wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 14 - There’s an endless road to re-discover


To była niewątpliwie najgorsza noc w historii wszystkich odbytych nocy od zarania dziejów, odkąd ludzie nauczyli się odróżniać dzień od nocy i przekonali się, że noc jest gorszym dziełem Boga i że samobójcy rodzą się nocą.

Na kilka godzin popadłem w stan depresyjny o zaawansowanym stopniu natężenia. Chciało mi się ryczeć, wyć jak wilk do księżyca i tak naprawdę nie potrafiłem wymienić jednego konkretnego powodu, dla którego zbudziłbym w sobie pokrzywdzoną ofiarę użalającą się nad marnym żywotem, które nie było wcale takie marne. Mam gdzie spać, mam co jeść, ludzie miewają naprawdę gorsze sytuacje, tylko oni potrafią docenić to, co mają, a mi jak na złość wiecznie czegoś brakuje. W przeważającej większości sytuacji mózgu.

Uczepiłem się gwinta czystej, bo wódka w takich chwilach wchodziła najlepiej. Nie żeby smakowała przesadnie dobrze. Po prostu zawierała więcej procentów niż piwo czy wino, a każdy procencik był dobrym duchem, siadającym na ramieniu i szepczącym do ucha "Będzie dobrze, Justin. Będzie dobrze". A wtedy ja brałem porządny łyk, bo im ich więcej, tym więcej tych dobrych duchów, a im więcej dobrych duchów, tym więcej razy zostałem zapewniony, że "będzie dobrze i będzie dobrze", choć miałem jeszcze świadomość, że oczywiście nie będzie dobrze, bo gdy ktoś mówi, że wszystko się ułoży, najpewniej sprawy potoczą się dokładnie na odwrót.

Dopiero dziś uzmysłowiłem sobie, że mam bardzo słabą głowę. Co prawda nie wiem, ile wypiłem, ale nie było tego tak dużo, bym słaniał się na nogach. A jednak miałem już problemy z ustaniem, nie wspominając o paru krokach. Podszedłem do barku, chwyciłem za szyjkę whisky czy jakiegoś innego alkoholu z górnej półki, którego za żadne skarby nie powinno się pić wielkimi haustami, a wtedy spojrzałem na zegarek i minęło pięć minut, odkąd podniosłem się z kanapy. Już do niej nie wróciłem. Siadłem oparty o ścianę i siedziałem tak, nie wiem do której, bo po pewnym czasie cyferki na zegarze z jakiś względów przestały być tak wyraziste, jak były za czasów trzeźwości, co z kolei potwierdza moją tezę o słabej głowie.

Waliłem konia trzy razy, bo to mnie uspokajało. Za pierwszym razem włączyłem porno na rzadko używanym laptopie. Za drugim razem wykorzystałem stare zdjęcie Cindy, które zachowało się gdzieś w zakamarkach karty pamięci. Za trzecim razem, kiedy byłem już naprawdę, naprawdę pijany, wystarczyła sama myśl o Nell, żebym spuścił się na kremowe kafle w łazience po drugim ściśnięciu.

Prawdopodobnie wyszedłem na taras, bo w pewnym momencie zrobiło się niebywale zimno, a moje mieszkanie, ze względu na niemal stumetrową odległość od ziemi, było jednym z najcieplejszych w całym apartamentowcu. Na tarasie jednak wiatr hulał nawet przy bezwietrznej pogodzie. Nie jestem pewien, czy podczas pobytu na balkonie nie przelazłem za barierki, bo w pewnej chwili spojrzałem w przepaść pod sobą i nie zarejestrowałem żadnych prętów. Ale nie chciałem skoczyć, nawet po pijaku, nawet w obecnym stanie silnej depresji, bo urodziłem się w południe, a przecież samobójcy przychodzą na świat nocą.

Tej nocy zastanawiałem się również, po co w ogóle Bóg stworzył noc, zakładając oczywiście, że jakiś Bóg istnieje i czuwa gdzieś nad światem, który jest nam powszechnie znany. Nie miałbym nic przeciwko spania przy pełnym słońcu. Być może ten domniemany Bóg lubi znęcać się nad ludźmi, a teraz obserwuje mnie z góry, popija szampana i świętuje dzień, w którym udało mu się obejrzeć noc mojego upadku. Po godzinie takich przemyśleń doszedłem do wniosku, że Bóg jest jednak w porządku gościem, a ja boję się nocy tylko dlatego, że jestem człowiekiem i nocą trudniej jest się maskować, bo w mroku wszystko zlewa się w jedno.

Byłem wyczerpany piciem, myśleniem i piciem. Około godziny drugiej wybrałem numer Jasona, bo nie wiedzieć czemu, miałem wrażenie, że on też jest człowiekiem, który czasem boi się nocy.

-Jesteś kompletnie pijany - przywitał mnie jego zmartwiony głos. W tle słyszałem szum jak podczas jazdy samochodem, a radio było wyłączone, co oznaczało, że jechał sam i że jechał szybko, więc był kawał drogi za Los Angeles; gdzieś na międzystanowej, na której ja pragnąłem znaleźć się myślą, duchem i ciałem.

