowe opakowania po frytkach na jedną tacę.

-Potrzebuję seksu - odpowiedziałem. - A bezpieczniej jest, gdy te dwie rzeczy nie idą ze sobą w parze.


Po śniadaniowym obiedzie, bo wypadł między dwunastą a trzynastą, więc ani to obiad, ani śniadanie, wróciliśmy do samochodu, skąd raz a porządnie przegoniłem podejrzanego faceta hasającego ze śrubokrętem w ręce. Dzień zapowiadał się słonecznie - doskonale na długie postoje w korkach w centrum zatłoczonego Londynu, w chmarach kurzu i spalin, z zapachem spalanej benzyny i płynu do spryskiwaczy. Powtarzałem sobie, że zawsze mogło być gorzej i temu wszystkiego mógłby towarzyszyć ulewny deszcz. Zjechałem z wysuszonej trawy, przez krawężnik, na asfalt, a później zatoczyłem koło wokół McDonalda, bo tak jak zawsze udawało mi się przebrnąć te parę metrów pod prąd, tak dziś kolejka wylewała się aż za parking. Wkrótce płynęliśmy już po dwupasmówce około dziesięciu na godzinę w korku, w hałasie klaksonów, w tym wszystkim, co skutecznie oddalało Londyn od symbolu ludzkiego azylu.

Gdy przejeżdżaliśmy nieopodal Tamizy i tych wszystkich kawiarenek położonych w niedalekiej odległości, powiedziałem Nell, że gdy nocami temperatura podchodziła mi do 39 stopni i pięciu kresek, przypomniałem sobie, że pewnego dnia moja londyńska babcia powiedziała: "Justin, skarbie. Jeśli znajdziesz sobie dziewczynę i ją pokochasz, i jeśli ona pokocha ciebie, i jeśli będziecie bardzo się kochać (w tym miejscu wspomniałem, że babcia jest już wiekową osobą i mówi bardzo wolno), przedstaw mi ją, kochanie, a ja przepiszę ci szybciej spadek, żebyś miał na mieszkanie, na start w życie, bo przecież tak ciężko jest młodym po studiach (które sądzi, że skończyłem z wyróżnieniem, a tymczasem nigdy nie przekroczyłem progu jakiegokolwiek uniwersytetu), a nie powinieneś pracować za marne grosze, bo gówno z tego będziesz miał (uprzedziłem również Nell, że babcia jest bardzo bezpośrednią osobą). 

-Masz zamiar zarabiać na własnej babci? - spytała zgorszona.

-Nie zarabiać, tylko zarobić, raz. W końcu sama zaproponowała mi kasę na mieszkanie i inne duperele.

-Przecież masz mieszkanie i powodzi ci się nie najgorzej.

-Ale babcia wcale nie musi o tym wiedzieć.

-A skąd zamierzasz wziąć laskę na pokaz?

Stanąłem na światłach i posłałem Nell jeden z najszerszych uśmiechów, na jakie kobiety nie decydują się ze względu na zmarszczki i te urodowe sprawy. Nell przypatrywała mi się chwilę, aż zrozumiała i stwierdziła:

-Nie ma mowy. - Pogładziłem jej udo, ale ona nie była jak te wszystkie dziewczyny, które kwiczały pod moim dotykiem i obciągnęłyby mi w kościele, byle bym tylko dotknął je ponownie. - Nie, Justin. Mnie w to nie mieszaj.

-A przez kogo musiałem zrezygnować z doskonałego biznesu łączącego przyjemne z pożytecznym?

-Nie wierzę, że seks z tą starą ropuchą mógłby wydać ci się przyjemnym nawet po paru drinkach.

-To polecenie służbowe - oznajmiłem, a w takim stanie rzeczy Nell nie miała zbyt dużo do powiedzenia, więc po prostu się zgodziła. - Doskonale. 

Skręciłem w boczną uliczkę prowadzącą do rzędu zapomnianych sklepów i chociaż były tam witryny głoszące na pół dzielnicy "Alkohole świata", albo "Seks shop", a w środku zakątek wyuzdanych, i cała masa innych sklepów gotowych przyciągnąć mnie samym szyldem, ja zatrzymałem się na krawężniku przed sklepem z odzieżą ciążową. Poleciłem zdezorientowanej Nell, by zaczekała na mnie w aucie, a sam przemierzyłem trzy stopnie i wszedłem do klimatyzowanego wnętrza sklepu. Najbardziej zastanawiające było jednak, skąd znałem położenie tak niecodziennego sklepu, w którym nie miałem zwyczaju robić zakupów. Uznałem więc, że któregoś dnia zajrzałem do sąsiedniego seks shopu i ze względu na dobrą pamięć rzuciły mi się w oczy te wszystkie ciążowe brzuszki na wystawie.