-Zastanawiałeś się kiedyś - zacząłem z przerwą na ostatni łyk z butelki, która jednak nie była dziś pełna - po co to wszystko? 

-Jako że jestem trzeźwy i nie podążam twoim tokiem myślenia, byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś wyrażał się trochę jaśniej.

-No wiesz, po co się starasz, po co się męczysz, ogólnie po co żyjesz.

-Właśnie po to - odrzekł - żeby się męczyć i starać. Im bardziej się starasz, tym mniej się męczysz.

-Ja to się męczę, nawet gdy się staram - westchnąłem i z tym westchnieniem usiadłem na parapecie, gdzie przesiadywałem czasem podczas tych strasznych, wysysających optymizm nocy. Był szeroki, wyłożony kocem i poduszką i często w pobliżu leżały okruszki herbatników. Podkurczałem wtedy nogi i miałem widok na światła migoczące w całym Londynie. Na cały Londyn spoglądałem z góry i dopiero to uświadamiało mnie, że jestem malutką kropką, a wszystko pode mną jest tak piekielnie wielkie.

-Bo to wymaga wysiłku. Widzisz, nie wszystko przychodzi od tak, na skinienie palca. Czyżby mój brat uznawany powszechnie za dziecko szczęścia przekonał się o tym po dwudziestu sześciu latach?

-Dziś twoje złośliwości zostaną ci wybaczone - mówiłem powoli. Szybsze tempo splątałoby mi język w mocny supeł.

Przez chwilę na linii panowała cisza. Może nie zupełna cisza, bo świst powietrza w samochodzie Jasona skutecznie ją zakłócał. W każdym razie żaden z nas się nie odzywał.

-Ale po co jeszcze człowiek żyje? - ponowiłem pytanie, bo uznałem, że poprzednia odpowiedź nie jest w pełni satysfakcjonująca. Albo po prostu jej nie pojąłem.

-No nie wiem - westchnął Jason. - Może po to, by kochać i żeby być kochanym?

-A ty mnie kochasz? - spytałem wtedy, mocując się z korkiem wina, które zostało ojcu z nieszczęsnego wesela. - Bo tata mnie nie kocha.

-Przypominasz moją córkę. Zadaje średnio dziesięć pytań na minutę i każde należy do serii pytań "dlaczego ziemia się kręci", "dlaczego świeci słońce", albo "dlaczego ja i mamusia nie mamy siusiaka".

-To akurat istotna kwestia- mruknąłem. - Ale w dalszym ciągu nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kochasz mnie?

-Oczywiście, że cię nie kocham, bracie. - Odniosłem wrażenie, że bolesne słówko "nie" podkreślił do przesady wyraźnie. - Żeby być kochanym, trzeba sobie zasłużyć.

-Ja nie zasłużyłem - oznajmiłem, nie spytałem. - A mimo to ona mnie kocha.

-Kto? - zainteresował się Jason.

-Ona - powtórzyłem. - Nell.

Wtedy, choć przebywałem w wysokozaawansowanym stadium nietrzeźwości, z całą mocą dotarła do mnie waga jej słów. Ktoś będący wychudzonym dzieciakiem o wyglądzie elfa, ze skrupulatnie zaplecionymi warkoczami i uśmiechem, który choć częsty, rzadko kiedy bywał szczery, pokochał, tak naprawdę, a nie w przypływie chwilowej zachcianki, kogoś będącego jednym wielkim zaprzeczeniem uosobionego dobra. Chanell Maymac pokochała mnie, Justina Biebera, choć w ciągu dwóch miesięcy znajomości nie dałem jej ani jednego powodu, by mogła rozważyć przynajmniej głębszą sympatię względem mojej osoby. Ona mnie pokochała, a to oznaczało, że wcale nie musiał kochać mnie ojciec czy brat, bo już byłem kochany.

-Zakochała się we mnie - ciągnąłem. - Jest głupia i naiwna.

-Jest człowiekiem - przerwał mi Jason. - To zbrodnia?

-To wyrok - stwierdziłem smutnym, przepitym głosem. 

-I upiłeś się dlatego, że jakaś dziewczynka się w tobie zakochała?

-Ja nie chcę, żeby mnie kochała.

-Bo się boisz. Jesteś tchórzem.

-Powiedziała mi to samo.

-I co?

-I dostała w twarz.

-Nie - głos Jasona nagle zmienił się w ostry i surowy. - Nie zrobiłeś tego.

-Zrobiłem.

-Wiesz - nagle stał się podenerwowany. - Myślę, że dalsza rozmowa nie ma sensu.

Chciał się rozłączyć, już niemal słyszałem, jak odsuwa komórkę od ucha, kiedy nagle mój błagający ton zadziwił nas obu.

-Nie rozłączaj się, Jason. Proszę.

Zamilkł świst powietrza. Byłem przekonany, że odrzucił połączenie i na dobrą sprawę nie mógłbym się mu dziwić. Ale on okazał się kimś zbliżonym do prawdziwego brata. Zjechał na pobocze, zatrzymał się i westchnął głęboko do telefonu. Po tym westchnieniu czekałem, bo może ma mi coś do powiedzenia i on wyraźnie czekał na to samo, a że to ja zatrzymałem go na linii, do mnie należało kolejne słowo.

-Nie uderzyłem żadnej kobiety, dziewczyny, od ponad pięciu lat - wyznałem. - Naprawdę nie sądziłem, że nadal jestem do tego zdolny.

-To zupełnie tak - przemówił Jason - jakbyś był alkoholikiem niepijącym od pięciu lat, który napił się z silnym przekonaniem, że przecież jemu wódka przestała już smakować.

-Jestem alkoholikiem - przyznałem cicho.

-I damskim bokserem. I dziwkarzem. I życiowym nieudacznikiem. - Przyjmowałem wszystko na klatę, albo na ucho, z racji tego, że nasza rozmowa przebiegała przez cały ocean i kilkanaście stanów. - I wiesz kim jeszcze jesteś? Moim bratem. I chcę ci pomóc, ale, do cholery, nie wiem jak. 

-Jestem wrednym egoistą...

-To nie jest twój problem - ostro wszedł mi w słowo. - Twoim problemem jest to, że za wszelką cenę odpychasz od siebie ludzi, na których w jakimś stopniu ci zależy. A wiesz, czemu to robisz? - Pokręciłem głową, ale z wiadomych przyczyn Jason nie mógł tego zobaczyć. - Bo się boisz, że je skrzywdzisz. Wiem, że nigdy się do tego nie przyznasz i rozmawiasz ze mną tak otwarcie tylko i wyłącznie dlatego, że jesteś nachlany w trzy dupy. Prawdę powiedziawszy, nikt wokół ciebie nie musi wiedzieć, że jesteś tak obrzydliwie słaby, że nie potrafisz utrzymać w pionie własnego życia...

-W obecnej chwili samego siebie również nie potrafię utrzymać w pionie - wtrąciłem, ale Jason ciągnął dalej.

-Najważniejsze, żebyś sam to sobie uzmysłowił. 

-Lubię ranić ludzi - przyznałem zgodnie z prawdą. - Ale jej obiecałem sobie nigdy w życiu nie skrzywdzić. Przecież to jeszcze dziecko. 

-Zjebałeś, Bieber. Zjebałeś po całości. - Zamilkł na chwilę, a gdy czerpałem powietrze głębokim haustem, Jason zamieścił ostateczny morał. - Dlatego wiesz już, po co się żyje? - Prawdę powiedziawszy nadal nie wiedziałem niczego poza tym, o czym zdążył mnie już poinformować. - Po to, żebyś kładąc się do trumny mógł myśleć, że zawiodłeś setki, może nawet tysiące osób, ale tę jedną nie. A skoro ta mała, wiedząc jaki jesteś,  jakimś cudem cię pokochała... Przecież to anioł. 

-Czasem zastanawiam się, czy nasze mózgi pracują osobno, czy może jednak z uwagi na bycie moim bliźniakiem, masz jakiś przywilej dostępu do mojego.

-Wierz mi, to nie przywilej. To prawdziwa katorga. 

Obaj zaśmialiśmy się krótko, po czym napiłem się jeszcze trochę, tak na odwagę.

-Wpadnij do mnie - zaproponowałem, zaskakując nas obu, choć brałem pod uwagę fakt, że gdy mój wewnętrzny alkomat pokaże okrągłe zero, mogę pamiętać niewiele, o ile w ogóle coś mi w tym mózgu zostanie.

-Dzielą nas całe Stany i cholerny ocean. Jak ty to sobie wyobrażasz?

-Zapłacę ci za bilet - oznajmiłem.

-Wiesz, wbrew pozorom nie jestem taki biedny, jak ci się wydaje. - Znów zamilkł, ale z jakiegoś względu wiedziałem, że jeszcze nie skończył i że nie powinienem się odzywać. - Mówisz poważnie?

-Tak - potwierdziłem. - Przyleć. Choćby jutro. 

Jason poinformował mnie, że ma co prawda wyjazd służbowy, ale nic się nie stanie, jeśli nagnie odrobinę zaufanie i szefa, i Cindy, która nie byłaby przesadnie szczęśliwa, jeśli dowiedziałaby się, że Jason popija ze mną, MNĄ, piwo na kanapie w salonie. Delegacja do Las Vegas wylądowałaby w Londynie. A mama powtarzała - nie jeździj do Las Vegas, to miasto grzechu.

Ostatecznie postanowił:

-Przylecę. Ale tylko na kilka dni.

-Dłużej bym z tobą nie wytrzymał. Jesteś zbyt inteligentny. A może to ja jestem zbyt pijany.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, trochę na poważne tematy, trochę na te odbiegające od powagi. Kiedy Jason stwierdził, że naprawdę nie może już dłużej rozmawiać, bo zaczyna się ściemniać, a on wylądował w szczerym polu z niemal pustym bakiem, pożegnałem go słowami:

-Dzięki, stary. Całkiem w porządku z ciebie brat.