-Mam niecodzienną potrzebę - poinformowałem.

-Jak pracuję tu od trzech lat - odrzekła ekspedientka - jestem w stanie wyliczyć facetów w moim sklepie na palcach jednej ręki. Nie wątpię, że jest pan tu w niecodziennej sprawie.

-Chciałbym kupić to coś, co zakładacie manekinom na brzuchy, żeby były takie tłuściutkie.

-Są przy nadziei - poprawiła mnie - a nie tłuste.

-W takim razie ta nadzieja musi sporo ważyć - mruknąłem pod nosem. - Więc jak? Ile płacę?

-Takie rzeczy nie są na sprzedaż. - Była nieugięta.

-Zapłacę podwójnie. To sprawa życia i śmierci.

Wahała się chwilę, ale w ostateczności stwierdziła, że ma tego pełno w magazynie i tylko zabiera miejsce w istocie potrzebnym rzeczom. Dostałem więc brzuch ciążowy w prezencie, ucałowałem dłonie sprzedawczyni i uciekłem z powrotem do samochodu przed lipcowym skwarem bijącym od nagrzanych, starych murów.

-Nie wierzę w twoją inteligencję - powiedziała Nell, łapiąc się za głowę.

-Chciałaś, żebyśmy zrobili sobie dzidziusia, to właśnie o niego zadbałem. - Położyłem jej wkładkę pod ubranie na kolanach i spytałem: - Jak nazwiemy naszego synka?

-Czemu synka? - obruszyła się. - Może wolałabym córeczkę.

-Córkę już mam, teraz wolę syna. - Nell spojrzała na sztuczny brzuch sceptycznie. - Czekam na twoje pomysły.

-Arnold - wypaliła po chwili. - Nazwijmy go Arnold.

Skarciłem Nell pełen zawodu i żalu.

-Dlaczego chcesz tak skrzywdzić nasze dziecko? Jeszcze pomyśli, że go nie kochamy.

-A kochamy? - spytała, wbijając palec wskazujący w sam środek naszego dziecka, tak, że zapadła mu się wątroba, żołądek, czy coś z tych okolic.

-Ja zdążyłem się już przywiązać.

Wspólnie doszliśmy do porozumienia, by nasze pierworodne dziecko naznaczyć imieniem Gordon, choć Nell upierała się z początku, że jest zbyt rybie, by mogło być ładne. Przedarliśmy się przez miejskie korki, słuchając radia i wyjadając ostatnie ciastka, które były już rozmiękłe i w przeważającej części pokruszone. Około czternastej zatrzymaliśmy się pod apartamentowcem i sprawnie wjechaliśmy windą na samą górę, bo dzisiaj postanowiła nie uprzykrzać nam życia. Może stęskniła się podczas tej tygodniowej nieobecności, a może przez ten czas zapomniała, że uwielbia złośliwie się na nas odgryzać.

-Przymierzaj naszego maluszka - poleciłem już w przedpokoju, zacierając ręce. 

Trzymałem podwiniętą koszulkę Nell, która nie miała zbyt dużej szansy zaprzeć się na znikomym biuście, kiedy ona przyłożyła sztuczny brzuszek i mocowała się z wiązaniem na tyle, aż w końcu związałem dwa łączenia za nią, wpierw za luźno, później za ciasno i w sedno trafiłem dopiero za trzecim razem. Później opuściłem bluzkę i efekt wyszedł do przesady perfekcyjnie.

-Nasz bobas rośnie jak na drożdżach - wzruszyłem się, głaszcząc Nell po brzuchu.

-Może dlatego, że jest złożony z odrobiny kartonu, materiału i być może sylikonu. Jestem chyba pierwszą dziewczyną, która zamiast w cycki, wpakowała sobie sylikon w brzuch.

-Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwna.

-Wyjątkowa - poprawiła - a to znaczna różnica.

Następnie wykonałem telefon do babci, wczułem się w rolę kochanego wnuczka i z radością poinformowałem ją, że mam dziewczynę i spodziewamy się słodkiego dzidziusia, którego w pierwszej kolejności jej pozwolimy rozpieścić. Kazała wpaść na obiad choćby dzisiaj, więc uznałem, że nie ma czasu do stracenia i wysokie zyski wymagają wysokiego stopnia zaangażowania. Zanim Nell pozbyła się naszego maleństwa, do którego w przeciągu godziny poczułem ogromne przywiązanie, znaczenie większe niż do tego rzeczywistego dzieciaka, zaproponowałem:

-Wyślijmy zdjęcie twojego brzuszka Jasonowi. Niech się chłopak zastanawia. 

W lustrze odbiła się pamiątka po sylikonowym brzuchu, a zdjęcie wysłałem do Jasona z osobliwym podpisem brzmiącym "Szykuj się, zostaniesz chrzestnym". Odpisał po paru minutach, twierdząc, że nie próżnujemy i skoro po tygodniu Nell ma już brzuch jak w siódmym miesiącu, jako ekspert w tych sprawach musi przyznać, że możemy spodziewać się dziesięcio, może nawet piętnastoraczków i żeby wykarmić całe to plemię, musiałbym albo napaść na bank, albo zrezygnować z poprzedniego wysokodochodowego biznesu na rzecz standardowej prostytucji.

-Wizyta u twojej babci wymaga wieczorowej kreacji czy czegoś na luzie?

-Dokładnie pomiędzy kreacją a luzem. Ucieszy się, jak zaprezentujesz się w takim przedwojennym stylu, czyli szara spódnica w kratę za kolana, koszula z kołnierzykiem i wstążki na włosach. 

-Wycofuję się - stwierdziła od razu, a ja, dla ratowania sytuacji, uspokoiłem ją słowami:

-Spokojnie, nie jest aż tak konserwatywna. - Przenieśliśmy się do sypialni i oboje stanęliśmy przed szafą. Ja podrapałem się po jajach, a że Nell nie posiadała tego ważnego narządu, po którym mogłaby się drapać, wydęła tylko wargi. - Co nie zmienia faktu, że zrobiłabyś jej dobrze, gdybyś założyła jakąś uroczą, skromną sukienusię.

Po dość długim czasie dokonaliśmy wyboru bez swojego wzajemnego wsparcia. Przebrałem się w sypialni w czarne jeansy, wypastowane buty i koszulę w czerwono-niebieską kratę, której chyba jeszcze nigdy na sobie nie miałem, bo do tej pory nie było ku temu okazji. Nell wróciła z łazienki z delikatnym makijażem, który na upartego czynił ją pełnoletnią, miała na sobie skromną jeansową sukienkę przed kolana, z rękawami 3/4, zwężaną w talii i rozkloszowaną do dołu, a do kompletu czarne trampki za kostkę i chyba wybrała taki zestaw, by z jednej strony spełnić oczekiwania, a z drugiej pozostać sobą. W takim wydaniu lubiłem ją najbardziej: nawet beznadziejna sytuacja w starciu z nią nabierała jakiegoś głębszego sensu.

-Cholera - zaklęła - dobrze ci w takich koszulach. Jesteś trochę elegancki, a trochę wyluzowany. I przystojny. - Zapięła mi ostatni guzik pod kołnierzykiem. - Tak, przystojny.

-Ty też wyglądasz uroczo. Moja mała kobietka. - Potargałem jej włosy, co stało się natychmiastowym powodem, dla którego Nell mogła utracić część z dobrego humoru.

Chwilę później na powrót wylądowaliśmy przed lustrem w przedpokoju. Nell zadarła kieckę pod sam biust, bym mógł zawiązać naszego Gordona tuż pod jej serduszkiem, aby ona z kolei mogła zapewnić mu miłość, bezpieczeństwo i całą gamę uczuć. Spojrzeliśmy po sobie w lustrzanym odbiciu i wysnuliśmy jeden wniosek - w istocie wyglądaliśmy jak szczęśliwa para spodziewająca się planowanego dziecka, która już dobrała kolor farby skazanej na umazanie ściany w dziecięcym pokoiku. Ale obraz w lustrze zupełnie przeczył naszym charakterom.