A on odrzekł:

-Mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazję powiedzieć to samo o tobie.

Później na linii zapadła głucha cisza.

Przed snem wypaliłem ostatniego z paczki papierosa. To jakby trochę mnie otrzeźwiło. Później położyłem się do łóżka i przytuliłem do piersi pluszowego misia, Bezfiutka. Przypominał mi o Nell, pachniał jak Nell, ale bez wątpienia nie był tak  ciepły jak ona. 



Następnego ranka obudziłem się z bólem w skroniach i ledwie zwlekłem się z łóżka, by połknąć garść proszków przeciwbólowych. Fizycznie umierałem i równie źle czułem się tylko po wf'ie w liceum, bo trener postawił sobie za punkt honoru, byśmy ja i Austin byli jedną wielką górą potu. Po takich wf'ach leczyłem zakwasy cały tydzień - czyli do następnego treningu. Psychicznie czułem się nieco lepiej. Byłem z lekka otępiały i wmówiłem sobie, że nie pamiętam, jak ubiegłej nocy wyłem do księżyca. O dziwo nie uciął mi się film, tylko niektóre sceny zostały wyciszone. Wiem na przykład, że byłem przesadnie cipowaty w rozmowie z Jasonem, ale nie pamiętam, do jakiego stopnia zrobiłem z siebie ofermę i jakby zastanowić się nad tym dłużej, wcale nie chciałem wiedzieć, bo noc minęła i pociągnęła za sobą kolejny poranek, a za dnia byłem mniej skłonny do refleksji nad własnym 'ja'.

Gdy jadłem śniadanie, dostałem sms'a od Jasona.

Czekam na odbiór osobisty z lotniska o 21. Nie spóźnij się.

-Szybko się uwinąłeś, bracie - skomentowałem, wystukując krótką odpowiedź. - Widocznie panna musiała dać ci nieźle w kość.

Później wziąłem prysznic, bo niewątpliwie zaczynałem już nieprzyjemnie pachnieć. A tam znów sobie zwaliłem, myśląc o nikim konkretnym. Ogólnie o cycuszkach i tyłeczkach, które mogłyby być moje, gdybym tylko chciał. Ubrałem się w dresy i T-shirt, nakarmiłem Gordona, bo przez ostatnie dni zaniedbywałem go i biedaczysko schudł. Przed wyjściem z domu rzucił mi się w oczy obraz mojego odbicia lustrzanego w drzwiach szafy w przedpokoju i z bólem serca przyznałem, że wyglądałem naprawdę, naprawdę źle i całej winy nie mogę zrzucić na alkohol, bo on nie jest jedynym winowajcą. Bo przecież gdybym nie zawalił po całej linii, spałbym spokojniej. I dłużej. I bez alkoholu, który jednak był jedynym winowajcą.

Zjechałem windą na parter, a tam urzędowała ta sama recepcjonistka. Podrzuciłem niewidzialną monetę, ale w zasadzie cokolwiek by nie wypadło, oznaczałoby krótki flirt. Tak na otrzeźwienie i rozbudzenie. Była ubrana w czarną spódnicę przed kolana i granatową koszulę, chyba z lekka za ciasną w biuście. Włosy miała rozpuszczone, jakby posłuchała mojej niemej prośby. Sprawdzała coś na komputerze, a gdy pojawiłem się w głębi holu, poderwała się jak oparzona.

-Pan Bieber dzisiaj sam? - zdziwiła się, bo od dwóch miesięcy wchodziłem i wychodziłem z apartamentowca w obecności Nell.

-Tak się złożyło - odparłem uprzejmie. - Pięknie dziś wyglądasz... - tu pojawił się problem, bo nigdy nie uraczyła mnie swoim imieniem. W zasadzie to pierwszy raz, kiedy rozmawiamy. A tak na dobrą sprawę jednego komplementu nie można jeszcze nazwać rozmową.

-Abby - podpowiedziała. - Mam na imię Abby.

-W takim razie do twarzy ci w ciemnych kolorach, Abby.

Justin Bieber zaskoczył dzisiaj Justina Biebera, bo moje komplementy nigdy nie przyjmowały formy subtelnych. Może jeszcze w pełni nie wytrzeźwiałem, albo z nocnymi scysjami w pamięci postanowiłem odkupić wszelkie winy. W każdym razie poprawiłem tym Abby nastrój i stwierdziłem, że mam białą kartę i na nowo mogę być dupkiem. 

Abby włożyła mi w dłoń kluczyki do samochodu, a razem z nimi świstek papieru. Otworzyłem go dopiero, siedząc w samochodzie. Czerwonym długopisem, w małym serduszku, zapisany był jej numer, a po drugiej stronie odciśnięty ślad ust naznaczonych krwistoczerwoną pomadką. Pewnie liczyła na spacer, kawę czy kino i wykazałem się niezwykłą wspaniałomyślnością, że nie wyśmiałem jej prosto w twarz. To nie moja bajka. Dziewczyny jej pokroju, elegancja i dystyngowanie, nie należą do mojej powieści. Zgniotłem karteczkę samoprzylepną w kulkę i wyrzuciłem przez okno, a później jedno szarpnięcie wyprowadziło mnie z zadaszonego garażu na skąpane w deszczu ulice Londynu. 

Dopiero na pierwszym skrzyżowaniu, które równało się z zatorem złożonym z samochodów, uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia, dokąd zmierzam. A może wiem, tylko nie chcę przyznać się do tego sam przed sobą. W końcu nie na darmo zjechałem z w miarę przerzedzonej dwupasmówki i wbiłem się w potworny korek w centrum. Irytowały mnie klaksony kierowców za mną, jak i te przede mną, bo przecież samochodowy krzyk nie zmieni utrudnień drogowych i jedynie wprowadzi w każdą Hondę, BMW czy Alfę Romeo bojowy nastrój. Ale w ostateczności sam zatrąbiłem, bo skoro wszyscy mogą, to i mnie wolno. Po odstaniu swojego zjechałem poza granice dzielnicy Nell, a później prosto pod jej szkołę. Zatrzymałem się jedną oponą na krawężniku po drugiej stronie ulicy, na wprost wejścia.

Nell miewała od sześciu do ośmiu lekcji. W najgorszym razie kończy szkołę po piętnastej. Jeden z samochodowych zegarów wykazał trzynastą. I tak przez kolejne dwie godziny sterczałem pod szkołą, a to grałem na komórce w jedną z tych prymitywnych gier systemowych, a to przeglądałem motoryzacyjny magazyn schowany pod fotelem, ale w głównej mierze zerkałem na drzwi wejściowe. O szesnastej woźny zamknął szkołę i to było ostatecznym sygnałem, że Nell nie dotarła do szkoły. Prawdę powiedziawszy zdziwiłbym się, gdybym ją tu zastał. Odjechałem, gdy zamknięte drzwi i brak żywego ducha raz a porządnie uświadomiły mnie, że nie mam tu czego szukać i tylko niepotrzebnie zajmuję miejsce parkingowe, mimo że dookoła pełno jest pustych.

Pięć minut drogi od szkoły znajdowało się mieszkanie Nell. Zatrzymałem się pod klatką, zamknąłem samochód pilotem i stanąłem pod jej oknem. Chwyciłem w garść kilka małych kamyków i jeden po drugim rzucałem w szybę. Poczekałem chwilę, ale bez rezultatu i w okieneczku nie pojawiła się żadna dziewczyneczka. Wbiegłem po schodach i zapukałem w drzwi mieszkania. Otworzył jej ojciec.

-Chciałbym porozmawiać z Nell - oznajmiłem, patrząc sceptycznie na jego nieogoloną mordę i butelkę piwa, z której pił nawet wtedy, gdy do niego mówiłem.

-Myślałem - zaczął spokojnie - że jest z tobą. W końcu, jak wczoraj raczyłeś mnie poinformować, Chanell znalazła sobie nowego tatusia. 

-Właśnie w tym problem, że nie ma jej ze mną. Pomyślałem, że może...

-Że może wróciła do domu, tak?

-Tak - przyznałem. - Nie było jej od wczoraj?

-Dzieciaku, ja już jej kilka tygodni na oczy nie widziałem.

-I tak po prostu to akceptujesz? Przecież twoja córka ma zaledwie piętnaście lat.

Ojciec Nell parsknął cynicznie, dokończył piwo i rzucił butelkę na posadzkę.

-Z całym szacunkiem, ale tym razem uciekła od ciebie, nieprawdaż?

Prawdaż, prawdaż. Uciekła ode mnie, twierdząc, że wraca do ojca. A skoro nie było jej ani u mnie, ani u ojca, ani w szkole, w której bywała raz na ludzki rok, wyczerpał się ograniczony zapas miejsc, w których można by ją uchwycić. Machnąłem ręką i wróciłem po schodach. Pożegnał mnie ironiczny śmiech i szczęk zamka. Cholerny kutas. Mieliśmy wyjątkowo wiele wspólnego. Ja biłem i on bił. Ja byłem dupkiem i on był. Ja za dużo piłem i on za dużo pił. Ja chciałem mieć Nell dla siebie, a on chciał mi ją oddać. Różniła nas woń. Ja pachniałem, on niekoniecznie. 

-Wal się! - krzyknąłem właściwie do nikogo konkretnego. Chciałem się wyżyć, ale kopiąc w poręcz schodów, co najwyżej uszkodziłem sobie stopę, a to z kolei spotęgowało złość.

Uderzyłem trzy raz otwartymi dłońmi w kierownicę, szczęśliwie omijając klakson. Zrezygnowałem z wyboru numeru Nell, bo uznałem, że skoro jest dziewczyną, nie odbierze komórki, żeby choćby zrobić mi na złość. Nie przemyślałem faktu, że Nell należy do rodzaju chłopięcych dziewczyn i jej psychika najpewniej jest równie skomplikowana co moja - wielka otwarta księga, z której wystarczy twardo wyrecytować wybraną sentencję. Mimo wszystko nie zadzwoniłem.

Siedziałem pod blokiem Nell jeszcze trzy godziny i sam byłem przerażony nadludzko szybkim upływem czasu. Zanim się zorientowałem, dochodziła dwudziesta, a w ruch poszły uliczne latarnie. Przez cały ten czas zastanawiałem się, dlaczego czuję się tak obco. Czy rzeczywiście mi na niej zależy, czy próbuję zwyczajnie ukatrupić dopominające się swego sumienie. 

Punkt ósma postanowiłem ruszyć spod klatki, by przed dziewiątą być na lotnisku, bo skoro sam zaprosiłem Jasona, czego zacząłem powoli żałować, nie wypada się spóźnić. Rozglądałem się po ulicach, mając chyba nadzieję, że przypadkowo natknę się na Nell, co było niezwykle wątpliwe, bo gdzie w tłumie ponad ośmiu milionów ludzi znajdę tę jedną, w dodatku tak małą. A mimo to zerkałem raz w prawo, raz w lewo i tak do samego lotniska, na którego parking wjechałem piętnaście minut przed umówionym czasem. Znalazłem wolne miejsce i ruszyłem na spotkanie z klonem, fabrycznie pozbawionym kilku wyidealizowanych szczegółów, których z kolei nie brakowało mi.

Ruchome schody przeniosły mnie do hali przylotów. Niezwykle intrygujące miejsce, jeśli należy się do kręgu wybitnych obserwatorów. W każdym razie na lotnisku zostało przelanych chyba najwięcej łez z każdego istniejącego powodu. Wydało mi się to śmieszne, bo jeśli człowiek wyjeżdża, to oznacza tylko, że chce wyjechać i nie powinien z tego powodu lamentować. A skoro już wrócił, po co płacz i zgrzytanie zębów, jeśli na nowo wszystko zmierza ku świetlanej przyszłości. A nawet jeśli nie tak świetlanej, to trzeba pamiętać, że noc w dzień nie przeskakuje na zasadzie "pstryk i jest jasno, pstryk i jest ciemno".

Stanąłem mniej więcej po środku ogromnego pomieszczenia z wysoko ulokowanym sklepieniem. Przyglądałem się ludziom wpadającym sobie w objęcia, zalewającym się łzami, albo wymieniającym ostatnią porcję śliny. Pomyślałem, jak będzie wyglądało nasze przywitanie: moje i Jasona. Czy spojrzymy na siebie krzywo, czy przybijemy braterskiego żółwika, czy obejdzie się bez zbędnych ceregieli i na starcie zaproponuję Jasonowi piwo i panienkę jako nierozerwalny komplet. Coś na kształt frytek z ketchupem: istnieją osobno, ale brak między nimi wzajemnego porozumienia; dopiero w zestawie tworzą nieodłączną całość.

Naraz od nogi odbiło mi się coś małego; coś, co największy nacisk włożyło w poturbowanie mi kolana, ale chyba i tak wyszedłem na tym lepiej. Spojrzałem w dół i dostrzegłem małego bąbla nieokreślonej płci i wieku, choć na niewprawione oko dałbym maluchowi trzy lata. Wpatrywało się we mnie wielkimi oczami, w których na moje nieszczęście już zbierały się łzy, a dziecięcy płacz to ostatnie, czego bym sobie życzył. Zanim maluch zawył, rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś w rodzaju matki i ojca, ale już widzę, z jakim powodzeniem odnajduję niefrasobliwego rodzica. Ukucnąłem przed dzieciakiem i przekonałem się, że to chyba jednak dziewczynka. Wtedy też spytałam:

-Gdzie twoja matka, maluchu?

Na dobrą sprawę nie byłem przekonany, czy ktoś z rocznika 2012 i wzwyż potrafi mówić, ale zostałem mile zaskoczony.

-Nie wiem - załkała.

Miała bardzo ładne, błękitne oczy, tak nieproporcjonalne w porównaniu do małego nosa i ust. Dlatego patrząc na nią, dostrzegałem w pierwszej kolejności oczy i dopiero później całą niewyraźną resztę.

-Zaraz ją znajdziemy - mruknąłem.

Nie byłem aż tak antydzieciakowy, by zostawić po środku hali odlotów istotę wielkości mrówki, która w przypadkowy sposób mogłaby zakończyć żywot pod podeszwą z numerem 45. Co prawda nie byłem przesadnie szczęśliwy, że muszę wziąć ją na ręce, ale przemogłem się, chwyciłem pod pachami i uniosłem wysoko nad głowę.

-Uwaga, uwaga! - krzyknąłem i jak się spodziewałem, zostałem zauważony. Podobnież podryw na tatusia bywa bardzo skuteczny. Jeszcze nie próbowałem, ale ta sytuacja przekonała mnie, żeby badać nieznane. - Znalazłem dzieciaka, poszukuję rodziców!

Wykonałem pełen powolny obrót, by zaprezentować bardzoniebieskooką z każdej strony. W istocie nie musiałem długo czekać. Młoda kobieta niemal wyrwała mi dziewczynkę z rąk i przytuliła do piersi. Widziałem tylko jej blond włosy i obcasy na stopach, dlatego nie mogłem stwierdzić, czy jest ładna, czy nie grzeszy urodą. Jednakże, gdyby córka odziedziczyła jej kolor tęczówek, wdałbym się w romans z samymi oczami.

Odszedłem, usłyszawszy za plecami krótkie:

-Dziękuję. Naprawdę dziękuję.

Ale co mi po jej 'dziękuję', skoro o mały włos nie przygarnąłem pod skrzydła istoty bożej mierzącej mi do kolana, ważącej podobnie jak para hantli na siłowni i pożerającej w okresie niepełnoletności więcej pieniędzy niż ordynator szpitala w łapówkach.

Spojrzałem na zegarek, drogi, od ojca. Wybiła 21, a to oznaczało, że powinienem wypatrywać Jasona, czyli kogoś łudząco podobnego do mnie, ale niedostatecznie podobnego, by określić go mianem odbicia lustrzanego. Stanąłem przy rzędzie scalonych krzeseł dookoła wielkiej kwiatowej rabatki, w której jednak rosła palma otoczona skalniakami. Odnalazłem tam więcej przestrzeni osobistej niż w którymkolwiek z zakamarków hali. 

Wkrótce go dostrzegłem. Przemierzał lotnisko z torbą na ramieniu, która kołysała się i raz zarazem odbijała od jego biodra. Ubrany był w jeansy i koszulkę bez rękawów, bo rzeczywiście w porze letniej w innej nie wytrzyma się w granicach Los Angeles, a na tej koszulce widniała amerykańska flaga. Cwaniaczek wkupił się w kalifornijskie tradycje. Ale nie to zyskało pełnię mojej uwagi, bo teraz już nikt nie pomyliłby nas ze sobą. Włosy Jasona były bowiem tak jasne, że chwilę zajęło mi rozpoznanie, czy na głowie zalęgła mu się jajecznica czy miś polarny. I był inaczej ścięty. I nade wszystko na tyle głowy włosy ściągnięte miał w krótką kitkę. I muszę przyznać, cholerny skurwibąk wyglądał niczego sobie.

-Coś ty zrobił z włosami? - zagaiłem już z odległości i z jakiegoś nieznanego powodu uśmiechnąłem się szeroko.

-Widzisz, miałem dość tłumaczenia twoim łajzowatym kolegom, że nie, nie jestem tobą i tak, Justin ma brata bliźniaka. A jeszcze bardziej miałem dość tłumaczenia Cindy, że nie, nie spałem z połową żeńskiej części Los Angeles i tak, zgrupowanie prostytutek podążające za mną krok w krok i biorące mnie za ciebie jest wyłącznie twoją zasługą. Oto skrócona wersja historii "Dlaczego zostałem blondynem".

-To Los Angeles rodzi chyba cynizm, bo stałeś się wyszczekany za nas dwóch.

Spojrzeliśmy krótko po sobie, a potem samo jakoś tak wyszło, że wpadliśmy sobie, ale nie przesadnie ekstatycznie, w objęcia. Jason solidnie poklepał mnie po plecach. Przyjemnie było poczuć taki braterski uścisk, bo być może wszystkie podobne wyliczyłbym na palcach jednej ręki. W każdym razie nie było ich przesadnie wiele. Ja również klepnąłem go raz czy dwa między łopatki, a potem ręce spadły mi na jego tyłek.

-No, no, bracie - zagwizdałem - widzę, że nieźle wyrobiłeś sobie pośladki. - Pozwoliłem sobie obmacywać go przez chwilę czy dwie.

-Twoja szczerość jest świętością. Masz ochotę zaszczycić mnie jeszcze jakimś równie szczerym wyznaniem?

Odsunęliśmy się od siebie. Zastanowiłem się chwilę, po czym odparłem:

-Dzisiaj w nocy zwaliłem sobie przed zdjęciem twojej panny. 

Na co Jason wpakował mi wcale niedelikatnego kuksańca między żebra i stwierdził:

-Nie chodziło mi o aż tak szczerą szczerość.

Ruszyliśmy ramię w ramię przez spiętrzone masy ludzkie do wyjścia. Czułem się mniej nieswojo z blond Jasonem, bo nie miałem już tego irytującego wrażenia, że idę za rękę z własnym duchem i zastanawiam się, czy moje włosy wyglądają rzeczywiście tak beznadziejnie z tyłu. Nell z pewnością oznajmiłaby, że wyglądałbym uroczo w kitce Jasona, albo że ogólnie jesteśmy uroczym rodzeństwem, ale ja miałem swoją teorię dotyczącą przymiotnika 'uroczy' i podmiotu 'facet', które nijak ze sobą współgrały. Spoglądałem na Jasona kątem oka, aż w końcu, w tłumie podróżnych na ruchomych schodach, ten spytał:

-Czemu mi się tak przyglądasz?

A ja odpowiedziałem z uśmiechem:

-Po prostu fajnie cię widzieć, bracie. 

Bo rzeczywiście przyjemnie było spotkać brata, który pierdoli dziecko, pierdoli dziewczynę i pierdoli szefa, byle by przelecieć pół świata i jeszcze raz poklepać mnie po plecach. Bo tak robią bracia - zaczynają od nowa. 






~*~


Do tych, którzy wytrwale czekają na Cindy - przysięgam, jeszcze troszeczkę, a jak widzicie, rozdziały pojawiają się szybko, więc to troszeczkę szybko minie :)

19 komentarzy:

  1. Nell gdzie jesteś ? :P Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej jak slodko ze jason przylecial ❤ ciekawe gdzie jest Nell...??

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie jest Nell!!! Co z mija laseczka!!! 😱😱😱

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekanie na Cindy przypomina katorgę naprawdę! Myślę, że to ona jest kluczem do jego zmiany. Mają razem kilka niedokończonych spraw, a według mnie bez tego Justin nie ruszy dalej. Nell jest słodka i w ogóle, ale nie widzę jej mimo wszystko u boku Justina jako jego dziewczyny. Ciekawa jestem co się z nią dzieje i chyba sie popłacze ze śmiechu jak ona zobaczy jego brata bliźniaka. Jak zawsze jest ciekawie i wiem, że nas zaskoczysz, ale błagam miało być 10 rozdziałów z Nell, myślałam, że Cindy wróci, po czy była to pomyłka, teraz Jason przyjeżdża i ani słowa o Cindy, a miałam nadzieje, że będzie razem z nim na lotnisku. Po prostu zawód jaki z tego powodu czuje jest gigantyczny... błagam, niech wraca!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej a ja wole Właśnie.Nell :( haha
      Czekam do czerwca na nowy rozdział<3 nię.mogę się doczekać Rachelle i Justina <3/Heresna

      Usuń
  5. Rozdział świetny! !! Ja juz nie chce Cindy, a jak czytam komentarze pod rozdziałami to większa połowa jest mojego zdania wiec proszę niech oni cosbie wszystko wyjaśnią i tyle, niech się ich drogi rozejdą haha czekam na nn i życzę weny ♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  6. Już wiem dlaczego wolę Justina! Włosy z okresu Bizzle bardziej mi się podobają niż te, które ma obecnie. Nie mogę się doczekać Cindy, ale skoro mówisz, że pojawi się niedługo na pewno tak będzie.Liczę na to, że Jason wyżali się Justinowi jak to mu się źle układa z Cindy, a ten ruszy do ataku. Świetny rozdział i czekam na następny 😉

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  8. Cholera, chce juz Cindy! Mam przeczucie, Żr ona przyłoży rękę do zmiany justina lub na odwrót😂 Oglądając zwiastun, przy momencie "historia lubi sie powtarzać" w mojej głowie narodziło sie tyle teorii ze o boze XD czekam na kolejny i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. A czy to przypadkiem nie była Cindy ta mama małego szkraba? Być może wiedząc, że Jason jedzie w delegację, chciała się spotkać z Justinem, albo może z Lily, albo co gorsza z Ryanem? Hmm byłoby ciekawie jakby się spotkali w Londynie :D ale ja tak kibicuje Janell jednak xd nie wiem czemu <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak obejrzałam zwiastun i przeczytałam do 3 razy sztuka to myślałam że zwariuje. Nie chce żeby był z Cindy tylko ewentualnie żeby ona mu uświadomiła pare rzeczy. On z Nell są idealni są jak bomba gotowa wybuchnąć. I to sprawia że są idealni razem

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja nadal uważam, że Justin i Cindy to idealna para i są Sb pisani. Poza tym są to postacie, które towarzyszą nam od samego początku. Według mnie to Nell mogłaby uświadomić mu, że czas dorosnąć, ale to nie jest ich bajka. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Jednak wszystko w twoich rękach.😉 przyjmę to na klatę.xd

    OdpowiedzUsuń
  12. Team Cindy ! :D juz nie moge sie jej doczekać :D jestem mega ciekawa jak pokierujesz tą historia ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Powiem tak: Cindy wraca, ja odchodze.
    Proste.
    Jezu ta cala KindiSzmindi kojarzy mi sie z jakas cycata lala ktora po prostu bedzie z Justinem i bedzie sex bla bla bla. nie bede wtedy czytac tego opowiadania kiedy sie tutaj pojawi. Po prostu nie bede umiala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem tego samego zdania ;) Nell jest najlepsza a Cindy niech spada !;)

      Usuń
  14. No to juz nie moge doczekac sie Cindy!! :D

    OdpowiedzUsuń