-Operacja: urobić babcię - rozpoczęta - zarządziłem.

-Nazwałabym to "Jak wyskrobać z babci ostatni grosz", ale to przecież ty jesteś mózgiem całej operacji.

A ja odparłem, zgarniając z szafki dwa komplety kluczy:

-Nie taki ostatni grosz. Możesz mi wierzyć, że babcia sporo chowa po skarpetach.

Zjechaliśmy windą na parter, a ta już zaczęła robić nam drobne problemy: raz zatrzymała się w połowie drogi, jakby ktoś wezwał ją po drugiej stronie drzwi, a za drugim razem czekaliśmy już na parterze o trzy sekundy za długo, nim drzwi rozsunęły się na wschód i zachód. Zdziwienie recepcjonistki na widok Nell z brzuchem przypisanym zaawansowanej ciąży przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania. Przez chwilę obawiałem się, że podejdzie, wetknie palec w pępek Nell i tym sposobem przekona się, czy to magia, mutacja genetyczna czy kolejny przekręt.

-Babcia mieszka na drugim końcu miasta - poinformowałem. - A przynajmniej tak mi się wydaje.

-Jako kobieta w zaawansowanej ciąży mam prawo do licznych przywilejów - oznajmiła Nell. - Na przykład mogę żądać postojów co drugą przecznicę. I ciastek na każdej stacji. I bez wątpienia będę częściej sikać.

-Przedwcześnie wczułaś się w rolę, kochaniutka. Teatrzyk zaczynamy dopiero w progu domu babci.

-Wolę to przećwiczyć.

W drodze przez korki i miejski ruch ustaliliśmy kilka faktów. 1) Poznaliśmy się w eleganckiej kawiarni, w której Nell dorabia sobie w przerwie na studiach prawniczych. 2) Proces poznania trwał okrągły rok, po roku poszliśmy do łóżka, a teraz planujemy ślub, by razem z dzieckiem żyć po Bożemu. 3) Bardzo, ale to bardzo się kochamy, ale nie mieszkamy jeszcze razem ze względu na brak statusu małżeństwa. To wszystko wydało mi się tak absurdalne, że aż wyjątkowo wiarygodne. A i Nell coraz lepiej czuła się w roli niespełnionej matki:

-Chcę rodzić w domu - oznajmiła po dwudziestu minutach jazdy. - I przy jakiejś usypiającej muzyce, żeby dziecko zachowywało się w miarę spokojnie. I chcę płatny urlop macierzyński. I musisz się nastawić, że na pieluchy pójdzie majątek. Skończą się imprezy, wizyty w McDonaldzie, a nastanie epoka zupek, kupek i nieprzespanych nocy.

Musiałem nieźle się nagłowić, by przypomnieć sobie dokładny adres babci, ale jej dom już z daleka wyróżniał się przepychem. Co prawda babcia w zamierzchłych czasach była jedynie nauczycielką, ale po dziadku, którego nie miałem okazji poznać, bo życie przestało być jego problemem, nim w ogóle dowiedziałem się, że mam trzecią parę dziadków, odziedziczyła zatrważająco potężny majątek, a że względem obcych była skąpa i po swojej willi nawet z mopem latała w pojedynkę, pieniążki mnożyły się na koncie i mnożyły, i przyszedł czas, w którym dalej mogą mnożyć się na moim koncie, bo tam będą równie bezpieczne.

-A twój ojciec? - wypaliła niespodziewanie Nell. - W końcu to jego matka. Nie zorientuje się, że nagle jego syn został przykładnym, szczęśliwym tatusiem?

-On i babcia nie utrzymują kontaktu. Pokłócili się parę lat temu i z tego powodu babcia jest gotowa przepisać większość mi.

-Pokłócili, mówisz - westchnęła. - Czyżby o pieniądze?

-Czyżbyś zgadła? 

-Ma wrażenie, że pośród twojej londyńskiej rodziny wszystko przelicza się na pieniądze. Ta w Stanach też taka jest?

-W żadnym razie - odparłem. - Rodzicom co prawda niczego nie brakuje, ale żyją sobie w Los Angeles całkiem skromnie i nie mają potrzeby rozgłaszania przepychu. Osobiście pierwszej porządnej kasy dorobiłem się na wyścigach w Kanadzie, a później odkryłem, że mam zmysł do złotych interesów, a taki talent nie mógł zostać pogrzebany.

Zatrzymałem się na półokrągłym podjeździe przed drzwiami garażowymi. Zastanowiło mnie, co babcia trzyma w garażu, skoro sama ani nie ma prawa jazdy, ani nie wykazuje chęci i możliwości psychofizycznych do prowadzenia czegoś z bardziej skomplikowaną elektroniką. Upewniłem się, że siedmiomiesięczny Gordon Bieber ma się pod sukienkę dobrze, czyli przyłożyłem do niego ucho i chwilę rozmawialiśmy szeptem, żeby nie usłyszała nas mama, a gdy wysiadaliśmy, ta stwierdziła:

-Myślę, że obudził się w tobie instynkt rodzicielski.

A ja odparłem mimochodem:

-Więc nie myśl za wiele. Będąc kobietą ciężarną, nie powinnaś się przemęczać.

Odpicowani do najwyższej granicy doskonałości, zatrzymaliśmy się na drucianej wycieraczce przed drzwiami, nacisnąłem dzwonek, a śpiewna melodia rozniosła się po domu. Pomyślałem, że babcia jest na taką zmuszona, bo innej mogłaby nie dosłyszeć. Wkrótce w progu pojawiła się starowinka, która jednak nawet w tym wieku miała wygląd ostrej żylety i w tych słusznych pozorach nie przeszkodziła nawet drewniana laska, na której podpierała zgarbioną, chudą sylwetkę.

-Babcia! - udałem entuzjazm i nagle zorientowałem się, że za Boga nie mogę przypomnieć sobie jej imienia. Liczyłem, że będzie zapisane gdzieś na lodówce czy komodzie, bo może babcia również go czasem zapomina.

-Justin, skarbie! - Tak jak przed chwilą była zgarbiona i połamana, tak teraz wystrzeliła w górę i przyciągnęła mnie za szyję z krzepą, której mógłby jej pozazdrościć męski byczek pierwszej młodości. - A co to za piękna dama, którą ze sobą przyprowadziłeś?

-Babciu, to jest Chanell. Moja najukochańsza dziewczyna. A tu - położyłem jej rękę na brzuchu - rozwija się nasze maleństwo.

Dziwnie było grać rolę, której na przykład Jason wcale nie musiałby grać.

-Wejdźcie, kochani, wejdźcie - poleciła.

Rozebraliśmy się w przedpokoju, gdzie na szafce leżała sterta listów i wszystkie adresowane były do Rosalie Bieber, więc imię przestało być już tajemnicą. Tym razem zastanowiło mnie, czy mały dzieciak Cindy i Jasona odziedziczył imię po babci, czy to zwyczajny zbieg okoliczności, bo przecież Jason nigdy nie był przesadnie blisko z babcią.

-Siadajcie do stołu. No już, siadajcie. - Zaciągnęła nas za fraki do salonu. Ta kobieta nie miała za grosz wyczucia i chyba część mnie wdała się w nią.

Kiedy babcia krzątała się między kuchnią a salonem, znosiła wszelakie przyprawy z całego świata, z których rozpoznaliśmy z Nell wyłącznie oregano, bazylię i zwykły pieprz, zgodnie stwierdziliśmy, że wizyty u babci wyjdą nam na zdrowie, bo urozmaicimy wąską dietę ograniczającą się do frytek i słodyczy. Jednakże babcia nagotowała potraw, jakbyśmy mieli przybyć do niej z całą gromadą dzieci i to nie dość, że już poczętych, to również urodzonych. Zacząłem od nakładania sałatki z chyba każdym rodzajem sałaty i sosem, który był zarówno kwaśny, słodki jak i słony. Nell ubarwiła talerz makaronem z sosem, którego pochodzenie również było mi obce. Podczas kiedy eliminowałem poszczególne składniki surówki, Nell nawiązała kontakt z moją babcią i wkrótce siedziała już zasłuchana w jej wojennych opowieściach. Tych, które, jak połowa społeczeństwa, wyczytała w gazetach.

-Czy ty tę swoją dziewczynę karmisz, Justin? Przecież wygląda jak chuchro, a kobitka powinna mieć trochę ciała, zwłaszcza w ciąży. Do czego ty się przytulasz? Do samych kości?

-Nawet do tych kości miło jest się czasem przytulić - stwierdziłem, całując Nell w głowę. Tym samym odciągnąłem ją od kolejnego kęsa makaronu.

Objedliśmy się do syta, kiedy babcia oznajmiła, że czeka na nas jeszcze deser z podwójną porcją bitej śmietany, którą podobnież tak lubię. Musiała pomylić mnie z Jasonem, bo gdy miałem do wyboru pełnowartościową brukselkę i bitą śmietanę, mimo wszystko byłem bardziej skory pochłonąć pierwszą ewentualność. Dlatego pod nieuwagę babci przełożyłem całą śmietanę Nell, a ona oddała mi swoje owoce, choć z początku próbowałem protestować, mówiąc, że kobieta w ciąży powinna zdrowo się odżywiać i przyjmować całą gamę witamin. 

Zbieraliśmy się do wyjścia około osiemnastej, tłumacząc się zaplanowanym USG w pobliskiej klinice. Babcia zarządziła, abyśmy przychodzili na obiady co niedzielę, bo skoro ja nie potrafię podtuczyć Nell, ona zrobi to za mnie. Na koniec padły słowa, które zmroziły krew w żyłach naszej dwójce.

-Nie mogę się doczekać, aż urodzi się wasze maleństwo. Obiecajcie mi, że będę pierwsza z rodziny, która weźmie je na ręce.

Przytaknęliśmy posłusznie i popędziliśmy do zaparkowanego w lipcowym słońcu samochodu, którego nagrzała się nie tylko blacha wierzchnia, ale również skórzane siedzenia wewnątrz. Nell wyszarpała nasze maleństwo i rzuciła je na tylne siedzenia, a ja chciałem zagrzmieć i naskoczyć na nią za brak szacunku do naszego Gordona. Jednak to Nell pierwsza zabrała głos w niewątpliwie bardziej słusznej sprawie niż sposób traktowania kawałka sylikonu obitego materiałem.

-Skąd masz zamiar wziąć noworodka, kiedy nadejdzie już moment, w którym powinien się urodzić? Sądzę, że twój doskonały plan jakimś cudem pominął tę istotną kwestię. I przypominam ci, że twoja babcia nie uwierzy, że twoja rzeczywista sześcioletnia córka jest przerośniętym niemowlakiem.

Głowiłem się chwilę, uderzałem czołem w kierownicę, później wyprężałem się na fotelu, jakbym dochodził, albo właśnie nie mógł dojść, aż zrezygnowany westchnąłem:

-Nie martw się. Mój wrodzony geniusz coś wymyśli.





~*~


Nie wiem, czy Was to interesuje, ale ja dotarłam już do Cindy i powiem Wam, że przyszły rozdział może być przełomowy ^.^

15 komentarzy:

  1. Nie podoba mi się myśl i wizja tego co bedzie w następnym rozdziale

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahha gordon������ super rozdział Kto jak kto ale po Justinie można się spodziewać wszystkiego

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahah oni są genialni❤😂

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha na nieźle! Oj Bieber Bieber ty i twoje pomysły!
    Cudowny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. Już się nie mogę doczekać.😃

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak jak już mówiłam wcześniej nie zamierzam się domyślać co będzie w kolejnym, bo i tak mnie zaskoczysz. Świetny rozdział, czekam na następny 😙

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie moge sie doczekać następnego 😘

    OdpowiedzUsuń
  8. Ksndhxjskdbdu zajebisty

    OdpowiedzUsuń
  9. jesli chodzi o rozdzial to wyszedl naprawde dobrze i nie moge sie doczekac rozwiniecia akcji ale mam jedno konkretne pytanie do ciebie, a mianowicie czy planujesz po zakonczeniu the priest zaczecie jakiegos kolejnego opowiadania? bo szczerze powiedziawszy jeden twoj ff to dla mnie zdecydowanie za malo :) @fairlessbieber

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział boski nie mogę się doczekać nn jestem ciekawa co on wymyśli hahaha czekam na kolejny i życzę wenyy :********

    OdpowiedzUsuń
  11. No się porobiło :D
    To teraz nie ma wyjścia i Justin musi sobie z Nell strzelić prawdziwego dzieciaczka :)
    Kurczę to dziecko, powstałe z połączenia ich charakterów musiałoby być niesamowite *_* Błagam Cię, weź tą opcję przemyśl :D
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział! Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń